Złapał za płotkę i odszarpał od ości porządny kęs mięsa.
— Nie no, ale serio ci mówię, Spieniona Gwiazda naprawdę mnie nie lubi!
— Bo dawno już nie miałeś ucznia?
— No! Patrz, mamy po czterdzieści parę księżyców i ledwo po jednym, a na kolejnych się w ogóle nie zanosi! Tyle kociąt jest w żłobku, legowisko uczniaków pęka w szwach od tego tłoku, a wszystko dostają te młokosy! W końcu Latająca Ryba to ledwo stamtąd wyszła, a już sama kogoś szkoli! Czy Spieniona Gwiazda już nie ceni wojowników z doświadczeniem? — skarżył się Siwa Czapla.
— Patrząc na to, że ostatnio uczniów przydzielono Dryfującej Bulwie i Biedronkowemu Polu, to chyba ceni... — skomentował z boku Szałwik, rozgryzając mięso ryby.
— Ty się nie odzywaj, bo masz Borówkową Łapę! I to praktycznie od dnia mianowania! — parsknął. — I ty Kijanka też, bo widzę jak mordę wyściubiasz, się nie odzywaj. Dopiero co Wzlatująca Uszatka została wojowniczką! I ona to samo!
— Dobra, sam stul dziób — parsknął w odpowiedzi czarny. — Trzcinka i Różyczka niedługo zostaną uczennicami. Może trafi nam się po jednej?
— Ta, już to widzę. — Siwa Czapla pokręcił łbem. — Pewnie zgarną je kolejni świeżo mianowani wojownicy, bo tak zawsze jest... Ta Wężynka chociażby...
Szałwiowe Serce obserwował otoczenie, mniej lub bardziej przysłuchując się rozmowie kolegów. Skończył na dziś trening i mógł w końcu odpocząć przy smacznej rybie. Ach... Należała mu się porządna drzemka. Już miał zmrużyć oczy, by pochłonął go pełen relaks, gdy zobaczył kogoś zbliżającego się w ich stronę.
— Oh, witam! O czym rozmawiacie? — miauknęła niewinnie i wesoło Wężynowy Splot. Nieznacznie skrzywił się na jej widok... Na szczęście, przez jego krzywy pysk, wszelkie grymasy nie były tak dobrze zauważalne. Nie chciał z nią rozmawiać. Nie chciał się zadawać z kociętami samotniczki, co do której nadal miał swoje podejrzenia i nieprzychylne zdanie. Już miał bąknąć jakąś wymówkę, by ją odgonić, gdy Siwa Czapla go wyprzedził. Nie tak, jakby Szałwiowe Serce tego chciał...
— Aj tam, niczym ciekawym, ale klapnij sobie! — Wojownik uderzył łapą ziemię obok niego. Książę popatrzył po sobie z Kijankowymi Moczarami, jakby bezgłośnie szeptali do siebie "co za mysi móżdżek..."
— No, jedliśmy wspólny posiłek, ale zapraszać kogoś do niewylizanych ości to trochę wstyd... — odezwał się już Szałwiowe Serce.
— Możemy przynieść coś jeszcze, jeśli nie jadłaś obiadu! Ja znajdę miejsce na jeszcze jedną rybę! — wtrącił się ponownie Siwek, odbierając nadzieję na pozbycie się nieproszonego gościa.
— Dziękuję Czaplo, ale nie trzeba! Jadłam już. Swoją drogą dobrze wyglądacie — powiedziała, na co Szałwiowe Serce podniósł jedną brew. ciekawe koty sobie wybrała do komplementowania ich wyglądu... Jednego z krzywym pyskiem, drugiego bez oka, a trzeciego z budową ciała szczura... — Od niedawna jestem wojowniczką, z resztą sami wiecie, chciałabym zrobić coś dobrego dla klanu, wiem że wy panowie jesteśmy mu bardzo oddani i zrobiliście już wiele — miauknęła po czym zrobiła pauzę — tak chciałam wam podziękować, że odkąd się urodziłam dbaliście o dobro mojej rodziny!
Słyszał co nieco o temperamencie Wężynowego Splotu. Te wszystkie pochwały coś nie pasowały mu do tego wykreowanego w głowie obrazu.
— Dziękuję — odparł grzecznie, bo nawet jeśli nie do końca wierzył w szczerość słów młodej wojowniczki, to były one miłe i chłeptały mu ego. Podobnie zrobili jego koledzy. — Na twoje przysłużenie się klanowi jeszcze przyjdzie czas. Miejmy nadzieję, że ten spokój, który mamy teraz, się utrzyma jeszcze długo... Chyba wszyscy mamy dosyć problemów z tymi samotnikami — westchnął, dając delikatną sugestię. Wyglądało na to, że ją wyłapała, ponieważ na jej pysku pojawił się grymas.
— Tak racja, nieco namieszali… Dobrze się z nimi rozprawiliście, jestem pewna, że nie będą chcieli już ryzykować życiem — mruknęła, wracając do wcześniejszego uśmiechu. — Cieszę się bardzo, że nie należę do grupy tych kotów o lisim sercu, chyba za to jestem najbardziej wdzięczna. Mało brakowało a urodziłabym się właśnie tam! Nie wyobrażam sobie życia bez kodeksu wojownika.
Trochę nie spodziewał się takiego wyznania z jej ust. W końcu podejrzewał, że Wężyna swoim dzieciom szeptała na uszko wiele rzeczy, których raczej klan nie chciałby usłyszeć, przekazując swoje wartości. To, że publicznie się przyznała do tego, że nienawidzi miejsca, z którego pochodziła jej matka, było pewnym dowodem. Nadal jej zbytnio nie ufał, ale zawsze coś...
— Wątpię, że ktokolwiek chciałby się tam urodzić... — Miał powiedzieć coś więcej, lecz zauważył podchodzącą do nich Baśniową Stokrotkę... Zamilkł.
— Przepraszam! — wymruczała wojowniczka, kierując wzrok na wojowniczkę. — Dochodzą mnie słuchy, że źle traktujesz mojego partnera... — syknęła.
— Kurde, chyba coś się szykuje? — tryknął go łokciem Kijankowe Moczary, prawie bezgłośnie podśmiechując pod nosem. Cała trójka utkwiła oczy w kotkach, zaciekawieni tym, co miało się zaraz wydarzyć.
— Oj.. Baśniowa Stokrotko! Cóż to dosyć skomplikowane bo widzisz… Zgadza się, może i powiedziałam nieco złego na temat Dryfującej Bulwy, ale teraz widzę, że źle się zachowałam. Była małym dzieckiem, które dopiero uczy się jak żyć w klanie — tłumaczyła się, zachowując jednak spokój. — Ostatnimi dniami twój mąż nauczył mnie wielu cennych lekcji i bez wątpienia jest mi wstyd za to co robiłam. Chyba nie mogę powiedzieć nic więcej prócz przepraszam?
Baśniowa Stokrotka także nie wybuchła (czego się spodziewał po ostatnich przeżyciach). Westchnęła jedynie i pokiwała głową.
— Dobrze, mam nadzieję, że taka sytuacja się nie powtórzy! Bo ja ciebie czegoś nauczę. — Odwróciła się na pięcie i zniknęła równie szybko, co się pojawiła, zostawiając w trójce wojowników niedosyt.
— Nuda. Liczyłem na jakąś gorącą kłótnię — wymruczał mu do ucha Siwa Czapla.
— Przymknij się — odpowiedział mu szeptem Szałwiowe Serce, choć zgadzał się ze zdaniem kolegi.
— Jeju, Wężynowy Splocie, co ty temu Bulwie takiego zrobiłaś? — odezwał się Kijanka, tym razem już głośno, zwracając się bezpośrednio do Wężynki, za co ta zgromiła go wzrokiem.
— Szkoda gadać, ale tak jak mówiłam jest mi za to wstyd — odparła lakonicznie.
Przytaknął kotce głową. Widział, że Czapla chciał jeszcze o coś dopytać, ale (nie)subtelnie kopnął go tylną łapą, kiedy tylko otworzył pysk.
— Spoko, nie martw się. Baśniową Stokrotkę łatwo rozwścieczyć — miauknął, przypominając sobie sytuację z ślubu jej córki. Poczuł zaraz, jak deszcz trafia w jego futro. Na Klan Gwiazdy, znowu? Potrząsnął pyskiem, gdy na nos spadła mu jedna z wielkich kropel. Wiatr ryczał w górze, szeleszcząc trzcinami i wzburzając wodę. W przeciągu chwili pogoda stała się znacznie brzydsza...
— Na osty i ciernie, co jest! A tak ładnie było do tej pory... — narzekał Siwa Czapla.
— Wy, patrzcie tam! — Kijanka wskazał na Krabowe Paluszki, walczącą z oderwaną gałęzią, która uderzyła prosto w jej pysk. — Ale numer!
Nawet Szałwiowe Serce nie mógł się powstrzymać przed zachichotaniem. Wężynowy Splot jednak nie podzielała ich wesołości...
— Dobrze panowie, miło się rozmawiało, idę dalej! — bąknęła, po czym pospiesznie potruchtała do legowiska uczniów. Skinął uciekającej przed deszczem kotce na pożegnanie. Właściwie, dobrze robiła. Nie zapowiadało się na nic dobrego...
— Może my też powinniśmy się ewakuować, zanim się nie zrobi jeszcze gorsza ulewa? — zapytał kolegów.
— A co, deszczu się boisz? — tryknął go Kijankowe Moczary.
— Uuu, sucha łapa, sucha łapa... — przedrzeźniał go Siwa Czapla.
Szałwiowe Serce westchnął głośno. Właśnie, coś za długo nie grali mu na nerwach... Rozmawiali dalej (a raczej wyzywali w przyjacielskim gronie), a deszcz nabierał na sile, a wicher dął tylko głośniej i głośniej.
— Na Gwiezdny – — Usłyszał tylko przerwane narzekanie Kijanki, zanim nie rozległ się głośny, przerażający trzask i fala nie zmiotła go z miejsca, a jego cichy głos nie zamienił się w pisk. Po krótkiej chwili także Siwa Czapla i on zostali porwani przez wodę. Odstawiła ich na miejsce półtorej odległości lisa dalej. Ale... Co się stało?!
— Na Gwiezdnych! — powtórzył jego słowa Szałwiowe Serce, stając na równe łapy. Kijanka również wstał, lecz Czapla nie podnosił się z ziemi. — Ty, wszystko w porządku?
— Woda morska mi się dostała do oka! Aua, szczypie! — miauczał, na oślep próbując wstać. Postawił krzywo łapę na mokrą ziemię i znowu upadł pyskiem w toń.
— Wiesz co, chyba mamy większe problemy niż twoje podrażnione oczko... — wymruczał Kijanka, rozglądając się wokół po chaosie, który nastał między wojownikami.
Szałwiowe Serce poszedł w jego ślady. Trzcinowe ściany upadły. Przedzierała się przez nie rzeka, zmywając wszystko na swojej drodze. Nie zważała na to, że do tej pory był to obóz klanu, który chroniła. Potraktowała ich jak obcych. Jak intruzów, których musiała się pozbyć.
Nie zamierzał dłużej stać jak głupek. Pomógł wstać Siwej Czapli, jednak nie miało to większego znaczenia, gdy poziom wody powiększał się i chodzenie zaczynało być niemożliwe. Zaczął szukać miejsca, na które mógłby wskoczyć, by uchronić się przed powodzią. Jego oczom ukazał się jeden wysoki punkt – największy sumak, legowisko przywódcy, którego gałęzie rosły wysoko ponad taflę. To było to. Kiedy jednak rzucił się w jego stronę, fala uderzyła go w pysk, zalewając nozdrza. Zakaszlał, brnąc do przodu.
Płynął dalej, przez ciągle podwyższającą się wodę, gdy nagle niedaleko przed jego pyskiem przepłynęła z niesamowitą prędkością kłoda, która wzięła ze sobą Wzlatującą Uszatkę i popłynęła dalej... Chciał popłynąć za nią, krzyknąć coś, jednak już po kilku chwilach była za daleko na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Na Klan Gwiazdy... Miał nadzieję, że nic jej się nie stanie... Zaczął wypatrywać innych kotów, które mogły potrzebować pomocy, skoro nie był w stanie udzielić jej koleżance. W tamtej chwili, w tym całym chaosie, wydawało mu się, że ze wszystkimi było w porządku... Może oprócz Baśniowej Stokrotki, którą zalewały fale. Ale była dobrą wojowniczką, pomyślał, więc zaraz trafi na dobre tory.
Kolejna fala zmiotła go dalej, odpychając od celu. Utrzymał jednak głowę nad powierzchnią wody, więc nie trafiła ona znów do jego pyska. Uff... Nie chciał zostać oślepiony jak Siwa Czapla. Właśnie, nie mógł nigdzie wypatrzeć ani go, ani Kijanki... Nie, nie, musiał się na tę chwilę skupić na sobie. Jeden żywy wojownik był lepszy niż trzech martwych, przekonywał się w głowie. Dobra fala, jeśli takie w ogóle w tej sytuacji istniały, popchnęła go w stronę upragnionego krzewu. Na razie szło mu dobrze. Znaczy, jeszcze się nie topił, więc uważał to za sukces. Poruszał łapami, próbując płynąć na przekór wodzie i kapryśnemu prądowi spychającemu go w tył. Nie zamierzał się im dać. Niestety dobra fala szybko przeminęła, jednak dalej parł przed siebie. Zaczynał odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia i nieco przyhamował, jednak wciąż płynął. Motywowało go, że był już tak blisko swojego celu. Już prawie, prawie! Już prawie dosięgał pnia! Jeszcze tylko kocięcy kroczek..!
Jest!
Nareszcie był wystarczająco blisko. Złapał łapami gałąź drzewka, obejmując je jak wojownik w zapasach. Wbił w nie swoje pazury i z trudem, obciążony spływającą z niego wodą, wdrapał się na górę i zaczął obserwować walczącą o życie resztę.
Rany, jeszcze nigdy nie stanął na mównicy, z której przemowy wygłaszali liderzy... Nie sądził, że kiedykolwiek na niej będzie. Cóż, na pewno nie w takich okolicznościach. Wpatrywał się w chaos, który szalał wszędzie wokół. Wszędzie poza tą bezpieczną przystanią do której dobił. Czuł się... Dziwnie. Był pierwszym, który dostał się bezpiecznie w to miejsce, gdy inni ratowali się nawzajem. Położył po sobie uszy. Był egoistą. Powinien także komuś pomóc, zamiast grzać miejsce na pieńku...
— Szałwiowe Serce, łap!
Zrobił wielkie oczy, gdy zobaczył starszego wojownika z kocięciem w pysku, który zbliżał się do drzewa. Przybrały kształt i wielkość spodków, gdy Bulwa rzucił w niego maluchem. Ledwo go złapał. Miał wrażenie, że kociak zaraz mu się wyślizgnie w toń.
— Ratuj go! On tego bardziej potrzebuję niż ja! Jest jeszcze za młody by umierać! A ja jestem na tyle Stary by pogodzić się ze śmiercią — wołał z oddali. To, co mówił, było przerażające, lecz... Rozumiał. Na Klan Gwiazdy, zrobiło się bardzo poważnie...
— Płyń, Dryfująca Bulwo! Już jesteś naprawdę blisko! — krzyknął do wojownika, który podtopił się pod falą, odpychającą go od celu. Och... Postawił Zmierzcha na gałęzi. Teraz był tutaj on i osesek... Super... — A ty się trzymaj baaardzo mocno, dobrze? — zwrócił się do malucha.
— D-d-dobrze będę się trzymał. A ty jak masz na imię? — zapytał zmarznięty Zmierzch. Och, biedny malec, pomyślał. Ledwie co tu trafił, a tu takie "atrakcje"...
— Szałwiowe Serce — wymruczał do niego. — Chodź bliżej, ogrzejesz się... — dodał, gdy zobaczył kolejną wojowniczkę z dzieckiem... I była to Wężynowy Splot. Zabrał od niej Trzcinkę, stawiając na gałęzi obok siebie. Niezłe przedszkole mu się tutaj robiło... Na szczęście kocięta zajęły się rozmową ze sobą. Nie musiał odpowiadać na więcej pytań. Było to szczególnie pomocne zważając na to, że chwilę później pod drzewem znalazł się kolejny prawie-topielec wrzeszczący jego imię... I znów było to wężyniątko... Nie zamierzał jednak dyskryminować nikogo w takim momencie. Wyciągnął po niego pysk, wbijając pazury w bezpieczny pieniek. Złapał uczniaka, który przez krzywą szczękę jednak wpadł z powrotem do wody. Po chwili pochwycił go raz jeszcze i z wykorzystaniem dużej porcji siły wciągnął go na gałąź obok. Gdy mokry, bury kocur już trafił w bezpieczne miejsce, Szałwiowe Serce odetchnął głośno i głęboko z wysiłku.
— Na Klan Gwiazdy... Żyjesz jeszcze?
— Pra-prawie mnie utopiłeś — skrzeczał miedzy kaszlnięciami Żmijowiec. Wojownik spojrzał na niego nieprzychylnie. Miał nadzieję, że uzyska od tego smarkacza chociaż odrobinę wdzięczności...
— Kolego, ty prawie sam się utopiłeś. — Zmierzył go wzrokiem. — Wyglądasz, jakby cię ktoś z lisiego gardła wyciągnął. Otrzep się z tej wody no, i popatrz na inne koty, które potrzebują pomocy. Popilnuj przynajmniej kociąt, jeśli nie chcesz wyciągać innych z wody — mówił poważnie, jak zastępca wydający rozkazy. Po powiedzeniu tego przeniósł się na dalszą gałąź, patrząc na dodatkowe pyski, które wdrapywały się na sumak. Potrzebowały miejsca, więc im je ustąpił, idąc w stronę nieco cieńszych i bardziej niestabilnych gałązek. Żmijowiec faktycznie spełnił jego rozkaz i przysiadł koło dwójki kociaków. Był trochę zdziwiony, że się go posłuchał, ale nie zamierzał narzekać.
Hurtowo wciągnął kolejnego kota, Mżący Przelot, tym razem już go nie upuszczając. Uff... Szczęka go już bolała. Zdawało się jednak, że nastał spokój. Przynajmniej na krótką chwilę. Wrócił do czujnego oglądania scenerii pełnej chaosu, krzyków i głośnych plusków. Wypatrywał kotów, które się topiły i mogły potrzebować pomocy.
Nagle usłyszał przeraźliwy wrzask... Na Klan Gwiazdy! To była Pierzasta Kołysanka! Sama pośród ogromnego zagrożenia!
Pomimo tego, że był już w bezpiecznej przystanii, jaką stanowił sumak, bez krzty wahania rzucił się na pomoc siostrze. No, prawie. Skoczył do wody i przydzwonił w skałę przy legowisku uczniów. Ałć. Nie poczuł się jednak zniechęcony. Podpłynął do tonącej siostry, łapiąc ją za kark.
— Jestem tu... Wyciągnę cię... — starał się ją uspokoić, jednak przez ciężkie wdechy jego głos brzmiał bardziej umierająco niż kojąco.
— Pierzasta Kołysanko, Szałwiowe Serce! — zawołał przez morską pianę Bursztynowy Brzask. — Proszę, złapcie się mnie! Zaraz dopłyniemy!
Obecność ojca go pocieszyła i dodała otuchy. Z jego pomocą ciągnął siostrę w kierunku bezpiecznego drzewa. Miał nadzieję tylko, że jeszcze nie było za późno... Nie, nie! Nie mógł myśleć o takich rzeczach...
— Dobrze, Szałwiowe Serce, trzymaj ją! Jesteśmy coraz bliżej. Czy z waszą matką wszystko w porządku? — mówił dalej Bursztyn.
— Tak, wskoczyła na sumak jako jedna z pierwszych... — miauknął i uderzyła go fala nieprzyjemnej, na szczęście tym razem niesłonej wody. Ścisnął powieki, by nic nie dostało się do wrażliwych oczu. Lubił widzieć. — Na osty...
Płynął dalej, niewzruszony poprzednim niepowodzeniem, korzystając z "przychylności" fal, jeśli można było tak to nazwać. Ciągnął Piórko, mocno zaciskając zęby w strachu, że wypuści ją jak Żmijowcową Łapę. Nie chciał znowu walnąć takiej gafy...
— Płyń Szałwiowe Serce, płyń!
Akurat, gdy jego ojciec to powiedział, to wojownik zanurzył pysk pod pod kolejną falę. Woda wdarła mu się do pyska i nosa, boleśnie podduszając. Wyrwał się na powierzchnię, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Na Klan Gwiazdy... Gdy płynął sam, było mu jakoś łatwiej... Znowu się podtopił. Tym razem woda wpłynęła mu nie tylko do nozdrzy i ust, ale i do oczu, boleśnie szczypiąc i na chwilę go oślepiając.
— Jest dobrze! — wrzasnął tylko do ojca. Gdy zdołał otworzyć zamglone oczy, niebo nagle rozbłysło, rycząc jak wściekły dzik. To nie był dobry znak... To był bardzo zły znak...
Czuł, że wraz z dodatkowym balastem zaczynał... Tonąć. Na Klan Gwiazdy, naprawdę tonął. Poruszał łapami coraz mniej w skupiony, wyćwiczony sposób, a coraz bardziej na oślep, byle utrzymać głowy swoją i siostry na powierzchni.
— Jednak nie jest dobrze! — wrzasnął ponownie do Bursztynowego Brzasku, próbując złapać się czegokolwiek, byle nie utonąć z Pierzastą Kołysanką. Z trudem brał kolejne wdechy, wkładając siłę całego ciała w to, by utrzymać się na powierzchni. Niebo nad nimi rozbłysła kolejna błyskawica. Kolejny czarny omen.
— Szałwiowe Serce.
— C-co? — odpowiedział Bursztynowemu Brzaskowi. Jego ton głosu był poważny, prawie wrogi. Nie rozumiał, o co mu chodziło. Niech weźmie Piórko, podeprze ich jakoś, cokolwiek! W sensie, już to robił, ale czemu nie starał się bardziej, a zamiast tego go ganił? Widział, jak kremowy bierze głęboki wdech, wyciągając z głowy szyję jak łabędź czy inny duży, wodny ptak.
— Odepchnę was teraz, dobrze? Płyń, płyń jak najszybciej, nie obracaj się, nie dekoncentruj, niech wciągnie was ktoś z góry. Jasne? Dołączę do was, gdy tylko będziecie bezpieczni — polecił mu. Szałwiowe Serce delikatnie skinął głową, nie mogąc ruszać nią za bardzo bez podtapiania Pierzastej Kołysanki.
— Dobrze! — odpowiedział i z pomocą pchnięcia, które zafundował mu ojciec, ruszył z siostrą w kierunku sumaka. Płynął przed siebie, wykorzystując wszystkie pokłady siły, choć powoli się wyczerpywały. To, co jednak płynęło mu w żyłach i motywowało do parcia dalej to determinacja. Nie mógł pozwolić pójść bezbronnej Piórko na dno. Po prostu nie mógł.
Dobił... Dobił do drzewa. Złapał się pnia, który do połowy był jeszcze w wodzie i wygiął szyję, podając Pierzastą Kołysankę komuś, kto właśnie siedział na górze. Nie miał tyle siły, by wciagnąć jednocześnie i ją, i siebie samego. Została złapana przez Lulkową Łapę, tym samym pozwalając kocurowi na samodzielne wdrapanie się na sumak. Usiadł, przez kilka uderzeń serca wyłącznie dysząc ciężko. Przypomniał sobie jednak, że miał dać znać Bursztynowemu Brzaskowi, kiedy będą bezpieczni. Odwrócił się więc, odszukał wzrokiem ojca i pomachał mu łapą, chcąc przyciągnąć jego uwagę. Dotarli! Bursztyn naprawdę im pomógł! Pierzasta Kołysanka była cała! — krzyknąłby, gdyby tylko miał na to siłę. Wpatrywał się w sylwetkę ojca. Mógł zobaczyć na jego pysku słaby, zmęczony uśmiech. Nic dziwnego. Tak samo wyglądał Szałwiowe Serce. Ojciec odmachał mu. Wystarczyło teraz tylko, by sam dopłynął tak, jak mu obiecywał. Coś jednak... Było nie tak. Sam Szałwik był w stanie to zauważyć. Podążył wzrokiem nieco w dół, spadając z kota na taflę która zamiast mętnego, błękitnego koloru stawała się... Czerwona.
Radosny uśmiech spłynął mu z twarzy tak, jak krew spływała w wodę z piersi Bursztynowego Brzasku.
Oczy, przed chwilą spokojnie przymknięte, otworzyły się gwałtownie, a źrenice zwężyły do cienkich szparek.
Otworzył pysk, lecz nie wyszło z niego żadne, najcichsze słowo.
Zamilkł, tak samo jak jego dusza, gdy wpatrywał się w ciało ojca spływające na dno.
— Tato! — krzyknęła półżywa Pierzasta Kołysanka. Jej wrzask go rozdarł od środka. Mógł usłyszeć, jak siostra płacze. Jak przytula się do jego futra, moczy je jeszcze bardziej... Jeśli w tej sytuacji było to w ogóle możliwe...
Nie wiedział, co powiedzieć. Nie wiedział w ogóle, co ze sobą zrobić. Przecież... Tak nie mogło być. Dopiero co płynął z ojcem, rozmawiał z nim, patrzył w jego złote oczy. Machał, pokazując, że on i Piórko byli bezpieczni. Przecież... Bursztynowy Brzask obiecywał, że do nich dołączy za chwilę, małą chwilkę...
Nie poruszył się nawet pod naporem przytulającej się do niego Piórko. Nadal wpatrywał się tępo w toń, w której przed chwilą zniknął jego ojciec. Powinien był powiedzieć, by ruszył za nim. Odmówić tego pchnięcia. Zrobić cokolwiek! Nie, to by było bez sensu, nic by to nie dało... Na Klan Gwiazdy, ale musiała być rzecz, którą mógł zrobić, by to się nie wydarzyło. Poczuł jak płynie mu z jednego oka pojedyncza, wstrzymywana usilnie łza.
Otulił siostrę ogonem, zniżając brodę i zamykając oczy.
Od śmierci Bursztynowego Brzasku nie przestawał wpatrywać się w jeden punkt na wodzie. Minęło trochę czasu, nie był pewien jak dużo. Po prostu nie mógł odwrócić wzroku. Nie mógł przestać myśleć. Był praktycznie głuchy na wszystkie rozmowy, które rodziły się na gałęziach – on nie słyszał nic poza hukiem myśli w swojej głowie i szumem krwi przepływającej mu przez uszy.
Zobaczył jakiś nieznajomy ruch. Spojrzał nieco w dół, bliżej siebie i zobaczył dryfujące... Coś. Coś, co od razu przywiodło mu na myśl... Kota. Od razu wiedział jakiego.
— Bursztynowy Brzask? — miauknął z niedowierzaniem, odpychając delikatnie Piórko i nachylając się nad powierzchnią wody. Bez większego namysłu złapał ciało za kark, próbując je wciągnąć na gałąź, jak uprzednio tonących wojowników. Było upaprane w błocie i mule, które przecierał z innymi kotami łapą. Futro było kremowe. Skrzywił się na pysku, wiedząc, co miał pod łapami, a bardziej kogo. To naprawdę był on... Ktoś jednak znalażł pod brązową mazią liliową plamę. Ktoś inny przetoczył ciało na bok, dokonując makabrycznego odkrycia. Nie, nie był to Bursztyn. Zwłoki należały do Perlistej Łzy i jej maleńkiej siostry Różyczki. To dodatkowo złamało mu serce.
— Och... — wymruczał widząc maleństwo trzymane w pysku wojowniczki. Śmierć Perełki, koleżanki z legowiska, oczywiście także go bolała, lecz to kocię... Nie zaznało życia. Nie dożyło nawet swojego mianowania. — Biedactwo...
— NIE! — Usłyszał wrzask biegnącej do nich matki. Gdzieś mignął mu pysk Trzcinki pytającej, co stało się z jej siostrą. Nie. Nie mógł na to patrzeć. Odwrócił głowę, lecz w tamtym momencie poczuł, jak ktoś znów się o niego opiera i była to... Wężynowy Splot?!
To był... Bardzo niespodziewany ruch z jej strony. Wzdrygnął się, jednak nie odrzucił wojowniczki. Rozumiał ją. On w tej chwili też bardzo chętnie by się o kogoś oparł...
Stał tak z nią w bezruchu, pozwalając odpocząć po porcji zatrważających wrażeń. Krople wody wciąż spadały na jego pysk. Deszcz ani na chwilę nie przestał, dodając tylko dramaturgii. Nic mu jednak nie robił. Był mokry od pędzelków na uszach po futro między palcami. Ulewa mogła szaleć ile tylko chciała. I tak wszyscy byli już zziębnięci i przemoczeni.
Niebo przecięła kolejna błyskawica.
Na najniższą gałąź sumaka wskoczył kolejny rozbitek – tym razem była to jednak Spieniona Gwiazda. Od bardzo dawna jej nie widział, więc obecność starszej kocicy go uspokoiła, lecz niestety tylko na krótki moment... Z jej szyi sączyła się krew. Zupełnie tak, jak u jego ojca. Jucha kapała na korę, a z jej pyska uciekało jedynie straszliwe, bulgoczące charczenie. Runęła na gałąź.
Miał wrażenie, że gorzej już być nie mogło...
— Spieniona Gwiazdo?! — zawołał ze strachem, patrząc na ranną przywódczynię. Zaraz po tych słowach do tej pory nieregularnie poruszający się bok kocicy zastygł.
...
— Różana Woni? Gąbczasta Łapo?! — wołał medyczki, odsuwając się od liderki, która wyglądała na martwą. Nie zwrócił uwagi na nieobecność Wężynowego Splotu, która odskoczyła od niego, by pobiec do swej przyjaciółki. Nie obchodziła go. W tamtej chwili jego wzrok i myśli spoczywały jedynie na nieruchomym truchle. Przecież nie mogła umrzeć...
Właśnie. Nie mogła. Po długich jak godziny uderzeniach serca ciszy, Spieniona Gwiazda gwałtownie się podniosła. Wzięła głęboki haust powietrza, jak gdyby nie robiła tego od wielu księżyców. Próbowała dotknąć łapą rany, którą ją zabiła, lecz... Jej już nie było. Sam Szałwiowe Serce to spostrzegł. Po krwawej szramie nie został nawet ślad. Właśnie zaobserwował działanie Klanu Gwiazdy na własne oczy, stojąc wprost przed przywódczynią. Nie wiedział co powiedzieć. To było... Niesamowite.
— Spieniona Gwiazdo, co się stało? — zapytał raz jeszcze, widząc, że kocica żyła. Woda w końcu nie mogła jej sprawić takich obrażeń. Może stało się z nią to samo co z Bursztyn... Zacisnął zęby. Zdołał na chwilę odwrócić swoją uwagę od śmierci ojca, gdy znów ta trafiła w niego jak cios wymierzony prosto w nos.
Wciąż oddychała głęboko.
— Widziałam... Moją matkę — szepnęła, po chwili jednak otrząsając się z przymulenia. — Szałwiowe Serce! Zdaj mi natychmiast raport. Ile jest rannych, ilu straciliśmy? Czy wszyscy są już bezpieczni? — rozkazała, odzyskując swój wigor. Wytłumaczenie Spienionej Gwiazdy nic mu nie rozjaśniło, lecz rozumiał, że przywódczyni przeżyła tego dnia wiele i nie było czasu na pogaduszki. Zdziwiło go jednak pytanie o złożenie raportu. W końcu niedaleko siedzieli Mandarynka, Laguna i Murena, od których na pewno usłyszałaby go chętniej... Nie zastanawiał się jednak długo. Ona czekała.
— Wielu odeszło na Srebrną Skórę. Z tych, co wiem to Krzycząca Makrela, Perlista Łza oraz Różyczka, które wyłowiliśmy z wody i... i... Bursztynowy Brzask — wypowiedział to tak, jakby przepychał przez gardło kulkę sierści. — Widziałem na samym początku, jak Wzlatująca Uszatka popchnięta przez kłodę wypływa z obozu i nie wiemy, co się z nią stało... Ranna na pewno jest Pierzasta Kołysanka, lecz nie wiem, co jej dolega. Prawie utonęła... — mówił, zastanawiając się, czy nie zapomniał o niczym ważnym.
Liderka skinęła głową, gdy nagle do jej boku dobiła Kotewkowy Powiew, wraz z kilkoma innymi kotami. Znów zagubił się w ich tłumie. Zaczął patrzeć na twarze wszystkich kotów. Widział Kolcolistne Kwiecie, który gdyby nie pomoc Gąbczastej Łapy mógłby zatopić się pod sumakiem. Widział Wężynową Łapę i Nenufarowy Kielich, która pomagała jej dostać się na drzewo. Podobnie Mżący Przelot z kapryśną uczennicą. Kątem oka zobaczył Dryfującą Bulwę, który dopiero dowiadywał się o śmierci swoich córek. To było okropne. Cały ten dzień był okropny. Odwrócił łeb.
Lęk sprawiało mu to, że wśród znajomych pysków nie widział żadnego należącego do przyjaciół. Był z nimi na samym początku, a teraz ani razu nie mignął mu pysk któregokolwiek z nich. Martwił się. Tak, były to skończone mysie móżdżki, ale jego mysie móżdżki, a nikt nie powinien ginąć z łap parszywej powodzi. Tylko gdzie mógł zacząć ich szukać?
Przed oczy nasunęła mu się odpowiedź na to pytanie.
Słysząc, że Świteziankowa Łapa dawała innym wskazówki dotyczące tego, kto gdzie się znajdował, postanowił spróbować szczęścia.
— Świteziankowa Łapo, witaj, a może wiesz gdzie jest Siwa Czapla? Albo Kijankowe Moczary? Albo oni oboje? — zapytał z lekkim niepokojem w głosie.
Zastanawiała się przez nieprzyjemnie długi moment.
— Kijankowe Moczary... — zaczęła, jakby starała się nie pomylić imion wojowników — Tam — Wskazała łapką do góry. — Siwa Czapla... Nie wiem — przyznała. Nie był pewny, z jakiej magii korzystała ta smarkula, ale wiedział jedno – była niezrozumiała. Okropnie niezrozumiała.
— Jak... W górze? — Wypatrywał wojownika, bijąc po bokach ogonem. No nie. Nie! Ile jeszcze strat było przed nim tej nocy? Świtezianka nie podzieliła jednak jego emocji. Kotka spojrzała we wcześniej wskazane miejsce z konsternacją.
— Siedzi — dodała do swojej wcześniejszej wypowiedzi. — Widzisz? Ogon — Pokazała raz jeszcze, tym razem niżej, na ukos. Tak, wtedy zauważył... Cienki, czarny ogon z białą końcówką zwisający z wysokości... Odetchnął z ulgą, której nie czuł od bardzo, bardzo dawna.
— Uf... — Westchnął, wypuszczając z siebie powietrze i kurcząc się jakoś dwukrotnie. — Nawet nie wiesz, jak ci dziękuję... — wymruczał do kotki, po czym odwrócił się i wdrapał się na gałąź, gdzie siedział jego kolega. Podszedł do niego wzburzony jak burza, która szalała nad nimi na niebie.
— Na osty i ciernie, głupia kupo futra, Świteziankowa Łapa mi przewidziała, że nie żyjesz, a ty tutaj siedziałeś przez ten cały czas!? — wrzasnął do kocura. — Ty wiesz, jak ja się najadłem strachu przez ciebie?!
Kijankowe Moczary zamrugał zdziwiony. Uśmiechnął się jednak szeroko, gdy tylko zobaczył przyjaciela. Szałwiowe Serce także nie mógł tego powstrzymać. Och, na Klan Gwiazdy... Jacy oni byli durni...
— Szałwiowe Serce, stary brachu, naprawdę myślałeś że jakaś powódź mnie pokona? Mnie? — Dotknął się łapą po piersi, mówiąc z aż teatralną dramaturgią w głosie, jakby tak go zabolały te słowa. — Powinienem się teraz na ciebie obrazić, ale no dobrze, puszczę ci to płazem... — strzepnął tą samą łapą.
— Widziałeś gdzieś Siwą Czaplę? Jest tu z tobą? — zapytał natychmiast. Wprawdzie Świteziankowa Łapa powiedziała, że nie wie, gdzie może się znajdować, ale Kijanka mógł mieć więcej informacji. Przecież to ich zostawił razem, gdy sam się ratował z powodzi. Wojownik jednak skrzywił się i pokręcił głową.
— Nie mam pojęcia, gdzie wywiało tego idiotę. Mrugnąłem dwa razy i już go przy mnie nie było! — Przewrócił oczami. — Może też został porwany jak Wzlatująca Uszatka i teraz szuka drogi do domu.
Na kilka uderzeń serca nastała między nimi cisza.
— Myślisz, że..?
— Nie, no co ty — mruknął, od razu rozumiejąc, co jego kolega chciał powiedzieć. — Głupi ma zawsze szczęście. A tego, bądź co bądź, mu nie brakuje — parsknął, lecz nie aż tak pocieszająco, jak by tego chciał Szałwiowe Serce.
— Boję się o niego. — Uderzył ogonem o cienką gałąź.
— Czemu się tak martwisz? Zakochałeś się? — zaśmiał się ponownie Kijanka, na nie dostał odpowiedzi, a jedynie zgromienie wzrokiem. Spoważniał na pysku. — Nie no, przecież wiesz, że sobie żartuję. Ale teraz nie ma czasu na troski. Jest wiele rzeczy, którymi można sobie zaprzątać głowę, a skoro nic nie wiadomo, to można odepchnąć te czarne myśli. Jeszcze wykrakasz.
Szałwiowe Serce położył po sobie uszy. W pewnym sensie tak... Miał rację. Skoro nie znaleziono ciała to mógł jeszcze żyć i tego powinien się trzymać. Przynajmniej jego śmierć na chwilę wyrzuci z łba...
— Fakt — odpowiedział jedynie i strzepnął uchem. Nawet po głosie można było poznać, jak bardzo był zmęczony. Łapy się pod nim uginały, powieki opadały, a płoć już dawno zniknęła z żołądka, nie dając tego przyjemnego uczucia sytości. — Ech. Nie wiem. Mam już dość — westchnął.
— Jak każdy, podejrzewam — zauważył Kijankowe Moczary. Przechylił łeb, patrząc na swojego kolegę. — Też byłbym taki wyczerpany, gdybym był tobą. Dużo dzisiaj przeszedłeś — wymruczał, na co Szałwik milczał, wpatrując się w szarpiące fale. — Powinieneś odpocząć.
— Tja. Cóż, jest już późno. Wydaje mi się, że prędzej czy później i tak zostanie zarządzony czas na sen. Nie możemy w końcu spędzić całej nocy na nogach — mruknął cicho. Chciał wstać, by zobaczyć, czy nie ma jakiejś roboty, gdy nagle Wężynowy Splot, po próbie skoczenia do wody, zawisła na ich gałęzi. Na Klan Gwiazdy! Wraz z Kijanką ściągnął ją za kark jak kociaka. Wypuścili w bezpiecznym miejscu.
— Wszystko w porządku, Wężynowy Splocie? — zapytał zaniepokojony tym zachowaniem.
— Moja siostra nie żyje — szepnęła tylko bez emocji. Szałwiowe Serce położył po sobie uszy. — Proszę daj mi wejść do wody muszę pomóc innym!
— ...oh — wymruczał prawie bezgłośnie.
Wiedział, jaki ból czuła w tej chwili. Dopiero co patrzył na śmierć Bursztynowego Brzasku, która rozdarła mu serce. Wężynowy Splot musiała przeżywać to samo, a może nawet coś gorszego – w końcu jej siostra była młodą uczennicą, a nie powoli starzejącym się wojownikiem. Widział przez jej oczy ogień, który szalał w ciele wojowniczki. Bał się ją puścić do wody. Bał się, że ten płomień ją zgubi.
— Zostań tu na chwilę — próbował ją zatrzymać. Zeskoczył na gałąź poniżej, gdzie siedziała. — Jak widzę, to reszta jakoś sobie radzi... — Spojrzał na Sterletową Łuskę, który sunął do przodu. Go też od dawna nie widział. Wyglądał, jakby dawał sobie radę, nawet pomimo braku kończyny. — Jeden żywy wojownik jest lepszy niż kilkoro martwych. A jeśli Rosiczkowej Łapy naprawdę już nie ma... Nie pomożesz jej. Niestety.
— Proszę, dajcie mi już odejść, chcę do Rosiczki — jęknęła głosem wciąż wyprutym z emocji. Jej łapy zgalareciały, a jej cielsko upadło twardo na gałąź. Nie podniosła się jednak. Leżała tak, jak wyniesiona na brzeg kłoda. Patrzył na kotkę ze skonfundowaniem na pysku, nie jej zachowaniem, a bardziej tym, co powinien teraz zrobić.
— Nie mów tak... — Pogładził jej bok końcówką ogona, mając nadzieję, że doda jej to otuchy. — Masz resztę rodziny, tak samo jak ja. Nie możesz się łamać, chociaż boli, i to bardzo boli. Twoi bracia i twoja matka nie chcieliby zobaczyć cię w takim stanie. Nie chcieliby słyszeć tego, co teraz mówisz.
Nie zareagowała. Chyba mu trochę nie wychodziło to pociesza –
— Hej! — zawołał, gdy zobaczył, jak kotka ześlizguje się z gałęzi do wody. W porę złapał ją za kark, nie pozwalając upaść w zdradliwą toń. Wężyna cicho westchnęła.
— Chce do Lulka i Żmijowca — burknęła pod nosem.
Skinął powoli głową.
— To... Da się załatwić. Chodź, wstań. — rozejrzał się po zatłoczonym sumaku, znajdując pośród mokrych futer to należące do Lulkowej Łapy. Okej. Wyglądał, jakby był w podobnym stanie jak jego siostra, ale stwierdził, że może razem dojdą jakoś do siebie... Na pewno pomogą sobie bardziej niż on... — Widzę twojego brata.
Wziął ze sobą Wężynkę i odstawił ją przy Lulku.
— Proszę... — Trochę nie wiedział, co powiedzieć. Zniżył więc łeb i odszedł, zostawiając cierpiące rodzeństwo razem. Zmył się z miejsca. Nie chciał im przeszkadzać. Nie był dobry w te klocki.
Rozległ się wrzask uczennicy, który od razu przykuł jego uwagę. Krzyczała o pomoc. Podbiegł do krawędzi drzewa, by zobaczyć płynącego brata. Wyglądał, jakby miał trudności, lecz był już blisko. Nachylił się nad powierzchnią wody.
— Chodź, Łusko! Wciągnę cię! — krzyknął do niego. Nie miał w łapach wystarczająco siły, a po uratowaniu Piórko w sercu odwagi, by samemu pomóc. Liczył, że sobie poradzi. W końcu był wojownikiem, prawda? Poradzi sobie!
Zmiotła go kolejna fala. Zalała oczy i pysk. Odepchnęła od bezpiecznej przystani. Sterlet walczył z żywiołem, wychodząc naprzeciw prądowi, który pchał go w tył. Szałwiowe Serce siedział i czekał, aż w końcu będzie mógł go złapać i posadzić na gałęzi.
— Jesteś już blisko! Jeszcze tylko trochę! — wołał, starając się zmotywować brata. — Dasz radę!
Nie był pewien, czy go słyszał. Nie przestawał mieć problemów. W sercu księcia pojawił się niepokój, że naprawdę powinien mu pomóc, wskoczyć jak po Pierzastą Kołysankę. W końcu jednak podpłynął. Złapał się pnia, jakby od tego zależało jego życie (bo tak właściwie było), a Szałwik czym prędzej wciągnął go, by mógł usiąść i odpocząć po tej walce.
— Mówiłem, że ci się uda — powiedział zmęczonym, lecz wesołym głosem. Cóż, przynajmniej na tyle, na ile mógł być wesoły. Jego brat nic nie odpowiedział. Był zbyt zmęczony. Nie winił go za to.
Na Klan Gwiazdy, sam rozpaczliwie potrzebował snu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz