Zeskoczyłam z pnia na szeleszczącą trawę, kierując swoje kroki w kierunku tymczasowego obozu kotów z Klanu Wilka. Nie byłam pewna, co dokładnie ich spotkało, w końcu babcia nie rozpowiadała szczegółów, a samemu trochę głupio się tak pytać kompletnego nieznajomego. No bo co mam powiedzieć, hej, co tam, jak się nazywasz, umarł ci ktoś niedawno, czemu? Już zielenina, po której idę teraz, ma więcej taktu. Z kotów kojarzyłam tylko Syczkową Łapę i jego siostrę, Zalotną Łapę, których spotkałam na zgromadzeniu. No, Syczkową Łapę spotkałam już wcześniej, a potem parę razy gdy przebywał na naszych terenach, czułam się więc przy nim bardziej komfortowo. Zapach obcych kotów stawał się coraz mocniejszy w miarę, gdy dochodziłam do ich kryjówki. Biedactwa... Ciekawe, czy Syczkowa Łapa akurat tam będzie, może wyszedł na polowanie i pogadam z kimś innym? Na wstępie rzucone mi było parę nieprzyjaznych spojrzeń, którymi się jednak jakoś zbytnio nie przejęłam. Mają prawo się czuć niekomfortowo w całej tej sytuacji i pewnie wizyta od wścibskiego kota nie pomaga. Nie mogą mi jednak nic zrobić, ha! To moja ziemia i to ja jestem księżniczką, niech będą wdzięczni! No... to by było niemiłe, nie będę od nich wymagać dozgonnej wdzięczności, trzeba sobie pomagać tak czy siak. Ale wolałabym, żeby co niektórzy nie jeżyli się tak na mój widok. Stanęłam nieco niezręcznie, nie chcąc wchodzić im między łapy, rozglądałam się jednak uparcie dookoła za jakimś znajomym pyskiem. Zamiast tego moje oczy napotkały te jakiejś ślicznej i drobnej szylkretki, którą ktoś w końcu popchnął, żeby porozmawiała ze mną i dowiedziała się, o co mi może chodzić. Zanim jednak zdążyła się odezwać usłyszałam od kotów obok ciche syknięcie: "Mysi móżdżku! Brązową księżniczce dajesz? Przecież oni ich nie lubią". Ruszyłam wąsikami, odrobinę rozbawiona, zaraz jednak zmartwiłam się implikacjami i zwróciłam w stronę kotki z najsympatyczniejszym wyrazem pyska, na jaki mnie było stać, żeby dodać jej otuchy. Postanowiłam także to ja odezwać się pierwsza.
— Cześć, jak się nazywasz? Ja jestem Algowa Struga — powiedziałam. Czasami musiałam gryźć się w język, żeby nie powiedzieć nadal przypadkiem "Algowa Łapa".
— Lśniącą Szadź... — westchnęła cicho niemal przestraszona kotka. — Przepraszam.. księżniczko, czego tu szukasz, może mogę pomóc? — zapytała w końcu, nerwowo przełykając ślinę. No dobra, czyli jednak mnie tutaj nie chcieli. Kąciki pyszczka troszeczkę mi opadły z radosnego uśmiechu, nadal jednak patrzałam na nią przyjaźnie.
— Szukałam kogoś do wspólnego polowania, wiem gdzie kryje się najwięcej zdobyczy tutaj i w ogóle, więc pomyślałam, że to da obupólną korzyść. No bo ja będę miała kogoś do gadania, miłe polowanie, a drugi kot złapie więcej, prawda?
Lśniącą Szadź zastanowiła się chwilkę nad moimi słowami, pokiwała mi jednak w końcu głową, łagodnie odwzajemniając uśmiech, na co serce zabiło mi odrobinę szybciej. Na moją obronę, miała bardzo ładny uśmiech! Pewnie jej go zazdrościłam.
— To bardzo miłe, jeśli znasz jakiegoś kota od nas, który jest akurat w obozie, to mogę go zawołać. — Przekręciła głowę. — Może źle pamiętam, ale chyba widziałam ciebie raz z Syczkową Łapą? — zapytała.
Spojrzałam na nią lekko zakłopotana, ah, czyli ona nie chciała ze mną iść? Czemu?... Nie analizuj tego za bardzo Algo, może po prostu nie miała ochoty, albo była zmęczona, albo pomyślała, że to ty nie chcesz z nią iść! Teraz jednak wizja spotkania z kimś znajomym nie wyglądała źle, toteż nieco nieobecnie pokiwałam głową na jej propozycję. To ucieszyło ją jeszcze bardziej i zniknęła, by po chwili powrócić z niebieskim złotym kocurem, który jednak najwidoczniej się znalazł, a następnie ponownie usunęła się w cień. Ha, czy to jakaś cechą wilczaków, że tak nagle znikają i ich wypatrzeć nie można? Syczkowa Łapa spojrzał na mnie nieco zaskoczony, szybko jednak się poprawił i wymruczał powitanie, kiwając w dół głową.
— Tak, cześć! Miło, że byłeś w pobliżu. Chodźmy na polowanie! — Postanowiłam przejść od razu do sedna rzeczy, czując się z każdą chwilą troszkę bardziej niekomfortowo wśród obcych, podejrzliwych kotów. Możemy pogadać, jak już będziemy dalej.
Uczeń skinął na moją propozycję (wlaściwie to bardziej jakieś polecenie, chociaż powiedziałam to miłym tonem, więc nie wiem) i po chwili byliśmy już daleko od reszty wilczaków. Na szczęście dotrzymywał mi tempa, albo może to ja jemu dotrzymywałam? W każdym bądź razie, w pewnym momencie trucht zmienił się w bieg, a potem już nie chciałam zostać z tyłu i przegrać... przegrać właściwie nie wiem co, ale odpaliłam tryb treningowo-oh-gwiezdni-goni-mnie-lis i pognałam tyle, ile mnie łapy poniosły przez łąkę. W końcu jednak opadłam z sił, a źdzbła i różne kamyczki nieprzyjemnie zaczęły ocierać mi łapy, z urwanym tchem rzuciłam się więc plecami na trawę. Usłyszałam, jak po mojej prawej stronie źdźbła również się ruszają, a drugie ciało, stawiam, że Syczkowe, zwala się obok. ...Wygląda na to, że mamy podobną wytrzymałość, jeśli chodzi o bieganie. No, to dobrze, nie będzie potem kłótni, czy kontynuować polowanie, czy już je zakończyć. Zamknęłam oczy, oczekując oczywistego pytania ze strony drugiego kota.
— ..Po co to było? — wydusił w końcu kocur, zgodnie z oczekiwaniami. — Mieliśmy łapać zwierzynę..?
— Syczkowa Łapo, po co cokolwiek robimy? — Uśmiechnęłam się, zastanawiając się nad odpowiedzią na poczekaniu. Bo miałam ochotę pobiegać? Rozładować napięcie, energię? — Czasami trzeba. Złapiesz mysz, to znowu będziesz głodny. Złapiesz chwilę, to nie będziesz żałował na starość. Mysz nie ucieknie, znaczy, może ci uciec, ale wierzę, że umiesz polować, za to chwila... Minie i bam, nie ma jej. Lekko przygnębiające.
Znowu na chwilę zamilkłam, pozwalając sobie na uregulowanie oddechu.
— Ruch fizyczny często pomaga rozładować napięcia psychiczne, złość, strach.. przynajmniej mi. Oczyszcza głowę, przekierowuje energię z niepotrzebnego martwienia się na właściwe tory. ...W sumie, ciocia chyba nawet mówiła mi kiedyś coś podobnego, haha.
<Syczkowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz