Obiecywał sobie, że tym razem nie zbliży się do granicy. Tylko polował. Skoczył i spudłował, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Przeklął pod nosem, a jego wzrok automatycznie poszybował w stronę klifów. Dwa wschody słońca.
Czas zadawał się wlec niemiłosiernie.
Prychnął, zniechęcony, robiąc parę kroków w miejscu. Najchętniej dałby sobie spokój z polowaniem, był zbyt rozkojarzony, ale nikt nie zrobi tego za niego, a perspektywa spędzenia całego dnia o pustym brzuchu nie była zbyt zachęcająca. Przymknął ślepia raz jeszcze i spróbował się skoncentrować. Słaba woń ofiary doleciała do jego nosa. Podążył za nią, rozglądając się i nasłuchując. Miał szczęście - jego poprzednia niedoszła ofiara nie zdążyła odbiec daleko. Zwierzątko, uspokojone chwilowym spokojem, wyszło z ukrycia w poszukiwaniu jedzenia. Podkradł się bliżej, napiął mięśnie, przygotował do skoku. Skorygował pozycję i… zahaczył o gałązkę, która trzasnęła cicho. Mysz rzuciła się do ucieczki. Skoczył na nią w rozpaczliwym akcie desperacji. Źle wycelował - uciekła, a on zaplątał się w kłujące chaszcze. Klnąc pod nosem, wyszarpnął się spomiędzy cierni. Wbiły się w jego futro, co rusz raniąc delikatną skórę. Syczał i parskał, aż w końcu się uwolnił. Był poharatany, głodny i zły. Wszystko go bolało, prawa łapa piekła wściekle. Pewnie wbił w nią kolec. Zrezygnowany opuścił ogon i pokuśtykał między drzewa. Usiadł na zmarzniętej ziemi i obejrzał poduszki. Faktycznie - w jednej z nich tkwił kolec. Odetchnął głęboko, starając się nie myśleć o bólu. No, to siup.
Szarpnął za niego zębami, sycząc z bólu. Z niewielkiej pulsującej ranki sączyła się krew. Rozejrzał się dookoła. To nie była najlepsza pora na chorowanie. Poszukał w pamięci ziół, które mogłyby mu się teraz przydać. Było parę słodko pachnących roślin… Przed oczami stanęły mu uśmiechnięte pyszczki Cętkowanego Liścia i Fasolowej Łodygi. Zacisnął ślepia. Potrząsnął łbem. Nie pora.
Zabezpieczył łapę pajęczyną i kulejąc lekko, ruszył na poszukiwanie ziół. Nagle coś zaskrzypiało pod jego łapami. Zatrzymał się. To jest to. Sięgnął po rozdeptaną przez siebie łodygę, niepewny co zrobić. Pewnie chodziło o sok, więc… Przeżuł ją, krzywiąc się lekko. Odwinął trochę pajęczyny i umieścił papkę na ranie. Powinno wystarczyć. Od kolca w łapie jeszcze nikt nie umarł.
Jego wzrok poszybował w stronę klifów.
Dwa wschody słońca.
Spuścił łeb i powlókł się do swojej kryjówki. Może jutro będzie miał więcej szczęścia.
Wyleczony: Brzask
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz