Szakłakowa Łapa obudził się w ponurym nastroju po nocy, która nie przyniosła mu zbyt wiele odpoczynku. Sennie uchylił powieki i powiódł po śpiących kolegach otępiałym spojrzeniem. Unoszące się w rytm oddechów kocie futra przybrały czerwonawy kolor, oświetlone promieniami wschodzącego słońca. Skrzywił się lekko i dźwignął się na łapy, powstrzymując ziewnięcie. Ostrożnie, by nikogo nie zbudzić, opuścił legowisko i przystanął przy wejściu.Obóz dopiero budził się do życia; choć poranny patrol już wychodził, to wiele kotów jeszcze spało, a inne dopiero przeciągały się, próbując odgonić senność. Powietrze było chłodne i rześkie, jak zwykle jesienią. Wdychając je, Szakłakowa Łapa rzucił ostatnie spojrzenie spode łba na wschodzące na czerwono słońce, zwiastujące brzydką pogodę. Zwykle szarawe o tej porze dnia niebo teraz zabarwiło się krwawo, kierując wyobraźnię kocurka na nieprzyjemne tory. Zbyt świeże były w nim wspomnienia wczorajszego dnia.
Co Tonące Słońce - nie, co ta czwórka kotów uczyniła przodkom, że postanowili ot tak się ich pozbyć? Bo liliowy był pewny, że to Klan Gwiazdy - jeśli niedawno jeszcze powątpiewał po cichu w jego istnienie, teraz nie miał ani grama wątpliwości, że to on stoi za tą zbrodnią. Cztery pioruny trafiające jednocześnie po jednym kocie z każdego z czterech klanów w noc zgromadzenia? Nie, nawet kociak nie uwierzyłby, że to przypadek. Jednak to, że wierzył, wcale nie przysługiwało się jego religijności: każdy jego włosek drgał od nienawiści do kotów ze Srebrnej Skóry i ich poczynań, a jednocześnie bał się ich. Nie znosił faktu ich istnienia, a jednocześnie bał się ich straszliwej mocy, która mogła w uderzenie serca odebrać życie zdrowemu, silnemu wojownikowi. Nie chciał kultywować ich tradycji, nie chciał oddawać im czci, ale gdyby tego nie robił, jaki los mógł go czekać? Czuł się kompletnie bezsilny i sfrustrowany. Było to jednym z powodów, dla których marzł przed legowiskiem z miną godną zgrzybiałego borsuka zamiast przygotowywać się spokojnie do treningu z Rybim Ogonem.
Była jeszcze druga przyczyna. Po wczorajszym zajściu kocurek zaczął obawiać się śmierci - może niekoniecznie swojej, ale swoich najbliższych. Mama, tata, reszta rodziny, właściwie całe legowisko uczniów - miał tyle kotów, które mógł stracić! Wczoraj pierwszy raz doświadczył odejścia klanowicza; choć bardzo chciał, by nigdy się nie powtórzyło, wiedział, że to nieuniknione, i ta świadomość napawała go lękiem. Każdego dnia mogli zginąć na tyle różnych sposobów! Jak inne koty utrzymywały spokój i pogodę ducha, kiedy na każdym kroku czyhało tak przerażające zagrożenie?
Ciążyło mu to niemiłosiernie i czuł, że musi się komuś wyżalić. Jednak koledzy z legowiska dopiero się budzili, a żaden z nich nie będzie chciał zapewne słuchać jego lamentów o śmierci wczesnym rankiem. Zaczynał rozważać możliwość rozmowy z mentorką, kiedy do głowy przyszedł mu o wiele lepszy pomysł. Zerwał się z miejsca jak oparzony i pokuśtykał - stawy wciąż miał zesztywniałe po nocy - w stronę legowiska starszych.
- Babciu?
Wyściełane miękkim mchem posłanie było zdecydowanie za duże dla jednej szylkretowej starszej, która leżała skulona w kącie. Świetlikowa Ścieżka nie spała. Patrzyła na wnuczka ładnymi, żółtymi oczami, których spojrzenie przyprawiło go o porządne poczucie winy, bo nie odwiedzał jej, odkąd dostał ostatnie polecenie zajęcia się starszą.
- Co się stało? Wyglądasz mizernie - stwierdziła z troską, kiedy siadał obok niej. Nie powinno tak być; to on powinien troszczyć się o nią, a zamiast tego przyłazi z problemami. Teraz jednak niewiele mógł na to poradzić.
- No bo… - zająknął się. - Bo od wczoraj strasznie się boję, że stracę kogoś z was, i… Co ja mam zrobić? Śmierć jest straszna!
Zanim odpowiedziała, Świetlikowa Ścieżka westchnęła z mieszaniną melancholii i rozbawienia. Nie ma to jak być prawie studwudziestoksiężycową samotną starszą, której wnuczek na dzień dobry zaczyna rozprawiać o kopnięciu w kalendarz.
- Nie musisz się niczego bać. Wszystkie dobre koty trafiają po śmierci do Klanu Gwiazdy, przecież wiesz. A tam nic złego nie może już nas…
- A jeżeli ja wcalę nie chcę iść do Klanu Gwiazdy? - przerwał cicho kocurek. Wstydził się mówić to babci, ale nie potrafił tego przemilczeć.
- Rozumiem, że rozzłościło się to, co stało się wczoraj? Też wolałabym, żeby Tonące Słońce wciąż żyła, i smutno mi z powodu jej śmierci. Ale Klan Gwiazdy nie jest zły. Ma powody, dla których robi to, co robi - chociaż czasem trudno nam je zrozumieć. - Kiedy Szakłak spojrzał na nią z powątpiewaniem, dodała jeszcze: - Nie ma sensu nosić w sobie zawiści, to może zniszczyć kota od środka. Powiem ci tak: za każdym razem, kiedy będziesz złościł się na Klan Gwiazdy, pomyśl, że ja też w nim jestem. Chyba nie będziesz gniewał się na mnie, co?
- Świetlikowa Ścieżko, przecież ty żyjesz! Nie mów takich rzeczy! - prawie krzyknął, głosem dziwnie piskliwym ze strachu.
- Jeszcze żyję, ale spójrzmy prawdzie w oczy: jestem już stara. - Gestem ogona uciszyła wnuczka, który znów miał zamiar zaprotestować. Mówiła wesołym głosem, chociaż w jej oczach Szakłakowa Łapa dostrzegł smutek. - Niedługo odejdę na Srebrną Skórę. Ale nie boję się, bo wiem, że czekają tam na mnie najbliższi. I ty też kiedyś się tam znajdziesz, chociaż daleko ci jeszcze do tego, a wtedy znów wszyscy będziemy razem.
- Ale… - chciał coś odpowiedzieć Szakłak, ale nie wiedział, co.
***
Wyszedł z legowiska starszych. Miał wiele do przemyślenia. Perspektywa rychłego odejścia Świetlikowej Ścieżki przerażała go i wcale nie miał ochoty się z nią godzić; był jednak świadom tego, że to nieuniknione. Napawało go to złością, ale wiedział, że babcia nie chciałaby, żeby chodził markotny z jej powodu. Dlatego…
- Dobrze, Klanie Gwiazdy - burknął, spoglądając na niebo. - Masz drugą szansę. Udowodnij, że jesteś taki dobry, za jakiego cię mamy, a ja na razie nie będę tobą gardził.
- Hej, Szakłakowa Łapo! Czas na trening!
Odwrócił się jak poparzony. Czy Rybi Ogon słyszała, jak mamrocze do Gwiezdnych? Przyjrzał się kotce i z ulgą stwierdził, że nic nie wskazuje na to, żeby tak było. Jednak kto wie, może tylko udaje…?
- Dziś potrenujemy walkę. Pójdą z nami Szałwiowa Łapa i Jagodowa Skórka, cieszysz się? - zapytała mentorka z uśmiechem na pyszczku - nie było powodu, dla którego Szakłakowi miałaby się nie podobać perspektywa treningu z siostrą.
- Pewnie! Chodżmy! - zawołał kocurek i wesoło pobiegł w stronę wyjścia z obozu, już po drodze machając na powitanie ogonem stojącym tam kotkom. Możliwe, że trening z Szałwiową Łapą to to, czego mu potrzeba, żeby w pełni poukładać myśli.
<Szałwia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz