BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 maja 2025

Od Taniec (Terpsychory)

Dzień ucieczki z Klanu Klifu; wiele księżyców temu

— Żartujesz sobie ze mnie? — Gwałtowny głos Zielonej Łapy, chociaż miał pozostać szeptem, był tak głośny, że szylkretka aż się zjeżyła. Zaraz ktoś się obudzi. Nie odpowiedziała; wlepiła wzrok w swoje brudne od wilgotnego mchu łapy. Dzisiaj nie wyszła z obozu; od rana pilnowała kociąt Srokoszowej Gwiazdy, a gdy te poszły drzemać, kazano jej wymienić każdy skrawek mchu. Nawet poduszki miała zabarwione jego sokiem. — Bo… Żartujesz? — odezwała się znowu, nieco ciszej. Przyjaciółka była widocznie coraz bardziej poważna. — Odpowiadaj!
— Zamknij się! Zaraz ktoś usłyszy! — wysyczała w stronę czarnej kotki.
— To może lepiej! Ktoś by cię trzepnął w ten głupi pysk! Myślisz czasami?! Używasz go?! — Zrobiła kilka kroków w jej kierunku; przez chwile Gorączkowa Łapa myślała, że ta faktycznie ją uderzy.
— Łatwo ci mówić! Zmieszali mnie z łajnem! Od kilku wschodów słońca nie wychodziłam dalej niż pod wodospad, żeby zostawić tam mech zaszczany przez bachory tej pchły! Śmierdzę mlekiem jego głupiej partnerki, futro mam zlepioną śliną jego zafajdanych kociaków!
— Jedyną osobą, którą możesz obwiniać, jesteś ty sama, wiesz?! — Zielona nie dawała za wygraną. Była wściekła. Była rozczarowana. Było jej szkoda przyjaciółki, ale wiedziała, że tym razem przesadziła. No a teraz jeszcze to wszystko.
— Nie wierzę! Ty jesteś po jego stronie!
— Na mewy na niebie, Taniec! Nie jestem po niczyjej stronie!
— Bronisz jego decyzji; uważasz, że na nią zasłużyłam, tak?! — Gotowało się w niej; teraz to ona była blisko zaatakowania czarnej. — No dawaj, przyznaj! Powiedz mi to prosto w pysk. Opluj mnie, oszczaj i najlepiej jeszcze porozpowiadaj o mnie najgorsze rzeczy. — Jej głos powoli przechodził w gardłowy warkot.
— Oszalałaś… Wystarczyła ci jedna kompromitacja, a ty straciłaś rozum… Bhaha! — Zielona Łapa złapała się łapą z głowę. Nie wiedziała powoli, co się dzieje. Była w takim szoku, że po prostu zaczęła się śmiać… Śmiać i płakać. — Powinnaś iść do Czereśniowej Gałązki… Taniec, ty jesteś chora na głowę, nie słyszysz, co wygadujesz?
— Wszystko, co mówię, jest dokładnie przemyślanie. Żadnego słowa nie żałuje. Może ty też powinnaś przemyśleć swoje… — wysyczała, garbiąc się i strosząc sierść na karku. Wzięła głęboki oddech. Dwie terminatorki przez chwilę się sobie przyglądały, ostatecznie młodsza odwróciła się i zdążyła postawić jeden krok, zanim odezwała się druga.
— Ty naprawdę nas zostawisz…? — wyjąkała czarna. Cierń wbił się w serce Gorączkowej Łapy. Poczuła, jak jej oczy stają się wilgotne, ale nie obróciła się. Wiedziała, że jeśli zrobi chociaż jeden krok do tyłu, zostanie tutaj, zostanie i dalej będzie śmierdzieć wszelkimi wydzielinami głupiej, szczęśliwej rodziny tej żałosnej, wroniej strawy… Zagryzła zęby tak mocno, że aż poczuła jak bolą ją dziąsła. — Zostawisz Pokrzywka, zostawisz swoją matkę, ojca… Zostawisz mnie, bo jeden raz odpowiedziałaś za swoje nieprzemyślane postępowanie i zrobiono ci przykrość?! Jesteś w stanie poświęcić całą swoją rodzinę, tylko dlatego, że ktoś uszczknął kawałek twojej zasranej dumy?! Jesteś aż taką egoistką?! — wrzeszczała, nie próbowała być już cicho. Nie obchodziło jej, że koty się zbudzą. Miała nawet taką nadzieję; niech wszyscy wiedzą, co się dzieje. — Psiakrew! Odpowiesz mi?!
— Żegnaj Zielona Łapo… Opiekuj się moim bratem. — Ruszyła, nie patrząc na koty, które zbierały się w obozie. Ich zaspane pyski były rozkojarzone, większość nie wiedziała, co się dzieje.
— Tchórzliwa egoistka! Samolubna mysz! — krzyczała za nią. Szylkretka nie zawahała się. Opuściła obóz.
Kiedy pod łapami poczuła wilgotną od porannego szronu trawę, rozbudziła się. Chłód ziemi ocucił ją, a wszelkie rozgrzane do czerwoności emocje, ostudziły się. Przez moment nawet pomyślała, że najlepiej będzie wspiąć się po kamieniach i udawać, że to wszystko to tylko przedstawienie, głupi dowcip. Ale nie. Nie może tego zrobić. Zapadłaby się w sobie, utraciła resztki godności, nigdy nie spojrzałaby w oczy Zielonej, ani matce, ani ojcu… Tylko Pokrzywowa Łapa by ją zrozumiał. On zawsze byłby dla niej oparciem, a wiedziała, że nie musiała być w Klanie Klifu, aby być tego pewna. Kochała brata, a to, skąd będzie go kochać, nic nie zmieniało.
Nie mogła tu stać. Nie mogła pozwolić, aby dogoniła ją Srebrna Szadź lub aby głos Koperkowego Wzgórza zawołał jej imię. To byłby koniec; nie dałaby rady się ruszyć. Zmusiła nogi do biegu. Bolało ją całe ciało. Siedziała przykurczona w kociarni, garbiła się, nosząc nasiąknięty moczem mech, chowała się przed światem, a nocami nie umiała zmrużyć oka, wiedząc, że w ten sposób tylko przyśpieszy nadejście następnego dnia, przepełnionego uwłaczającymi obowiązkami. Kiedy rozgrzała zastygłe mięśnie, fala energii przeszyła jej członki. Dawno nie miała okazji pędzić z wiatrem. Bryza, idąca znad morza, czochrała jej grzywę na piersi, piszczała w uszach i pchała do przodu.
"Szybciej! Szybciej! Zabierz mnie wietrze dalej, dalej!" — krzyczała w myślach, dodając sobie otuchy. Susy robiła zamaszyste i obszerne. Odbijała się od mokrych i giętkich kępek trawy, przyśpieszając po każdym skoku. Roztapiający się od porannych promieni szron zmywał poczucie winy, podmuchy wyganiały czarne myśli o niepewnym jutrze, a śpiew ptaków rozlewał fale nadziei.
Nie może być gorzej niż pod rządami tej łajdackiej świni.

W to pozostawało jej wierzyć…

* * *
Kilka wschodów słońca później

Betonowy Las cuchnął. Cuchnął zgniłym jedzenie, cuchnął zgniłymi myszami, cuchnął dwunożnymi… A co najgorsze cuchnął brudnymi, skrytymi w cieniu samotnikami. To właśnie tutaj po raz pierwszy poczuła, czym jest strach. Paraliżujące uczucie, które przeszywa ciało, wbija się i nie puszcza, choćby nie wiadomo co. Kiedy chodziła między szarymi, chropowatymi budynkami, zawsze czuła na sobie czyjeś ślepia. Widziała cienie, które bezszelestnie przemykają dokładnie tam, gdzie kończył się zasięg jej wzroku. Sen nie wchodził w grę. Nie czuła się bezpiecznie, nie miała nad głową żadnego dachu, który mógłby ochronić ją przed brudnym deszczem, spadającym z szarych chmur od wczorajszego ranka. Była mokra, słaba i niesamowicie głodna. Skręt, który odczuwała w trzewiach, był bolesny i nieprzerwany. Miała wrażenie, że ma w brzuchu kraba, który zaplata jej z jelit wieniec. Kiedy próbowała się kłaść, a boki opadały, ból i uczucie pustki był zbyt silny i musiała wstawać. Skoro nie mogła odpoczywać, pozostawało jej kontynuowanie podróży.
A gdzie konkretnie szła? Tego nie wiedziała.
Kierowała się zwyczajnie jak najdalej od swojej przeszłości. Nie interesowało ją, ile będzie musiała maszerować, zanim poczuję się jak w domu. Nie była nawet pewna, czy kiedykolwiek znajdzie nowe miejsce, które nazwie swoim domem.
"Musiałaś się z tym liczyć… Zawsze możesz podkulić ogon i wrócić, ale to by było żałosne… Najżałośniejsze na świecie"
— Zamknij się… — wysyczała do samej siebie.
"Biedna, biedna mała uczennica… Nikogo już nie ma, do nikogo nie otworzy pyska"
— Zamknij się! — krzyknęła nagłos, aż z pobliskiego śmietnika wyłoniła się brudna, śmierdząca ogryzkami głowa. Zaropiałe ślepia samotnika zmrużyły się, ale pysk był bardziej zaciekawiony niż wrogi.
— Co się gapisz? Mało masz zmartwień? — pisnęła, a kot bez słowa wrócił do buszowania wśród resztek. Przeszły ją ciarki. Mimo braku zagrożenia przyśpieszyła, a po chwili pędziła, aż brakowało jej tchu.
"Tak będziesz wyglądać, jeśli tu zostaniesz, wiesz? Obrośniesz pleśnią z jedzenia Dwunożnych. Wejdzie ci do ucha, do nosa, aż jedyne co będziesz mogła poczuć to kwaśny smród."
— Głupia kretynko, jesteś mną! Wsadź pysk do zadka i zamilcz! — wysapała, ale z braku sił nie umiała już dłużej mknąć. Chciała jedynie wydostać się z betonowego labiryntu. Wszędzie, byle nie tu.
Próbowała, jak tylko mogła, aby wyczuć świeżą woń trawy spomiędzy chmur spalin, które piekły jej płuca. Nie wiedziała, gdzie ma iść, pogubiła się, skąd przyszła i dlaczego w ogóle zdecydowała, że siedlisko bezwłosych będzie dobrym miejscem do rozpoczęcia nowego życia. Miała ochotę walić głową o kamienny murek, tylko żeby ukarać siebie z przeszłości.
Tylko że jej już nie było.
Taniec czuła, że traci kawałeczek siebie wraz z każdym oddechem.
Swędzący swąd wydzierał jej leśną duszę, a pył mieszał się z morzem płynącym w jej krwi, tworząc błoto, które powoli zastępowało mózg.
"Może to i lepiej… Po co ci ta różowa paćka, skoro nawet użytku z niej nie ma…"
— Psiamać! Wypchaj się psim łajnem! — wrzasnęła i przycisnęła głowę do chropowatej, zimnej ściany. Naciskała tak długo, z taką siłą, aż przestraszyła się, że pęknie jej kręgosłup, a łeb zawiśnie jej bezwładnie na piersi. — Cicho… — Była na granicy płaczu. Najpewniej załkałaby, gdyby nie fakt, że pysk miała suchy jak piach; czystej wody też nie udało jej się znaleźć, od kiedy weszła pomiędzy budynki. Nie chciała marnować ani kapki wody, która jeszcze krążyła w jej organizmie. Nie miała czasu ani na łzawy upust emocji, ani na nieudane próby zdobycia jedzenia. Jej jedyną opcją była ucieczka z tej szarej rzeczywistości. Dokona tego, nieważne co by się nie wydarzyło.

* * *

— Mówisz więc, że pod czerwonym budynkiem, tym który widzę za drogą, trzymasz ukradzionego kurczaka, tak? — skrzeczał bury, stary kocur, którego rana na tylnej łapie śmierdziała mokrym szczurem.
— Dokładnie! — odpowiedziała śpiewnym głosikiem. Brew samotnika podniosła się; wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, a wysiłek, aby utrzymać niewinną, zatroskaną maskę na pysku, był niczym mordęga. — A-a bardziej precyzyjne, jest w czerwonym budynku, na najniższym miejscu, pod kamieniem, który z jednej strony jest pusty.
— Mhmm… A powiedz mi — przerwał, aby kaszel wstrząsnął jego kruchym ciałem. Wypluł żółty skrzep. — Czemuś go tu po prostu nie przyniosła?
— Bo biały pies się tu kręci, nie widział Pan? — Podniosła brwi, udając zaniepokojenie. Faktycznie po ulicach łaziła kula szarawego futra, ale była głupsza niż Srokoszowa Gwiazda…
— Faktycznie, faktycznie… Hm… I co ty ode mnie chcesz, jeszcze raz? — Złapał się za brodę.
— Wskazania kierunku, tylko tyle! — Rozpromieniła się, zbliżając się do o kroczek w stronę starucha.
"Ale cuchnie…"
— Coś mi ty śmierdzi…
"To ty…"
— Cicho! — syknęła cicho do samej siebie.
— Co?! — rzucił samotnik.
— A-a! Ci-Ciutke mi się śpieszy! Muszę zdążyć na… Na narodziny mojego rodzeństwa! Mama się okoci zapewne już wieczorem, a być może wcześniej. Rozumie Pan. — Zmyśliła prędko. Starała się, jak tylko mogła, aby wyglądać na zatroskaną.
— Chyba że tak — burknął i podrapał się zdrową nogą po uchu, stękając głośno. — Musisz iść tam. W jednym miejscu jest wysoki murek, ja bym go nie pokonał, ale ty masz zdrowe nogi, więc pewnie nie sprawi ci kłopotu. — Przerwał, aby zjeść pchły i brud, który zebrał mu się pod pazurem. Taniec walczyła, aby nie zwymiotować mu pod nogi. Jedyne kąciki drgały jej nerwowo. — Ee… No i ten… Potem będą jakieś mniejsze laski, ale to nie te, co ich szukasz. Bo mówiłaś, że gdzie dokładnie idziesz?
— Duży… Las? — Czuła, że wkopuję się powoli w dołek.
— Mhmf… Jest rzeka, za nią jest las. Łowiłem w niej ryby, jak byłem młodszy. — Stary pokręcił nosem. Niecierpliwił się, a jego brzuch wydawał różne odgłosy. — Dobra młoda, wiesz co. Zjeżdżaj już stąd. Nie ważne, do jakiego lasu cię ciągnie, idziesz tam. — tutaj wskazał po raz kolejny ten sam kierunek. Wstał, a Taniec miała wrażenie, że słyszy wszystkie jego stawy. Wystarczyło, że delikatnie dotknął jej ciała, a od razu poczuła na sobie ciała pcheł, które dziarsko podskakiwały, radując się na myśl o smakowitej wyżerce. Sam kontakt, nawet krótki, sprawił, że kwaśna, wodnista treść żołądka podeszła jej pod sam język.
Nie traciła czasu i ruszyła pędem we wskazaną stronę.
Zwłaszcza że kurczak ukryty pod czarną skrzyneczką w czerwonym budynku nigdy nie istniał.

* * *

Wydostała się z miasta. Ulga wypełniła jej ciało, kiedy zamiast wysokich, betonowych konstrukcji i stalowych drzew, zaczęła mijać mniejsze domostwa. Zapadał zmierzch, chociaż słońce oo tej porze roku długo balowało na niebie. Zza otwartych okien wydobywały się przeróżne zapachy. Część była gryząca, drapała jej podniebienie, lecz spomiędzy swądu przebijał się… Aromat pysznego jedzenia… Brzuch zagrzmiał; była pewna, że gdyby wciąż była w lesie, wystraszyłaby całą zwierzynę. Desperacja osiągnęła swój limit. Potrafiła się powstrzymywać przed nurkowaniem w śmieciach, których kwaśna woń przylepiała się do futra i nie puszczała nawet po równie obrzydliwym deszczu. Zgniłe resztki były gorsze od ślimaków. No a teraz nie było mowy o ogryzkach czy czerstwych kawałkach… Rozchodziło się o prawdziwe kąski pysznego, soczystego mięska. Pysk Taniec był mokry od kapiącej śliny, aż się zawstydziła. Otarła go wierzchnią częścią łapy i wskoczyła na murek. Próbowała naciągać szyje, aby zajrzeć do środka, ale jedyne co widziała to jasny, nieruchomy wodospad, który wszystko zasłaniał. Nie miała odwagi przeskakiwać na parapet.
— Mogę w czymś pomóc? — Zjeżyła się. Niczym oparzona odwróciła łeb w stronę nadeszłego pytania. Kilka kocich długości dalej był niewielki kocur; zmierzał spokojnie w jej stronę. Był krągły i czysty, zadbane futerko gładko przylegało do grzbietu, pachniał kwiatami ogrodowymi i kocią karmą.
— A-a! — zaczęła, ale nawet nie wiedziała, co powiedzieć.
— Tak?
— Prze-przepraszam już idę — wydukała. Nie miała siły na sprzeczki. Mimo że pieszczoch był mniejszy, no i był pieszczochem, raczej nie dałaby rady się obronić, a tym bardziej nie chciała uciekać.
— Nie musisz! — powiedział przyjacielsko, siadając w bezpiecznej odległości. Kotka zmarszczyła brwi. — Wybacz, że nie podejdę, ale śmierdzisz jak mój pudełkowy wychodek, a nawet gorzej! — wyświergotał, jak gdyby opowiadał przyjemną historyjkę.
— Nie no… Rozumiem — mruknęła pod nosem.
— Jesteś jedną z tych, co się biją w mieście? — zapytał, zaciekawiony przekręcając łeb. — Zawsze chciałem jednego poznać, a ty wyglądasz tak mizernie, jakbyś cały dzień tarzała się w śmieciach w morderczych treningach. Mój dziadulek podobno był mistrzem walk.
Już chciała zaprzeczyć i popukać kota w czoło pazurem, ale wyczuła swoją szansę.
— Ah No tak, tak to ja… — rzuciła nonszalancko. — Jestem najlepsza, najlepsza z wszystkich młodych kotek. Nazywają mnie nawet… Ee… Burzowym motylem, bo mimo kruchości, jak motyle skrzydła, potrafię pazurami wzniecić zawieruchę — skleiła na poczekaniu. Niebieskie ślepia pieszczocha rozszerzyły się. Miała go. — Opowiem ci więcej, ale jako waleczna, miejska degeneratka potrzebuje mieć dużo energii, zwłaszcza że i tej nocy będę uczestniczyć w pojedynkach.
— Wybacz! Gdzie moje maniery, już ci coś przynio-
— Tylko nie byle co, pamiętaj, muszę dbać o siebie.
— Oczywiście! — Piecuch pobiegł i zniknął za krzewem. Czekając na niego, przyglądała się okolicy. Było cicho, a barwne ogrody powoli okrywały się granatową mgłą. Kwiaty nieznacznie zamykały swoje płatki, niektóre wydawały się opadać, jakby faktycznie zapadały w sen. Oczy jej się zamykały, ale zapach mięsa obudził jej zmysły. Nieznajomy wracał, a z jego pyska zwisał pachnący, brązowy, ociekający tłuszczem kurczak. Była bliska płaczu. Kawałek musiał zostać podwędzony prosto ze stołu i był niemal większy od niosącego go kota. Wiedząc, że nie sprostałby wskoczeniu z nim na górę, obszedł dookoła dom i przecisnął się przez wykopaną dziurę. Po chwili był po drugiej stronie, a Taniec zeskoczyła z murka. Kiedy kocurek puścił udko, nie zdążył nawet zaprosić do posiłku, bo szylkretka złapała za kość i puściła się biegiem przez wysoką trawę. Słyszała jeszcze żałosne pomiaukiwania, ale jej brzuch sprawnie je zagłuszał. Zatrzymała się dopiero pod rozłożystym dębem, którego korzenie podniosły płaskie kamienie, tworzące ścieżkę. Tam się skryła i rozpoczęła posiłek. Dopiero najedzona i brudna od tłuszczu, nie martwiąc się możliwymi niebezpieczeństwami, zasnęła u jego stóp, ukryta w stercie liści.
W końcu będzie mieć siły, aby wyrwać się z siedliska dwunożnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz