BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Burzy!
(Brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 3 sierpnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

24 lipca 2025

Od Szałwiowego Serca

Po takich wrażeniach, mimo buzujących w nim emocji, nie był w stanie nie zmrużyć oka... Nie mógł jednak powiedzieć, by się wyspał. Nie przywykł do spania na gałęziach krzewu, balansując nad szalejącą wodą. Kiedy tylko otworzył oczy i zamiast wygodnego legowiska zobaczył zniszczony obóz swojego klanu, a wspomnienia wczorajszego dnia wróciły do jego myśli, poczuł się równie wyczerpany co w chwili zaśnięcia. Nie minęło nawet kilka uderzeń serca, a znów serce rozdarła mu śmierć swojego ojca. Chciał, by to wszystko to był tylko zły sen... 
Trzeba było przeszukać to miejsce i... Cóż... Przygotować je do odbudowy. Zeskoczył z gałęzi w nadziei, że przez takie zajęcie na chwilę przestanie myśleć o Bursztynowym Brzasku. Woda opadła, lecz wciąż dosięgała do brzucha, wystarczająco, by ograniczać ruchy i wzbierać u kotów marznące dreszcze. Wszystkie włoski, które wyschnęły przez noc, przeklinały go teraz w duszy. Skierował kroki w stronę legowiska medyków i legowiska starszych, które były w opłakanym stanie, w szczególności to drugie. Wybrał się wpierw do posłania Zimorodkowego Życzenia. Cieszył się, że została uratowana. Czego nie można było powiedzieć o jej towarzyszu...
Przeniósł wzrok na legowisko Krzyczącej Makreli, które właściwie pływało jak wgłębka czy inna podobna roślina. Obwąchał je, jednak woda zmyła już całkiem zapach starszego. Właśnie... Gdzie on był? Błękitna Laguna powiadomił ich o jego śmierci, lecz nigdzie go nie widział. Czyżby został wyniesiony przez wodę daleko jak Wzlatująca Uszatka czy Rosiczkowa Łapa? To by było przykre. Ktoś, kto przez tyle księżyców służył klanowi powinien być pożegnany z honorami, a nie spocząć na dnie rzeki w nieznanym miejscu. No nic... Nie znał się nawet bliżej z kocurem. Nie powinien nakładać do wszystkiego, co już mu leżało na sercu, kolejnej kupki żalu. Opuścił legowisko starszych (a raczej rozmyte wspomnienie o nim) i wkroczył do lecznicy. Wszędzie wokół niego pływały resztki ziół ze składziku. O, i Żmijowiec. Znaczy on stał, nie pływał.
— Znalazłeś tu coś ciekawego? — zapytał kocura, oglądając zniszczone przez żywioł zapasy. Oj, medyczki będą to długo odbudowywać...
Żmijowcowa Łapa podskoczył ze strachu, uderzając łbem w kamień. Syknął pod nosem. Widocznie nie spodziewał się tu jego obecności...
— N-nie... Tylko błoto, martwe ryby i wodorosty... Cuchnie tam — odparł zmęczonym głosem, wymijając go. Skinął głową i przepuścił ucznia. Wszedł głębiej, przyglądając się posłaniom medyczek. Wyglądały jak to Makreli. Pływały i nie były już zdatne do użytku. Podobnie legowiska pacjentów... Omijał je, brodząc w wodzie która, fakt, była cuchnąca. Oglądał się wokół, wypatrując czegoś przyciągającego uwagę, lecz jedynymi rzeczami wokół niego były strzępki ziół i mech ze zniszczonych legowisk.
— Szałwiowe Serce... — Ponownie usłyszał głos Żmijowca. Obejrzał się za siebie. — Wiesz może czy są tu gdzieś, może sam je masz, nasiona maku? Uderzyłem się w głowe, strasznie mnie boli...
— Przykro mi, nie mam i nie wiem, gdzie mogą być. Pływają pewnie wokół, lecz nie dotykałbym tych ziół bez usłyszenia opinii Różanej Woni. Woda z powodzi mogła nanieść tu jakieś świństwa... — tłumaczył i aż mu się zrobiło żal tego uczniaka, który wcześniej na niego napsioczył. — Och, twoja łapa też nie wygląda za dobrze... — Patrzył z lekkim zmartwieniem na kuśtykającego kota.
— Mm... Faktycznie... Pewnie masz rację — odmruknął, kiwając głową. Znów poszedł w swoją stronę.
— Może Różana Woń lub Gąbczasta Łapa będą w stanie ci pomóc — powiedział, gdy ten wychodził. No nic... Na razie nic tu nie widział. Zostało mu jeszcze jedno miejsce – część legowiska medyków, w której trzymano ciężko i bardzo zaraźliwie chorych.
Brodził w brudnej, nieprzyjemnej wodzie, poszukując w tej zamkniętej przestrzeni czegoś, co mogło stanowić pomoc. Ponownie, nic nie mógł znaleźć. No cóż... Szałwiowe Serce w końcu poddał się i opuścił lecznicę.
Teraz obrał sobie za cel żłobek. Wkroczył wpierw do kącika zabaw. Część wodna w nim była o wiele większa i bardziej niebezpieczna, niż ją zapamiętał... Ech. Kiedyś bawił się w tym miejscu, tak samo jak jeszcze wschód słońca temu inne kociaki. Okropne zrządzenie losu, że to miejsce zamieniło się w coś tak strasznego. Następnie podszedł do legowiska piastunki. Powąchał je, jak poprzednio legowiska medyczek i Makreli. Wciąż nic. Kotka chyba nie skrywała pod swoim leżem ciekawych przedmiotów. Spojrzał się na Starą Zabawkę, która trzymała się tu właściwie na włosku. Zniżył łeb, by jej nie dotknąć. Może dało się ją jeszcze wykorzystać w jakiś sposób. Spojrzał na posłanie rodu, które, choć zwykle przepiękne, teraz wyglądało praktycznie tak samo, jak reszta legowisk. Wyprawione królicze skórki były brudne i przesiąknięte mulistą wodą. Wyszedł ze żłobka i jako ostatnią lokację wybrał sobie legowisko wojowników. Patrzył za każde posłanie, szukając jakiegoś przedmiotu. I w końcu coś znalazł. Podłe zrządzenie losu...
Na jednym z posłań spoczywał tłuściutki, dobrze wykarmiony pająk, którego często można było spotkać na grzbiecie pewnego kremowego kocura. Chodź było to przykre, to i jego życie zostało pochłonięte przez złowrogie fale. Leżał z odnóżami w górze, balansując na dryfującej kupce mchu.
Wzdrygnął się. Normalnie zmiótłby go jak każdego innego robala, lecz ten stworek należał do jego ojca. Szałwiowe Serce zgiął się w pół, łapiąc delikatnie obrzydliwą kreaturę, jednocześnie w duszy przeklinając się za przyjście w to miejsce i ciesząc, że to on odnalazł pamiątkę po Bursztynowym Brzasku. Trzymał go w pysku, szukając kolejnych innych przedmiotów. To legowisko było za duże na tylko jedno znalezisko. Przeszedł obok własnego posłania, które pamiętało lepsze czasy. Och, ile on by dał, by było suche, mógł się na nim położyć i zapomnieć o reszcie świata... Poszukiwał dalej, odgarniając kępki posłań, które zagradzały mu drogę. 
Odnalazł coś, lecz nie wzrokiem, a dotykiem. Poczuł, jak uderza łapą w coś twardego. Po zmyciu mułu, jaki osiadł na posłaniu, między jego paliczkami błysnęło coś złocistego, mieniącego się niczym niebo przy zachodzie słońca. Bursztyn.
...to były chyba jakieś jaja. I to takie w opór nieśmieszne.
Z bólem serca złapał kolejny przedmiot przypominający mu o ojcu i opuścił legowisko wojowników jak oparzony. Nie chciał dłużej tam być. Miał nadzieję, że ktokolwiek na górze podsunął mu tego bursztyna i pająka się dobrze bawił, bo on miał wrażenie, że jeszcze chwila i się rozpłacze. Parszywe szczęście... Poszedł z powrotem do sumaka i odstawił znaleziska, ostrzegając innych, by ich pilnowali. Jednocześnie nie chciał ich widzieć na oczy i nie wybaczyłby nigdy sobie zniszczenia czy zgubienia pamiątek po tacie. 
Czuł głód. Ostatni posiłek jadł wczoraj po południu, z Kijankowymi Moczarami oraz Siwą Czaplą (którego swoją drogą nadal tu nie było). W brzuchu miał pustkę, lecz nie była ona tak ogromna, jak pustka na stercie ze zwierzyną... Och, potrzebowali wielu łowieckich patroli, by się z tego wykaraskać... Jego uwaga przeniosła się na dziwne wgłębienia w ziemi, najwyraźniej wywołane przez powódź. Nie zastanawiał się nad nimi za długo. Podobnie z grzybami. Obóz Klanu Nocy był wilgotnym miejscem, więc obecność tych dziwnych obiektów go nie zdziwiła. Ostatnim miejscem, do którego się udał było legowisko przywódczyni. W nim zatrzymał się na dłuższą chwilę. Miał wrażenie, że nie powinien do niego wchodzić niepytany, lecz Spieniona Gwiazda miała teraz ciekawsze zajęcia niż wkurzanie się o nieproszonych gości. Zaczął węszenie. Do nozdrzy Szałwiowego Serca doleciał słodki, wiśniowy i głęboki zapach, zmieszany z ziemistymi nutami wody, w której aktualnie brodził. Prowadzony szlakiem woni, trafił na kupkę zlepionych na powierzchni wody listków. Jeden ruch łapy wystarczył, by listki rozeszły się we własną stronę, odsłaniając dotąd przylepione do nich zielone... Piórka? — pomyślał, przechylając łeb w jedną stronę. I to jeszcze tak intensywnie pachnące... Nie miał pomysłu do kogo mogły należeć, ale i tak złapał je w pysk. Dobra. Potrzebował chwili, by odpocząć i pogłówkować nad tym, komu je dać. Może jak postoi wystarczająco długo to ktoś zobaczy, że ma jego zgubę i sam do niego przyjdzie. Byłoby miło.
Przysiadł zmęczony na jednej z gałęzi sumaka. Naprawdę robił się głodny. Zastanawiało go, czy patrole, które wyruszyły poprzedniego dnia w ogóle wrócą i czy złapały jakąś zdobycz. W tej chwili byłby w stanie pożreć dzika z kopytami. Miał ogromną nadzieję, że im tej nocy nic się nie stało i tę trochę bardziej skrytą, że naprawdę złapali coś, co mógłby wziąć na ząb. 
Zapach cudzych piór drapał go w nos. Naprawdę chciał się ich pozbyć. Na Klan Gwiazdy, kto mógł nosić takie śmierdzące ozdoby? Mu już kręciło się w głowie od samego stania przy nich przez kilka uderzeń serca. To musiał być ktoś nienormalny!
Właśnie... Nienormalny...
Złapał znalezisko w pysk i zaczął poszukiwania konkretnej kotki, która przyszła mu na myśl. Znalezienie jej nie było takie ciężkie. Spodziewał się, że nie będzie zainteresowana przeszukiwaniami obozu.
— Witaj, Wężynowa Łapo. Wydaje mi się, że mam coś, co należy do ciebie — mruknął przez zaciśnięte na dekoracjach zęby.
— O, tak, to moje pióra — powiedziała kotka, nie będąc szczególnie pod wrażeniem. Reakcja kocicy wcale go nie zdziwiła. Spodziewał się, że nie bąknie nawet "dziękuję". Już miał odchodzić, gdy nagle kotka go zawołała: — Szałwiowe Serce! Pozwól jeszcze tu na chwilę! Masz, to dla ciebie. Za fatygę!
Wręczyła mu jeszcze jeden przedmiot. Krzywą perłę. Super. Ciekawe, co on miał z nią teraz zrobić. Ech...
Wrócił na swoje poprzednie miejsce i złapał pozostałe znajdźki – dwa bursztyny i martwego pająka. Westchnął głośno, kładąc się na gałęzi i przytulając mocno wszystkie obiekty. Zmruży oko tylko na krótki moment... Musiał odpocząć...

Ocknął się. Chyba nie zasnął... Prawda? Nie wydawało mu się, żeby spał. Po prostu zamknął na moment oczy. Może ten moment był o wiele dłuższy, niż myślał... Ziewnął. Koty wciąż krzątały się po obozowisku. Omijały jednak legowisko medyka. Wyglądało na to, że do tamtego zawiłego miejsca nikt nie miał szczęścia... Cóż. Choć ostatnim razem, gdy były klanowe poszukiwania, nie znalazł nic, teraz szło mu naprawdę dobrze. Może powinien jeszcze raz spróbować.
Cóż... Nie miał nic do stracenia. Nie mógł sobie pozwolić na nieróbstwo. Nie tylko dlatego, że sytuacja na to nie pozwalała, ale też wiedział, że jak stanie na krótki moment, to znów nawiedzą go obezwładniające myśli. To zajęcie pomagało. Przynajmniej gdy nie znajdował pająków i bursztynów...
Na drodze zobaczył dwie bardzo znajome mu sylwetki. Niestety Pierzasta Kołysanka minęła go, gdy udała się do legowiska starszyzny. Jedna jednak zagłębiła się w lecznicę. Podążył za nią, przyglądając się bacznie legowiskom medyczek. Miał wrażenie, że dojrzał przy nich coś błyszczącego, lecz był to tylko błysk wody. Im dalej szedł, tym bardziej śmierdziało. Już o tym zapomniał. Ble...
— Mamo? A ty coś tu masz? — zapytał, stojąc w wejściu do legowiska medyków. Widział ją od tyłu, jak stoi przed izolatką dla chorych. Ta jedynie pokręciła głową. No nic... Zaczął się rozglądać po składziku. Wyglądał prawie tak samo, jak przy ostatniej wizycie, jedynie brakowało w nim odrobiny pływających ziół. Najwyraźniej część z nich została już wyniesiona przez fale. Ech... — Piórko? — miauknął, gdy zobaczył, jak jego siostra dołącza do poszukiwań. — Ty tutaj sporo bywałaś. Może wiesz, co się może kryć w tej lecznicy?
— Hm... Myślę, że coś mogłoby pozostać w legowiskach pacjentów, albo legowiskach medyczek! Gdzie nie gdzie widziałam, jak Różana Woń miała swoją perłę gdzieś przy jej legowisku, można tak poszukać — mruknęła.
— Dzięki. Może razem znajdziemy coś więcej — wymruczał, podążając za siostrą do legowisk pacjentów. Było tu ciemno, brzydko i śmierdząco. Nie był w stanie znaleźć nic interesującego. Podążył za nią także do izolatki, która wcale nie była lepszym miejscem. Obejrzał ją jak poprzednio, lecz nic tu nie widział, a do tego czuł się w niej nieco klaustrofobicznie... Przeszedł za nią do legowisk starszych. Ponownie objął wzrokiem to należące do jego ciotki i powrócił do Krzyczącej Makreli. Ponownie pojawiła mu się w głowie myśl o tym, gdzie znajdował się starszy. Wyparował? Może powinien zagadnąć Błękitną Lagunę. On mógł coś o tym wiedzieć...
Coś odbijało się na dnie... I nie, nie była to już iluzja wywołana światłem tańczącym po tafli wody... Na osty i ciernie. Czyli tutaj był. Przynajmniej nie będzie musiał już zawracać głowy bratu...
— Czy ktoś mógłby przyjść mi pomóc? — zawołał do kotów na zewnątrz w nadziei, że jakiś wojownik się zjawi. Nie chciał samotnie nurkować po cielsko Krzyczącej Makreli, i to w tę paskudną wodę. Pojawiła się przy nim dwójka kotów. Wprawdzie tylko jeden z nich był wojownikiem, lecz nie gardził dodatkową parą łap do pomocy.
— Tam jest ciało Krzyczącej Makreli, przykryte błotem i mułem. Trzeba je jakoś wyciągnąć — mruknął do swoich towarzyszy, wskazując łapą na miejsce, w które powinni patrzeć. Lulkowa Łapa zrobił wielkie oczy.
— Na gwiezdnych, ja tutaj chodziłem... — jęknął, wpatrując się w nieruchomego starszego. Dryfująca Bulwa milcząc wyciągnął ciało z głębiny. Och, na Klan Gwiazdy, jak dobrze, że go w tym wyręczył. Miał już dość brudu na dzisiaj. Babranie się w trupach nie należało do jego zainteresowań. W międzyczasie minęła ich jeszcze Wężynowy Splot, także na poszukiwaniach. Dobrze, że przejrzała legowisko. Wstyd byłoby zostawić tu jakąś pływającą nogę, czy coś...
— Jak go przeniesiemy? — zapytał, gdy Dryfująca Bulwa trzymał już ciało w pysku. Spojrzał na Lulkową Łapę. Kocurek jedynie przełknął ślinę i złapał za truchło. Szałwiowe Serce poszedł w jego ślady. Z zewnątrz dochodziły pewne głosy, które ignorował. Nagle biały uczeń uciekł, zostawiając wojowników w osłupieniu. Dlaczego..? Dopiero po chwili Szałwiowe Serce zaczął przysłuchiwać się dźwiękom dochodzącym z legowiska medyków. Nie tylko Lulek miał towarzysza, do którego mógłby podbiec...
— Siwa Czapla!? — zawołał, luzując chwyt na ciele Makreli i stając na moment w miejscu. Czekał, aż mu odpowie. Czy to naprawdę był on? Już zdążył o nim zapomnieć...
— Szałwiowe Serce?! — zawtórował przyjacielowi. Poczuł, jak coś w piersi bije mu mocniej i odetchnął z ulgą. Przynajmniej go nie dosięgł dziś żywioł... Uśmiechnął się, gdy kolega wyszedł mu naprzeciw. Uśmiech z pyska Siwej Czapli jednak trochę się zmył, jak zobaczył, co Szałwik robił w tamtej chwili.
— No... — zaczął. Nie wiedział w sumie co powiedzieć. Cóż, wciąż miał pod sobą ciało starszego. — Może... Pomożesz?
Kocur skinął głową, prędko zrównując krok z wojownikiem.
— Jesteś cały? Co z resztą? Czy poza... Krzyczącą Makrelą wszyscy żyją?
— Tja, ja się jakoś trzymam... Jeśli jednak chodzi o resztę...
Urwał na chwilę, skupiając się na przeniesieniu zwłok w odpowiednie miejsce. Wiele spojrzeń skierowało się w ich stronę, lecz Szałwiowe Serce starał się nie zwracać na nie większej uwagi. Wraz z pomocą Bulwy i Czapli wepchnął Krzyczącą Makrelę na legowisko medyka, które było najbliższym wysokim i stabilnym punktem, jaki mógł wypatrzeć. Nie chciał, by znów zabrała go woda. Tutaj powinien być bezpieczny.
Krabowe Paluszki do tej pory krążyła wokół ze swoją córką, Ćmią Łapą, sprawdzając skalę zniszczeń. Pomagała przy tym innym wojownikom podnosić gałęzie, przesuwać połamane trzciny i wypełniała inne obowiązki, którymi trzeba było się zająć, jeśli chcieli przywrócić obozowisko do jego dawnej świetności. Kiedy jednak ujrzała ciało swojego ojca leżące na skale, osłupiała.
— Tato? — wyrwało jej się z pyska. Wojowniczka rzuciła wszystko, by dobić do boku swojego ojca i zanieść się płaczem. Wtulała się w jego wilgotną, wciąż pełną mułu i błota sierść. Zlizywała brud, łkając cicho. Szałwiowe Serce nie wiedział, co powiedzieć, więc stał w miejscu z Siwą Czaplą w niezręcznej ciszy, gdy kotka przytulała się do ciała.
— No nie! Szałwiku, patrz — miauknął. Początkowo książę myślał, że była to wymówka dla pójścia sobie z tego miejsca, lecz coś naprawdę migotało w wodzie. — To był jeden z kamyczków dla Rosiczkowej Łapy!
Złapał kamyk, zanim ten odpłynął lub zatonął w mule na dnie.
— Chcesz jej go dać? — zapytał, trzymając błyskotkę w zębach.
— E, już nie ma co. — Strzepnął łapą. — Do ciebie on nawet bardziej pasuje kolorem, do twojego języka i zna- właśnie, Szałwiku, gdzie twój kwiatek na czole?
Kwiatek? Spojrzał na Czaplę, jakby wyrosła mu trzecia głowa, zanim zrozumiał, o co mu chodziło. Aaa, znak lotosu. Zapomniał o nim całkowicie. Nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że się zmył.
— Woda mi go zmyła. Wiesz, wczoraj miałem trochę ważniejsze rzeczy na głowie niż dbanie o swój wygląd — parsknął. Kamyk jednak przyjął, myśląc o powiększającej się kolekcji minerałów, które zdobył tego dnia. Ładnie wyglądały, ale zastanawiał się, jaki mógł mieć pożytek z dwóch bryłek bursztynu, czerwonego otoczaka i zdeformowanej perły...
— Ochh, faktycznie możesz mieć rację. Słyszałem, że masz w rodzinie srokę, więc jeśli jeszcze znajdę jakieś błyskotki to ci dam, dobrze?
Przewrócił oczami. Zaczynał czuć się jak jakiś antykwariat. Od kiedy inne koty stwierdzały, że będzie najlepszym wyborem na podarowanie mu jakichś świecidełek? 
— Komuś się da, nie martw się... — odpowiedział zdawkowo. Oddalili się od tamtego miejsca. Patrzenie na cierpiącą rodzinę rozdzierało im serce, a u Szałwiowego Serca wzbierało uczucia, które wolał tłumić.
— A to dokończysz, co z resztą? — zapytał Siwa Czapla ze zmartwieniem odbijającym się w jego ślepiach. Fakt. Zupełnie o tym zapomniał.
— No... Nie wiem co ci powiedzieć. Wiele kotów zginęło. W tym też... Bursztynowy Brzask — mruknął cicho, jakby mówił do siebie. Jakby nie chciał, by Czapla to usłyszał. — Nieważne. Wzlatująca Uszatka zaginęła, wyłowione też wcześniej zostały Perlista Łza i Różyczka, którą ta niosła w pysku... Makabra. Wróciłeś z Rosiczkową Łapą, prawda? Dzięki Klanowi Gwiazdy. Nawet nie wiesz, jak jej rodzeństwo było załamane. Co się w ogóle wydarzyło? Gdzie ty byłeś? Z Kijankowymi Moczarami zastanawiałem się już, czy nie zacząć cię szukać na Srebrnej Skórze! — zasypał go pytaniami i informacjami, od których mogło się zakręcić w głowie. Kocur zaniemówił.
— Szałwiku... — szepnął delikatnie. — Tak mi przykro... Co prawda też straciłem ojca, nawet dwóch, ale śmierci pierwszego nawet nie pamiętam, bo byłem wtedy zaledwie małą kijaneczką, a na śmierć Wodnikowego Wzgórza byłem po prostu... Przygotowany. Nawet nie umiem sobie wyobrazić co musisz czuć. Przecież... Bursztynowy Brzask wciąż był tak młody! Miał przed sobą jeszcze tyle księżyców, tyle sezonów... — Nagle urwał, jakby zrozumiał, że jego przyjaciel nie chciał słuchać tych słów. Nie chciał słuchać pocieszeń. One sprawiały, że się rozklejał, a w tej chwili nie było na to miejsca. Teraz Klan Nocy trzeba było wyprowadzić ze stanu ruiny. Potem mógł odbyć żałobę. — P-przepraszam! Przodkowie, naprawdę mi chyba dzisiaj móżdżek wypłynął przez ucho od tych fal... Miałem ci powiedzieć gdzie zniknąłem, tak? Skupmy się może na tym. Po tym, jak do obozu wdarła się woda, zostałem zmyty praktycznie od razu. Popłynąłem wraz z nurtem gdzieś w dół, ale miałem tyle szczęścia, że jedna z fal pchnęła mnie na brzeg i jakoś się wyczołgałem. Chciałem do was czym prędzej wrócić, ale robiło się tylko straszniej i straszniej, wiatr tak dudnił mi w uszach, woda rozbryzgiwała się o brzegi koryta... Bałem się, że gdy tylko postawię łapę w wodzie, ta porwie mnie w swoje odmęty. No, ale potem nastał ranek, burza ucichła, chciałem już do was wracać i pewnie bym to zrobił, ale... Ale coś mi nie pozwoliło. Zmusiło do zwolnienia kroku i zerknięcia w bok, a wtedy zobaczyłem Rosiczkową Łapę. Szałwiku, nawet nie wiesz, jaki to był przerażający widok! Ona sama, malutka na tej równie karłowatej wysepce, na której więcej było tataraku niż stałego lądu. I popłynąłem! Trochę się naszarpaliśmy, ale okazało się, że żyje, tylko jest poobijana.
— Słuchaj, patrząc na to wszystko to i tak wyglądasz lepiej niż prawie wszyscy w tym obozie — zaśmiał się. Do tej pory uważnie słuchał jego opowieści, co jakiś czas kiwając głową. — Chodź, musimy znaleźć Kijankowe Moczary. Jak cię zobaczy to upadnie z wrażenia.
Siwa Czapla uśmiechnął się szeroko.
— Czyżby się o mnie martwił? — Zmrużył oczy.
— Martwił to chyba trochę za mocne słowo — miauknął rozbawiony, odwracając wzrok. Po chwili jednak znów spojrzał na przyjaciela. — Ale i tak zrobimy mu tym niezłą niespodziankę.

***

Koty wracały z wczorajszego patrolu. Znosiły skąpe piszczki i witały się z pozostawioną w obliczu tragedii rodziną i przyjaciółmi. Szałwiowe Serce był wdzięczny za to, że nic im się nie stało. Nie potrzebowali kolejnych tragedii.
— Koty Klanu Nocy! — zawołała z wysokiej gałęzi liderka, wzbudzając zainteresowanie wojowników. Szałwiowe Serce stanął w wodzie, chcąc posłuchać, co miała do powiedzenia. — Wczoraj stało się coś, czego nikt nie mógł się spodziewać. Nasz klan spotkała niesamowita tragedia. Wielu wojowników bohatersko poległo, broniąc swych bliskich do ostatniej kropli krwi. I choć może być to ciężkie, nie możemy się poddać. Nie możemy pozwolić, by ich ofiara poszła na marne. Odbudowa obozu nie będzie łatwa ani prosta, może zająć nam wiele księżyców, nim staniemy na proste łapy, jednak gdy to zrobimy – będziemy silniejsi niż kiedykolwiek! Podziękujmy modłą naszym zmarłym pobratymcom: Krzyczącej Makreli, Wzlatującej Uszatce, Bursztynowemu Brzaskowi, Perlistej Łzie i Różyczce! To dzięki nim mamy szansę doczekać następnego świtu i to właśnie oni zasługują na największy hołd! — wykrzyknęła. — Niechaj ziemia lekką im będzie, a Srebrna Skórka zapewni wszystko to, czego nie zdołali zaznać za życia — dodała już szeptem.
— Niech Klan Gwiazd oświetla ich ścieżkę — wymamrotał pod nosem, gdy Spieniona Gwiazda wymieniała imiona zmarłych. Podobnie zrobiła reszta nocniaków. Zastanawiał się, kiedy odbędą się pogrzeby. W końcu zwłoki nie mogły leżeć w obozie za długo. Do tego nadal nie odnaleziono ciała Bursztynowego Brzasku... Właśnie, na osty i ciernie! Gdzie był jego ojciec? Jakim cudem jeszcze nikt się na niego nie natknął? Czyżby wymyła go woda? Musiał go poszukać. On nie zasługiwał na taki koniec.
Gdy szepty ucichły, Spieniona Gwiazda ponownie zabrała głos.
— Chciałabym szczególnie podziękować trzem kotom, które niezaprzeczalnie wykazały się najwaleczniejszymi sercami. Szałwiowe Serce, Rozpędzona Łapo, Wężynowy Splocie – wystąpcie — nakazała, sprawiając, że zamarł, tym razem jednak pozytywnie. Zdziwił się, słysząc swoje imię wymienione w przemowie. Znaczy, tak, ostatniego wschodu słońca nieźle się napracował, ale nie spodziewał się wyróżnienia... 
— Patrzcie, to mój przyjaciel! Mój braciak, karp z jednego jeziora! — wołał Siwa Czapla z tłumu, szarpiąc okoliczne koty.
Przełknął ślinę i wystąpił na przód, dołączając do Wężynowego Splotu. On także nie wyglądał na godnego pokazania się klanowi – od pasa w górę wyglądał w miarę schludnie, lecz łapy, brzuch i połowa ogona były wręcz brązowe, brudne, mokre, posklejane. Nie było czasu ani miejsca na umycie się. Na szczęście mało który kot wyglądał lepiej. Przynajmniej nie nabawił się żadnego skaleczenia, tylko był umorusany. Dołączyła do niego Wężynowy Splot. Obok niego po chwili stanęła Ważka. Wszyscy trzej wpatrywali się w przywódczynię, czekając na kolejne słowa.
— W imieniu całego Klanu Nocy dziękuję wam za wasze poświęcenie, odwagę i pomoc, jakiej udzieliliście waszym najbardziej potrzebującym współklanowiczom, niejednokrotnie ryzykując własnym życiem. Rzeka będzie pamiętać — wygłosiła, skłaniając nieco łeb. Gest ten powtórzyło również kilka innych kotów zebranych w tłumie. Prócz tego podniosły się głosy, w tym pewien dobrze mu znany...
— Wiwat! Wiwat Szałwiowe Serce! 
Fakt, że sama przywódczyni skłoniła przed nim głowę sprawiał, że naprawdę czuł się jak bohater. W końcu ktoś go doceniał. Nie Błękitną Lagunę, nie Czyhającą Murenę, tylko jego. 
Uśmiechnął się.

***

Zarządzono przeprowadzkę. W końcu, mimo że było kochane, to obozowisko już nie mogło spełniać swojej funkcji. Nie, gdy było doszczętnie zniszczone, a woda wciąż zalewała łapy. Było kilka propozycji, lecz jego rada, by przenieść się do lasu została poparta przez Spienioną Gwiazdę. I dobrze. Nie chciał spędzać kolejnych nocy na gałęziach drzew... Przygotowywał się do wyjścia, uprzednio łapiąc wszystkie swoje błyskotki (i pająka), czekając na całą resztę, która krzątała się wokół. Źle czuł się z tym, że nadal ciało jego ojca nie zostało odnalezione. Nie mogli jednak zostać w tym miejscu. Chorzy, ranni i inni niezdolni do pracy potrzebowali bezpiecznego obozu, a nie kruchych gałęzi sumaka na których łatwo było przekroczyć cienką granicę między wygodnym leżeniem a skokiem wprost w powodziową toń.
Jako jeden z pierwszych kotów "wyszedł" z obozu, przygotowując się do przekroczenia rzeki. Była wyższa i bardziej wartka niż zwykle, jednak nie wariowała jak wcześniej. No nic. Pierwsze koty za płoty, czy jak to było?
Płynął spychany w lewo przez fale, jednak nie były one tak silne, by go zmieść. Z łbem wygiętym wysoko ponad wodę, poruszającami się jak płetwy łapami i obstawą składającą się z kilku innych wojowników, bez większych problemów przedostał się na drugą stronę. Ruchem ogona dał znać innym, że mogą podążyć za nimi. Teraz trzeba było znaleźć dogodne miejsce. Dobrze, że w końcu zostawili za sobą to pobojowisko. Nie chciał w nim spędzić kolejnej nocy, balansując nad wodą, która tylko czekała, by porwać go w swoje objęcia. Tak, jak porwała Bursztynowy Brzask. Tak jak porwała Krzyczącą Makrelę, Perlistą Łzę i Różyczkę. I jedno (a może więcej?) z żyć Spienionej Gwiazdy. Okropne. Powinien przestać myśleć i zacząć wypatrywać odpowiedniej lokacji na przeczekanie tych kilku dni, może tygodni, może jeszcze dłuższego czasu, aż nie pozbędą się zniszczeń. Wszyscy czekali.
Wypatrywanie odpowiedniego miejsca na tymczasowy obóz przerwało mu... Dziecko.
— Hej, jak tam? — miauknęła, najwyraźniej nie mając zbyt wielu innych opcji do rozmowy. 
— Jak tam? No, za dobrze to chyba nie jest — zaśmiał się z odrobiną goryczy, która przebijała mu się przez głos. — Chociaż ta powódź jest za nami, taką przynajmniej mam nadzieję. Jak znajdziemy miejsce na rozbicie obozowiska, będziemy mieć połowę sukcesu za sobą. Na tym musimy się teraz skupić.
— Trzymasz się jakoś? Widziałam, że coś szukaliście po obozie, znalazłeś coś? — zapytała patrząc się w tą samą stronę, co kocur.
Zdziwił się słysząc pytanie małej uczennicy.
— Tak, nie martw się o mnie. Jestem wojownikiem — znów zaśmiał się chowając smutek. Kim był jednak, by przyprawiać troski uczennicy, która ledwo zaczęła swój trening? Nie chciał w ogóle o tym rozmawiać z nikim, a tym bardziej z Ćmią Łapą. — Znalazłem sporo — miauknął podnosząc łapę i odkrywając czerwony kamyk, dwa bursztyny i perłę z widocznym defektem. Wciąż ukrywał jednak pająka; podejrzewał, że kotka nie chciała go widzieć. — Znaczy się, tę perełkę i otoczaka dostałem za odniesienie Wężynowej Łapie jej piórowych ozdób i... Nie wiem, z zapomnienia mojego kolegi właściwie — tłumaczył. — Nie wiem, co z nimi zrobić. Szkoda wyrzucić, ale gdzie je postawić też nie mam pojęcia.
— Może... Ułóż z nich coś ładnego? — zaproponowała, lecz urwała po chwili. — Znaczy.. nie wiem w sumie, ja tak zawsze robię — spojrzała w mokrą ziemię i od niechcenia narysowała koślawego trzmiela. To było całkiem... Imponujące. — Trochę nie wiem jak mam się czuć z tym co się stało... — dodała po chwili smętnie. Nieco się skrzywił. Pogładził kotkę po boku puszystym ogonem, bo nie umiał pocieszać innych kotów. Wyczerpał już całą swoją wiedzę na ten temat przy Pierzastej Kołysance i Wężynowym Splocie...
— Trzeba podnieść wysoko głowę i iść do przodu. Przykre rzeczy się zdarzają, taki już los wszystkich żyjących w dziczy. Wywiniemy się z tego. Obóz przecież nie jest stracony, zawsze można go odbudować. Już niedługo nikt nie pozna, że dotknęła go powódź — mówił spokojnie. Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, wołał do niego już inny głos. Też znajomy. Znowu Żmijowiec? A czego on od niego chciał?
— Szałwiowe Serce! Na razie to nie przypomina nawet leża borsuka... Nie wiem ile będziemy składać nowy obóz, ale lepiej się za to zabrać, nie uważasz? — zapytał zaczepnie.
...ach tak. Nie spodziewał się niczego innego.
— Wiesz, trochę trudno coś składać, gdy na drugą stronę przepłynęło zaledwie kilka kotów... — mruknął. — Najpierw trzeba się zająć znalezieniem odpowiedniego miejsca, byle gdzie się nie rozbijemy. Ale fakt, trzeba się wziąć do roboty. Ćmia Łapo? Może pójdziesz z nami, poszukamy czegoś, co się nadaje na obóz?
— Jasne.. i tak nie mam nic lepszego do roboty — miauknęła, patrząc w dal. — Gdzie właściwie będziemy mieli nowy obóz? W sensie w którą stronę?
— No Szałwiowe Serce? Wiesz gdzie powinniśmy iść? W końcu jesteś członkiem rodu. Nie macie jakiegoś specjalnego, głębokiego połączenia z Przodkami? Może oni wskazaliby nam drogę? Po tym, jak pozwolili na zrównanie obozu mogliby jakoś wyciągnąć do nas łapę — mruknął, znów kąśliwie. Jakoś nie dziwiło go specjalnie, że jeśli ktoś miał nie miec w tym gronie szacunku do Klanu Gwiazdy, to był to akurat Żmijowcowa Łapa. Szedł dalej, przenosząc na chwilę wzrok na ucznia.
— Pójdziemy gdzieś gdzie są owady jak u nas, prawda? — wcięła się jeszcze Ćma. — Albo z trzmielami...
— Słuchaj — zabrzmiał twardo — Gwiezdni nie mieliby po co zrzucać na nas takiego nieszczęścia. Natura jest zwyczajnie zdradliwa. Zresztą... — Przypomniały mu się pioruny, które rozbłysły na niebie zaraz przed śmiercią Bursztynowego Brzasku. Czy mogło to być omenem od przodków? Przepowiednią tego, co zaraz miało nadejść? Może już powiedzieli wystarczająco? — Nieważne. Może i jestem członkiem rodu, ale gwiezdnego nawigatora akurat mi zabrakło. Szukaj i nie wydziwiaj. Może ty coś widzisz, Ćmia Łapo? Może coś, gdzie akurat nie ma owadów? 
Kotka zamyśliła się na moment.
 — Hm... nie wiem w sumie... — wymruczała po chwili.
Skinął głową i zamiast rozmawiać, skupił się na wypatrywaniu. Słyszał głośniejsze rozmowy i tupot większej liczby łap – to znaczyło, że więcej kotów przybyło z wyspy. A co za tym szło, były ręce do pracy, ale miejsce pracy jeszcze trzeba było znaleźć.
— Chodźmy dalej od brzegu... Wątpię, że tu by coś nas zalało, ale lepiej być przezornym... — wymruczał, bardziej do siebie niż do reszty.
W końcu natrafili na polanę, która wyglądała, jakby nadawała się do przenocowania klanu przez jakiś czas. Było parę lokacji, które po szybkim dociągnięciu można było przerobić na całkiem dobre legowiska, a resztę można było dorobić samemu. Zresztą, nie szukali nowego domu, tylko miejsca, gdzie będą mogli spać bez obawy o wpadnięcie do wody podczas snu. Pasowało? Pasowało.
— Co myślicie? — mruknął do towarzyszy, z czego jeden był wyjątkowo zajęty wpatrywaniem się w jego morskie oczy...
— Jeśli tak uważasz... — wybełkotał. — Ale wygląda jakby było tu dużo komarów i robali, ale... Tobie to się pewnie podoba, co — zwrócił się lekko zniesmaczony do Ćmy. Kotka wyglądała na oburzoną tym komentarzem.
— Robale są fajne, okej? Może po za ćmami i komarami.. Ale reszta jest super! — zawołała natychmiast.
Nie chciał się wkręcać w uczniowską przepychankę, więc zignorował tę docinkę i odpowiedź ćmy. Westchnął w duchu. Dobrze, chociaż mieli już to miejsce. Wystarczyło pójść po wojowników i wziąć się do roboty.
— Dobra, to możemy pójść powiadomić resztę klanu, że miejsce na obóz znalezione — miauknął, jeszcze raz oglądając wybrane miejsce. Zapisywał sobie tę lokalizację w głowie, by nie zapomnieć, jak będzie tu prowadził innych. Po tym odwrócił się i poszedł w stronę brzegu, tam, gdzie zbierały się nocniaki. 
— Będziemy spać na ziemi? — zapytał z lekkim zdziwieniem Żmijowiec. — Co jak przyjdą jakieś borsuki, lisy? Nie potraciliśmy wystarczającej liczby kotów? Nie utonąłem w nocy, więc i teraz nie mam zamiary zdychać. — Dogonił go. — Chyba, że będziesz mnie ratować i tym razem?
— Na ziemi? Co ty gadasz — mruknął, patrząc na niego dziwnie. — Legowiska przecież ci z powietrza nie wyczaruję, sory, królewska krew i tych umiejętności mi poskąpiła — dodał, jakby gadał do głupka. Trochę się czuł jak przy rozmowie z Czaplą czy Kijanką. No, czyli by się zgadzało. — Jak będzie reszta to stworzymy posłania, więc się nie martw, na gołej trawie spać nie będziesz. No, chyba że dla ciebie jednego zabraknie, ale to już nie będzie moja wina... — Przewrócił oczami. — No a co, chcesz żebym cię znowu ratował?
— Nie no, nie przesadzajmy –
— Uważaj żebym nie wyszarpał ci spod tyłka legowiska — wymruczał bury uczniak. — Nie mam zamiaru spać na trawie; jeszcze złapie jakieś paskudne choróbsko... Chociaż... Ty możesz się dopiero pochorować; widziałem w jakich legowiskach wy śpicie... Sam bym takim nie pogardził — zamyślił się i zamilkł na moment. Szybko jednak wrócił do gadania — Hej! Czy jeśli ktoś wżeni się do tego waszego... magicznego kółeczka... Też śpi tam? — Zawstydził się nagle i pokręcił głową. — Dobra, nieważne... A co do ratowania! Nie wiem, może ty jesteś, o Wielki, dzielny Szałwiowe Serce, tak niesamowity, że ciebie nigdy ratować nie trzeba było, ale to... miłe? Jak ktoś się o ciebie tak nagle zatroszczy? Nie wiem, jak to jest ratować, bo siostra mi przez łapy przepadła, kiedy chciałem ją ocalić, ale... To chyba też miłe, co? Tak sobie to wyobrażam... Takie ciepło i w ogóle...
W trakcie, gdy Żmijowcowa Łapa bełkotał niezrozumiałe farmazony, jego koleżanka z legowiska patrzyła zdezorientowana w trawę. Szałwiowe Serce chciał zrozumieć, o czym gadał, ale miał wrażenie, że on sam tego nie wiedział... Jakie wżenienie się do magicznego kółeczka? Co to były za komplementy znikąd? Dlaczego gadał coś o cieple i trosce...
Na Klan Gwiazdy, czemu on zawsze trafiał na takie dziwaki...
— Eee... — Właściwie, mógłby skończyć tutaj. Nie miał pojęcia co mu odpowiedzieć. Ćmia Łapa podjęła mądrą decyzję decydując się na zamknięcie pyska i nie komentowanie tej wypowiedzi. Dobrze. Zazdrościł jej, że mogła to zrobić. No nic. Trzeba było to chyba ugryźć z jakiejś strony? — No, to na pewno miłe. I dzięki za te epitety, ale nie jestem chyba aż tak niezwykły... To, że ci się nie udało uratować Rosiczkowej Łapy to nic. Ważne, że próbowałeś. Na pewno poczuła, że się o nią zatroszczyłeś, nawet jeśli końcowo jej nie uratowałeś — mruknął i na kilka uderzeń serca urwał. — I tak, koty, które się wżenią do rodziny królewskiej mogą spać na fajniejszym legowisku — dodał po chwili.
— No to... Fajnie — rzucił zmieszany. Wyglądał, jakby bardzo się zestresował tą odpowiedzią. — Ee... Szałwiowe Serce? Jeśli mogę spytać... Czy ty- Albo wiesz co, nie ważne. Ja chyba... Pójdę do mojego rodzeństwa, albo poszukam swojej mamy, okej? No to ten... Do zobaczenia! — bąknął szybko i zmył się z ich pola widzenia. Mało by brakowało, a w tej pośpiesznej ucieczce potknąłby się o własne łapy.
Czując tupot łap swojego towarzysza, kotka podniosła w końcu wzrok z mijanego przez nich głazu, by spojrzeć na to, jak Żmijowiec znika w zaroślach. Zdziwieni Szałwiowe Serce i Ćmia Łapa popatrzyli po sobie.
— A temu co..? — zapytała, widocznie zdezorientowana. Wojownik utkwił wzrok w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą był ogon burego. No... Cóż. Faktycznie był z niego dziwak.
— Nie wiem — westchnął. — Nic tu po nas. Wróćmy do tej reszty. Trzeba się zabrać w końcu za robotę — dodał, wznawiając chód w stronę klanu. Ćmia Łapa zrobiła to samo. Wolał ogarnąć wszystko tak szybko, jak było to tylko możliwe.
Nie mógł doczekać się powrotu do normalności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz