W końcu nadszedł ten dzień, na który się przygotowywała. Pod pojęciem przygotowanie skrywała się również nieświadoma wycieczka na sam kraniec terenów Klanu Nocy, ale o tym wolała na razie nie wspominać swojemu mentorowi. Przecież to był wstyd, tak się gubić i cudem wracać do obozu pod przykrywką pójścia nad rzekę by się napić. Cudem owa wymówka przeszła! Pewnie niektóre koty nawet pomyślały, że Jemioła postanowiła ostatecznie zrezygnować z klanowego życia, jakie pozwoliła jej prowadzić Żwirowa Łapa. Jednak było to błędne spostrzeżenie, bowiem na ten moment srebrna kotka nie zamierzała się poddawać. Nadal gdzieś tam z tyłu głowy miała swoje dawne plany o powrocie do domu, do matki i przyjaciół - jednak! Na moment treningu zostało to zawieszone. Tak jak zazwyczaj, siedziała sobie przy stosie zwierzyny, czyszcząc długie futerko na piersi. Lokalizacja przy stosie wydawała się naprawdę komiczna przy jej gabarytach, jednak o dziwo Jemioła za dużo z niego nie podkradała. Brała może jedną, dwie myszy i tyle! Musiała przecież jakoś się odżywiać, chociażby nawet dlatego by przeżyć. Nie była z siebie dumna, że musi jeść martwe myszki, które zazwyczaj z ogrodu po prostu przepędzała, jednak by stać się prawdziwym leśnym i dzikim kotem...musiała się wielu rzeczy zwyczajnie oduczyć. Nie minęło dużo czasu a usłyszała przed sobą głos kocura, który to miał ją nauczać - Szakłakowy Cień, dawny terminator, czy tam uczeń Rybiego Ogona, o którym trochę starsza kici mówiła. Może dlatego tak bardzo się nie stresowała?
— Owcza Łapo — miauknął uroczyście, zwracając jej uwagę dotknięciem końcówki ogona – idziemy na trening.
Kiedy kocur zwrócił się do niej nowo nabytym, bo ledwo dwa wschody słońca temu, imieniem, na początku siedziała dłuższą chwile, by po niej zrozumieć, że zwraca się dokładnie do niej. Tyle też tych imion jej się we łbie kręciło - Maniusia, Jemioła i teraz jeszcze Owcza Łapa. Czy naprawdę nie mogła zostać Maniusiową Łapa? Brzmiałoby to delikatnie jednak...czym właściwie było słowo ''Mania''? Jej Państwo, a tu tak zwani dwunożni, nie nazywali kotów od konkretnych drzew, kwiatków, czy innych zwierząt. Chociaż znała kiedyś kota, który nazywał się Róża. Naprawdę miły i szarmancki kocurek, z którym od razu się polubiła. To był jedyny kot na jej osiedlu, który otrzymał imię od roślinki, którą chyba zna każdy. Jednak do rzeczy! Ochoczo pokiwała łebkiem i przytaknęła krótkimi słowami ukazującymi jej zapał i...ruszyła za mentorem w kierunku wyjścia z obozu. Uniosła wysoko puszysty ogon i zaczęła dreptać na tyle szybko, by jakkolwiek dogonić szczupłego wojownika. Ci to mieli dobrze! Ona jako pieszczoszek, czy jak tam ją nazywali, nie musiała biegać, skakać czy chociażby wędrować po ogromnych terenach. Nawet po swojej wędrówce do tego miejsca, kocica zrzuciła jedynie część swojego balastu i coraz mocniej uświadamiając sobie to, że ma po prostu taką budowę od matki natury. A czy zje dwie czy osiem myszy, właściwie na to nie wpłynie. Mimo wszystko, tempo narzucone przez Szakłakowego Cienia sprawiało jej trochę problemow, a nawet nie zaszli wcale też tak daleko! A skoro mieli poznawać tereny... Kocur własnie przed momentem o tym wspomniał, mówiąc o spacerze po terenach. Szkoda tylko, że jego spacer równał się dla Jemioły z bardzo szybkim truchtem!
— Tak, to rzeczywiście ważna rzecz! Postaram się zapamiętać jak najwięcej — obiecała. Jej głos dobiegał gdzieś z tyłu. — Um… Mógłbyś może iść odrobinę wolniej, kochaniutki? Trochę nie nadążam…
— Wolniej? — dało się dosłyszeć zaskoczony ton jasnego wojownika, jednak nic więcej nie powiedział, zwalniając specjalnie dla pulchnej koteczki. Ta podziękowała miłym słowem i z uśmiechem szła u jego boku, rozglądając się i starając się zapamiętać to najmniejsze szczegóły w mijanym otoczeniu. W końcu, mimo wolniejszego tempa dotarli do pierwszej lokacji, która to zainteresowała młodszą kotkę. Jak też to Szakłakowy Cień nazwał? Błotnisko? Błotniak? Błotniste Jeziorko? Oj nie! Zatoczka, Błotnista Zatoczka. Z zainteresowaniem podbiegła do wskazanej zatoczki i popukała łapą zaschłe już błoto. Było bardzo ciepło, promienie słońca grzały przyjemnie kocię grzbiety, jednak na dłuższą metę mogło być to ogromnie nieprzyjemnie. W takich chwilach, Jemioła chowała się pod kanapom, czy chociażby wylegiwała się na płytkach w kuchni, jednak teraz...nie mogła tego zrobić i jedynym źródłem błogiego chłodu był cień, bądź zimna rzeka. Chyba łatwym do zgadnięcia jest to, co by srebrno-niebieska wybrała.
— Dobrze, że ziemia zaschła od słońca! A właściwie co zrobimy, jeżeli błoto zwilgotnieje? Skoro to Błotnista Zatoczka, to musi go być tutaj bardzo dużo, prawda?— dopytała tak dla własne ciekawości. Od tego był trening, by się dowiadywać nowych rzeczy, a takiej okazji kicia nie zmarnuje!
— Cóż, wtedy dalej będziemy tu ćwiczyć. Pokolenia Klanu Nocy wychowały się w tym właśnie błocie. Podobno jest nawet dobre na skórę. Ale jeśli się ono komuś nie podoba, to tuż obok płynie rzeka, można się od razu umyć.
— Och, to chyba nie dla mnie, kwiatuszku — znów zachichotała. — Wiesz, ja i rzeka to chyba niezbyt dobre połączenie! Ostatnim razem, kiedy przez jedną przechodziłam, to poślizgnęłam się i o mały włos nie zostałabym tam na zawsze… Ale na szczęście Pstrągowy Pysk mnie uratowała. To bardzo miła kotka, nieprawdaż? Nie wiem, co bym bez niej…
I tu jej słowa zostały przerwane, na co poruszyła delikatnie uszami. Czyżby powiedziała coś nie tak? Kocur wyglądał na niezbyt zadowolonego w tym, że Jemioła w jego obecności powiedziała o Pstrągowym Pysku, której to w tej opowieści nie mogło zabraknąć. Bo co wtedy gdyby jej nie było? Przecież i Jemiołki by nie było! Mimo usilnych prób ukrycia irytacji owym faktem, niebieskooka to dostrzegła i już chciała o to zapytać kiedy...to Szakłakowy Cień upomniał się o możliwość zadania pytania. Czemu pyta? Przecież to oczywiste, że może ją o wszystko i zawsze zapytać. Ba! Nawet z ogromną chęcią zawsze by mu odpowiadała i opowiadała o tym co tam wie. Jednak kiedy pytanie nadeszło, zamrugała i przekrzywiła łepek, jakby oceniała czy kocur wygląda jak kwiatek. Nie miał łodygi...nie miał płatków i do tego nie pachniał jak kwiatek. Nie żeby pachniał brzydko - po prostu inaczej, tak tak!
— Nie, zdecydowanie nie wyglądasz naaa....AAA! — dopiero kiedy wypowiedziała to na głos, zrozumiała sedno wypowiedzi swojego mistrza. Uśmiechnęła się przepraszająco i dotknęła koniuszkiem ogona jego boku — Przepraszam, jak cię tymi zwrotami uraziłam ko-...Szakłakowy Cieniu. Mówię tak do wszystkich bo już się tak nauczyłam — wyjaśniła spokojnie z troskliwym i delikatnym uśmiechem i błyskiem w niebieskich ślepiach. Jeżeli ten nie chciał, by zwracała się do niego na per ''kwiatek'' miała jeszcze wiele innych zamienników! Kocur westchnął głęboko i poruszył ogonem po wypowiedzi młodszej jedynie o kilka księżyców, własnej terminatorki.
— Jestem wojownikiem. Czasy w którym zwracano się do mnie na kwiatuszek, już dawno minęły i...
— Mogę tak na ciebie nie mówić, jeżeli to jest problem kochaniutki, naprawdę! — miauknęła wbijając mu się w zdanie. Wątpiła czy jej się uda, jednak nie używanie zwrotu kwiatuszek...chyba jej nie zabije. Wzięła głęboki wdech i przysiadła na moment na zadku wpatrując się w sylwetkę jasnego kocura w ciemniejsze plamki, pewnie będące pręgowaniem. Poruszyła ogonem i uśmiechnęła się przepraszająco w stronę wojownika, mając nadzieje, że nie będzie na nią o to zły. Nie chciała mieć z nim na pieńku, patrząc na to, że to własnie w jego łapach spoczywa jej nauka. Wolała mieć z nim przyjaciela, wsparcie i kogoś z kim mogłaby rozmawiać absolutnie na każdy temat Bo...na tym polegają przyjaźnie prawda? Po chwilowym milczeniu, posiadaczka niebieskich, głębokich oczy i ładnego śmiechu, w końcu odwróciła wzrok od postaci Szakłaka i rozejrzała się dookoła.
— No dobrze, więc to Błotnista Zatoczka to miejsce spotkań na treningi...to znaczy, że dzisiaj poznamy tereny z tego miejsca? — mruknęła z zainteresowaniem. Byli teraz na treningu, więc ze słów kocura wywnioskowała, że powinni zostać właśnie tu! Czy jej mentor słownie będzie opisywał jej tereny, czy pazurem wydrapie w zaschniętym błocie mapkę i wskaże która leży gdzie? Tyle możliwości a jednak oczywista była tuż przed nią. Szakłakowy Cień zaśmiał się gardłowo i pokręcił z lekkim rozbawieniem łbem, czym przykuł ponownie łagodne spojrzenie Owieczki.
— Nie, Owcza Łapo. Pokaże ci je. Jakbym miał niby pokazać tereny, siedząc tylko tu? — zapytał takim tonem, który jasno wskazywał, że było to pytanie nie potrzebujące odpowiedzi. Jednak Jemioła, jak to ona nie rozumiała takich znaków i ochoczo zebrała się by odpowiedzieć. Wstała z ziemi i łapą delikatnie otrzepała futerko na zadku ze zbędnych pamiątek po siedzeniu na nikłej w tym miejscu trawie i mruknęła
— Mógłbyś opisać, albo opowiedzieć i gdzie się znajdują konkretne a potem wyryć pazurkiem w błocie mapę słonko. Oj...miałam się tak do ciebie nie zwracać...Głupia ja! Chyba będę musiała się nauczyć zdecydowanie więcej, niżeli przewidywałam...
<Szakłakowy Cieniu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz