Urodził się i już pierwsze minuty życia pokazały biologicznej matce, że urodziła największą boidupę Klanu Klifu.
Drozd, jeden z niechcianych synów, jedyny wyróżniający się kolorem futra. Potomek Łabędziego Plusku i Maślakowego Zagajnika. Brat Fałszywego i Aronii.
Po wyjściu z brzucha matki drżał, bardziej niż brat i siostra. Otaczający jego drobne ciałko chłód przyprawił malucha o dreszcze i szybciej bicie serca. Od razu przysunął się blisko swojego rodzeństwa, chociaż słysząc ich głośne pomiaukiwanie nie poczuł się lepiej. Poczuł się znacznie gorzej.
Nie widział wówczas ponurego wzroku Maślakowego Zagajnika ani pazurów gotowych hapnąć każde z dzieci po kolei.
Ledwo co zdołał doczołgać się do brzucha matki, by wypić mleko. Był slaby i widocznie taki miał pozostać do końca swojego życia.
Został nazwany Drozdem. Nikt nie zdołał do końca zrozumieć, dlaczego dzieci Łabąda zostały nazwane w taki a nie inny sposób. Fałszywy, bo oczy i pysk wyglądały na fałszywe? Aronia, bo aromatycznie pachniała czy wyglądała? Drozd, bo piszczał jak ptak?
Nie wiedział.
Pomimo stresu dotrwał do momentu mianowania na wojownika i otrzymania Barwinkowego Podmuchu za mentora. A kilka dni później dostał biegunki, drugi raz w życiu (pierwszy raz za kociaka), oj nieciekawej odmiany tym razem. Obudził się po prostu pewnego ranka i popędził w kąt legowiska uczniów i dokonał dzieła, załatwiając się na czyiś mech. Od razu odskoczyła przerażony, gdy ofiara incydentu kałowego spojrzała na Droździą Łapę. To była tylko Popielata Łapa, przyjacielska osobniczka dla każdego w klanie, lecz i tak spojrzenie pomarańczowych oczu niebieskiej przeraziło Drozda.
- Ej, co się dzieje? No, nie, mam obsrane legowisko! Muszę to powiedzieć Bursztynowej Łapie, będzie się śmiał jak nigdy - uznała uczennica. - Wszystko w porządku? Oj, lepiej cię zabiorę do medyków...
Droździa Łapa cofał się przerażony, patrząc na każdy ruch kotki. Bał się, gotowy w każdej chwili uciec. Tak, musiał uciec, inaczej umrze, a śmierć jest paskudna. Paskudna jak on, jak każdy fałd jego brzucha, jak każde wykrzywienie ogona, jak oczy, wąsy.... Jak wszytko, co było nie tak z nim samym.
- Płaczesz? - zdziwiła się Popielata Łapa, zatrzymując się.
- N-n-nie z-zb... Zbliżaj się! Nie chcę umierać! - pisnął Droździa Łapa, kuląc się. Musiał stać się jak najmniejszy, by ukryć się pod kamieniem, z dala od wścibskich spojrzeń innych. Musiał, musiał uciec, mówiło mu bijące szybko serce. Inaczej skończysz źle, bardzo źle.
Łzy same zaczęły cieknąć mu po pysku. Znowu. Żałował, że nie było blisko Fałszywej Łapy. On zawsze umiał stawić czoła niebezpieczeństwu, odganiał wszelkie smutki zarówno Drozda, jak i Aronii. Droździa Łapa kiedyś sobie przysiągł, iż spróbuje stać się jak brat. Jednak nie szło mu, nigdy nie szło i nigdy nie wyjdzie. Był tego pewien, pewien bardziej niż czegokolwiek innego. Płacz sam przychodził i działał silniej niż jakiekolwiek uczucie. Żal zduszał zaczątki radości oraz strach. Chociaż to drugie uczucie stało się drugim bratem, tak bliskim jak reszta rodzeństwa.
- Ej... Nie płacz. Nic się nie dzieje - powiedziała Popielata Łapa, mrucząc uspokajająco i ocierając się delikatnie o bok kocura.
Nie pamiętał tego, co stało się dalej. Szedł pchany prawdopodobnie przez niebieską w kierunku kącika medyków. Leżał na miękkim mchu, który zabrał od niego smutek i płacz. Zamknął oczy, czując jednak, że znowu musiał iść w odosobniony kącik. Na szczęście pragnienie to zdusiła garść ziół podana przez Firletkowy Płatek.
- Czy... Czy ja umrę? - zapytał się medyczki.
- Nie, posiedzisz tutaj do wieczora, ewentualnie do jutra rana i wszystko się ułoży. Tym razem nie dopuszczę do ciebie mojego ucznia, obiecuję - powiedziała z uśmieszkiem Firletka.
- Nie, tylko nie on, błagam - miauknął niespokojnie Droździa Łapa. Nie, nie, nie, nie, tylko nie uczeń medyka. Nie Bursztynowa Łapa. Taki żywy, wesoły, rozgadany... Pewnie go ocenił, pewnie o nim myśli codziennie, krytykuje... Nienawidzi.
- Nie spotkasz go. Poczekaj chwilę. Muszę zająć się kimś innym - powiedziała kotka, podchodząc do grona leżących niedaleko kotów.
Droździa Łapa postanowił patrzeć na pracę medyków. Może przez patrzenie pozbędzie się strachu.
- Klanie Gwiazdy, pomóż mi powstrzymać strach - miauknął szybko pod nosem do gwiezdnych.
Zaczęło się od Szczawiowego Liścia. Zwichnął ogon, więc Firletkowy Płatek zajęła się "zoperowaniem" go. Zgrabnie poruszała łapami, aby, wedle słów członków, najpiękniejszy kocur w okolicy nie cierpiał aż tak bardzo.
W tym samym czasie Bursztynowa Łapa, jeden z koszmarów Drozda, biegał przy Skrzącym Marzeniu, dbając o to, by osłabiona i odwodniona pacjentka nie odleciała w krainę śmierci.
Droździej Łapie udało się wyjść z legowiska medyków pod wieczór. Wychodząc, wpadł na kogoś, nawet nie wiedział, kogo.
- P-przepraszam! N-nie chciałem! - miauknął szybko, patrząc na swoje łapy.
Drozd, jeden z niechcianych synów, jedyny wyróżniający się kolorem futra. Potomek Łabędziego Plusku i Maślakowego Zagajnika. Brat Fałszywego i Aronii.
Po wyjściu z brzucha matki drżał, bardziej niż brat i siostra. Otaczający jego drobne ciałko chłód przyprawił malucha o dreszcze i szybciej bicie serca. Od razu przysunął się blisko swojego rodzeństwa, chociaż słysząc ich głośne pomiaukiwanie nie poczuł się lepiej. Poczuł się znacznie gorzej.
Nie widział wówczas ponurego wzroku Maślakowego Zagajnika ani pazurów gotowych hapnąć każde z dzieci po kolei.
Ledwo co zdołał doczołgać się do brzucha matki, by wypić mleko. Był slaby i widocznie taki miał pozostać do końca swojego życia.
Został nazwany Drozdem. Nikt nie zdołał do końca zrozumieć, dlaczego dzieci Łabąda zostały nazwane w taki a nie inny sposób. Fałszywy, bo oczy i pysk wyglądały na fałszywe? Aronia, bo aromatycznie pachniała czy wyglądała? Drozd, bo piszczał jak ptak?
Nie wiedział.
Pomimo stresu dotrwał do momentu mianowania na wojownika i otrzymania Barwinkowego Podmuchu za mentora. A kilka dni później dostał biegunki, drugi raz w życiu (pierwszy raz za kociaka), oj nieciekawej odmiany tym razem. Obudził się po prostu pewnego ranka i popędził w kąt legowiska uczniów i dokonał dzieła, załatwiając się na czyiś mech. Od razu odskoczyła przerażony, gdy ofiara incydentu kałowego spojrzała na Droździą Łapę. To była tylko Popielata Łapa, przyjacielska osobniczka dla każdego w klanie, lecz i tak spojrzenie pomarańczowych oczu niebieskiej przeraziło Drozda.
- Ej, co się dzieje? No, nie, mam obsrane legowisko! Muszę to powiedzieć Bursztynowej Łapie, będzie się śmiał jak nigdy - uznała uczennica. - Wszystko w porządku? Oj, lepiej cię zabiorę do medyków...
Droździa Łapa cofał się przerażony, patrząc na każdy ruch kotki. Bał się, gotowy w każdej chwili uciec. Tak, musiał uciec, inaczej umrze, a śmierć jest paskudna. Paskudna jak on, jak każdy fałd jego brzucha, jak każde wykrzywienie ogona, jak oczy, wąsy.... Jak wszytko, co było nie tak z nim samym.
- Płaczesz? - zdziwiła się Popielata Łapa, zatrzymując się.
- N-n-nie z-zb... Zbliżaj się! Nie chcę umierać! - pisnął Droździa Łapa, kuląc się. Musiał stać się jak najmniejszy, by ukryć się pod kamieniem, z dala od wścibskich spojrzeń innych. Musiał, musiał uciec, mówiło mu bijące szybko serce. Inaczej skończysz źle, bardzo źle.
Łzy same zaczęły cieknąć mu po pysku. Znowu. Żałował, że nie było blisko Fałszywej Łapy. On zawsze umiał stawić czoła niebezpieczeństwu, odganiał wszelkie smutki zarówno Drozda, jak i Aronii. Droździa Łapa kiedyś sobie przysiągł, iż spróbuje stać się jak brat. Jednak nie szło mu, nigdy nie szło i nigdy nie wyjdzie. Był tego pewien, pewien bardziej niż czegokolwiek innego. Płacz sam przychodził i działał silniej niż jakiekolwiek uczucie. Żal zduszał zaczątki radości oraz strach. Chociaż to drugie uczucie stało się drugim bratem, tak bliskim jak reszta rodzeństwa.
- Ej... Nie płacz. Nic się nie dzieje - powiedziała Popielata Łapa, mrucząc uspokajająco i ocierając się delikatnie o bok kocura.
Nie pamiętał tego, co stało się dalej. Szedł pchany prawdopodobnie przez niebieską w kierunku kącika medyków. Leżał na miękkim mchu, który zabrał od niego smutek i płacz. Zamknął oczy, czując jednak, że znowu musiał iść w odosobniony kącik. Na szczęście pragnienie to zdusiła garść ziół podana przez Firletkowy Płatek.
- Czy... Czy ja umrę? - zapytał się medyczki.
- Nie, posiedzisz tutaj do wieczora, ewentualnie do jutra rana i wszystko się ułoży. Tym razem nie dopuszczę do ciebie mojego ucznia, obiecuję - powiedziała z uśmieszkiem Firletka.
- Nie, tylko nie on, błagam - miauknął niespokojnie Droździa Łapa. Nie, nie, nie, nie, tylko nie uczeń medyka. Nie Bursztynowa Łapa. Taki żywy, wesoły, rozgadany... Pewnie go ocenił, pewnie o nim myśli codziennie, krytykuje... Nienawidzi.
- Nie spotkasz go. Poczekaj chwilę. Muszę zająć się kimś innym - powiedziała kotka, podchodząc do grona leżących niedaleko kotów.
Droździa Łapa postanowił patrzeć na pracę medyków. Może przez patrzenie pozbędzie się strachu.
- Klanie Gwiazdy, pomóż mi powstrzymać strach - miauknął szybko pod nosem do gwiezdnych.
Zaczęło się od Szczawiowego Liścia. Zwichnął ogon, więc Firletkowy Płatek zajęła się "zoperowaniem" go. Zgrabnie poruszała łapami, aby, wedle słów członków, najpiękniejszy kocur w okolicy nie cierpiał aż tak bardzo.
W tym samym czasie Bursztynowa Łapa, jeden z koszmarów Drozda, biegał przy Skrzącym Marzeniu, dbając o to, by osłabiona i odwodniona pacjentka nie odleciała w krainę śmierci.
Droździej Łapie udało się wyjść z legowiska medyków pod wieczór. Wychodząc, wpadł na kogoś, nawet nie wiedział, kogo.
- P-przepraszam! N-nie chciałem! - miauknął szybko, patrząc na swoje łapy.
<Ktoś coś?>
Wyleczeni: Skrzące Marzenie, Szczawiowy Liść
7 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz