Bluszczyk przyzwyczaił się do wychodzenia przed żłobek i siedzenia większości dnia blisko jego wejścia. Zazwyczaj o dziwo nie obserwował życia kotów z klanu, a jedynie przyglądał się naturze. Często mrużył oczy i starał wsłuchiwać się w odgłosy otoczenia. Gwar panujący w obozie uniemożliwiał mu to momentami, lecz kociak traktował to jako wyzwanie. Starał się rozpoznać, które dźwięki należą do wojowników, a które to śpiewy ptaków i szum wiatru.
Codziennie brudził się od błotnistego podłoża. Specjalnie nauczył się sam dbać o swoje futro, by nie stanowić dla matki problemu. Była w końcu wiecznie smutna i zdołowana, toteż nie mógł psuć jej humoru jeszcze bardziej. Jego sierść dawno przestało być śnieżnobiałe, gdyż ta biel zaczynała bywać ciemniejsza od jego liliowych plam.
Zadowolony z możliwości przebywania na świeżym powietrzu, mruczał cicho, leniwie wyciągając łapkę w stronę tafli kałuży. Pacnął w nią kilka razy, ekscytując się coraz to bardziej z każdym uderzeniem. Na zewnątrz wciąż zachowywał spokojny wyraz pysku, a w środku natomiast czerpał satysfakcję z tego, jak ciemne krople rozchlapywały się we wszystkie strony. Bluszczyk nawet nie przyuważył, kiedy pojawił się obok niego cień przechodzącego kota. Wykonał mocniejszy zamach, brudząc przy okazji nieznajomego błotem.
- Moje piękne futro! – usłyszał zirytowanie. Podniósł wzrok na stojącego obok lilowego wojownika o pomarańczowych oczach.
- Pszeplaszam, nie chciałem. Nie zauwaziłem pana – miauknął szczerze, wstając, by okazać starszemu od niego odrobinę szacunku. Ten tylko westchnął.
- Ah, kociaki, zabawa wam tylko w głowach – stwierdził już weselej, na co i Bluszczykowi ulżyło. Nawet gdyby nieznajomy był na niego zły, nie przejmowałby się tym zbytnio, bo wiedział, że swój czyn zrobił nieświadomie i choć mógł być uważniejszy, tak wyjątkowo dał się ponieść rozrywce i przestał zwracać uwagę na otoczenie. Postanowił skupiać się od teraz bardziej, by nie powtórzyć takiej sytuacji.
Codziennie brudził się od błotnistego podłoża. Specjalnie nauczył się sam dbać o swoje futro, by nie stanowić dla matki problemu. Była w końcu wiecznie smutna i zdołowana, toteż nie mógł psuć jej humoru jeszcze bardziej. Jego sierść dawno przestało być śnieżnobiałe, gdyż ta biel zaczynała bywać ciemniejsza od jego liliowych plam.
Zadowolony z możliwości przebywania na świeżym powietrzu, mruczał cicho, leniwie wyciągając łapkę w stronę tafli kałuży. Pacnął w nią kilka razy, ekscytując się coraz to bardziej z każdym uderzeniem. Na zewnątrz wciąż zachowywał spokojny wyraz pysku, a w środku natomiast czerpał satysfakcję z tego, jak ciemne krople rozchlapywały się we wszystkie strony. Bluszczyk nawet nie przyuważył, kiedy pojawił się obok niego cień przechodzącego kota. Wykonał mocniejszy zamach, brudząc przy okazji nieznajomego błotem.
- Moje piękne futro! – usłyszał zirytowanie. Podniósł wzrok na stojącego obok lilowego wojownika o pomarańczowych oczach.
- Pszeplaszam, nie chciałem. Nie zauwaziłem pana – miauknął szczerze, wstając, by okazać starszemu od niego odrobinę szacunku. Ten tylko westchnął.
- Ah, kociaki, zabawa wam tylko w głowach – stwierdził już weselej, na co i Bluszczykowi ulżyło. Nawet gdyby nieznajomy był na niego zły, nie przejmowałby się tym zbytnio, bo wiedział, że swój czyn zrobił nieświadomie i choć mógł być uważniejszy, tak wyjątkowo dał się ponieść rozrywce i przestał zwracać uwagę na otoczenie. Postanowił skupiać się od teraz bardziej, by nie powtórzyć takiej sytuacji.
- No dobra, nie masz co przepraszać. Na polowaniach i tak brudzę się bardziej - zaśmiał się.
- Na poliowaniach? – miauknął zaintrygowany. – Cio się lobi na poliowaniach? Ah... zniaczy, jeśli masz czias, tio możesz mi poopowiadać? Bio jako wojownik jesteś pewnie baldzio zajęty, więc nie chcię ci zajmiować czasu...
- Spokojnie, mam teraz wolną chwilę i mogę ci trochę poopowiadać. – oznajmił przyjaźnie, siadając przy nim – Nie powinieneś być tak w ogóle w żłobku? Kociaki raczej same nie wychodzą…
- Jia siedzę tylkio tutaj, nie odchiodzę daleko – przyznał szczerze – Lubię patrzieć na przylodę, a tam jiest jej baldzo mało. – stwierdził z lekkim zawodem w głosie.
- Oh, no to dobrze – odchrząknął. – No to od czego by tu zacząć? Hm, na polowania zazwyczaj chodzi się w grupach, albo można też samemu. Oczywiście to dopiero, jak już będzie się wojownikiem. Uczniowie nie mogą sami opuszczać obozu. Kociaki tym bardziej, chociaż niektóre bywają bardzo niesforne i robią to, czego nie mogą. – mruknął, po czym podniósł łapę – Widzisz tamten stosik? Na nim zbiera się zwierzynę, którą dorosłe koty łapią na polowaniach.
- Alie jak tio łapią? – spytał zdziwiony tym wszystkim. Wydawało mu się to jeszcze bardziej pokręcone od trawy, która w magiczny sposób leczyła koty.
- Najczęściej łapie się nornice, różne ptaki, myszy czy też wiewiórki. W niektórych klanach są króliki, albo nawet ryby. Ale z rybojadami nie ma co gadać, śmierdzi im z pysków – skrzywił się. – Ale wracając do twojego pytania, to po prostu czaimy się w krzakach i skaczemy na różne małe zwierzątka, wbijając im pazury w skórę albo zagryzając je.
- A tio trzebia tiak blutalnie je krzywdzić? – mruknął zasmucony losem niewinnych istotek.
- Stanowią dla nas pokarm i dzięki nim stajemy się silniejsi. Taka kolej rzeczy, niektórzy umierają, by inni mogli przeżyć – westchnął. Kociak skrzywił się. Polowania wydawały mu się nudne i złe jednocześnie.
- Oh, tio tlochę przykle, ale miło, źie mi o tym opowiedziałeś! – oznajmił spokojnie – Nie musiałeś poświęcać mi czasu, a tu posiedziałeś i mi wszystko wyjaśniłeś, dziękuję, jesteś supel – uśmiechnął się delikatnie. – A tiak w ogóle, jak pan mia nia imię? Ja jestem Bluszczyk – przedstawił się.
- Na poliowaniach? – miauknął zaintrygowany. – Cio się lobi na poliowaniach? Ah... zniaczy, jeśli masz czias, tio możesz mi poopowiadać? Bio jako wojownik jesteś pewnie baldzio zajęty, więc nie chcię ci zajmiować czasu...
- Spokojnie, mam teraz wolną chwilę i mogę ci trochę poopowiadać. – oznajmił przyjaźnie, siadając przy nim – Nie powinieneś być tak w ogóle w żłobku? Kociaki raczej same nie wychodzą…
- Jia siedzę tylkio tutaj, nie odchiodzę daleko – przyznał szczerze – Lubię patrzieć na przylodę, a tam jiest jej baldzo mało. – stwierdził z lekkim zawodem w głosie.
- Oh, no to dobrze – odchrząknął. – No to od czego by tu zacząć? Hm, na polowania zazwyczaj chodzi się w grupach, albo można też samemu. Oczywiście to dopiero, jak już będzie się wojownikiem. Uczniowie nie mogą sami opuszczać obozu. Kociaki tym bardziej, chociaż niektóre bywają bardzo niesforne i robią to, czego nie mogą. – mruknął, po czym podniósł łapę – Widzisz tamten stosik? Na nim zbiera się zwierzynę, którą dorosłe koty łapią na polowaniach.
- Alie jak tio łapią? – spytał zdziwiony tym wszystkim. Wydawało mu się to jeszcze bardziej pokręcone od trawy, która w magiczny sposób leczyła koty.
- Najczęściej łapie się nornice, różne ptaki, myszy czy też wiewiórki. W niektórych klanach są króliki, albo nawet ryby. Ale z rybojadami nie ma co gadać, śmierdzi im z pysków – skrzywił się. – Ale wracając do twojego pytania, to po prostu czaimy się w krzakach i skaczemy na różne małe zwierzątka, wbijając im pazury w skórę albo zagryzając je.
- A tio trzebia tiak blutalnie je krzywdzić? – mruknął zasmucony losem niewinnych istotek.
- Stanowią dla nas pokarm i dzięki nim stajemy się silniejsi. Taka kolej rzeczy, niektórzy umierają, by inni mogli przeżyć – westchnął. Kociak skrzywił się. Polowania wydawały mu się nudne i złe jednocześnie.
- Oh, tio tlochę przykle, ale miło, źie mi o tym opowiedziałeś! – oznajmił spokojnie – Nie musiałeś poświęcać mi czasu, a tu posiedziałeś i mi wszystko wyjaśniłeś, dziękuję, jesteś supel – uśmiechnął się delikatnie. – A tiak w ogóle, jak pan mia nia imię? Ja jestem Bluszczyk – przedstawił się.
<Szczawiowy Liściu? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz