Belzebub kręcił się po domu. Ozziego nie było. Rano mignęła mu sylwetka jego dziwnej Dwunożnej z pudełkiem śmierdzącym jego bratem w rękach, co mogło oznaczać tylko jedno - wizytę u Obcinacza. Czarny wycofał się z ogródka zanim Wyprostowana go zauważyła. Tak na wszelki wypadek, jakby coś głupiego miało przyjść jej do głowy…
Zrobił parę kroków w miejscu, ugniatając łapami dywan. Nawet głos imiennika jego brata dochodzący z gadającego pudełka nie potrafił zapewnić mu zajęcia. Krótko mówiąc, strasznie się nudził. Chodził w tę i z powrotem, niezadowolony. Jedzenie w jego misce znowu pachniało kurczakiem. Przecież im mówił, że go nie lubi…
W końcu jego wzrok padł na parapet. Skoczył, zawadzając o coś. Przeklął pod nosem, szukając wzrokiem tego, przez co prawie rozwalił sobie pysk o parapet. Przed nim stała doniczka z kwiatem. Przyjrzał jej się zdziwiony. Dwunożni musieli przynieść ją tu niedawno. Roślinka różniła się od pozostałych w tym domu. Była zielona (a nie paskudnie brązowa) i… miała kwiaty. Kocur nie mógł powstrzymać się, żeby dotknąć jednego z nich. Były różowe, miały mnóstwo małych, uroczych płatków i pachniały przepięknie.
Belzebub miał słabość do kwiatów.
Rozejrzał się na boki, upewniając, że nikt go nie widzi.
Ostrożnie zerwał jednego z nich i włożył sobie za ucho. Przejrzał się w szybie. Kwiat był naprawdę… ładny. “Głupi jesteś”, mruknął do siebie, ale jego wzrok znów powędrował na doniczkę. Samotnie różowy pączek wyglądał mniej okazale. A jakby tak dodać do niego drugiego?
Jak pomyślał, tak zrobił. Po chwili za jego uchem pyszniły się już dwa kwiaty.
Było jeszcze miejsce na trzeci…
“Nie no, dosyć”, miauknął, ale nie odwrócił wzroku. We trzy wyglądałyby jeszcze lepiej i były lepiej widoczne wśród gęstego futra kocura. Westchnął i zerwał kolejny pąk.
Naprawdę ładnie wyglądał.
Belzebub spuścił uszy, czując jak pieką go policzki. Czuł dziwną lekkość. Noszenie kwiatów w futrze było takie… przyjemne. W ogóle kwiaty były przyjemne. Takie małe, ładne i niewinne. A jeśli zerwałby jeszcze jednego… Albo i dwa...
Rozległ się dźwięk przekręcanego w zamku klucza.
Zamarł.
Natychmiast zeskoczył z parapetu. Zahaczył łapą o doniczkę. Rozległ się huk. Odskoczył, wściekle wytrzepując kwiaty zza ucha. Nie mogli go tak zobaczyć! Poślizgnął się na wilgotnej ziemi i upadł. Skoczył, wbijając pazury w dywan. Wspiął się na kanapę.
W progu stanęli jego Dwunożni.
- Nie wierzę - z piersi jednego z nich wydobył się jęk.
Ich wzrok wędrował od umorusanego ziemią Belzebuba po śladach jego łap na kanapie i dywanie do rozbitej doniczki i pozbawionej kwiatów rośliny.
- Ty się nim zajmij, Jess, ja nie mam siły.
Wyprostowana patrzyła z niedowierzaniem jak uśmiechnięty szeroko Belzebub doskakuje do jej nóg i zaczyna się o nie ocierać, mrucząc.
- To nie tak jak myślicie - miauknął, ale ona nie zrozumiała jego słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz