Leśne duchy, witajcie w nowym dniu!
Dzisiaj tata pozwolił mi wrócić do nory Wrzosa i reszty. Chyba dalej nie podoba mu się za bardzo, że Wrzos też będzie mnie uczył, wciąż powtarza, że gdyby nawet coś mądrego kiedyś w tej norze siedziało, to już dawno uciekłoby na drugi koniec lasu na widok zbójów i dziwolągów, które tam trzymają. Pewnie chodzi mu o tego Krogulca, ale to przecież niezwykle głupie, wręcz im-per-ty-nenc-kie (chyba dobrze wyszło...?), żeby wciąż próbował mnie przed nim ukryć, jakbym po tych wszystkich księżycach wciąż był malutkim chucherkiem i nie potrafił obronić się sam! Chowa mnie jak jajko przez głodną łasicą, gdy tymczasem jestem już niewiele mniejszy od niego, i...
Hmpf. Właściwie to nie wiem, na ile rzeczywiście jestem silny. Staram się, jak mogę, kiedy tata i babcia uczą mnie różnych bojowych ruchów i wydaje mi się, że idzie mi całkiem nieźle. Ale przecież takich posunięć może być jeszcze bardzo, bardzo wiele, a wykonać je można pewnie prędzej, sprawniej... Ooo, chciałbym się już tego wszystkiego nauczyć! Gdyby tylko dało się trenować szybciej, a tymczasem mam wrażenie, że tata specjalnie ogranicza mi ćwiczenia do czasu, aż nie zostanę mianowany przed wami i nie dostanę blizn... Tak mnie to denerwuje! Jak silny może być ten cały Krogulec?
No dobrze. Mogę pomyśleć o czymś innym. Dzisiaj i tak go nie było, podobnie jak ostatnio. Na początku Owies również gdzieś się zapodział i w norze spotkaliśmy tylko Wrzosa. No i Szczypiorka!
Mam wrażenie, że tata nie lubi go jeszcze bardziej, niż duetu Wrzoso-Owsowego, i mam mu to bardzo za złe, bo przecież Szczypiorek zupełnie nic nam nie zrobił i nawet nie odzywa się głupio, tak jak czasem oni, tylko bardzo tajemniczo.
Myślałem o tym trochę i dochodzę do wniosku, że to wszystko zależy od przeżywania emocji. Kiedy tata przeżywa dobre emocje, to chowa je gdzieś w środku i tylko czasem wychodzą na zewnątrz, natomiast Wrzos i Owies swoje od razu pokazują wszystkim, a w dodatku w ogóle mają ich naprawdę sporo. I stąd różnica między nimi. Babcia jest w tym wszystkim pośrodku, może być bardzo miła, kiedy jest z nami, ale przy innych kotach skrywa emocje chyba jeszcze lepiej od taty. To, jak oni wszyscy przeżywają te uczucia, wpływa na to, w jaki sposób mówią i jak bardzo się denerwują, kiedy ktoś inny mówi inaczej, niż chcą.
Ale Szczypiorek nie jest taki. To znaczy nie rzuca żadnymi miłymi, słodkimi słowami, ale nie wydaje mi się wcale, żeby zamiast tego chował je w środku. Nie mówi też ostro, tak jak tata czy czasem babcia. Tak chyba jest, że koty ogólnie mówią albo to, co w sobie czują, albo specjalnie zmieniają swoje słowa tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział – albo powiedzą ci prawdę, albo spróbują oszukać. Tylko Szczypiorek mówi w taki sposób, że nawet gdyby uznać, że nie kłamie, że jego słowa płyną prosto ze środka... to wciąż nie miałbym pojęcia, co w tym środku jest. Czyli rzeczywiście tego pojęcia nie mam. Bo nie wierzę, że Szczypiorek oszukuje.
Jest po prostu wyjątkowy, leśne duchy, jak żaden inny kot. Na pewno bardziej, niż ten cały Krogulec, i chociaż tata jest do niego tak nieprzyjaźnie nastawiony, to jestem pewien, że prababcia Nocna Tafla polubiłaby go, skoro była taka mądra i doświadczona. Ma niezwykły kolor sierści i oczu też. Wygląda na dorosłego, ale nie zachowuje się jak dorośli i wydaje mi się, że wielu rzeczy też nie wie. Co może oznaczać, że zamiast tego znane mu są jakieś inne... dużo bardziej tajemnicze. Tak! Może przyszedł z zupełnie innych terenów? A może z innego świata? ...Czy jest coś takiego, jak inne światy? Jak one by wyglądały... I skąd to wszystko się wzięło, co, leśne duchy? I las, i rzeka, tereny tych całych dzikich kotów, siedliska Dwunogów, zwierzęta, które tam żyją, to wszystko...
Nawet nie wiem do końca, jak ten świat wygląda, dlatego ciężko mi zastanawiać się nad tym, jaki był jego początek. Ale kiedy wchodziłem do nory, to pomyślałem sobie właśnie, że może Szczypiorek wie, więc oczywiście musiałem to sprawdzić.
Dzisiaj tata pozwolił mi wrócić do nory Wrzosa i reszty. Chyba dalej nie podoba mu się za bardzo, że Wrzos też będzie mnie uczył, wciąż powtarza, że gdyby nawet coś mądrego kiedyś w tej norze siedziało, to już dawno uciekłoby na drugi koniec lasu na widok zbójów i dziwolągów, które tam trzymają. Pewnie chodzi mu o tego Krogulca, ale to przecież niezwykle głupie, wręcz im-per-ty-nenc-kie (chyba dobrze wyszło...?), żeby wciąż próbował mnie przed nim ukryć, jakbym po tych wszystkich księżycach wciąż był malutkim chucherkiem i nie potrafił obronić się sam! Chowa mnie jak jajko przez głodną łasicą, gdy tymczasem jestem już niewiele mniejszy od niego, i...
Hmpf. Właściwie to nie wiem, na ile rzeczywiście jestem silny. Staram się, jak mogę, kiedy tata i babcia uczą mnie różnych bojowych ruchów i wydaje mi się, że idzie mi całkiem nieźle. Ale przecież takich posunięć może być jeszcze bardzo, bardzo wiele, a wykonać je można pewnie prędzej, sprawniej... Ooo, chciałbym się już tego wszystkiego nauczyć! Gdyby tylko dało się trenować szybciej, a tymczasem mam wrażenie, że tata specjalnie ogranicza mi ćwiczenia do czasu, aż nie zostanę mianowany przed wami i nie dostanę blizn... Tak mnie to denerwuje! Jak silny może być ten cały Krogulec?
No dobrze. Mogę pomyśleć o czymś innym. Dzisiaj i tak go nie było, podobnie jak ostatnio. Na początku Owies również gdzieś się zapodział i w norze spotkaliśmy tylko Wrzosa. No i Szczypiorka!
Mam wrażenie, że tata nie lubi go jeszcze bardziej, niż duetu Wrzoso-Owsowego, i mam mu to bardzo za złe, bo przecież Szczypiorek zupełnie nic nam nie zrobił i nawet nie odzywa się głupio, tak jak czasem oni, tylko bardzo tajemniczo.
Myślałem o tym trochę i dochodzę do wniosku, że to wszystko zależy od przeżywania emocji. Kiedy tata przeżywa dobre emocje, to chowa je gdzieś w środku i tylko czasem wychodzą na zewnątrz, natomiast Wrzos i Owies swoje od razu pokazują wszystkim, a w dodatku w ogóle mają ich naprawdę sporo. I stąd różnica między nimi. Babcia jest w tym wszystkim pośrodku, może być bardzo miła, kiedy jest z nami, ale przy innych kotach skrywa emocje chyba jeszcze lepiej od taty. To, jak oni wszyscy przeżywają te uczucia, wpływa na to, w jaki sposób mówią i jak bardzo się denerwują, kiedy ktoś inny mówi inaczej, niż chcą.
Ale Szczypiorek nie jest taki. To znaczy nie rzuca żadnymi miłymi, słodkimi słowami, ale nie wydaje mi się wcale, żeby zamiast tego chował je w środku. Nie mówi też ostro, tak jak tata czy czasem babcia. Tak chyba jest, że koty ogólnie mówią albo to, co w sobie czują, albo specjalnie zmieniają swoje słowa tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział – albo powiedzą ci prawdę, albo spróbują oszukać. Tylko Szczypiorek mówi w taki sposób, że nawet gdyby uznać, że nie kłamie, że jego słowa płyną prosto ze środka... to wciąż nie miałbym pojęcia, co w tym środku jest. Czyli rzeczywiście tego pojęcia nie mam. Bo nie wierzę, że Szczypiorek oszukuje.
Jest po prostu wyjątkowy, leśne duchy, jak żaden inny kot. Na pewno bardziej, niż ten cały Krogulec, i chociaż tata jest do niego tak nieprzyjaźnie nastawiony, to jestem pewien, że prababcia Nocna Tafla polubiłaby go, skoro była taka mądra i doświadczona. Ma niezwykły kolor sierści i oczu też. Wygląda na dorosłego, ale nie zachowuje się jak dorośli i wydaje mi się, że wielu rzeczy też nie wie. Co może oznaczać, że zamiast tego znane mu są jakieś inne... dużo bardziej tajemnicze. Tak! Może przyszedł z zupełnie innych terenów? A może z innego świata? ...Czy jest coś takiego, jak inne światy? Jak one by wyglądały... I skąd to wszystko się wzięło, co, leśne duchy? I las, i rzeka, tereny tych całych dzikich kotów, siedliska Dwunogów, zwierzęta, które tam żyją, to wszystko...
Nawet nie wiem do końca, jak ten świat wygląda, dlatego ciężko mi zastanawiać się nad tym, jaki był jego początek. Ale kiedy wchodziłem do nory, to pomyślałem sobie właśnie, że może Szczypiorek wie, więc oczywiście musiałem to sprawdzić.
***
Miałem rację! I to jak, leśne duchy! Okazuje się, że pytania o istnienie świata to jedyne, na jakie Szczypiorek odpowiada. Jak już powiedziałem, na razie widziałem bardzo niewielki fragmencik lasu i na tej podstawie ciężko mi dopracowywać własne teorie, jednak to, co pierwsze przychodzi mi na myśl, jeśli chodzi o stworzenie Wszystkiego, to woda. Istnieje w wielu różnych formach, jak rosa, rzeka, kałuże, wielkie morze, które podobno rozciąga się gdzieś za lasem... Muszę je kiedyś zobaczyć, obojętnie, jak daleko jest! Ale do rzeczy. Woda jest potrzebna kotom do życia i potrzebna jest też roślinom, bo kiedy długo nie pada, to stają się suche i żółkną... I to prowadzi właśnie do drugiego tropu, na który wpadłem. Kiedy rzeczy rosną i przekształcają się w inne, to często zmieniają się też ich kolory. Młode liście ciemnieją, gdy się rozwijają, tak samo jak moje futerko. Kwiaty w różnych kolorach wyrastają z zielonych pączków. Krew blednie i brązowieje. Skrzydełka motyli mają zupełnie inny kolor, niż ich gąsienice, kiedy wylęgają się z białozielonych kokonów, a gdy jakąś rzecz skropi się wodą, jej kolor staje się żywszy i ciemniejszy... No właśnie, znowu woda!
Przezroczysta woda sprawia, że rzeczy ciemnieją i nabierają życia. Brak wody sprawia, że jaśnieją i umierają. A wszystkie inne zmiany kolorów muszą wynikać z... kolorowej wody? Czy to ma sens? No, przynajmniej rzeka jest niebieskozielona, a kałuże często brązowieją, więc taka woda istnieje! I wchodzi do tych wszystkich rosnących rzeczy i pozwala im odmieniać się...
Nie byłem do końca pewien tej teorii, nadal coś mi w niej nie pasowało, nie wiedziałem na przykład, czy niebieska woda sprawia po prostu, że kolor staje się bardziej niebieski, czy może jest to wszystko bardziej nieoczywiste i skomplikowane... Ale o to właśnie mogłem Szczypiorka zapytać, więc tak zrobiłem. I wiecie co?
To znaczy, wy raczej wiecie, leśne duchy, w końcu jesteście bogami lasu, ale... no! Tak mi się pomyślało. Chociaż zaraz, zaraz. Skoro jesteście leśnymi duchami, to czy mogliście istnieć jeszcze zanim rósł tu las? Tak, żeby zobaczyć, skąd się bierze? Duchy lasu, nie chcę być niemiły, ale... no nie wiem, nie wiem! Czego duchami byście wtedy byli?
Już prędzej mogłyby wtedy działać duchy wody, jak wielki sum Chlapałtaj, o którym czasem mówił mi tata i wyglądał wtedy jakoś smętnie. Ale czy na początku była już rzeka, w której mógłby pływać?
No w każdym razie – Szczypiorek najpierw potwierdził, że to wszystko jest tak naprawdę bardziej skomplikowane, a niebieska woda wcale nie sprawia, że wszystko staje się bardziej niebieskie! Czyli rzeczywiście wiedział takie rzeczy...! Albo udawał. Ale nie miał wcale tego głupiego uśmieszku, który często pojawia się na pyskach dorosłych po tym, jak mnie chytrze oszukają, więc, leśne i wodne duchy, ja wierzę, że nie.
Z tą wiedzą zastanowiłem się szybko, jak w takim razie mogły w siebie przechodzić kolory. Skoro niebieski nie tworzy niebieskiego, to może... zielony? Są całkiem podobne do siebie, a rośliny na brzegu niebieskiej rzeki zielenieją. A zielona woda mogłaby w takim razie sprawiać, że rzeczy stają się niebieściejsze, tak dla równowagi. A dalej...
Kiedy przedstawiłem ten pomysł Szczypiorkowi, to milczał przez dłuższą chwilę, tak, że już zdążyłem rozczarować się, że chyba mi nie odpowie... Aż tu nagle z jego pyska wydobyły się niesamowite słowa:
"To fioletowe motylki robią fioletową wodę, a nie woda motylki. A trawa robi niebieską wodę".
Na początku bardzo mnie to pomieszało i zdziwiło. Ale na bardzo krótką chwilę, bo szybko zorientowałem się, że miał rację! Przecież to inne rzeczy zmieszane z wodą nadawały jej kolor, a nie ona im. Poza tym woda nie może utrzymać się samodzielnie. Żeby płynąć, rzeka potrzebuje swojego koryta, kałuże wgłębień w ziemi. Jeśli nie ma niczego, na czym mogłaby się oprzeć, to spada w dół, jak krople deszczu. Gdyby nie było niczego oprócz wody... To jaki kształt by przybrała? I gdzie by się zatrzymała?
No i fioletowe motyle... Jest tylko jeden taki i nazywa się mieniak, bo jego skrzydełka w tym wyjątkowym kolorze dodatkowo mienią się w słońcu, a wtedy można na nich zobaczyć wszystkie odcienie tęczy. Tak przynajmniej słyszałem od taty, bo nigdy go nie widziałem, ale to ten motyl, który prowadzi wędrowców na dalekich wyprawach, aby nie zbaczali z prawej drogi... Nie rozumiem do końca, czemu potrzeba do tego motyla, w końcu wystarczyłoby chyba nie skręcać w lewo. Ale byłoby dziwne, gdyby woda stworzyła tego motyla, skoro owady w wodzie często topią się i umierają. Już prędzej to motyl mógłby dać wodzie trochę blasku swoich skrzydełek. No właśnie, blask, słońce! Jego chyba też nie mogła stworzyć woda, a przecież daje nam coś tak ważnego jak światło. Trzeba je koniecznie uwzględnić w teorii o powstaniu świata...
– No a na przykład wyobraź sobie coś takiego, że... – Myślałem bardzo intensywnie. Trawa robi niebieską wodę, a fioletowe motylki fioletową. Słońce daje motylkom blask, i... trawie też. Muszę to wszystko tylko połączyć w całość. – ...na początku była tylko łączka na wyspie z jagodami i motylami, na nią zaświeciło słońce i dodało jej kolorów, które potem spłynęły do rzeki wokół i ta rzeka poniosła je dalej, tak, że stworzyły świat! Bo różne kolory mieszały się i oddzielały wraz z falami i prądami! A potem nadeszła noc i wtedy...
Wtedy urwałem, bo zorientowałem się, że zupełnie zapomniałem o księżycu! Niestety było już za późno, żebym umiał wpleść go jakoś w tę historię na poczekaniu, więc po prostu poprawiłem się nieco na łapach, żeby wydać się Szczypiorkowi pewniejszym siebie, i spojrzałem na niego wyczekująco.
Ale Szczypiorek milczał. Nie był to ten rodzaj ciszy co wcześniej, kiedy zastanawiał się nad odpowiedzią, czułem, że coś drobnego zmieniło się i to niepokojąco, chociaż nie mogłem znaleźć żadnej różnicy w jego wąsach, pysku, uszach i nosie. Tylko wzrok przesunął ze mnie gdzieś trochę na bok.
– Szczypiorku! – zawołałem prawie z rozpaczą i dopiero wtedy przypomniałem sobie, jak zwrócił mi wcześniej uwagę na bycie głośnym. Nie mogłem jednak schować słów z powrotem do pyszczka, więc tylko zakręciłem się głupio na miejscu.
– Mróweczko... – usłyszałem z tyłu. No nie, no nie, no nie! W takim momencie...! – Myślę, że Szczypiorkowi przyda się teraz chwilka odpoczynku.
– Ale...
– Skończyłem już układać ziółka, więc małymi kroczkami, ale nadszedł już czas na naszą lekcję! Ojej, co to za minka? – Wrzos podszedł do mnie, spojrzeniem zalewając mnie troską, której nie potrzebowałem. Leśne... i wodne duchy, naprawdę miałem wtedy ochotę złapać coś i uderzyć tym o ziemię! – Przecież chcemy nauczyć się wiele o ziołach, prawda? Żeby móc dzielnie pomagać naszym biednym pacjentom, takim jak Szczypiorek.
– Sam jesteś biedny! – Wysilałem się bardzo, żeby powstrzymać złość i żal, w końcu chodziło o dobro Szczypiorka. Tylko z tym jednym nie dałem już rady, najwyraźniej ja też mam coś z taty. Zrobiło mi się troszkę głupio, ale jednocześnie zezłościłem się bardziej, więc chcąc nie chcąc podreptałem w stronę Wrzosa, żeby wyplątać się wreszcie z tej sytuacji.
– No już, no już, Mróweczko. Bardzo piękną opowiadałeś bajeczkę, ale zobaczysz zaraz, że ziółka wcale nie ustępują jej pod względem...
– Bajeczkę?! Jaką bajeczkę! To opowieść o początku świata, Wrzosie!
Wcześniej zastanawiałem się jeszcze, czy nie zapytać o to taty, ale reakcja Wrzosa dała mi niepokojące przeczucie, że być może on też tę sprawę zb... zba-ga-te-li-zuje. Dziwicie się? Ja też bardzo się zdziwiłem i wciąż nie rozumiem, jakim sposobem Wrzos mógł potraktować tak lekko taki ważny temat. O mało co nie zezłościłem się na niego raz jeszcze, ale zmartwiła mnie inna możliwość: co, jeśli powiedział tak dlatego, że mój pomysł był całkowicie fałszywy?
– Jeśli ci się nie podoba, to jak... jak to wszystko powstało, co? – zapytałem, niby to obrażony.
– Ależ bardzo mi się podoba, Mróweczko, podoba! Bardzo pięknie wymyśliłeś z tymi kolorami... Czy może tak opowiedział ci tata...? W każdym razie – Wrzos zaśmiał się lekko – jeśli chcesz znać moje zdanie, Mróweczko, to nie sądzę, żeby ktokolwiek takie rzeczy wiedział na pewno.
– A ja sądzę, że tak! – odpowiedziałem stanowczo i odwróciłem się do Szczypiorka, żeby porozumiewawczo puścić mu oczko tak, jak czasem robi babcia, kiedy mimo zakazu taty pozwala mi bawić się plamiącymi jagodami. Jak na złość, oprócz prawego oka jednocześnie zamknęło mi się też lewe.
– Nie spieram się! Ale spójrz tutaj – usłyszałem tuż przed tym, jak coś z głuchym dźwiękiem upadło tuż obok moich łap. Obejrzałem się. Był to podłużny, pręgowany kawałek... czegoś. Przypominał nieco wielką gąsienicę, tyle tylko, że pachniał raczej roślinnie, i nie poruszał się. – Oto tatarak.
– Tata...rak? – Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Dziwny zapach zmieniał się: był jednocześnie trochę mokry, trochę ziemisty i trochę piekący, ale właściwie całkiem przyjemny. – Nie wygląda...
– Oj, tego by nam brakowało! – Wrzos znów się zaśmiał, nie wiedzieć czemu. Może bawiła go ta pioseneczka o raku-nieboraku, którą śpiewali mi czasem, kiedy byłem mały... Świetny gust, nie ma co. – Nie, nie! To tylko kłącze roślinki, która porasta brzeg naszej rzeki. Widziałeś ją może z oddali, wygląda troszkę jak wielka kępa trawy, a w sezonie wystaje z niej gruba, brązowa pałka. Pod ziemią lub w wodzie natomiast kryje się taka śmieszna część, od której odchodzą korzenie, widzisz?
Przyjrzałem się uważnie długim, białawym wypustkom, przypominającym trochę grube wąsy. Niby tata rak, a jednak wąsata gąsienica. No właśnie, kiedy tak myślałem o robakach, to przypomniałem sobie, że nadal nie wiem, jak wygląda taki szczypiorek. Będę musiał zapytać o to taty... ale wtedy akurat stwierdziłem, że powinienem skupić się na lekcji. Komentarze Wrzosa komentarzami Wrzosa, ale jak nauczę się wszystkiego, żeby w końcu pokazać niedowiarkom, jeśli nie będę słuchał?
– A co się z tym robi?
– Wyciska się soczek – odpowiedział mi Wrzos, po czym, pomagając sobie łapami, odłamał zębami jedną część gąsienicy.
Soczek... Sok. Sok jest w owocach i czasem w łodyżkach, na przykład w mleczu. Najwyraźniej w tym całym... kłączu też. Myślałem, że w takim razie rozleje się po wyściółce od razu po tym, jak zostało otwarte, ale wcale nic nie wyciekło. Rozerwane wnętrze tataraku wydawało się tylko trochę mokre.
– A jak się...
– Ząbkami! – Odpowiedź padła, zanim zdążyłem skończyć pytanie. Jednocześnie Wrzos wysunął spomiędzy ziołowych wiązanek coś znajomego. – Ale najpierw będziemy potrzebować czegoś, żeby nasz soczek zebrać, i tak sobie pomyślałem... Zostawiłeś swój łomocik przed wejściem, Mróweczko, i zabrałem go do środka, żeby ktoś przypadkiem go nie wyrzucił, wiesz, Kłosik czasem się denerwuje... No, nieważne, nieważne! Ale widzisz, taki jest wygięty, że w tym wgłębieniu pośrodku akurat zmieści się kapka płynu, a jeśli soczek przeleje się na mech, to pacjenci często narzekają na smak. Więc zgodziłbyś się może, żebyśmy dzisiaj go tak wykorzystali...
– To on! – Zupełnie zapomniałem o dziwnym czerwonym przedmiocie! A przecież wygląda tak wyjątkowo, trochę jak Szczypiorek, którego znalazłem tego samego dnia, chociaż oczywiście mają zupełnie różne kolory, a Szczypiorek nie jest na środku wgłębiony idealnie do przenoszenia niewielkiej ilości soczku. – Niech będzie, jeśli się nie zniszczy...
– Nic mu się nie stanie – zapewnił mnie Wrzos. – Dziękuję, Mróweczko! W takim razie oderwij kawałeczek kłącza i mocno ściśnij ząbkami tuż nad swoim łomotem...
Jeszcze raz zmierzyłem ten cały tatarak podejrzliwym spojrzeniem. Jeżeli on też okaże się tak okropny w smaku, jak trybula... ale po zapachu nie zapowiadało się na to. Pomęczyłem się trochę z kłączem i już czułem, jak Wrzos spina się za mną, żeby mi pomóc, ale, ha! Udało mi się oderwać kawałek samemu i tryumfalnie podniosłem go do góry, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości.
– Troszeńkę w prawo... – wymruczał nade mną, kiedy starałem się wycelować. Przesunąłem więc głowę, zacisnąłem szczęki... Kłącze wypełniło mi buzię, ale poczułem, że rzeczywiście wypływa z niego sok. Tyle tylko, że poczułem go na swojej brodzie. Wiedziałem, leśne duchy, że stamtąd na łomocie nie wyląduje, więc troszkę spanikowałem i wygiąłem się cały jak czapla, kierując pyszczek w dół.
– Aż tak nie trzeba! – Wrzos *znowu* zachichotał, ale nie mogłem nawet spojrzeć na niego krzywo, bo mój sposób jednak zadziałał i pierwsze kropelki soku już spadały na czerwoną powierzchnię. Wydało mi się, że jeszcze kilka więcej, i już wszystko się przeleje. Na łomocie rzeczywiście było miejsce na kapkę soku... ale chyba tylko na kapkę. Zacisnąłem zęby mocniej, chociaż od stania w tej dziwnej pozycji bolał mnie kark, i rozluźniłem się dopiero, kiedy sok nie chciał już wypływać.
Ech! Musiałem powykręcać szyję, ale wciąż nie mogłem pozbyć się z niej nieprzyjemnego zmęczenia. Wrzos śmieje się, ale on ma łatwiej, bo jest wyższy... Mógł sam pokazać mi, jak dobrze trzymać głowę, jeszcze zanim zacząłem. Za każdym razem tak jest... Mam dość...
– Możesz podać sok Szczypiorkowi – podsunął mi jednak niespodziewanie. Czyli to rzeczywiście dla niego? – Tylko ostrożnie, powolutku, aby nie rozlać soczku...! Wierzę, że dasz sobie radę, Mróweczko. Ojej, jeśli boli cię szyjka, pamiętaj, aby potem ostrożnie się porozciągać...
– Dam radę, dam! – Szybciutko zabrałem się do pracy. Dno nory jeszcze nigdy nie wydawało mi się bardziej nierówne, niż wtedy... Ale pchałem łomot powoli i z uwagą, chociaż znowu musiałem do tego napinać kark. Kiedy na chwilę podniosłem głowę, spotkałem wzrok zielonych oczu Szczypiorka świdrujących mnie na wylot, tak, że aż musiałem się zatrzymać. Troszeczkę mnie to onieśmielało, leśne duchy, nie powiem, że nie... Co Szczypiorek myślał sobie wtedy, kiedy tak patrzył, jak kroczek po kroczku przesuwa się w jego stronę dziwna czerwona rzecz z odrobiną równie dziwnie pachnącego soku? Nie wiedziałem, bo nic nie powiedział.
– Dobrze ci idzie, Mróweczko...! Myślę, że możemy dołożyć do tego myszkę, to już chyba pora, żeby nasz pacjent coś zjadł.
Byłem już blisko. Kątem oka widziałem przednie łapy Szczypiorka, tę zdrową i tę nie, owiniętą przez Wrzosa kolejnym opatrunkiem z dębowych liści. Nie chciałem podnosić głowy, żeby znów nie spotkać się z nim wzrokiem, bo kiedy tak milczał, to aż mnie to jakoś stresowało, leśne duchy, a wtedy mógłbym się potknąć albo w ogóle nie wiadomo co... W końcu dotarłem i już miałem popatrzeć na niego nareszcie, a potem usunąć się na bok, kiedy obok mnie pacnęło truchełko myszy.
– Smacznego, kochaniutki! – odezwał się Wrzos promiennie, a ja musiałem aż zmarszczyć brwi. Mysz nie pachniała szczególnie świeżo, czułem to mimo zapachu soku. Czy mogła być wczorajsza? Miałem nadzieję, że nie jeszcze starsza!
Wrzos odszedł w stronę wlotu jaskini, pewnie znowu układał zioła, a ja przez chwilę nie wiedziałem, co zrobić. Czy naprawdę miałem pozwolić, żeby Szczypiorek zjadł nieświeżą mysz? Czy w ogóle będzie chciał ją zjeść, skoro nie chciał nawet rozmawiać...? Wydawał mi się bardzo delikatny i może coś takiego sprawiłoby mu przykrość, a przecież musiał jeść, by mieć siłę!
Podniosłem głowę i spojrzałem w wielkie, zielone oczy, które nadal mnie obserwowały, po czym ostrożnie podniosłem mysz i położyłem ją w kałuży soku.
– Proszę – powiedziałem. Trochę ścisnęło mi głos. Szczypiorek nic mi nie odpowiedział, spojrzał tylko na swój posiłek, jak zawsze uważnie. Zapach lekko nieświeżej myszy znikał w mokrej ostrości tataraku, kiedy jej futerko powoli ciemniało, zanurzone w soku.
Nie wiedząc, co dalej zrobić, niezgrabnie wróciłem do Wrzosa.
– Przejdziemy się teraz po łączce i poznasz nowe rodzaje ziółek, co ty na to, Mróweczko?
Czułem dziwną gulę w brzuchu. Oglądając się jeszcze raz na Szczypiorka, który znów mnie obserwował, w ślad za Wrzosem wyszedłem z nory.
***
Nowych rodzajów ziółek okazało się być co najmniej dziesięć. Tu stokrotka na wzmocnienie, tam krwiściąg na dodanie sił, jeszcze dalej jakiś pięcionornik na pięć różnych rzeczy... Pachną ciekawie, ale jakbym się nie starał, tak szybko tego nie zapamiętam! Leśne duchy, ratunku... chyba będę musiał wymyślić jakąś rymowankę, albo rozrysować to na ścianie naszej nory, mam nadzieję, że tata nie zmiecie mi tego ogonem. Tylko jak narysować infekcję?
Nie miałem dużo czasu na jej podziwianie, ale łąka rzeczywiście aż skrzy się kolorami. Bardzo miło się ją zwiedza, szczególnie, kiedy zawieje wiatr. Tylko że patrząc na nią, zrozumiałem, że moja teoria nie mogła być prawdziwa. W końcu łąka łąką, ale wszędzie dookoła niej rozciągają się zupełnie różne tereny... Czemu to akurat ona miałaby być początkiem wszystkiego? Gdybym miał tak założyć, to tylko dlatego, że sam się na niej urodziłem, a to takie... nieprzemyślane, niemądre! Świat jest o wiele większy, niż ta jedna łąka, wiem to, co prawda, tylko z opowieści, ale w końcu wyruszę w niego sam. Musi być coś dalej, w końcu gdzieś codziennie znika babcia, grasuje Krogulec, no i skądś musiał przyjść Szczypiorek...
Może to... idiotyczne smucić się z takiego powodu, leśne duchy, ale naprawdę mnie to martwiło. Że obraził się na mnie, zepsułem mu coś, zezłościłem... Może już nigdy więcej miał się do mnie nie odezwać. Może mysz w tataraku smakuje jeszcze gorzej, niż tatarakowy mech. Może wszystko zepsułem i niczego się już nie dowiem, a Szczypiorek przez cały czas do wyleczenia będzie tylko leżał i patrzył zielonymi oczami... Aż w końcu sobie pójdzie i zostanę sam.
– Wrzosie... – Nie za bardzo chciałem go o to pytać, wciąż byłem na niego troszkę zły i wolałbym zachowywać się oschle, jak tata, gdybym mógł. Ale tylko on wiedział coś więcej o Szczypiorku, a mi ciążyło to już tak strasznie, że czułem, że nie mam wyjścia. – Czy ja bardzo przeszkadzam Szczypiorkowi?
– Przeszkadzasz? Oj, Mróweczko... – powiedział takim zatroskanym, współczującym tonem, że aż mnie skręciło w środku, ale wytrzymywałem dzielnie. – Wiem, że czasem wspominam o czymś takim, ale to tylko dlatego, że każdy pacjent potrzebuje chwili odpoczynku, kochaniutki, tylko dlatego! Mógłbyś co prawda ściszyć nieco głos czasami, ale to taka drobniutka sprawa, myślę, że Szczypiorek ani myśli mieć ci tego za złe, wręcz przeciwnie! Jest po prostu bardzo cichutki, ale do nikogo nie wypowiedział jeszcze tylu słów, co do ciebie...
– Naprawdę! – bardziej krzyknąłem, niż zapytałem. Leśne duchy, to... zmieniało całkowicie postać rzeczy. Czy Szczypiorek tak naprawdę mnie lubił, po prostu potrzebował też ciszy? Jeśli tak, to aaach, to by było tak wspaniale! Nie jestem najlepszy w byciu cicho, ale mogę na przykład gdzieś pójść i szukać ciekawych rzeczy, tak jak teraz, a potem wracać, gdyby Szczypiorek już się wyciszył... Na pewno dalibyśmy radę. Chciałem mówić coś dalej, słowa same cisnęły mi się z pyszczka, ale akurat wróciliśmy po zebrane wcześniej ziółka, więc musiałem złapać w pyszczek ten cały krwiściąg o śmiesznych, puchatych końcówkach i uważać, żeby przypadkiem nie rozmemłać go za bardzo językiem.
Nie mogłem przestać myśleć o Szczypiorku i o tym, że (być może) jednak mnie polubił. Czułem się nawet trochę dumny, jakbym został wybrany do czegoś ważnego, no bo w końcu nie każdemu udaje się porozmawiać z kotem z innego świata. Ale przede wszystkim chodziło chyba o to, że wreszcie miałem tutaj kogoś poza tymi wszystkimi dorosłymi, których znałem od małego, i których celem było tylko wychowywanie, uczenie, zabawianie, chichotanie pod wąsem, kiedy czegoś nie załapałem... Nie zrozumcie mnie źle, leśne duchy, to nie jest takie złe, bo w końcu od kogoś muszę nauczyć się tych wszystkich ważnych i ciekawych rzeczy o świecie wokół, a śmichy-chichy innych można czasem obrócić też na swoją korzyść. Ale są też inne światy, tak myślę, o których oni nie wiedzą i których nie rozumieją, a które być może rozumie Szczypiorek.
No, może to nie do końca prawda, robimy też razem inne rzeczy, z babcią również mogę porozmawiać o takich, o których nie mogę z tatą, ale z kolei ona też się śmieje, kiedy śmieją się inni, i robi mnie czasem w konia! (Chciałbym kiedyś zobaczyć tę bestię, bo z opisu brzmi bardzo dziwacznie. Rządek grzywy, ogon z samych włosów, okrągłe kopyta, długaśna szyja, wielkie zębiska... Chociaż tata też chyba nigdy jej sam nie spotkał). Wszyscy w jakiejś kwestii różnią się od Szczypiorka i ta kwestia jest bardzo ważna.
Byliśmy już prawie przy samej norze, kiedy nie wytrzymałem i trochę niezgrabnie upuściłem krwiściąg na trawę.
– Wrzosie... Wrzosie! – zawołałem do niego półgłosem, zachodząc mu drogę od przodu. Wpatrzyłem się w niego uważnie, żeby nie przegapić nic z odpowiedzi. – A myślisz, że ja i Szczypiorek możemy być partnerami?
Zanim też upuścił niesione przez siebie zioła, jakoś dziwnie się zapowietrzył i chrząknął.
– Mró... Mróweczko – zaczął i rozciągnął pysk w uśmiechu, a w jego głosie znowu zabrzmiał ten sam chichocik... Nie dziwię się, czemu tata tak się na niego czasem denerwuje! On przynajmniej jest zwykle zbyt gburowaty na to, żeby się ze mnie śmiać. – To coś dla dużych kotów, ty jesteś jeszcze trochę za młodziutki, żeby potrzebować takich rzeczy, wiesz? Obawiam się zresztą, że Szczypiorek jest dla ciebie za stary...
Za stary...!
"No na pewno nie starszy od ciebie!" - odpowiedziałem prawie, ale od tych wszystkich nieznanych mi zasad aż zrobiło mi się nieswojo. Babcia nic nie mówiła o tym, że to coś związanego z wiekiem... Jakie jeszcze ograniczenia mogą w tym temacie czyhać? Jak zwykle niczego nie tłumaczą mi dokładnie... W każdym razie to, że i ja, i Szczypiorek zostaliśmy zdyskwalifikowani, tylko wzmocniło moje przekonanie, że wśród przeciwności losu i kotów łączy nas coś specjalnego.
– No już, nie rób takiej minki... Myślę za to, Mróweczko, że jak najbardziej możecie zostać przyjaciółmi!
– Przyjaciół... co? – Próbowałem, jak mogłem, rozgryźć to słowo, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. – Co to jest?
– Och, przyjaciel to taki ktoś, kto zawsze przy tobie jest, i... – Wrzos przymknął oczy, zastanawiając się chwilę, co wykorzystałem, bo to brzmiało już całkiem znajomo.
– Ale cię nie kocha?
– Oj? To nie do końca tak, Mróweczko – Wrzos znowu zaśmiał się leciutko, ale tym razem jakoś nerwowo. Chyba muszę nauczyć się to po prostu ignorować. – Może nie każdy się zgodzi, ale ja myślę, że prawdziwy przyjaciel nie kocha wcale mniej od partnera...
– No to ja już nie rozumiem! – wykrzyknąłem w końcu, bo jaka w końcu miała być ta różnica? Leśne duchy, przecież to może doprowadzić kota do rozpaczy. – To jak to się niby rozróżnia?
– Mróweczko... No... Wiesz, najlepiej będzie, jeśli spytasz o to tatę – padła odpowiedź, a ja poczułem, jak opuszczają mnie siły.
– A weź się, Wrzosie... – wymamrotałem tylko, wzdychając, i złapałem w zęby moje łodyżki krwiściągu. Wyglądały nieco jak czułki wielkiej ćmy.
Ostatnia nadzieja pozostała mi w Szczypiorku. Szybko pokonałem ostatnie kroki do nory, wsunąłem się przez wejście i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że byliśmy *naprawdę* blisko niego, czyli istniała możliwość, że Szczypiorek wszystko to słyszał... Trochę... niezręczne, ale pal licho, jeśli rzeczywiście jesteśmy do siebie troszkę podobni, tak jak myślę, to pewnie jemu też wszystko to wyda się głupie i zagmatwane, i nie będzie się śmiał.
Wciąż leżał na swoim miejscu i kiedy wszedłem, znowu spojrzał na mnie zielonymi oczami. Ale teraz się już nie bałem, skoro wiedziałem, że nie był na mnie zły. To znaczy... nigdy się nie bałem oczywiście, ale było mi dużo raźniej.
– Pfniofłeł... Pfu! – pozbyłem się z pyszczka łodyżek, zaraz jednak uświadomiłem sobie, że wypadło to raczej nieelegancko, więc na szybko przysunąłem je sobie jeszcze łapą. – Przyniosłem dla ciebie krwiściąg, patrz, jaki śmieszny! Podobno dodaje sił, więc bardzo ci się przyda! No i muszę zapytać, jak sądzisz, co robił księżyc na początku świata, i jak powstało wszystko oprócz łąki? No i... – tutaj wziąłem oddech – myślisz, że możemy być przyjaciółmi?
<Szczypiorku?>
[4374 słowa – trening medyka]
[4374 słowa – trening medyka]
[przyznano 87%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz