Kolejny grzmot rozdarł zachmurzone niebo, przez co mała brązowa, trzęsąca się kupka futra, silniej przywarła do opiekuńczego ciała matki. Kocurek nie wiedział co prawda czym były te przerażające dźwięki i błyski, jednak głęboko zakorzeniony instynkt podpowiada, że wychodzenie w taką pogodę na zewnątrz, nie jest dobrym pomysłem. Każdy huk drażnił jego wrażliwe uszka, a zimny wiatr mierzwił puchate futerko.
Pora zielonych liść rozwijała się w całej swojej krasie. Jedynie przelotne deszcze i gwałtowne burze zmuszały kociaki do przesiadywania większości wieczorów w kępie, napotkanych w trakcie podróży, krzewów. Ten akurat, z licznych wieczorów, kociaki spędziły pod rozłożystymi, ochronnymi gałęziami głogu. Tu wiatr nie zacinał tak mocno, a krople wody jedynie pojedynczo skapywały na skulone w jednym miejscu ciałka. Od czasu śmierci Gęsiego Pióra, jednej z królowych, wszystko się zmieniło. Jej trzy młode trafiły pod opiekę nieco nadpobudliwego Białego Puchu. Bura, pręgowana kotka, straciła wcześniej dwoje młodych, jednak teraz cztery kociaki zdawały się ją przerastać. W szczególności jeden. Ostrokrzewik już niejednokrotnie zaczepiał śpiącego spokojnie Zawilca, podgryzając mu ogon, lub skacząc znienacka na łebek. Czekoladowy kocurek już od samego początku nie pałał specjalną miłością do zdecydowanie nazbyt ruchliwego współlokatora, a każdy kolejny wybryk powodował coraz większe spięcie. Zdawało się że ukochanym zajęciem przybranego braciszka, było ciągłe dokuczanie Zawilcowi, a ten z racji na młodszy wiek nawet nie był pewien o co dokładnie chodzi. Wiedział jedynie, że Ostrokrzewik stracił mamę i jest okropnie nie miły dla jego mamy. Brązowe kocie czuło wewnętrzną potrzebę ochrony dobrego imienia mamy, jednak rozmiar jak i energia przeciwnika, zawsze go onieśmielały. Siedział więc zazwyczaj naprzeciwko niego, skulony z podciągniętym ogonem, unikając nawet przypadkowych spojrzeń, lub zwyczajnie chował się pod brzuchem swojej matki, poszukując ochrony i poczucia bezpieczeństwa. Najwyraźniej jednak takie zachowanie nie przypadło do gustu kremowemu młodzikowi i pomimo delikatnego upominania rodzeństwa, co jakiś czas dogryzał młodszemu. Raz nawet nazwał go mysią strawą! I chodź Zawilec trząsł się ze złości od pędzelków na uszach, aż po podkulony ogon, milczał. Wiedział, że nie miał szans pojedynkować się ze starszym kociakiem.
Miarka się jednak przebrała, kiedy Ostrokrzewik podczas nieobecności królowej zaczął dogryzać złotookiemu.
- Co? Znów się trzęsiesz ze strachu mysia strawo? - powtórzenie tak okropnego przezwiska było potwornie denerwujący, ale Zawilec powstrzymywał się od jakichkolwiek reakcji na słowa starszego
- Ostrokrzewiku! Przestań już! - ciche protesty rodzeństwa nie potrafiły jednak ujarzmić temperamentnego kociaka i ten już po chwili skoczył na czekoladową kulkę, wypychając go spod ochronnych gałęzi głogu. Maluch potoczył się wpadając do przeraźliwie zimnej kałuży by następnie ze zjeżoną “groźnie” sierścią miauknąć dość piskliwym głosikiem
- Odczep się ode mnie! Nic ci nie zrobiłem, a ty ciągle mnie atakujesz. Jesteś niemiły dla mojej mamy. Przestań wyżywać się na innych! Tak nie zwrócisz niczyjej uwagi. Poza tym wojownicy tak nie postępują!
< Ostrokrzewiku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz