tw: nieprzyjemne, drażliwe opisy, samookaleczenie
Zawsze kiedy patrzył na swojego śpiącego partnera, który teraz ciężko oddychał, oczami umysłu widział dzień ich ślubu, tak radosny i głośny, pełny śmiechów ich bliskich, rozjaśniany przez lśniące na nocnym niebie gwiazdy. Niestety, nawet i tego obrazu nie udało mu się uchronić przed wszechobecną korupcją, a w jego snach coraz częściej widział jego przeinaczoną wersję, w której to w momencie składania przysięgi, pod łapami Czaplego Tańca rozlewa się szeroka, lepka maź, a następnie pochłania go, wciągając pod powierzchnię swymi brązowymi, oślizgłymi mackami i nie puszczając. Mimo prób, nie jest w stanie uchwycić rozpaczliwie wyciągniętej kończyny ukochanego, a koszmar zmusza go do patrzenia na jego powolną śmierć.Minęło już kilka wschodów słońca od pamiętnego dnia, w którym to doszło do rzadko spotykanej tragedii. Wodnikowe Wzgórze nie mógł spać, a słowa niejasne Strzyżykowego Promyka w najmniejszym stopniu nie koiły jego nerwów. Czekanie, w tak beznadziejnej sytuacji w jakiej znaleźli się on i Czapli Taniec, było niczym cierń rosnący wewnątrz jego serca. Nigdy nie mógł czuć się spokojny, wiecznie chodził spięty, nastroszony, oczami szukając potencjalnego zagrożenia. Gdy tylko mógł spał w legowisku medyka, byleby być bliżej vana, jednak i na to nie mógł sobie zawsze pozwolić. Tego dnia obudził się podobnie jak zwykle, z krzykiem i gwałtownym łapaniem oddechu, z powoli rozmywającym się przed nim obrazem tonącego Czapli. Otrząsnął się, a jego zmierzwione futro powoli opadło na swoje oryginalne miejsce. Większość wojowników wstała wcześniej, przez co znalazł się sam, w tym dużym, pustym legowisku. Mimo dłuższego snu niż zwykle, wcale nie czuł się wypoczęty. Łapami przetarł posklejane od łez oczy, pod którymi wyraźnie rysowały się nabyte w ostatnim czasie wory. Czuł, jakby wydry przeżuły go, a następnie wypluły i wydeptały kilka razy, aby upewnić się, że na pewno został zmięty na idealną papkę. Jego ból nadal niczym nie równał się do tego, co musiał przeżywać niebieski. Gorączkował, był taki… słaby, mizerny, mimo dobrej diety, którą zapewniał mu sam Wodnikowe Wzgórze, specjalnie wybierając dla niego najdorodniejsze kąski ze stosu, a jeśli tylko jego ukochany miał jakąś zachciankę – potrafił spędzić cały wieczór czatując nad wodą, aż nie udało mu się pochwycić idealnej zdobyczy, którą uszczęśliwiłby swojego schorowanego męża.
Kocur otrzepał się z osiadłych na nim pyłków, znużonym ruchem wstając na łapy. Skoro już nie spał, mógł równie dobrze ruszyć w odwiedziny do legowiska medyka. Poranne patrole i tak już dawno temu zdążyły wyruszyć, a on sam był ostatnią osobą, która byłaby tam potrzebna. W ciszy ruszył do wyjścia, a uderzony nagłym słońcem przymknął oczy. Do jego uszu dotarły kocięce pomiaukiwania, rozmowy, szum rzeki. Poczuł, jak w głowie zaczyna się mu kręcić. Parę kotów odwróciło się w jego stronę, zaskoczonych, że o tej porze ktoś jeszcze spał, jednak zaraz po rozpoznaniu jego sylwetki, ich pysk przybrał wyraz współczucia. Wszyscy byli tam i widzieli, a nawet słyszeli, jak okropnie przejął się stanem, w jakim znalazł się jego mąż. Niektórzy z nich byli nawet obecni podczas ich ceremonii ślubnej, co tylko potęgowało poczucie beznadziei. Jego kroki były nieco rozchwiane, a wizja rozmyta, przez rażące go w ślepia słońce. Pora Nowych Liści była tuż za rogiem, a śnieg spływał rzeką w dół, topiąc się i podnosząc jej poziom. Wodnikowe Wzgórze był ciekawy, czy Czapla będzie zainteresowany wspólnym wyjściem i poszukaniem pierwszych kwiatów. Kocur przypominał mu przebiśniegi – białe, zgrabne, o delikatnym, podłużnym łebku, wyłaniające się spośród zasp. Bury uśmiechnął się do siebie, myśląc o tym, o czym zaraz będzie mógł porozmawiać z vanem. Chciał już go zobaczyć, przytulić, pozwolić jego zapachowi zagościć w jego nozdrzach. Przyspieszył kroku, który przybrał formę długich susów. Już po chwili znalazł się w wejściu do lecznicy. Wziął głęboki wdech, pyskiem rozsuwając zwisające z góry liście paproci. Jego oczom zajęło chwilę, nim przyzwyczaiły się do ciemności.
– Czaplo, przyszedłem! – zaświergotał, powoli oswajając się z ziołowym zapachem – Czapl-! – głos utknął mu w gardle, kiedy ujrzał leżącego w kącie męża. Dopiero teraz jego oczy wyraźniej dostrzegły jego słabą sylwetkę oraz rysujące się na jego przednich łapach szramy.
Szczęka mimowolnie mu opadła, a opanowanie się zajęło mu chwilę. Nie był pewien na co patrzy. Z ran pokrywających jego kończyny nadal sączyła się krew, plamiąca jego zielone posłanie. Czy to był jakiś nowy sposób kuracji Strzyżykowego Promyka? Czy ktoś skrzywdził jego ukochanego? Czy w trakcie jego snu miał miejsce jakiś wypadek? Pytania zalały jego umysł niczym gorąca fala.
– Jesteś – odezwała się ruda, podchodząc bliżej aby pomóc mu usiąść.
Wodnikowe Wzgórze zadrżał.
– C-co się… Co mu się stało? – zapytał chwiejnym głosem.
Strzyżykowy Promyk westchnęła głośno, podchodząc do stosu z ziołami, skrytego pod jednym z głazów.
– Zrobił to sobie kiedy spałyśmy. Różana Łapa wstała jako pierwsza i była świadkiem, jak wygryza je zębami. Próbowałyśmy go opatrzyć, jednak się nie dał, więc stwierdziłam, że bezpieczniej będzie poczekać na ciebie. Właściwie, planowałam się do ciebie zaraz wybrać, jednak udało ci się samemu wybudzić. – wyjaśniła spokojnym, acz poważnym tonem. – Wysłałam Różę po więcej pajęczyny, za paprocią zawsze się jej dużo zbiera. Zaraz powinna wrócić.
Słowa wychodzące z pyska rudej nie do końca trafiały do jego umysłu. Były takie dziwne, irracjonalne, przyprawiały go o zawroty głowy i nudności. Dopiero po paru uderzeniach serca kocurowi udało się wystarczająco zebrać myśli, aby zabrać głos.
– On… Sam sobie? Jak… Jak ja mam tutaj pomóc? Nie jestem medykiem… – z tego koślawo sklejonego zdania wręcz wylewały się jego nerwy. Wiedział, że dla Czaplego Tańca powinien pozostać silny, jednak to powoli go przerastało.
– Uspokoisz go, abyśmy my mogły oczyścić i zabandażować jego rany. Jego sen jest płytki, chociaż sama nie jestem pewna, czy faktycznie śpi – wymruczała, wskazując na drgające co jakiś czas uszy pacjenta. – Mam już przygotowaną maść, teraz pozostało nam tylko poczekać na Różaną Łapę. Śmiało, podejdź do niego.
Kocur zebrał się w sobie i kiedy medyczka zajęła się segregowaniem ziół, on zajął miejsce obok śpiącego. Jego bok unosił się miarowo, jednak brwi były ściągnięte w dół, a nos minimalnie zmarszczony. Były to detale, na które przeciętny kot nie zwróciłby uwagi, jednak nie on. Znał go i dokładnie wiedział jak wygląda, kiedy coś jest nie tak.
– Hej, Czaplo… – szepnął czule, przekrzywiając głowę – Śpisz?
Jedna z powiek wojownika zadrżała. Po chwili uniosła się, ukazując piękne, żółte ślepie, do którego zaraz dołączyło także drugie, równie żółte i piękne. Wodnikowe Wzgórze uśmiechnął się ciepło.
– Wodnik – miauknął niebieski, ziewając cicho.
– Tak, to ja… Przyszedłem zapytać co byś zjadł na śniadanie – wyjaśnił mu, próbując nie wzbudzać podejrzeń. – Na stosie widziałem karczownika! Był taki okrągły, mógłbym go dla ciebie obrać... – dodał.
Kąciki pyska Czaplego Tańca nieco się uniosły.
– Tak… To brzmi dobrze – wymruczał.
W międzyczasie do legowiska medyka wróciła Różana Łapa, która teraz w ciszy przypatrywała się parze zakochanych. Czarno-biała złapała w pysk zwitek pajęczyny, a jej mentorka ostrożnie chwyciła liść dębu, na którym znajdowała się zielona maść. Bury usłyszał je dopiero, kiedy były tuż za jego plecami, wcześniej zbyt pochłonięty tą rozczulającą dyskusją. Widział, jak mięśnie jego partnera się napinają.
– Tylko spokojnie, Czaplo, one chcą ci jedynie pomóc! – wyjaśnił, próbując zapanować nad paniką w swoim głosie.
Z białego pyska uciekł syk, kiedy na jego łapę została nałożona pierwsza warstwa papki. Warczał i wyrywał się, jednak był na tyle słaby, że wystarczył jeden Wodnik, aby go unieruchomić na czas zabiegu. Jak można było się spodziewać po medyczce z wieloletnim stażem i jej ambitnej uczennicy, obie kotki uwinęły się sprawnie, zawijając łapy kocura w ciasną pajęczynę. Kiedy się odsunęły, a cętkowany nie musiał już trzymać swojego partnera, z ust Czapli uciekło kilka ostrych słów.
– To drapie, to drapie! – załkał żałośnie van – Co wy mi zrobiliście?!
Wodnik wyciągnął łapę, chcąc przejechać nią troskliwie między uszami męża, tak jak ten zawsze lubił, jednak zamiast zadowolonego pomruku i nadstawienia czółka, spotkał się z agresywnym kłapnięciem zębami, mysią długość od swojej kończyny. Wystraszony szybko ją zabrał, patrząc z niedowierzaniem na partnera.
– Wynoś się! Nie chcę na ciebie patrzeć! – warknął niebieski – Pomogłeś im! Wcale cię nie obchodzę! Nie chcę twoich piszczek, nie chcę!
Wodnik czuł, jak jego pomarańczowe oczy się szklą. Nie rozumiał, skąd w jego spokojnym Czaplim Tańcu wzięło się tyle złości i niechęci do jego osoby. Przecież dopiero normalnie rozmawiali, a teraz kocur zachowywał się nie do poznania. Czując się pokonany, wycofał się jeszcze parę kroków do tyłu. Czy naprawdę pajęczyna aż tak gryzła jego męża?
– Dobrze zrobiłeś – pocieszyła go Strzyżykowy Promyk – Masz, to dla ciebie. Widzę jaki zmarnowany jesteś, nie możesz jeszcze ty się nam pochorować. Wróć do legowiska wojowników i się prześpij – dodała, podsuwając mu pod łapy małe zawiniątko ziół.
Wodnik, ze zwieszonymi uszami, podszedł do kotki, wyciągając pysk po leki. Z trudem próbował zapanować nad zbierającymi się w kącikach jego ślep łzami.
– Czy… Czy to przez te gorączki jest taki zły? – spytał, z wdzięcznością odbierając od medyczki paczuszkę.
Ruda milczała.
– Możliwe – odpowiedziała w końcu. Nie przekonało go to. Z jego oczu poczęły lecieć ciepłe łzy.
<Czaplo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz