Omiótł spojrzeniem skradające się kotki, które starały się nie wydać nawet najmniejszego szmeru, co prawda nic w tym ekscytującego nie widział, jednakże mimo swojej lodowatej postawy i obojętności na wszystko, był dumny ze swojej uczennicy, która wykazywała postępy w treningu. Zastrzygł uszami gdy na gałęzi poruszył się ciemny, bliżej nieokreślony kształt, którym najpewniej był wróbel czy inne dzikie stworzenie. Lisie Serce przymknął na moment, zastanawiając się, co ma teraz zrobić; przecież nie mogli siedzieć cały dzień na tyłku i patrzeć, jak kotki próbują podejść kamień czy też mysz, która szczęśliwie im się napatoczyła.
- Ruszamy - oznajmił tak oczywistym tonem, jakby był to conajmniej rozkaz lidera, czy też stwierdzenie, że on to ma wszystko gdzieś i po prostu idzie się położyć lub też zjeść. Lawendowy Strumień popatrzyła nań lekko zdziwiona, przechylając głowę w bok. poruszyła niespokojnie ogonem, chcąc coś powiedzieć, jednakże ostatecznie zamknęła pyszczek, rezygnując z jakiejkolwiek dyskusji z kocurem - Sprawdziany granicę z Klanem nocy a następnie pójdziemy potrenować na plażę - miauknął, dając ogonem sygnał do marszu.
- Naprawdę?! Idziemy na plażę?! - wykrzyknęła rozanielona Wietrzna Łapa, która wybiegła przed szereg. Już miała wydać z siebie kolejny, irytujący, a przynajmniej dla rudego kocura, dźwięk. Zatrzymała się jednak pod wpływem karcącego syku mentorki, która raz dwa przywołała ją do porządku. Skuliła się, szepnęła ciche przepraszam, po czym czym prędzej czmychnęła do siostry, wtulając się w jej bok. Syn Czaplego Potoku warknął rozeźlony, ale gdy szylkretowa wojowniczka liznęłą go za uchem, uspokoił się nieco. Miauknął donośnie, ruszając w stronę granicy z klanem nocy.
Sprawdzenie tego poszło im nad wyraz szybko; przy okazji dwie aspirujące terminatorki nauczyły się prawidłowego znakowania terenów, oraz tego, jak pilnować, by nie przekroczyć granicy, jeśli nie ma się na to rozkazu lidera czy też zastępcy. Przy okazji zadawały od diabła pytań, na co rudy kocur tylko wywracał oczami, zaś Lawenda odpowiadała na wszystko z uśmiechem i stoickim spokojem. Pręgowany podziwia fakt, że ani trochę się nie skrzywiła ani nie pokazała swojego niezadowolenia, przecież sam wojownik ledwie to wytrzymywał.
- Czyli teraz idziemy do miejsca, gdzie jest słona woda, racja? - Cyprysowa Łapa niepewnie zagaiła do swojego mentora, nawet nań nie patrząc. Kocur pokiwał głową potwierdzając jej słowa. W tym samym czasie Wietrzna Łapa z przejęciem wypytywała swoją nauczycielkę o sekret łapania mew oraz krabówl, które swoją drogą on sam uwielbiał. Sielanka nie trwałą jednak długo, bowiem gdy tylko znaleźli się blisko klifów, czekoladowa szylkretka wydała z siebie przerażony wrzask i ruszyła przed siebie, do ciemnego kształtu, który leżał nieruchomo. Dopiero po lepszym skupieniu dało się w nim rozpoznać Głuszcową Łapę. Lis ruszył ciężkim krokiem w stronę ciała, a gdy znalazł się już blisko, mruknął znudoznym głosem:
- Nie żyje
Krew kapała z nosa i pyska szylkretki, zaś jej tylna Łapa jak i ogon były nienaturalnie wykrzywione. Zmarszczył brwi na płacz Lawendowego Strumienia.
- Nie przesadzaj - warknął, ukazując przy tym zęby, na widok zrozpaczonej szylkretki, która za wszelką cenę starała się obudzić swą martwą siostrę - Wszyscy kiedyś zdechniemy. Poza tym... Ona była nic nie wartą kupą kłaków, która żerowała na hojności klanu! - splunął jej pod łapy, po czym niechętnie złapał cialo za skórę na karku i zawlekł do obozu, gdzie bezceremonialnie rzucił zwłoki, kierując się do stosu ze zwierzyną by coś zjeść.
- Ruszamy - oznajmił tak oczywistym tonem, jakby był to conajmniej rozkaz lidera, czy też stwierdzenie, że on to ma wszystko gdzieś i po prostu idzie się położyć lub też zjeść. Lawendowy Strumień popatrzyła nań lekko zdziwiona, przechylając głowę w bok. poruszyła niespokojnie ogonem, chcąc coś powiedzieć, jednakże ostatecznie zamknęła pyszczek, rezygnując z jakiejkolwiek dyskusji z kocurem - Sprawdziany granicę z Klanem nocy a następnie pójdziemy potrenować na plażę - miauknął, dając ogonem sygnał do marszu.
- Naprawdę?! Idziemy na plażę?! - wykrzyknęła rozanielona Wietrzna Łapa, która wybiegła przed szereg. Już miała wydać z siebie kolejny, irytujący, a przynajmniej dla rudego kocura, dźwięk. Zatrzymała się jednak pod wpływem karcącego syku mentorki, która raz dwa przywołała ją do porządku. Skuliła się, szepnęła ciche przepraszam, po czym czym prędzej czmychnęła do siostry, wtulając się w jej bok. Syn Czaplego Potoku warknął rozeźlony, ale gdy szylkretowa wojowniczka liznęłą go za uchem, uspokoił się nieco. Miauknął donośnie, ruszając w stronę granicy z klanem nocy.
Sprawdzenie tego poszło im nad wyraz szybko; przy okazji dwie aspirujące terminatorki nauczyły się prawidłowego znakowania terenów, oraz tego, jak pilnować, by nie przekroczyć granicy, jeśli nie ma się na to rozkazu lidera czy też zastępcy. Przy okazji zadawały od diabła pytań, na co rudy kocur tylko wywracał oczami, zaś Lawenda odpowiadała na wszystko z uśmiechem i stoickim spokojem. Pręgowany podziwia fakt, że ani trochę się nie skrzywiła ani nie pokazała swojego niezadowolenia, przecież sam wojownik ledwie to wytrzymywał.
- Czyli teraz idziemy do miejsca, gdzie jest słona woda, racja? - Cyprysowa Łapa niepewnie zagaiła do swojego mentora, nawet nań nie patrząc. Kocur pokiwał głową potwierdzając jej słowa. W tym samym czasie Wietrzna Łapa z przejęciem wypytywała swoją nauczycielkę o sekret łapania mew oraz krabówl, które swoją drogą on sam uwielbiał. Sielanka nie trwałą jednak długo, bowiem gdy tylko znaleźli się blisko klifów, czekoladowa szylkretka wydała z siebie przerażony wrzask i ruszyła przed siebie, do ciemnego kształtu, który leżał nieruchomo. Dopiero po lepszym skupieniu dało się w nim rozpoznać Głuszcową Łapę. Lis ruszył ciężkim krokiem w stronę ciała, a gdy znalazł się już blisko, mruknął znudoznym głosem:
- Nie żyje
Krew kapała z nosa i pyska szylkretki, zaś jej tylna Łapa jak i ogon były nienaturalnie wykrzywione. Zmarszczył brwi na płacz Lawendowego Strumienia.
- Nie przesadzaj - warknął, ukazując przy tym zęby, na widok zrozpaczonej szylkretki, która za wszelką cenę starała się obudzić swą martwą siostrę - Wszyscy kiedyś zdechniemy. Poza tym... Ona była nic nie wartą kupą kłaków, która żerowała na hojności klanu! - splunął jej pod łapy, po czym niechętnie złapał cialo za skórę na karku i zawlekł do obozu, gdzie bezceremonialnie rzucił zwłoki, kierując się do stosu ze zwierzyną by coś zjeść.
< Lawendowy Strumieniu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz