— Dlaczego to zrobiłaś?! — syknęła zastępczyni. - Mogłaś mnie zostawić! Mogłaś mnie zostawić na pożarcie temu cholerstwu! Nie tego chciałaś? Miałaś szansę!
Lis zwiesił łeb. Chciał. Wizja rozszarpanej zastępczyni była kusząca. Lecz Wilcza nie pozwoliłaby mu na to. Zmusiła go. Zmusiła go do uratowania tej parszywej kotki. Tej, którą obydwoje tak nienawidzili. Nie rozumiał jej. Tak bardzo. Pokrętna i płaczliwa istota zmusiła jego do uratowania Kamiennej Agonii. A może to była i też jego własna wola? Nie, niemożliwe. Nie był Wilczą. Był od niej lepszy.
— Pieprzyć to. — warknęła w końcu. — Pozbądźmy się tego plugastwa. Razem. Przyjmujesz propozycję?
Lis nie zastanawiał się długo. Kiwnął łbem, czując jak ciało opanowane przez strach Wilczej nie pozwoli mu otworzyć pyska. Wysunął pazury. Pierwszy raz będzie miał okazję użyć ich w odpowiedni sposób. Wilcza jedynie szurała nimi po ziemi.
— Świetnie. — burknęła zastępczyni, wbijając wzrok w wijące się pod traktorem zwierzę. — Złapie to za kark, ty zajmij się grzbietem.
Nie musiał długo czekać na ruch kotki. Z wysuniętymi pazurami skoczyła na ich potencjalnego mordercę, licząc, że "Wilcza" pójdzie za nią. Lis prychnął cicho. Wilcza go wykończy, jeśli tego nie zrobi. Podążył za zastępczynią, wbijając szpony z wijące się brązowe futro. Zwierzę pisnęło. Kamienna wgryzała się w szarpiący kark istoty, która ryła pazurami po jej ciele. Lis skoczył na grzbiet zwierzęcia, przygniatając je. Wierzgająca łapa istoty przeryła mu po pysku. Skrzywił się, czując ból rozchodzący się po jego pysku. Zapach krwi uderzył w jego nos. Lepka substancja zalała go, sprawiając, że prawie odskoczył od napastnika.
— W-wykończ to. Szybko. — warknął na Kamienną Agonie.
Trzask.
Zwierzę przestało wierzgać. Jego ciało opadło bezwładnie na ziemię. Zdyszane koty spojrzały po sobie. Ślipia w kolorze liści klony zlustrowały go bacznie.
— Udaj się do medyka. — syknęła jedynie, odchodząc od niego.
Lis prychnął cicho. Żadnego dziękuje. Kamienna Agonia naprawdę nie zasługiwała na ratunek. Spojrzał na martwe zwierzę. Tyknął martwą kunę. Smród śmierci zmieszał się z zapachem mleka. Miała młode. Nie chciała ich zabić dla własnej satysfakcji.
— Z-zabiliśmy... matkę. T-teraz... młode umrą. — miauknął w stronę, oddalającej się Kamiennej Agonii.
Zastępczyni zatrzymała się. Spojrzała w jego stronę.
— Trudno. — stwierdziła, kierując się sama w stronę obozowiska.
Siwy niepewnie złapał martwe zwierzę. Zasługiwało chociaż na pochówek.
Wrócił do obozowiska. Słońce powoli wkradało się na horyzont. Zmęczony i zakrwawionym pyskiem postawił łapę w obozie. Nie tylko Blady Zmierzch stała na straży. Białe futro. Zmęczone zielone ślipia. Zajęcza Gwiazda wpatrywał się w niego. Na widok krwi w jego ślipia wkradło się zaskoczenie.
— Wilcza, gdzieś ty była? Co się stało? Dlaczego... dlaczego tak wyglądasz? — miauknął, podbiegając do niego.
Lis stał nieruchomo. Poczekał aż brat go przytuli.
— Czy to ich sprawka? — biały szepnął mu do ucha, obejmując jego chude ciało.
Gniew tańcował w jego głosie. Siwy pokręcił łbem. Oderwał się lekko od brata. Troska w jego ślipiach go wykańczała. On martwił się o niego, gdy sam tak niedawno umarł. Lis nie potrafił mu tego wybaczyć. Nie potrafił mu tego darować. Umrzeć dla kogoś tak marnego jak Wilcza.
— W-walczyłe... k-kuna mnie z-zaatakowała... — mruknął cicho, czując jak Wilcza zaczyna przeżywać te wszystkie wydarzenia. — M-mnie... i K-kamienną A-agonię.
Zajęcza Gwiazda przybrał nieodgadniony wyraz pyska. Lis nie przejmował się tym.
— I-idę do m-medyka. — poinformował kocura, niechętnie wymijając go.
Nie mógł mu przeszkadzać. Nie mógł zająć zbyt wiele jego czasu. Biały był teraz liderem. Głową całego Klanu Burzy. Nie mógł liczyć, że będzie nadal poświęcał swój cenny czas takiemu komuś jak on. Kierował łapy w strony legowiska medyków. Jeżowa Ścieżka nie ucieszy się na widok jego poranionego pyska. Zapach ziół uderzył go przy samym wyjściu. Nie był jedynym kotem tam. Czarna sierść sprawiła, że zjeżył się lekko. Kamienna Agonia. Także została ranna, lecz liczył, że już dawno opuściła medyków wzywana przez obowiązki.
— Jesteś. — burknęła, widząc go. — Myślałam już, że się zgubiłaś.
Lis strzepnął ogonem. Usiadł na legowisku obok niej. Łoże, które najchętniej by wybrał było już zajęte. Cis smacznie spała, poruszając łapami przez sen. Pozostałe były zbyt związane z Wilczą, która niegdyś tak często tu bywała. Siwy skrzywił się, czując wkradające się do łba wspomnienia.
— Nie rycz tylko. — syknęła zastępczyni, widząc jego wyraz pyska.
Wbił spojrzenie w Kamienną Agonię. Jak zwykle musiała rzucać tymi swoimi durnymi komentarzami. Tylko do tego potrafiła użyć pysk. Naprawdę chciała, żeby wszyscy ją znienawidzili. Szło jej jak z płatka. Jedynie Jałowy Pył zdawał się to tolerować. I jego dziwna dzieciarnia. Lis zmrużył brwi. Nienawidził, gdy traktowała go jak tą idiotkę Wilczą. Nie był nią. Jedynie jej cień żył w nim. Był innym kotem. Lepszym. Odważniejszym. Wojownikiem Klanu Burzy. Lisim Płomieniem. Nie marną kupą łajna zwaną Wilczą Zamiecią. Nie zamierzał znów słyszeć z pyska czarnej, jak traktuje go niczym tą wronią strawę.
— N-nie odzywaj się t-tak do mnie. — syknął, jeżąc lekko sierść. — N-nie traktuj mnie, j-jakbym b-był n-nią. J-jej już n-nie ma.
Lis nie zastanawiał się długo. Kiwnął łbem, czując jak ciało opanowane przez strach Wilczej nie pozwoli mu otworzyć pyska. Wysunął pazury. Pierwszy raz będzie miał okazję użyć ich w odpowiedni sposób. Wilcza jedynie szurała nimi po ziemi.
— Świetnie. — burknęła zastępczyni, wbijając wzrok w wijące się pod traktorem zwierzę. — Złapie to za kark, ty zajmij się grzbietem.
Nie musiał długo czekać na ruch kotki. Z wysuniętymi pazurami skoczyła na ich potencjalnego mordercę, licząc, że "Wilcza" pójdzie za nią. Lis prychnął cicho. Wilcza go wykończy, jeśli tego nie zrobi. Podążył za zastępczynią, wbijając szpony z wijące się brązowe futro. Zwierzę pisnęło. Kamienna wgryzała się w szarpiący kark istoty, która ryła pazurami po jej ciele. Lis skoczył na grzbiet zwierzęcia, przygniatając je. Wierzgająca łapa istoty przeryła mu po pysku. Skrzywił się, czując ból rozchodzący się po jego pysku. Zapach krwi uderzył w jego nos. Lepka substancja zalała go, sprawiając, że prawie odskoczył od napastnika.
— W-wykończ to. Szybko. — warknął na Kamienną Agonie.
Trzask.
Zwierzę przestało wierzgać. Jego ciało opadło bezwładnie na ziemię. Zdyszane koty spojrzały po sobie. Ślipia w kolorze liści klony zlustrowały go bacznie.
— Udaj się do medyka. — syknęła jedynie, odchodząc od niego.
Lis prychnął cicho. Żadnego dziękuje. Kamienna Agonia naprawdę nie zasługiwała na ratunek. Spojrzał na martwe zwierzę. Tyknął martwą kunę. Smród śmierci zmieszał się z zapachem mleka. Miała młode. Nie chciała ich zabić dla własnej satysfakcji.
— Z-zabiliśmy... matkę. T-teraz... młode umrą. — miauknął w stronę, oddalającej się Kamiennej Agonii.
Zastępczyni zatrzymała się. Spojrzała w jego stronę.
— Trudno. — stwierdziła, kierując się sama w stronę obozowiska.
Siwy niepewnie złapał martwe zwierzę. Zasługiwało chociaż na pochówek.
* * *
Wrócił do obozowiska. Słońce powoli wkradało się na horyzont. Zmęczony i zakrwawionym pyskiem postawił łapę w obozie. Nie tylko Blady Zmierzch stała na straży. Białe futro. Zmęczone zielone ślipia. Zajęcza Gwiazda wpatrywał się w niego. Na widok krwi w jego ślipia wkradło się zaskoczenie.
— Wilcza, gdzieś ty była? Co się stało? Dlaczego... dlaczego tak wyglądasz? — miauknął, podbiegając do niego.
Lis stał nieruchomo. Poczekał aż brat go przytuli.
— Czy to ich sprawka? — biały szepnął mu do ucha, obejmując jego chude ciało.
Gniew tańcował w jego głosie. Siwy pokręcił łbem. Oderwał się lekko od brata. Troska w jego ślipiach go wykańczała. On martwił się o niego, gdy sam tak niedawno umarł. Lis nie potrafił mu tego wybaczyć. Nie potrafił mu tego darować. Umrzeć dla kogoś tak marnego jak Wilcza.
— W-walczyłe... k-kuna mnie z-zaatakowała... — mruknął cicho, czując jak Wilcza zaczyna przeżywać te wszystkie wydarzenia. — M-mnie... i K-kamienną A-agonię.
Zajęcza Gwiazda przybrał nieodgadniony wyraz pyska. Lis nie przejmował się tym.
— I-idę do m-medyka. — poinformował kocura, niechętnie wymijając go.
Nie mógł mu przeszkadzać. Nie mógł zająć zbyt wiele jego czasu. Biały był teraz liderem. Głową całego Klanu Burzy. Nie mógł liczyć, że będzie nadal poświęcał swój cenny czas takiemu komuś jak on. Kierował łapy w strony legowiska medyków. Jeżowa Ścieżka nie ucieszy się na widok jego poranionego pyska. Zapach ziół uderzył go przy samym wyjściu. Nie był jedynym kotem tam. Czarna sierść sprawiła, że zjeżył się lekko. Kamienna Agonia. Także została ranna, lecz liczył, że już dawno opuściła medyków wzywana przez obowiązki.
— Jesteś. — burknęła, widząc go. — Myślałam już, że się zgubiłaś.
Lis strzepnął ogonem. Usiadł na legowisku obok niej. Łoże, które najchętniej by wybrał było już zajęte. Cis smacznie spała, poruszając łapami przez sen. Pozostałe były zbyt związane z Wilczą, która niegdyś tak często tu bywała. Siwy skrzywił się, czując wkradające się do łba wspomnienia.
— Nie rycz tylko. — syknęła zastępczyni, widząc jego wyraz pyska.
Wbił spojrzenie w Kamienną Agonię. Jak zwykle musiała rzucać tymi swoimi durnymi komentarzami. Tylko do tego potrafiła użyć pysk. Naprawdę chciała, żeby wszyscy ją znienawidzili. Szło jej jak z płatka. Jedynie Jałowy Pył zdawał się to tolerować. I jego dziwna dzieciarnia. Lis zmrużył brwi. Nienawidził, gdy traktowała go jak tą idiotkę Wilczą. Nie był nią. Jedynie jej cień żył w nim. Był innym kotem. Lepszym. Odważniejszym. Wojownikiem Klanu Burzy. Lisim Płomieniem. Nie marną kupą łajna zwaną Wilczą Zamiecią. Nie zamierzał znów słyszeć z pyska czarnej, jak traktuje go niczym tą wronią strawę.
— N-nie odzywaj się t-tak do mnie. — syknął, jeżąc lekko sierść. — N-nie traktuj mnie, j-jakbym b-był n-nią. J-jej już n-nie ma.
<Kamień?>
wyleczeni: Cis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz