Siedział na omszonej ziemi, wokół niego wznosiły się majestatyczne sosny w odcieniach żywej zieleni i ciemne, splątane chaszcze. Było już po wysokim słońcu, a trening ciągnął się dalej i dalej. Uprzednio podał Polnej Łapie manewr do wykonania - i to dziecinnie prosty - a ta nie radziła sobie nawet z nim. Co chwila traciła równowagę, staczała się na plecy lub z głośnym hukiem upadała na ziemię, wzbijając w powietrze tumany piachu. Starała się. Może i tak, ale nie widział żadnych rezultatów. Czyżby… Czyżby nie nadawał się na mentora? Nie był w stanie dopuścić do siebie tej myśli. Wiedział, że da radę. Musiał tylko być wytrwały w swoich poczynaniach.
Dzieciom powinno szczędzić się pochwał. Gdy usłyszą jakąś, chwycą po nią i będą trwać w zadumie ze swoich “wielkich” czynów, i nie spróbują nawet niczego udoskonalać. Będą chciały ich coraz więcej za nic. To tak, jak gdyby dać borsukowi jednego współklanowicza z nadzieją, że ten zostawi ich w spokoju. A ten, gdy zasmakuje kociego mięsa, będzie coraz bardziej uporczywie trwać przy swoim, póki nie pożre całego klanu. Polanka nie mogła być traktowana pobłażliwie. Nie zasługiwała na to.
- Dość tego. - warknął niskim, szorstkim głosem. Nie zwiastował on nic dobrego. - Jesteś leniwa i nieposłuszna, i nie ważne, co masz do zrobienia, nie przykładasz się! Mówię ci - ogon niżej! A ty nie, bo ty wiesz lepiej, usłuchasz dopiero za trzecim razem. Skończyła się zabawa. Od teraz, jeśli dalej będziesz się popisywać swoją ignorancją i nie będzie widać różnicy między tobą, a kocięciem, możesz się pożegnać ze wszystkim, co dobre.
[288 słów]
[przyznano 3%]
<Polna Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz