BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 lipca 2019

Od Wschodzącej Fali

Zielone fale rozbijały się o piaskowy brzeg, tworząc przyjemną chłodną bryzę. Czarno-ruda kotka szła niedaleko linii wody, starając się nie zamoczyć. W pysku trzymała kilka kwiatków, a wzrok miała skierowany na wprost siebie. Spojrzenie miała smętne, jednak na pyszczek wkradł się delikatny uśmiech. W końcu idzie w odwiedziny, nie może być smutna, prawda? Co by wtedy sobie pomyśleli, że to przez nich! A tego nie chciała, jeszcze tego brakowało.
Wreszcie dotarła do celu, biorąc głęboki oddech.
— Cześć kochani — powiedziała ciepło lekko zachrypniętym głosem, po czym usiadła przed stertą poustawianych kamyków — Wreszcie miałam czas, żeby was odwiedzić. Wiecie, jak ciężko jest pilnować wszystkie pędraki z kociarni? Okropnie ciężko!
Westchnęła cicho, robiąc łapą rowek w ziemi.
— Tęsknię za wami wszystkimi — mruknęła cicho samej siebie, spoglądając na miejsce, w której zakopano Potokową Gwiazdę. Przejechała też wzrokiem po reszcie miejsc, starając się zachować spokój.
— Mam nadzieję, że Szumek i Żądełko nie dokuczają ci razem z ojcem za bardzo — mruknęła wesoło, kierując słowa do Potoka — I że dogadujesz się jakoś ze swoim ojczulkiem i Muchomorem, a nie drzecie koty codziennie. Pręgowany Grzbiet zdecydowanie nie byłaby zadowolona… Zresztą, Wietrzyk i Mak są z tobą! Dopiero by było, gdyby brali z ciebie przykład. Dostałbyś po głowie, gdybym usłyszała to i owo.
Wiatr zawiał mocniej, targając jej futro na grzbiecie i przyprawiając o lekkie drżenie. No tak, zapomniała, że nie jest takie grube, jakie powinno być.
— Klan jakoś stoi, Lisek nim prosperuje… niby — mruknęła niezadowolona, mrużąc oczy — Wyrzucił Kózkę, wyobrażasz to sobie? Syna Głusi. Znaczy, nie był bez winy, odebrał mu życie, ale… ale on tylko wyraził sprzeciw. Chociaż, co ja tam będę gadać, ja się nie znam na liderowaniu. Ty byś wiedział co i jak.
Zamknęła na chwilę oczy, próbując sobie wyobrazić, jak jej partner by to skwitował. Przez chwilę była przerażona, że już nie pamięta, jak Potok wyglądał. Szybko jednak okazało się to nieprawdą, bo momentalnie pokazał jej się przed oczami z tym swoim szarmanckim uśmieszkiem.
Wschodzik uśmiechnęła się, otwierając oczy i ponownie spoglądając na mogiły.
— Smutno mi bez was wszystkich… — mruknęła do siebie cicho, skulając się z lekka i gadając dalej.
W końcu, z kimś musi się podzielić myślami.


<Ktoś z Klifu? luźne pisanko uvu>

Od Deszczowego Futra C.D Oszronionego Płatka

Kocur otworzył szerzej oczy, kompletnie nie spodziewając się takiej reakcji ze strony krótkołapej. Znaczy, no był świadomy tego, że to raczej on pierwszy to zrobi.
— Cześć kochana — uśmiechnął się jednak lekko, liżąc partnerkę między uszami, na co ta zadrżała.
Właśnie partnerkę. O rany, nadal nie potrafił uwierzyć w to, że są razem po tak długim czasie.
— Jak mi minął dzień? — odpowiedział pytaniem, po czym westchnął cicho — Drętwo… Czuję się, jakbym nie spał przez kilka wschodów słońca.
W sumie trochę tak było. Przez noc nie mógł spać albo z powodu patrolu, albo tego, że ciągle myślał o Łzawym Tańcu i jej kociakach, które miały przyjść na świat. Samo myślenie o tym, że będzie wujkiem sprawiało, że sierść stawała mu dęba na karku. Zresztą bycie zastępcą nie było aż tak przyjemne, jak myślał, kiedy był jeszcze kociakiem. Czasem wydawało mu się, że na głowie ma więcej obowiązków, niż lider.
Cz-czyli po-powinie-eneś pó-pójść spa-ać — stwierdziła pewnie Oszroniony Płatek, chociaż przez jej kochane jąkanie się, nie potrafił tego wziąć na poważnie.
— Oj przestań Szron, nie jest tak źle, dam radę — odparł kocur rozbawiony, na co kotka nadymała się lekko — Nie musisz się martwić, słowo…
— Ła-Łatwo ci mó-mówić — mruknęła podenerwowana, zerkając na niego.
Przez chwilę wyglądało na to, że chciała mu coś powiedzieć. Coś ważnego, sądząc po jej spojrzeniu, jednak w ostatniej chwili się wstrzymała i uciekła wzrokiem w bok. Niebieski kocur zmrużył z lekka oczy, ale nie miał zamiaru być natarczywy. Powie mu, kiedy będzie chciała, co nie? Jeśli będzie naciskał, poczułby się co najmniej głupio.
Letni wietrzyk zmierzwił mu sierść, jednak nie przyniósł oczekiwanej ochłody. No cóż, tak to jest, gdy ma się długie kudły.
— Może chodźmy odpocząć nad zatoczkę, co? — zapytał ciepło, na co kotka wróciła do niego ze swojego natłoku myśli — Jednocześnie odpoczniemy, ochłodzimy się i może coś złapiemy? W końcu Łezka niedługo zostanie mamą, stos nie może być pusty.
Miał wrażenie, że oczy Szron na moment rozbłysły, gdy usłyszała jakieś słowo, ale nie był teraz tego pewien. Dlatego pokiwała głową, uśmiechając się uroczo.
— No-no to cho-chodź-dźmy — powiedziała wesoło, wstając razem z partnerem, po czym skierowali się do zatoczki.

***

— Jesteś pewna, że one się mnie nie boją? — zapytał nieco przytłoczony, gdy obie córki Łzawego Tańca po prostu schowały się za swoją mamą, gdy tylko się do nich przysiadł.
Skanowały go swoimi niebieskimi oczami, przez co sam nie wiedział jak się zachować. Miały dopiero księżyc przecież, dzieci ci nic nie zrobią Deszczowe Futro.
Jego siostra pokręciła energicznie głową, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
— No przecież, że nie, dlaczego miałyby? — zapytała zdumiona — Szop, Światło, to wasz wujek Deszczyk. Deszczyku, to są-
— Przecież już mi je przedstawiałaś — odparł kocur rozbawiony, na co jego siostra uśmiechnęła się psotnie.
Oczy kotek zrobiły się okrągłe jak spodki, gdy usłyszały, że ten olbrzym to ich wujek. Odważniejsza okazała się Szop, która od razu wyskoczyła zza mamy i podeszła do kocura. Stuliła swoje uszka, gdy okazało się, że jest jeszcze większy z bliska.
— Des-Des-Descyk? — zapytała Światło mamy, zerkając na nią niepewnie.
Łzawy Taniec rozpromieniła się od razu, słysząc, jak jej córka wypowiada imię jej brata.
— Nie Światełko, Deszczyk, słyszysz? De-szczyk.
Po chwili dzieciaki straciły większe zainteresowanie swoim wujkiem, zajmując się samymi sobą, więc Deszczowe Futro skorzystał z okazji, by porozmawiać sobie z siostrą. Rzadko miał czas na odwiedzanie jej w kociarni, więc starał się to nadrabiać. Wiedział dobrze, że Bobrza  Łapa też często tu zagląda, za co był mu wdzięczny. Przynajmniej nie czuje się taka samotna.
— De-deszczyku? — usłyszał nagle wołającą go cicho Oszroniony Płatek, która zaglądała do środka kociarni — Cz-czy masz chw-chwilę?
Niebieski kocur zmrużył oczy, zerkając na dzieciaki, które teraz niezbyt się nim interesowały. Łzawy Taniec zmierzyła wzrokiem szylkretkę, po czym westchnęła cicho.
— Idź kochasiu, ja chyba zaraz i tak idę spać — mruknęła cicho, poprawiając się w legowisku.
— Dzięki — mruknął cicho i polizał siostrę w polik, na co ta zamruczała zadowolona — Do zobaczenia.
Wyszedł z kociarni, gdzie obok wyjścia czekała już na niego Oszroniony Płatek. Była zapatrzona w ziemię, a sądząc po małych zagłębieniach pod jej łapami, miał wrażenie, że od jakiegoś czasu już ugniata nimi ziemię. Dopiero pojawienie się jego głowy ją rozbudziło.
A-a-a ju-ju-już je-jeste-eś… — powiedziała cicho, jąkając się jeszcze bardziej niż zazwyczaj, co wprawiło go w lekkie zdumienie. Nawet wzrokiem uciekała. Co się stało??
— Wszystko gra Szron? — zapytał niepewnie, na co kotka szybko pokręciła głową.
N-n-nie, wsz-wsz-wszystko gra — odparła prędko, po czym wstała — Ch-chodź ze-ze m-mną
Deszczowe Futro będąc wybity z rytmu, poszedł za krótkołapą. Ta szła, drżąc lekko raz po raz, jakby walczyła sama ze sobą. Martwił się przez to jeszcze bardziej. To nie było jej normalne zachowanie, zwłaszcza w jego towarzystwie. A to jeszcze nie to zdziwi go najbardziej.
Dzień chylił się już ku końcowi, słońce powoli zachodziło, co dało się poznać po kolorze nieba. Było przyjemnie ciepło jak na porę opadających liści. Na deszcz się nie zanosiło, rzeka szumiała przyjemnie niedaleko. Gdy znaleźli się w odpowiedniej odległości od obozu, szylkretka przystanęła nagle, odwracając się w kierunku kocura. Deszcz stanął momentalnie, lekko tuląc uszy zdezorientowany.
Miała ten sam błysk w oku co ostatnim razem, jednak dość niepewny. Czyżby to miało być to, co chciała powiedzieć niedawno?
— Szron? — zapytał cicho.
W-wy-wybacz, że c-cię t-t-tak wy-wycią-ągnełam z ko-kocia-arni — zaczęła się ponownie jąkać — To nic, naprawdę…
Oszroniony Płatek wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić. Dał jej chwilę, nie będzie jej przecież naciskał, żeby mówiła szybciej.
A-a-ale dłu-ugo my-myśla-ałam na-nad… — westchnęła cicho — Cho-chodzi o-o to, że… czy-czy
— Na spokojnie-
— Co-co myśli-isz o-odzie-dzieciach? — zapytała cicho, na co kocur przez moment zamilkł, nie wiedząc, o co chodzi.
— Łezki? Są kochane, trochę niepewne, bojące się mnie, ale kochane… — odparł niepewnie, wzruszając barkami — A co?
Szron przez chwilę siedziała wpatrzona, po czym po chwili westchnęła rozbawiona. Jednak subtelne pytania są trudne, hę?
— A czy-czy ch-chcia-ałbyś swo-oje? — zapytała już weselsza, rozluźniając się. Zdecydowane ten głuptak potrafi zrozumieć tylko, gdy zapyta się go wprost.
Deszcz otworzył szeroko oczy, gdy uderzyło w niego to pytanie.
Na-na-nasze?? — zająknął się, jeżąc cały z przejęcia i szczęścia — Tak, oczywiście, że tak, ale Szron, je-jesteś pewna, że tak? Na pewno? Nie chcę, żebyś…
Krótkołapa zaśmiała się cicho z zakłopotania partnera, kiwając głową.
Je-jestem pe-pewna, że-że bę-ędziesz świe-etnym tatą.

***
Zrobili to? Zrobili to.
Deszczowe Futro nie mógł się uspokoić od tamtego momentu. Codziennie pytał się Szron, czy wszystko z nią gra. Czy dobrze się czuje, czy czegoś nie potrzebuje.
Szron cierpliwie znosiła wszystkie pytania, będąc autentycznie najszczęśliwszą kotką pod słońcem. Czasem kocur był aż zanadto natarczywy, jeśli chodziło o pytania, ale dało się go znieść. Po jakimś czasie Oszroniony Płatek wreszcie przeniosła się do kociarni, więc teraz zastępca miał czas zarówno na odwiedzenie siostry i siostrzenic, jak i swojej partnerki.
Przynajmniej nie był zmęczony przez cały dzień, bo myśl, że niedługo w żłobku pojawią się jego dzieciaki, dodawała mu skrzydeł.
Tego dnia wrócił z polowania razem z Jagodową Skórką i Jasnym Kłem. Skierował się ze zdobyczą od razu do kociarni, chcąc zanieść obu królowym coś do jedzenia. No i dzieciakom przy okazji też.
Gdy wchodził do kociarni, od razu w wejściu usłyszał krzyki „wujek Deszczyk”, więc uśmiechnął się pod nosem ze sporym karpiem w pysku.

<Szron? uvu>

Od Pliszkowej Łapy (Pliszkowego Kroku) C.D. Fiołkowej Bryzy

Bengalka prychnęła na ostatnie słowa przyjaciółki, tuląc uszy. W sumie mało ją obchodziło, gdzie jest to czarne lisie łajno. Nie potrzebowała go do życia, ale jednak chciałaby wyjść…
— Nie jest mi do szczęścia potrze- — kotka momentalnie otworzyła szeroko oczy, gdy zauważyła Sztormowe Niebo, który aktualnie pojawił się w obozie. Rozmawiający w jego pobliżu Czapli Potok i Błękitna Cętka skrzywili się momentalnie, przyciskając łapy do nosów. Spojrzeli po sobie w porozumieniu i ewakuowali od razu w drugim kierunku.
Pliszka wpatrywała się oniemiała w uciekających od wojownika klanowiczów, gdy Fiołkowa Bryza trąciła ją lekko. Rozbudziło ją to na tyle, żeby zauważyć, jak ta kieruje się na granicę obozu. W sumie dobry ruch lepiej być gdzieś na boku, niż na widoku.
Pliszka szybko poszła za nią, nie rozumiejąc, co się właściwie stało.
— Fiołek czekaj, co ty zrobiłaś, że wszyscy tak od niego uciekają? — zapytała cętkowana, patrząc się na nią pytająco. W końcu widziała, jak jej przyjaciółka wychodziła ze swoim wujkiem z rana na polowanie. Patrzyła wtedy za wychodzącym mentorem jednocześnie z pogardą, jak i nieco z tęsknotą. Chciała wyjść, niech on się odobrazi w końcu. Kątem oka zauważyła, jak rozgniewany Sztorm wparował do legowiska liderki.
Szylkretka usiadła po tym pytaniu, odwracając się do niej z psotnym uśmiechem i szelmowskim błyskiem w oku. Pliszka zrozumiała przekaz od razu, po czym uśmiechnęła się z łobuzersko.
— Ja? Ja mu nic nie zrobiłam, no weź. O co ty mnie osądzasz. Powiedziałam tylko, że w dziurze siedzi sporej wielkości królik i nie dam rady sama go wytargać — odpowiedziała córka liderki rezolutnie, przybierając niewinny wyraz pyska — Skąd miałam wiedzieć, że jest tam skunks. To było naprawdę niespodziewane…
Pliszkowa Łapa, słuchając wypowiedzi, przez chwilę nie zareagowała. Sekundę później parsknęła głośno śmiechem, gdy to do niej dotarło. Padła na bok, próbując chociaż trochę ściszyć swój głos, ale i tak kilka kotów zwróciło na nią uwagę. Fiołkowa Bryza za to uśmiechnęła się jeszcze szerzej, widząc, że poprawiła przyjaciółce humor. Chociaż na trochę.
— Kocham cię Fiołku, to najlepsza rzecz, jaką usłyszałam w swoim życiu — powiedziała rozweselona bengalka, leżąc na plecach i patrząc na kotkę z innej perspektywy — Dobrze mu tak. Żałuję tylko, że sama nie mogę tak zrobić. Jeszcze.
Ostatnie słowo zaakcentowała mocno, dając do zrozumienia, że na pewno nie da żyć temu kocurowi. Będzie cierpiał katusze.
— Oj, jeszcze chwila Pliszko, ja już o to zadbam — mruknęła pewnie szylkretka, zerkając na wywalanego z legowiska lidera Sztorma. Ciernista Gwiazda była wyraźnie zniesmaczona zapachem swojego szwagra, czego ten chyba nie przyjął za dobrze.
Przez następny tydzień Fiołkowa Bryza nie dawała Sztormowemu Niebu ani chwili spokoju, towarzysząc mu wszędzie i przy wszystkim. W końcu kocur poddał się i odwołał zakaz wychodzenia Pliszkowej Łapy poza obóz.
Wszystko wróciło względnie do normy.
Potem jej siostra zginęła, zostawiając ją samą. Jej ojciec dosłownie oszalał, będąc niczym bodyguard i sekretarka w jednym. Ciernista Gwiazda nareszcie postanowiła ją mianować, więc Sztorm z mentora, awansował od razu na ofiarę.
Kaczeniec któregoś dnia osiągnął kolejny poziom umysłowej ułomności, gdy chciał zaciupać niczemu winną Niezapominajkę. Został wygnany, co Pliszkę ani ziębiło, ani parzyło. Ot co, tak się płaci za swoje błędy. Jednak następstwa, jakim była natychmiastowa śmierć Żmijowej Łuski przez zawał, kompletnie wybiła ją z rytmu.
Fiołek została w połowie sfajczona, Ciernista Gwiazda została zabita, przyszła wojna z Klanem Wilka. No i Sztorm też wziął i wykitował, więc nie miała już kogo przedrzeźniać. Wszystkie te nagłe i niespodziewane sytuacje sprawiły, że Pliszkowy Krok przeobraziła się w wiecznie na wszystko narzekającą Zosię Samosie, której nijak można było przemówić do rozumu. Tylko polowała, sobie trenowała i żyła, nie robiąc nic większego.
Czyli wyrosła na typ kota, którego sama nie znosiła w młodości. To się nazywa chyba starość, co nie?
Wszyscy sobie jakoś życie potrafili ułożyć, a ona siedziała sama jak palec, bo nie potrafiła utrzymać z nikim większego kontaktu.
Pewnego dnia po prostu stanęła przy wejściu do legowiska wojowników, przejeżdżając wzrokiem po odpoczywających w obozie. Jej spojrzenie zatrzymało się na Fiołkowej Bryzie, która odpoczywała bez partnera. Znaczy, zaraz. BEZ PARTNERA? Pok-Zakręconego nie ma?? Ah, jak dobrze, to jakaś szansa, żeby sobie porozmawiać na spokojnie.
To nie tak, że Pliszkowy Krok nie lubiła tego kocura, nie, wręcz odwrotnie. Tylko nie potrafiła się skupić na rozmowie na żaden temat, gdy kocur podśmiechiwał się od czasu do czasu z ich słów. Po prostu, no nie potrafiła.
Zresztą, ugh, gdyby co chwilę miała słyszeć „Oh, Fiołeczku, kochanie moje”, „Słoneczko najjaśniejsze”, „Kwiatuszku!”, chyba by prędzej uciekła, gdzie pieprz rośnie. To chyba nie dla niej…
Rozejrzała się jeszcze dookoła, od razu startując w kierunku szylkretki. Uśmiechnęła się lekko, gdy była już całkiem blisko.
— Cześć Fiołek — przywitała się, siadając obok i drapiąc za uchem — Siedzisz bez kochasia? Gdzie ci uciekł?


<Fiołku??>

Od Szakłakowego Cienia cd. Owczej Łapy

– E tam, nie przejmuj się aż tak. Najważniejsze, że się starasz – zapewnił ją, zataczając ogonem łagodne kręgi. Słowa były szczere, co zdziwiło go samego; chociaż dobroduszne zwroty kotki kłuły go w uszy, to nie chciał, żeby źle się przez to czuła. W końcu kiedyś uda jej się przestać, prawda? Tak, na pewno. – A co do tej… mapki, to… to całkiem ciekawy pomysł, ale dużo łatwiej będzie ci się odnaleźć w terenie, jeżeli przedtem zwiedzisz go na własnych łapach, co nie?
– O tak, racja! – potaknęła ochoczo i podreptała naprzód, trochę jakby gorliwością chciała przeprosić za swoje nieistotne potknięcie. Przebijające przez gałęzie słońce namalowało na jej sierści cętki. – To gdzie teraz idziemy?
– Do granicy z Klanem Klifu, panienko. – Nie miał pojęcia, dlaczego powiedział to w ten sposób, po prostu jakoś mu pasowało. Uśmiechnął się lekko i również ruszył z miejsca. – I to akurat w tamtą stronę.

***


Tamtego dnia Owczej łapie udało się zwiedzić całkiem spory kawałek terenów, zapamiętać kilka faktów o żyjącym na klifach klanie i wysłuchać długiej przemowy o tym, dlaczego tenże klan to tylko zgraja mysich bobków i nikt nie powinien się z nimi zadawać. Następne wschody słońca Szakłak również zdecydował się przeznaczyć na poznawanie terytoriów i gdy kilka nocy później znów rześko wschodziło słońce, wraz ze swoją uczennicą zdążyli już przerobić prawie całe terytorium Klanu Nocy. Prawie, bo przed obecnością dawnej samotniczki wciąż opierały się wysunięte na południe mokradła.
Problem z tym grząskim spłachetkiem ziemi był taki, że od głównej części terenów oddzielała go głębia rzeki – a choć można było przekroczyć ją o suchych łapach dzięki sznurowi gładkich kamieni, to liliowy żywił uzasadnione obawy co do tego, czy Owcza Łapa zdoła to zrobić bez nieplanowanej kąpieli. Przemoczenie futerka nie wyrządziłoby jej jednak większej krzywdy, więc i to nie powinno być kłopotem… Gdyby tylko została mianowana w odpowiednim wieku. Sześcioksiężycową kotkę Szakłakowy Cień mógłby w razie potrzeby z łatwością wyłowić z wodnej paszczy, ale… No cóż, z pełno-, a nawet nieco ponadwymiarową Owieczką sprawy miały się nieco inaczej.
Dlatego najpierw trzeba ją było nauczyć pływać.
– Dzisiaj też będziemy zwiedzać tereny, Szakłakowy Cieniu? – Zastrzygł uszami, słysząc swoje pełne imię. Cieszył go jego dźwięk, ale po kilku wyjściach z obozu jego nadzieje na szybkie wyzbycie się irytującego nawyku przez kotkę zdążyły już nieco osłabnąć. Obejrzał się na nią przez ramię.
– Nie, dziś zrobimy coś innego – odparł, krytycznie przyglądając się jej pulchnym łapom. Są plusy. Może będzie jej łatwiej utrzymać się na wodzie? – Za chwilę będziemy… Na zęby mojej matki, co to ma być!?
– Co się dzieje, słoneczko? – spytała Owcza Łapa, zapewne równie zdumiona samym nagłym okrzykiem wojownika, jak i jego niecodzienną treścią. W odpowiedzi otrzymała jednak jedynie wiązankę przekleństw – a po niej jej mentora diabli wzięli.
Pośpieszne podążenie śladami wzburzonego wojownika wkrótce zaowocowało jego ponownym odnalezieniem – nad brzegiem rzeki, przyklejonego do ziemi w cieniu gałęzi bujnego krzewu. Nastroszony ogon na moment przestał bujać się gniewnie na boki, by charakterystycznym poruszeniem nakazać uczennicy podejście bliżej.
– Bądź cicho, Owcza Łapo – ostrzegł ją zdenerwowanym szeptem, kiedy otwierała pysk, zajmując miejsce obok niego. Pod daszkiem z liści zrobiło się nieco ciaśniej. – Nie mogą nas jeszcze usłyszeć.
– Kto? – zapytała, rozglądając się bezradnie; gałęzie skutecznie ograniczały pole widzenia.
– Nie czujesz? – syknął z zaskoczeniem, ale już zanim zdążyła jakkolwiek zareagować wskazał nieregularne kształty na przeciwległym brzegu. Jego uniesiona łapa drżała z nagromadzonych emocji, tak samo zresztą, jak jego głos, kiedy kipiącym z wściekłości tonem tonem oznajmił:
– Dwunożni.
Rzeczywiście, na skraju lasu po drugiej stronie majaczyły dwie cieliste sylwetki.

– Hej, Wojta, nie za zimna ta woda? – spytał jeden z wyrośniętych chłopców, wyciągniętą stopą dotykając powierzchni wody.
– Cykasz się? – Drugi z kpiącym śmiechem klepnął go w plecy.
– Chyba ty! Mówiłem tylko…
– Już, już, bo się zapowietrzysz. Płyniesz na drugą stronę. Jesteś taki mięczak, że dam ci fory. – Ostentacyjnie pociągnął z brunatnej puszki.
– Tak!? Dopłynę tam, zanim wejdziesz do wody! – zagroził obruszony nastolatek, po czym, nie czekając na następne docinki, zrzucił z siebie koszulę i na oczach zdziwionej Owczej Łapy oraz zamarłego z obrzydzenia Szakłakowego Cienia wskoczył prosto w nurt rzeki.

<Owcza Łapo? Na Klan Gwiazdy, przepraszam, że tyle czekałaś ;;>

Od Pstrągowego Pyska C.D. Porzeczki

Zastanowiła się chwilę nad tym pytaniem. Oczywiście, mogła po prostu odpowiedzieć coś pokroju, że jej zdaniem to nie ma że dobrze albo niedobrze, jednak wiedziała, że Porzeczka pewnie pragnie usłyszeć jakąś cudowną, zapierającą dech w piersiach historię. Pstrągowy Pysk westchnęła krótko, po czym położyła się obok kociaka.
— Bycie wojownikiem jest bardzo niebezpieczne, trzeba cały czas z kimś walczyć. Opowiedzieć ci historię o pewnym złym kocie? — zaproponowała, a Porzeczka ochoczo pokiwała głową.
— Tylko nie mów jej o zbyt brutalnych rzeczach — miauknęła z tyłu Ognisty Krok z troską w głosie.
Pstrągowy Pysk zamruczała gardłowo, po czym, otuliwszy Porzeczkę ogonem, zaczęła.
— Dawno temu, daleko za Miejscem, Gdzie Zachodzi Słońce, były inne cztery klany. Wszystkie żyły ze sobą w spokoju, zbytnio nie wadząc sobie wzajemnie. Ale w jednym z klanów pewnego dnia umarł zastępca, a lider nim rządzący był tak stary i ślepy, że na następcę wybrał niewłaściwego kota — przerwała na chwilę, chcąc wzbudzić większe zainteresowanie u kociaka. — Kot ten był bardzo młody, ale i zły. Marzył, żeby zostać władzą całego lasu, więc gdy stary lider umarł, natychmiast przystąpił do działania. Najpierw zaatakował jeden klan, ale był mądry. Wiedział, że klany będą najsłabsze, gdy się ze sobą skłócą. Dlatego też przekonał pozostałych dwóch liderów, żeby pomogli mu w walce, a oni byli głupi i się zgodzili. Zły lider znowu zaatakował, z potrójną siłą. Samotny klan dostał się w jego łapska, na całe szczęście po jakimś czasie udało im się odzyskać wolność. Ale jestem pewna, że zły lider dopiero rozpoczął swój podbój...  — zakończyła, patrząc na Porzeczkę tajemniczo.
Koteczka przez chwilę patrzyła pusto w przestrzeń.
— Chcę być taka jak zły lider! — wykrzyknęła w końcu z uśmiechem na pyszczku.
Pstrągowy Pysk zdusiła w sobie nagłe parsknięcie śmiechem. Na pewno nie spodziewała się takiej reakcji. Och, Porzeczka była bardzo interesującym dzieciakiem.
— A to czemu? — spytała rozbawiona, unosząc jedną brew.
— Sama mówiłaś, że został liderem jak był bardzo młody, no i był mądry! Jestem pewna, że w końcu na pewno przejmie władzę nad tym lasem, a może nawet i nad innymi lasami. Myślisz, że kiedyś podbije też nasze klany?
— Ej, młoda, zwolnij trochę — Pstrągowy Pysk trąciła Porzeczkę nosem. Nawet, jeśli było to zabawne i interesujące, to też trochę niepokojące. — Jakbyś chciała zostać liderem, to byś musiała obalić tą naszą ciamajdę, Żwirową Gwiazdę.

<Porzeczka? Pstrągopropaganda>

Od Łabądka C.D. Sroczego Żaru

Maluch wzdrygnął się jeszcze bardziej, gdy nagle pojawiła się druga kotka. Tej nowej przynajmniej lepiej z oczu patrzyło, dzięki czemu kocurek odstresował się trochę. W dodatku była ona z pewnością czystsza i bardziej dbała o siebie, niż jej kompanka. Zamrugał parę razy, a tamta z wolna podeszła bliżej. Przez dłuższą chwilę w powietrzu rozlegało się milczenie. Nie miał zielonego pojęcia, co powiedzieć, i co w ogóle się odezwać. Miał ogromny problem z podejmowaniem samodzielnych decyzji. Opowiedzieć jej swoją historię czy lepiej nie? W innym wypadku zapytałby o to Szpon lub ewentualnie Paprotkę. Życie bez dorosłych było bardzo trudne! Ale, czemu miałby nie zadać tego pytania tej drugiej? Wydawała się znacznie milsza i wyrozumialsza, a do tego jej kolor sierści był dosyć podobny do jego. 
— Proszę paniiii… ta druga pani! Czy powinienem opowiedzieć? Opowiedzieć moją historię? I o mojej mamę? — miauknął. Nie wiedzieć czemu, nieznajome spojrzały po sobie i zaczęły się śmiać! Czy zrobił coś nie tak? Skulił się pod wpływem emocji. Już wcale mu się one nie podobały. Ta, co przyszła później też!
— Powinieneś. Chciałybyśmy wiedzieć, jak tu się w ogóle znalazłeś kociaku — odpowiedziała w końcu pointka. 
Może i była nieprzyjemna, ale skoro powiedziała mu, żeby przedstawił swoje losy, to to zrobi. Przecież dorośli zawsze mają rację i zawsze, ale to zawsze należy ich słuchać!
— A-a więc mieszkałem daleko… z Paprotką, i Szponem… Miodkiem i innymi. Ale Szpon nagle zniknęła! Reszta też! Zostałem ja i siostra… poszliśmy gdzieś indziej… ale ona nie żyje… jestem sam… i jestem tu… — powoli i niewyraźnie wyjaśnił wszystko swoją skomplikowaną, aż nazbyt kocięcą mową. Nastąpiła kolejna chwila ciszy. Wojowniczki prawdopodobnie analizowały bełkot, który właśnie wypłynął z ust Łabądka. A może ta druga wcale nią nie była? Czym w ogóle są ci wojownicy i ten Klan Klifu?!
— A panie?... Skąd są? — zapytał, ponownie podnosząc główkę do góry. 
— Jak już ci mówiłam, jestem Sroczy Żar i pochodzę z Klanu Klifu. To moja siostra, Zimorodkowa Pieśń — mruknęła szybko cętkowana. Zimorodkowa Pieśń? Ona też miała takie inne imię? Syn Marzenki w życiu takich nie słyszał! Były bardzo dziwne.
— A-ale co to? Ten Klan Klifu? — Naprawdę chciał wiedzieć! Czy to jakieś ładne miejsce? Co tak w ogóle oznaczało to "klan"? A "klif"? Pierwszy raz w życiu spotykał się z takimi słowami.
— Klan to grupka kotów. — Tym razem głos przejęła pani Zimorodkowa Pieśń. — Razem żyjemy, walczymy i polujemy. 
— Czyli tu jest w-więcej? Więcej kotów?! — wręcz krzyknął, czując, jak niewidzialna bariera między nim a dwiema siostrami topnieje. Przynajmniej po jego stronie. Teraz rządziła nim tylko dziecięca ciekawość i nadzieja. Przecież nigdy nie widział innych przedstawicieli swego gatunku, niż rodzeństwo i przybrana mama! Szpon nigdy nie wypowiadała się na ten temat, więc w podświadomości pręgowanego wytworzyło się przekonanie, że kotów jest bardzo mało, a tu niespodzianka! A może to tylko jedne z tych niewielu gromadziły się w tym miejscu przez lata, i tylko dlatego jest ich tyle? Ale to by przecież znaczyło, że tutejsze stworzenia muszą żyć długo! Więc tu będzie idealne miejsce na tą wieczność, którą obiecał ukochanej siostrzyczce! Będzie mógł uciec od tych lekko podejrzanych członkiń "klanu", może znaleźć jakąś matkę kociąt, która się nim zaopiekuje, bo przecież dorośli to świętość i on zamieszka w spokoju! Mimo tego, chciał zostać tu jeszcze chwilkę. Może kocica mu coś podpowiedzą? Na pewno są bardzo mądre!

<Sroczy Żar?>

Od Szakłaka

Płowy kocurek siedział na trawie poruszając ogonem z irytacją. Zdecydowanie nie był zadowolony z obrotu spraw. Na tych ziemiach był od niedawna. Od wczoraj był zdany na siebie. Skrzywił się, kiedy zaburczało mu w brzuszku. No tak. Był głodny. Uderzył łapą w kamyk leżący niedaleko, chcąc na nim wyładować swoją frustrację. Wstał na łapy niezadowolony ze wszystkiego i wszystkich. A właściwie, skoro nikogo tutaj nie było, z samego siebie. Został samotnikiem. Mimo iż był nim od urodzenia. Ale jak do tej pory nigdy nie był tak naprawdę sam. Ruszył do przodu z mozołem na swoich krótkich pulchnych kocięcych łapkach. 
- Dlaczego moje łapy muszą być takie małe! - był wściekły na siebie i matkę. Irytowało go to, że jest bezbronny i nieporadny. Poruszył uchem, ponieważ jakiś zbłąkany owad przeleciał obok. - Durne latające robale! Jak śmiecie mi przeszkadzać!- był dzisiaj w wyjątkowo złym humorze. Działo się tak, dlatego że tęsknił za swoją matką, rodzeństwem i był niewyspany. W nocy przyszedł przymrozek i obudził kocurka z błogiego snu. Przez resztę nocy próbował nie zamarznąć. Teraz kroczył po trawie przeklinając pod nosem swój los. Uszy położył po sobie, a jego ogon drgał rytmicznie. Jakby jakiś kot zobaczył go teraz z łatwością powiedziałby, że kociak jest zdecydowanie nieprzyjemny. Świadczyła o tym między innymi mina kocurka. Wyrażała ona czystą wściekłość na cały świat. Pysk był wykrzywiony w wyrazie furii. Duma płowego była podrażniona przez tak jawne porzucenie ze strony rodzicielki. A był on tylko zwykłym kociakiem, który zmuszony został do dorośnięcia zbyt szybko. 
- Jest tu kto?! Ktokolwiek! - krzyknął. Może ktoś zwróci uwagę na młodego krzykacza. Chociaż Szakłak miał nadzieje, że tym, kto się zainteresuje jego obecnością tutaj nie będzie żaden drapieżca. Nie byłoby wtedy miło. 

< Gągole?>

Od Sroczego Żaru

akcja jest przed tym jak Zlepek stracił łapę
Od ich wspólnego wyjścia na plażę minęło już prawie księżyc. Na noc nie wrócili do obozu i po raz pierwszy od bardzo dawna zasnęli w tuleni w siebie. Sroka miała ochotę powtórzyć jeszcze kiedyś ten wieczór. Zdecydowanie była to jedna z piękniejszych chwil jej dość krótkiego życia. Jednak robiło się coraz zimniej, ku niezadowoleniu kotki, a Zlepiona Łapa miewał coraz dłuższe treningi, więc zakochani nie widywali się zbyt często, a jeśli już to obydwoje padali z łap. Oj ile kotka by dała, by w końcu móc znów spać ze Zlepkiem w jednym legowisku i budzić się każdego dnia przy nim. Właśnie wróciła z patrolu łowieckiego wręcz wlokąc się do obozu. Ostatnio jej ciało wydawało się takie dziwne. Napuchnięte i ociężałe. Czy mogła to być sprawka znikomej ilości wodorostów, które połknęła podczas rozplątywania Zlepionej Łapy? Pewnie tak, ale wolała chwilowo nie potwierdzać swojej teorii u Lśniącego, który zapewne znów by ją opieprzył za zjadanie dziwnych rzeczy. Kotka ruszyła w stronę legowiska by zdrzemnąć się na chwilę. Jednak nim zdążyła wejść w szczelinę skały poczuła jak ktoś delikatnie szturcha ją od tyłu. Tak dobrze jej znany zapach polnych kwiatów i morskiej bryzy zdradził Poplamione Piórko. Odwróciła się powoli, by zobaczyć uśmiechnięty pysk matki.
— Hej, młoda — mruknęła kocica, próbując być młodzieżowa. — Utyło ci się co nieco, mam nadzieję, że to nie jest sprawka Zlepionej Łapy, co? — zażartowała.
Sroka spojrzała na nią zdziwiona i usiadła, owijając ogon wokół łap. Nie zrozumiała o co chodzi matce. Co niby z jej lekkim utyciem miał mieć wspólnego Zlepek?
— Że w jakim sensie jego sprawka? — spytała lekko zdezorientowana.
Poplamione Piórko posłała jej zaskoczone spojrzenie co zaniepokoiło nieco Sroczy Żar.
— Zaraz, to Słoneczny Blask nie opowiadał ci o pszczółkach i kwiatkach? — zapytała, widząc jak córka kręci głową, westchnęła ciężko. — Eh, jak go dorwę to mu uszy powyrywam... No wiesz... jak kotek i kotka się bardzo kochają to... — zaczęła trochę zmieszana, lecz po chwili pozbyła się zawstydzenia i opowiadała młodej wojowniczce wszelkie tajniki tego aktu.
Sroczy Żar słuchała matki z otwartym pyskiem przerażona. Nie sądziła, że to tak właśnie działa. Więc ona i Zlepek robili... no ten teges? Ale zaraz nie, nie, nie. Przecież to niemożliwe. To nie może być aż tak proste. Ona jest jeszcze zdecydowanie za młoda na ciąże i kocięta!
— I tak właśnie to wygląda — skończyła tłumaczyć Poplamione Piórko i spojrzała podejrzliwie na córkę. — Ale mam nadzieję, że jeszcze tego nie robiliście, co? Przecież dobrze wiesz, że uczniowie nie mogą mieć dzieci
— O-oczywiście, że nie mamo, lecę, przypomniało mi się, że zaraz mam patrol — odparła pośpiesznie i pognała przed siebie.
Chciała szybko polecieć do Lśniącego Słońca, który stwierdziłby, że to wszystko wina wodorostów i opieprzył za ich zjedzenie, po czym potargał po łbie i kazał zmykać. Ale co jeśli to faktycznie była ,,sprawka Zlepka"? Jak brat zareagowałby na ciąże siostry i to na dodatek z uczniem? A co by powiedział klan? A Lisia Gwiazda? Na pewno by ich wygnał! Czy skończyli by jak Kozia Nóżka i Śnieżny Sopel? Poniżeni i skazani na łaskę pozostałych klanów? Nie, nie mogła na to pozwolić. Musiała szybko wymyślić jakiś plan. Ale pierw trzeba było wydumać jakąś ściemę, żeby nie było, iż są to kocięta Zlepionej Łapy. Jednak nim zdążyła cokolwiek wykombinować na horyzoncie pojawił się Sokole Skrzydło, niosący garść ziół w pysku. Sroka niewiele myśląc podbiegła do niego.
— Witaj, Sroczy Żarze — mruknął do niej jak zwykle uśmiechnięty kocur, wchodząc do legowiska. — Potrzebujesz czegoś? — dodał, stojąc do niej tyłem i odkładając zioła na skalną półkę.
Kotka usiadła i rozejrzała się po legowisku, nie wiedząc do końca jak zacząć tą rozmowę. A co jeśli młodszy medyk ją rozgryzie i naskarży na nią bratu?
— B-bo wiesz — burknęła zawstydzona. — J-jakiś cz-czas t-temu jak byłam na... tym no... na patrolu... no to ten... to jakiś samotnik mnie zgwałcił... — mruknęła cicho, patrząc na swoje łapy.
Czuła się źle okłamując medyka, ale nie chciała uprzykrzać życia Zlepionej Łapie. Niepewnie uniosła łeb, by następnie wbić puste spojrzenie, w któryś róg legowiska. Sokole Skrzydło podszedł do kotki i zaczął przyglądać się jej brzuchowi oraz naciskać go delikatnie.
— Faktycznie jesteś w ciąży — stwierdził, odsuwając się od niej.
Zapanowała pomiędzy nimi niezręczna cisza. Sroka biła się w myślach, czy spytać się kocura o jeszcze jedną rzecz. W sumie co miała do stracenia? Skierowała wzrok na pysk medyka i mruknęła cicho.
— Zastanawiam się, czy miałbyś coś na poronienie — szepnęła niepewnie kotka, owijając ogon wokół łap.
Bała się reakcji medyka. W końcu w pewnym sensie było to morderstwo. Sroczy Żar czuła jak serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Czy aby na pewno dobrze zrobiła przychodząc tutaj? 
— Jesteś pewna? — zapytał poważnie, patrząc kotce prosto w ślipia. — Wiem, że jest dla ciebie trudne, ale i tak nie mogę ci tego podać, poza tym naprawdę zabiłabyś te maluchy? — spytał, wskazując łapą na jej brzuch.
Sroka spojrzała na swój brzuch. Nigdy jakoś nie myślała o kociętach, a na pewno nie planowała ich w najbliższym czasie. Ale czy Zlepek poparłby teraz jej decyzje? A może znienawidziłby ją za zabicie ich kociaków? Czy ona w ogóle miała prawo je zabijać? Decydować o ich życiu i śmierci?
— Nie... chyba — odparła Sroka nieco niepewnie i wyszła z legowiska. 

Błękitna Cętka urodziła!

Cudowna zastępczyni urodziła trzy cudowne kocięta!

Hiacynt
Narcyz


Chaber

Miot Różanej Sarny (znajdki)!

Różana Sarna urodziła pięć cudnych bąbelków, szkoda tylko, że wszystkie zgubiła

Zorza

Orzech

Szakłak

Sójka

Kiełek

30 lipca 2019

Od Turkawiego Skrzydła

Szałwia na prawo. Mięta na lewo. Cis w najciemniejszy kąt, na wypadek gdyby trafił się jakiś samobójca. Kocimiętka... Też w kąt, lepiej żeby klanowicze nie balowali zbyt intensywnie.
Turkawce ciężko było uwierzyć, że Borsuczej Gwiazdy... Już nie ma. Gdy dołączyła do klanu był przywódcą. Gdy osiągała pierwsze sukcesy i porażki był przywódcą. Gdy ukończyła trening wciąż był  przywódcą. No i od urodzenia... Jej dziadkiem? Dziadkiem z krwi i kości, nawet umaszczenie mieli podobne. Dziwne, że nikt, nawet sama Turkawie Skrzydło nie domyślił się wcześniej.
- Przepraszam, że nie poznaliśmy się lepiej.
Takimi też słowami pożegnała dziadka, stykając swój nos z jego nosem. Później ruszyła do Błotnistego Pyska, by osobiście pogratulować mu nowej rangi. Od zawsze starał się być dla niej jak ojciec i kocica cieszyła się, że to on zostanie nowym liderem Klanu Wilka. Przed śmiercią poprzedniego zastępcy asystentka medyczki miała wizję, zbyt krótką by wyciągnąć z niej lepsze wnioski. W owym śnie balansowała na wodzie, gorączkowo rozchlapując wodę dookoła. Chociaż chciała nie mogła wrócić na stały ląd, gdyż na brzegu szalały płomienie.  Na horyzoncie ukazała się zgarbiona sylwetka, zbyt ciemna by rozpoznać kim jest owy kot.
Asystentka medyka westchnęła. Już czas. Powinna odwiedzić żłobek, by sprawdzić jak się mają kocięta. Przecięła obóz, z ziołami w pyszczku. Gdy była już prawie przy wejściu do kociarni zza progu wyskoczyło na nią kilka rozwrzeszczanych kulek różnokolorowego futra.
- Pani medyczka, pani medyczka!
Kociaki zatrzymały się obok pointki, ciekawie zerkając na nią dużymi ślepiami. Gdyby Turkawka nie była Turkawką, uznałaby, że są urocze. Ale tak stwierdziła tylko, że są to dzieci Śnieżnego Sopla i Koziej Nóżki.

<Perła, Jaśmin, Bodziszek, Barwinek?>

Od Barwinka



Minął już księżyc od kiedy Barwinek przyszedł na świat. Okrągły kocurek otworzył już oczka, a jego uszy były gotowe do wychwycenia kroków wroga!
To znaczy się, wszelkiego niebezpieczeństwa jakie na niego czyhało w żłobku, gdy ich rodzicielka szła po zwierzynę.
Któregoś dnia, gdy w uszach wciąż mu szumiało, jego siostrzyczka Bodziszek pisnęła tak głośno, że nawet przygłuchy czarny kocurek to usłyszał. Chwiejąc się nieco, pognał jej na ratunek.
- P-p - próbowała powiedzieć nazwę stwora, który ją zaatakował.
Kiedyś Śnieżka szeptała do nich różne ciekawe rzeczy. Parę razy padło słowo "pająk" i chyba o to chodziło koteczce.
Barwinek znalazł siostrę skuloną przy jednej ze ścian, a następnie nieświadomie zgniótł łapką pająka. Widział u łaciatej pojedyncze łzy, dlatego uznał, iż pokaże jej martwe niebezpieczeństwo.
Wziął w pyszczek jedną z nóg pająka (to był większy pająk, nie taki patyczak XD) i poszedł do liżącej swoje łapy Bodziszek. Trzęsła się, dlatego kocurek usiadł naprzeciw jej i czekał. Gdy ta podniosła wzrok, wrzasnęła, rozpłakała się oraz uciekła w najbliższym kierunku, czyli do ich matki, która weszła właśnie do żłobka.
Zaskoczony i zdezorientowany kocurek chciał powiedzieć siostrze "pozbyłem się go!", ale jak miał to zrobić z ofiarą w pyszczku?
Przechylił łebek i zjadł pająka, idąc pewnym siebie krokiem (nieco pokracznym przez jego grube łapy) do matki i płaczącej siostry.
Stanął naprzeciw im, najpierw chcąc powiedzieć Bodziszek, że już wszystko w porządku, a następnie uraczyć mamusię historią o jego nadzwyczajnym wyczynie.

<Bodziszek?>

Od Czaplego Potoku

Nawet się nie zorientował, kiedy przeminęły mu te wszystkie księżyce.
Wydawało się, że jeszcze wczoraj był młodym, dumnym i szczęśliwym ojcem, z kochającą partnerką u boku i gromadką dzieci. Wciąż je pamiętał - Sarenkę, Liska, Splotkę, Bladego, Rozkwit i Szałwię. Mimo, że ostatnia trójka nie należała do niego, kochał je równie mocno. Zdawać by się mogło, że ma przed sobą całe życie, które spędzi z najdroższą rodziną.
A potem się zaczęło.
Konwaliowa Rzeka, Szałwiowa Łapa, Ciernista Gwiazda, Leśny Cień, Blada Łapa, Sarni Skok, Dzicza Łapa.
Śmierć zebrała doprawdy obfite żniwo wśród jego najbliższych, a on wiedział, że to jeszcze nie koniec.
Czapli Potok, wkroczywszy do obozu z mizernym zającem w pysku, przeleciał wzrokiem po członkach Klanu Burzy. Każdy żył swoim własnym życiem, nie zwracając na niego żadnej uwagi. Na widok Fiołkowej Bryzy i Zakręconego Ucha siedzących obok siebie wojownik uśmiechnął się lekko.
Podszedł do stosika zwierzyny i odłożył na niego swoją zdobycz. Ocenił ilość jedzenia i ze zmartwieniem stwierdził, że jest go mniej niż ostatnio. Znienawidzona Pora Nagich Drzew zbliżała się wielkimi krokami, a on za każdym razem przeżywał ją tak samo.
Chwycił w zęby najdrobniejszą mysz jaką dostrzegł, po czym usiadł pod jednym z jagodowych krzaków otaczających obóz w celu zjedzenia posiłku.
Zimny wiatr smagał mu futro, a mroczne chmury zasłoniły niebo i zachodzące słońce.
Czapli Potok usłyszał kroki. Przekrzywił ucho w ich kierunku, ale nie odwrócił głowy.
— Chyba zanosi się na deszcz — mruknął, uśmiechając się lekko, mimo zmęczeniu, które było słyszalne w jego głosie.

<Ktokolwiek z Klanu Burzy?>

Od Błękitnej Cętki cd. Świetlistego Potoku

- Coś miłego, czyli...
Błękit zawiesiła wzrok na złocistym motylu. Och jaki był piękny! Jego skrzydła przypominały barwą żółte ślepia Hiacynta. Swoją drogą... Ciekawe co też jej partner porabia. Jak się miewa? Czy niczego mu nie brakuje? Świetlisty Potok prychnęła cicho, przypominając o swoim istnieniu.
- Co się stało? - zamruczała skołowana niebieska. Wojowniczka zmarszczyła brwi.
- Zaczęłaś o czymś mówić, ale nie dokończyłaś - wyjaśniła powoli, jakby tłumaczyła coś kociakowi. - Pytałam czy wydarzyło się coś miłego?
- Em... Ach faktycznie! - uprzytomniła sobie kocica. - Cóż... Ja... Po prostu cieszę się, że wytrenowałaś ucznia, to wszystko.
Uśmiechnęła się niezgrabnie i traciła przyjaciółkę w bark.
- Kto ostatni przy Burzowym Drzewie, ten jest wronią strawą!

*A teraz po śmierci Hiacynta, jakby kto pytał 💔*

Słońce powoli wspinało się po niebie. Noc zamieniała się w dzień, wraz z nią powoli znikała rozpacz Błękit, a pojawiało się nowe uczucie. Wściekłość. I chęć działania. Ból ściskający jej klatkę piersiową był nie do zniesienia. Do tego jeszcze dochodził pulsujący ogon, którego końcówka została znacznie spłaszczona przez potwora Dwunożnych. Jednak Błękitna Cętka nie chciała poddawać się tak łatwo, co to to nie! Zacisnęła szczęki, usiłując myśleć racjonalnie. Mogła iść od razu i odszukać borsuka, którego skórę przyniesie do klanu z powrotem, jak trofeum. Wyciągnęła pazury i wbiła je w glebę. Och, tak. Zemsta. Nie, najpierw musi zanieść ciało Hiacynta do obozu... odprawić czuwanie... Nie, chwila! Przecież klan nie zrozumie, wygnają ją, zawiedzie tyle niewinnych kotów. Czapli Potok, Mokra Blizna, Niezapominajkowy Szlak, Świetlisty... Zamarła, szerzej otwierając błękitne ślepia. Ktoś przeciskał się przez trawy, nawołując cicho. Uspokajająco pogładziła ukochanego po policzku. Zwłoki stały się zimne i wiotkie. Zastępczyni z furią odpędziła kilka much, które zdążyły się zainteresować kocurem. Głos coraz bardziej się przybliżał, aż w końcu kocica go rozpoznała.
- Światełko? - wydukała, stając nad partnerem, by w razie czego przyjąć uderzenie. Po chwili rzeczywiście zobaczyła łaciatą głowę szylkretki, wychylającą się spomiędzy trawy.
- Błękit? J-ja widziałam krew... Co tak strasznie śmierdzi? Na Klan Gwiazdy, twój ogon!  I...
Był to chyba najdłuższy monolog w wykonaniu Świetlistego Potoku, jaki córka Boćka kiedykolwiek słyszała. Źrenice wojowniczki zmniejszyły się, gdy zauważyła nad czym stoi cętkowana. Potem zauważyła ból w jej oczach i zacisnęła wargi. Przez pyszczek Błękitnej Cętki przemknął cień niepokoju. Wiedziała?! A zresztą, co to za różnica?! Zastępczyni dźwignęła się ciężko.
- Chcę go pogrzebać - warknęła. - Nie... Nie możesz mi tego zabronić!
Gorączkowo szukała buntu w oczach wojowniczki, tamta była po prostu zdziwiona. Niebieska z furią obnażyła kły i schwyciła partnera za luźną skórę na karku. W niczym nie przypominała radosnej Błękitnej Cętki, jaką była ledwie wschód słońca temu. Szylkretka otworzyła niemo wargi, wpatrując się w przyjaciółkę.
- Nie masz prawa sprzeciwiać się zastępcy - dalej gniewnie syczała Błękit. - Najlepiej wracaj do obozu.
Jej wściekłe spojrzenie przeszyło przyjaciółkę, gdy zacisnęła mocniej szczęki na karku Hiacynta, po czym ruszyła przez Drogę Grzmotu.
- Błękit, co ty...
Świst pierwszego potwora zagłuszył słowa wojowniczki. Córka Białej Sadzawki odczekała kilka uderzeń serca, by wejść na asfalt, ciągnąc ciało partnera za sobą. No właśnie. Ciało. Bo GO już tam nie było. Zagryzła wargi, ignorując łzy cisnące się do jej oczu, oraz ból, spowodowany zgniecioną końcówką ogona. Widok Świetlistego Potoku był tak irracjonalny, że aż niemożliwy. Łaciata zatrzymała się przed Drogą Grzmotu, wyraźnie skołowana. Błękitna Cętka ruszyła do przodu, z dumą unosząc głowę. Ciało jej ukochanego było coraz bardziej zakurzone. Skuliła się, czekając aż kolejny potwór przemknie przed jej ślepiami. Poczuła że przechodzi ją dreszcz i z przerażeniem zdała sobie sprawę, że budzi go sam zapach bestii. Czym prędzej dobrnęła do drugiego brzegu ulicy. Ruszyła jeszcze kawałek, między krzewy, po czym zatrzymała się niedaleko rozległego bagna. Tutaj ziemia była miękka i mokra od wczorajszego deszczu. Błękit wbiła w nią pazury. Z początku bez przekonania, później coraz energiczniej rozkopywała trawę. Gleba oblepiła jej spocone boki, rozdarte łapy i obolały ogon. To było idealne miejsce na spoczynek dla jej partnera. Czy tutaj przebiegają legendarne linie mocy, ułatwiające rozmowy z Gwiezdnymi? Zastępczyni miała cichą nadzieję, że tak. Dół powiększał się z każdym uderzeniem serca. Błękitna Cętka czuła obecność Światełka, jednak jej nie widziała. Z zadumą wyskoczyła z wgłębienia i podeszła do partnera, dotykając nosem jego nosa.
- Będę tęsknić - wyszeptała z żalem. - I zemszczę się. Obiecuję.
Dłuższą chwilę stała, po prostu oddychając, by następnie zepchnąć zwłoki do dołu. Jej oddech zmienił się na płytszy, gdy z powrotem go zakopywała, zostawiając ciało Hiacynta pod ziemią już na zawsze. Zgniotła kwiat - ostatni prezent od kocura. Jego nasiona rozsypała na świeżo skopanej ziemi. Urosną, wielkie i piękne... Inne. Jak ich miłość.
- Wiem że tu jesteś Świetlisty Potoku - powiedziała z żalem. - Możesz wyjść. Skończyłam.
Wojowniczka ostrożnie wyłoniła się spomiędzy liści. Przykucnęła niedaleko zastępczyni, która odwróciła się do niej plecami. Łaciata bała się, że Błękit ją zaatakuje?
- Wiesz co jest najsmutniejsze? - zapytała spokojnie Błękitna Cętka.
Delikatny wietrzyk rozwiał jej posklejane krwią futro.
- On ich nawet nie zobaczy.
- Kogo nie zobaczy? - Niebieskie oczy wojowniczki nieco się powiększyły. Zastępczyni roześmiała się żałośnie, niemal histerycznie.
- Swoich... naszych dzieci. Światełko ja... Jestem w ciąży.

<Świetlista? Z góry przepraszam jeżeli reakcje Światełka są niespójne z charakterem, nie bardzo wiedziałam jak się zachowa ♥️>

Od Liliowej Sadzawki

- Co?! Nie wcale nie jestem drażliwa! I nic nie chcę od twojej idiotycznej... Obroży.
- Pani Obróżki - odrzekł z godnością pieszczoch.
Lipowa Sadzawka z rezygnacją pokręciła głową i ruszyła między krzewami. Jej łapy gniotły niewielkie gałązki. Z furią przepchnęła się między trawami, po czym stanęła przed granicą z Klanem Nocy.
- Tam byłoby szybciej - zwrócił jej uwagę Puszek, nerwowo machając ogonem. Wskazał na Głęboką Ścieżkę.
- Byłoby, ale nie ma przeprawy - stwierdziła wojowniczka i przestąpiła przez granicę. Jej sierść zjeżyła się nieco, gdy wyczuła zapach innego klanu, którym przesiąkł ten teren.
- Za mną - warknęła do kocura. - Trzymaj się blisko, co prawda mamy z nimi sojusz, ale nigdy nic nie wiadomo.
Popchnęła Puszka, po czym sama ruszyła przodem. Ostra trawa kłuła ją w łapy, znad nieodległej rzeki niósł się zapach ryb.
- Zawsze chciałem mieć partnerkę - wyznał nieoczekiwanie Puszek. CO?! Lilia zatrzymała się w półkroku, tak że kocur wpadł na nią od tyłu. Z niezadowoleniem uniósł głowę i potrząsnął łapami.
- Czemu stoimy?
Kiedy zrozumiał zdumienie wojowniczki roześmiał się wesoło.
- Z całym szacunkiem, ale nie chcę byś została moją partnerką. Może jesteś ładna, ale... Dzika.  - skrzywił się i rozejrzał dookoła. - Nie macie kuwet? Tu wszędzie cuchnie jak...
Uspokojona Liliowa Sadzawka ruszyła przodem, jednym uchem słuchając paplaniny pieszczocha.
- Wiesz wokół domu moich Dwunożnych mieszka dużo CYWILIZOWANYCH kotek. Tylko... Żadna chyba nie jest mną zainteresowana... Jak sądzisz dlaczego? Czy jestem atrakcyjny?
Wbrew sobie szylkretka odwróciła głowę i obrzuciła kocura posępnym spojrzeniem. Obróżka. Różowa kokardka na ogonie. Zapach Dwunożnych, który przyprawiał jej wąsy o drżenie.
- Nie, nie bardzo - stwierdziła po chwili. Kocur wyraźnie oklapł i z niepokojem zbliżył się do klanowiczki. Kocica zatrzymała się.
 - Idzie patrol - syknęła z niezadowoleniem. Od lewej strony dochodził wyraźny zapach Klanu Nocy. - Szybko!
Pomknęła między krzewy, pośpieszając towarzysza.

Od Wilczego Serca CD Cętkowanego Liścia


    Łatwo nie było.
Jego wygłodzony nos odbierał wszystko jeszcze intensywniej niż zwykle, co potęgowało doskwierający mu głód. Szczególnie, że leżenie bez ruchu (zgadywał, że przynajmniej dwa wschody słońca) go nie wzmocniło, a wręcz przeciwnie. Jedna zdobycz już mu uciekła - mysz okazała się być zbyt szybka dla walczącego z zawrotami głowy kocura.
Coraz bardziej nęciło go wspomnienie stosu zwierzyny pośrodku obozu. Gdyby chodziło tylko o niego, nigdy by się nie przyznał do słabości. Wolałby zdechnąć tu, w lesie, niż wrócić po pomoc.
Ale miał cel. I nie umrze, dopóki go nie zrealizuje. Nawet, jeśli jeszcze nie wiedział jak.
Wyczuł nornicę. Ostatnia próba. Jeśli się nie uda, będzie zmuszony wrócić do obozu.
Skupił się maksymalnie. A gdy rzucił się na zwierzątko… pojawiła się ona. I to dosyć blisko. Prawie uderzył w nią łbem.
Przez uderzenie serca poczuł coś w rodzaju... radości, że ją widzi. Znajomą. Aż przypomniał sobie, co jej zrobił.
Widać rozmyślała, bo na jej pyszczku jeszcze przez moment malowała się powaga z nutą smutku. Szybko wróciła do rzeczywistości. Przyglądała mu się badawczo, wodząc wzrokiem od wyraźniej rysujących się pod skórą kości, do świeżych jeszcze śladów walki. 
- Może nie zauważyłeś, ale to była moja nornica - warknęła zła.
Wilcze Serce wypluł zdobycz, odwrócił się i odszedł. Nie miał ochoty na kłótnię, szczególnie z nią. Poszuka czegoś innego, a jeśli się nie uda, wróci do obozu. Czy ma to jakiekolwiek znaczenie?
- Ej, zaczekaj!
Zatrzymał się i spojrzał na nią, zrezygnowany. Dostrzegła, że jego spojrzenie wydaje się nieobecne.
Zapadła cisza. Kotka w myślach walczyła ze sobą. W końcu burknęła:
- Weź, tobie bardziej się przyda.
Zdziwił ją jeszcze mocniej. Kocur faktycznie podszedł do nornicy i zaczął ją jeść. A to oznaczało, że nie było z nim najlepiej. Niezręczną ciszę, która zapadła, przerywał tylko szum jesiennego wiatru i trzask drobnych kostek. Kocur skończył, pochłaniając zwierzątko niemal w całości. Wstał i odszedł, zostawiając Cętkę samą.

<Cętko? Będziesz się wściekać, pójdziesz za nim czy dasz mu odejść? A może coś jeszcze innego? ;)>

Od Wilczego Serca


    Leżał. Łapa za łapą, niemal bez udziału woli dotarł w to miejsce. Nie patrzył, dokąd idzie. Byle dalej. Byle głębiej w samotność. 
Brązowe oczy tępo patrzyły przed siebie, pustym wzrokiem. Umrzeć. Zapaść się w nicość, oderwać od absolutnej pustki.
Niewiele rozmyślał. Zaledwie jedną myśl poświęcił Wróblowemu Śpiewowi, która nadużyła jego zaufania, jedną Cętkowanemu Liściowi, którą skrzywdził. Jedno uderzenie serca dziwnej medyczce, Turkawiemu Skrzydłu i jedno butnej Sroczce. Przez czas krótszy niż mrugnięcie myślał o awanturze, Spopielonej Paproci, Iglastym Krzewie, Błotnistym Pysku. 
Ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Nie miał już nikogo.
I wtedy, gdy jego umysł pogrążał się w mroku, przypomniał sobie truchło Płonącego Grzbietu. Swój gniew, gdy zaatakowano jego klan. Przypomniał sobie wykrzywioną w triumfalnym uśmiechu mordę Lisa.
Nie wiedział, ile czasu tak spędził. Nie miało to żadnego znaczenia. Jak wszystko po śmierci Borsuka. Ale myśl o Lisiej Gwieździe stawała się coraz wyraźniejsza. Bardziej nagląca. Boleśniejsza. W jego myślach pojawił się nowy, kuszący głos: ,,To wszystko jego wina”.
Ziarno powoli kiełkowało. Obezwładniająca rozpacz zmieniała formę, krystalizowała się. Powstawał gniew. I chęć zemsty.
W brązowych oczach zapłonął ogień. Być może była w nim iskra szaleństwa, kto wie…
Wilcze Serce wstał, walcząc z zawrotami głowy. Musiał coś zjeść. Żeby mieć siłę. Żeby zabić Lisią Gwiazdę.

<Yay, to moje pięćdziesiąte opko na tym blogu! Świętujmy :')>

29 lipca 2019

Od Księżycowego Pyłu C.D Lśniącego Słońca

Księżycowy Pył spojrzał na swojego partnera i cicho westchnął. Naprawdę dla niego też ostatnio tyle rzeczy się zmieniło, a ten gbur dalej się dąsał.
— Ugh chciałem o coś poprosić Sokole Skrzydło, ale jak już tu jesteś to chyba pora wyjaśnić wreszcie tą całą sytuację.
— Och chcesz mi powiedzieć, że masz więcej dzieci? — uśmiechnął się szyderczo medyk Klanu Klifu.
— Czy ty możesz mnie wreszcie wysłuchać?!
— Proszę mów, chociaż po wizycie twojej córeczki to mam dość gadania, aż do śmierci.
Księżycowy Pył pokręcił głową, myśląc, że naprawdę Lśniące Słońce, zachowywał się w tej chwili jak taki dzieciak.
— Do niej przejdziemy na końcu, w końcu to długa historia...— mruknął syn liderki Klanu Lisa i spojrzał przelotnie na swojego partnera, by po chwili spojrzeć na ziemię.
— Więc...Więc wiesz jak tu trafiłem i ech pamiętasz jak Skoczny Krok został moim mentorem, był głupcem, który myślał, że się z nim zaprzyjaźnię, żałosny kocur. Wtedy do mojego życia wszedł ktoś inny...W sumie fakt była to kotka, nawet dwie, ale nie zdradziłem ciebie tylko jak już ten cały cholerny Klan Gwiazd...— Oznajmił szeptem zastępca Lisiej Gwiazdy i lekko się wstrząsnął wracając do tych okropnych wspomnień. Czy żałował tego na co się zgodził wiele księżyców temu? Poniekąd tak, nie chciał nigdy skończyć jak zwykły morderca, chciał być potężny, ale inaczej. Może dlatego często w jego koszmarach pojawiały się koty, które zabił. Chociaż jednej rzeczy w tej całej sytuacji nie żałował, chociaż to było dość dziwne pewnie dla innych i nikt by mu nie uwierzył, no może oprócz Nowiu, ale nie żałował, że przez to wszystko urodziły się jego dzieci, które bardzo kochał, chociaż nie umiał tego im okazać, bo bał się, że zepsuje ich tak jak zepsuł Lisią Gwiazdę, dla którego był zbyt dobry zawsze i na zbyt wiele mu pozwalał. W końcu wiedział o tym doskonale i może dlatego próbował jakoś na niego wpłynąć, by chociaż go trochę naprawić. Chociaż i tak nawet jak nie żałował, że jego dzieci pojawiły się na świecie, to czuł trochę żalu, że urodziły się w takich okolicznościach.
Lśniące Słońce widząc, że jego partner się zagłębił zbyt mocno w swoich myślach, odkaszlnął, by przypomnieć mu o swojej obecności.
— Ach tak, już...— Księżycowy Pył cicho westchnął.
— Cóż pierwsza z tych kotek to była Czysta Gwiazda, można powiedzieć, że rządziła w Miejscu Gdzie Brak Gwiazd, już nie ma władzy, Nów ją zabiła, ale to nie dawno, to nie jest nam na razie potrzebne do historii.
Więc przekonała mnie bym dołączył do niej, że wtedy stanę się potężny i będę mógł chronić bliskie mi osoby, nie jak Ważkę...Najpierw byłem dość niepewny, ale w końcu się na to zgodziłem i dostałem na mentorkę Skrzydło Sowy Przecinające Powietrze, moją prababcię, pierwszą liderkę Klanu Lisa. Ona nawet cóż jest w porządku, chociaż przez nią zrobiłem takie głupoty...Zacząłem mordować, wpierw Skoczka, potem ojca Wschodzącej Fali, nawet zabrałem jedno życie Potokowi. Ugh dałem się im zmylić stałem się potworem...Nie będę się dziwić, jak mnie porzucisz. Też bym siebie rzucił, najlepiej z Klifu.
— Przestań tak gadać idioto. A co z tą całą Nów?
— Ach Nów, kiedyś zwana jako Księżycowy Płatek, właściwie dalej nazywam ją tym starym imieniem. A co do tego co między nami zaszło...Cóż Księżycowy Płatek strasznie lubi kocury, a raczej to co mogą zapewnić jej kocury, a ja cóż...Sowa mi gadała bzdury, że powinienem być mężczyzną, jak widać spróbowałem. Chociaż ani ja, ani Księżycowy Płatek nie spodziewało się, że zajdzie w ciążę...Ale chciałbym byś wiedział, że robiłem to z nią przed spotykaniem się z tobą. Nie zdradziłem cię, bo cię kocham Lśniący idioto, a co do do niej...Cóż teraz mieszka w Klanie Lisa, ostatnio u nich byłem no bo musiałem sprawdzić jak się czuje po walce z Czystą. Jednak to matka moich dzieci i chyba została moją przyjaciółką...Właściwie nie wiem co nas łączy. Po prostu czasami się o nią martwię i lubię z nią rozmawiać, chociaż jest strasznie nudna w sumie jak ty. Ale to ciebie najbardziej na świecie kocham. A co do dzieci to cóż o Niezapominajce sam się niedawno dowiedziałem, to był dla mnie szok, myślałem, że jest tylko Zlepek, a pojawiła się ta gaduła...Naprawdę przepraszam cię Lśniący...Chciałem byś to wiedział — oznajmił cicho kocur i wreszcie spojrzał na starszego od siebie kota.
— Więc ten...Ja chyba już pójdę. W końcu nie jestem tu mile widziany, co nie?

Gągoł! (Samotnik>Klan Lisa)


Gągoł | Klan Lisa

Od Żwirowej Gwiazdy C.D Porzeczki

Jeśli chodzi o samą postawę jego syna, można stwierdzić jasno że chciał być gdziekolwiek indziej. Mógłby nawet powymieniać cały mech w obozie, byle nie musieć siedzieć przed kociarnią razem z swoją matką i czekać aż ta zrobi mu pogadankę o tych rzeczach. Tylko że ta pogadanka nie nadeszła, a przynajmniej nie w takiej postaci jak się spodziewał. Tak samo nie rozumiał, czemu liderka tak dramatyzowała. Bo to nie tak, że wyraz pyska Kaczki... był na tyle nieziemski, że nie mogła sobie odpuścić. Wracając.
Obydwoje, Żwira - liderka klanu, oraz jej syn , który od dłuższego czasu nosił miano wojownika, siedzieli dłuższą chwilę w ciszy. On cały spięty, zerkający na pstrokatą, która powoli przesuwała kikutem ogona po ziemi wypatrując czegoś. Albo szybciej - kogoś. Gdy wreszcie w wejściu do obozu zawitała rudo-biała sylwetka, kotka podniosła się na łapy. Kiwnęła na czekoladowego i w paru susach znalazła się przy jej partnerze. Ten popatrzył na nich zaskoczony i to co rzuciło mu się pierwsze w oczy... był to cwaniacki uśmieszek, który znał aż za dobrze. Zazwyczaj znaczył tyle, że ma dla niego ''Misje specjalną'', która pewnie przysporzy mu nie mało problemów.
- Kooochanie - Mruknęła z uśmiechem, energicznie machając ogonem. Rudzielec cofnął się o krok, podnosząc uszy. I chyba nie dziwne, że Kaczemu Pląsowi, który stał obok, przez głowę przeszła myśl czy to nie jest jedyny moment by nawiać. - Mam dla ciebie zadanie, godne tylko ojca tego cwaniaczka. Kaczka, nawet nie waż się stąd odchodzić, bo wyrwe ci ten ogon przy samym zadku.
Zagroziła, widząc jak srebrny przesuwa powoli łapy w przeciwnym kierunku. Zatrzymał się z łapą uniesioną w powietrzu, mrugając zaskoczony. Tak, został przyłapany. A jeszcze chwila i by go tu nie było. Wiedział że jego matka go kochała... ale mimo wszystko obawiał się, że spełni swoją groźbę, więc siadł na tyłku.
- Czyli...? - Żar odłożył piszczkę, którą trzymał przez cały czas w pysku. Kaczka albo coś przeskrobał, albo.. albo sam nie wiedział co mogło wprowadzić jego partnerkę w taki pozytywny stan.
- Idźcie na jakieś polowanie, czy coś i wyjaśnij mu o pszczółkach i kwiatkach! - Miauknęła, przekrzywiając głowę, z zamiarem odejścia. Gdzieś z boku usłyszała zażenowane ''Mamo...", co kompletnie zignorowała. Żar chciał już protestować, ale ta odwróciła głowę, rzucając - A ja idę się zająć naszą, mam nadzieje, przyszłą synową.
I po chwili obaj mogli zobaczyć tylko jej krótki ogon znikający w kociarni.
~*~*~
Gdy Żwira wtuptała energicznie do żłobka, od razu Ognista przeniosła wzrok z Gawroniej Łapy na nią.
- Żwirowa Gwiaa.... - Urwała widząc znaczący wzrok swojej dawnej mistrzyni. Westchnęła rozbawiona. - No tak, Żwirko, bo Gawron źle sformułowała zdanie! Chodziło jej o coś innego, niż posiadani własnych kociąt.
- O co dokładniej chodziło? - Pstrokata przekrzywiła głowę pytająco, podnosząc uszy na sztorc. Zerknęła na czarną koteczkę, która z zakłopotaniem urwała rozmowę z Porzeczką.
- Chodziło o to.... że chciałam zostać Królową. Ale taką na stałe. Opiekowałabym się kociakami, pomagała innym wojowniczką na przykład przy porodzie, czy przy pilnowaniu ich pociech. - Miauknęła zakłopotana, owijając ogonem łapy. Przerzuciła wzrok gdzieś na bok.
- W sumie... To nie najgorszy pomysł. Ale mimo wszystko musisz dokończyć nasz trening, by w razie czego bronić kociarni. - Żwirka uśmiechnęła się do niej lekko, siadając na miękkim podłożu.
- A... A co do Kaczki... to znaczy Kaczego Pląsu... - Czarna Terminatorka zacięła się w połowie zdania, na co liderka zareagowała rozbawieniem.
- Spokojnie - Zaśmiała się. - Nie mam zamiaru wam niczego zakazywać czy coś. Tylko żebym nie musiała cię odsyłać na twoję przyszłe stanowisko przedwcześnie, jasne?
- T..Tak! - Rzuciła z roziskrzonymi oczami, z uśmiechem na pysku. W tym czasie Szylkretowa królowa wstała, liżąc swoje kocięta po głowie na do widzenia. W końcu była umówiona z Dębem na wspólne polowanie.
- To ja lece! Czas rozruszać kości - Miuknęła energicznie, żywym pląsem wychodząc kierując się do wyjścia z kociarni -  Zostawiam ich w twoich łapach, Gawronia Łapo!
Obydwie kotki odprowadziły Ognistą wzrokiem, po czym Żwira podeszła bliżej do Gawroniej i Porzeczki.
- Więc... to ty jesteś Porzeczka, tak?

< Porzeczka? uvu>

28 lipca 2019

Od Sroczego Żaru CD Łabądka

Sroczy Żar przyciągnęła się leniwie, próbując odszukać wzrokiem siostrę. Zaraz miały ruszać na patrol. Nie była zbyt szczęśliwa, gdy okazało się, że idą tylko we dwie.
Nie trzeba było przypadkiem odnowić śladów granicznych? Kotka nie znała się na tym za bardzo, jednak rzadkością było by na patrol graniczny szły same kotki. A może to był jakiś spisek?
Gdy zlokalizowała w końcu siostrę poczuła delikatne kłucie w sercu. Kochała Zimorodka, jednak jej nienawiść do Zlepka była dla niej niezrozumiała. Podbiegła do kotki i razem ruszyły w stronę lasu. Jednomyślnie stwierdziły, że zaczną od Płaczącego Strażnika. Szły w milczeniu, żadna z nich za bardzo nie wiedziała co powiedzieć tej drugiej. Droga się niesamowicie im dłużyła, oby dwie chciały już wrócić do obozu, by zająć się swoimi sprawami. Sroka wiedziała, że nie może unikać siostry w nieskończoność, jednak tak było prościej. Nagła woń sprawiła, że oby dwie się zatrzymały.
— Samotnik — mruknęła do Zimorodka i otworzyła pysk, próbując ustalić położenie obcego kota. — Ja pójdę przodem, a ty na około
Zimorodkowa Pieśń kiwnęła łbem i weszła w głąb lasu ze stoickim spokojem. Sroka obserwowała jak ta znika w krzakach. Nie często zdarzało się spotkać samotnika na ich terenie. Szczególnie tak blisko rzeki. Skradając się powoli do potężnego drzewa, rozglądała się za intruzem. Jednak zamiast ujrzeć potężnego kocura, czy zadziorną kotkę, jej oczom ukazała się niewielka biało-czarna kupa futra. Bez wątpienia był to jeszcze kociak. Na dodatek wychodzony i zmęczony kociak. Sroka nie miała żadnego doświadczenia z kociętami i sama średnio za nimi przepadała, jednak nie wolno jej było zostawić go tutaj. Podbiegła do kocurka, nie wiedząc za bardzo co powinna zrobić i przystanęła nad nim. Pod pręgowanym futerkiem widać było zarysowane żebra. Kotka już dawno nie widziała wychudzonego kota. Kociak podniósł głowę i wybałuszył oczy na jej widok. Sroczy Żar spojrzała na niego zdziwiona. To że była trochę brudna nie pozwalało mu na takie reakcje. W końcu jest już praktycznie dorosłą kotką, należy się jej szacunek.
— K-kim j-jesteś? — szepnął zmęczonym głosem kociak.
Sroka usiadła przed nim i wypięła się dumnie. Niech wie, że ma do czynienia z potężnym wojownikiem.
— Sroczy Żar, wojowniczka Klanu Klifu — odparła pewnie, zerkając na kociaka i próbując nawiązać z nim kontakt wzrokowy. — A ty kim jesteś?
Kocurek spuścił wzrok na swoje łapy, unikając tym samym zaciekawionych ślip kotki.
— J-jestem Ł-łabądek — mruknął cicho, próbując się podnieść, jednak łapki odmówiły mu posłuszeństwa.
Kociak wyglądał tak nie poradnie. Sroka nie wiedziała jak za bardzo powinna z nim postępować. Przeklęła się w myślach, że unikała zawzięcie pociech Lawendowej Strumienia, a teraz Zaskrońca. Może wtedy lepiej poradziłaby sobie w tej sytuacji.
— A skąd się tu wziąłeś? Gdzie twoja mama? — zaczęła dopytywać się malucha, by ustalić jak się tu znalazł.
W końcu kocięta nie spadają z nieba. Jednak nim kocurek zdążył cokolwiek odpowiedzieć za drzew wyłoniła się Zimorodkowa Pieść posyłająca siostrze pytające spojrzenie.

<Łabądku? Szybka ucieczka, czy jeszcze chwilę z nami pogawędzisz?>

Od Lśniącego Słońca CD Zimorodkowej Łapy (Zimorodkowej Pieśni)

Kocur przykładał właśnie papkę z ziół do rany Zlepionej Łapy, który pozbawiony... no właśnie łapy, kurował się w jego legowisku. Ucho liliowego kocura drgnęło, gdy do środka weszła jego siostra Zimorodek z wściekłością plując na wszystkie strony liśćmi. \
- Daj mi coś na ból bo zaraz nie wyrobię - warknęła kotka, siadając ciężko na jednym z legowisk.
- Ciebie też miło widzieć, siostrzyczko - zaśmiał się Lśniący ciutkę przesłodzonym tonem, czym zdziwił ostro Zlepka, który na wpółprzytomny starał się kontaktować ze światem. No tak... nie często można było widzieć kociakożercę, który się śmieje, a co dziwniejsze jest dla kogoś MIŁY!
- Tak, tak, też cię kocham braciszku, a teraz poroooszę podaj mi coś na ten ból - miauknęła wywracając ślepkami. Kocur skończył nakładać papkę na zranione miejsce kocurka, po czym wytarł łapy w liście.
- A co żeś znowu zrobiła? - mruknął, podchodząc do stert ziół wszelakich, węchem szukając tego, czego potrzebuje - czyli ziarn maku.
- Jakie tam znowu?! - oburzyła się wojowniczka, strosząc futro na ogonie - Uh, goniłam królika ale oczywiście Barania Łapa mnie popchnął przez co uderzyłam głową w kamień - dodała zaraz już łagodniej. Mimo wszystko dało się z jej głosu odczytać chęć zemsty.
Nie dziwił się, w nim samym aż się zagotowało, kiedy usłyszał, co odwalił ten idiota. Mimo ślepoty, która dosłownie doprowadzała pręgowanego do szewskiej pasji, miał ochotę skopać tej mendzie futro za skrzywdzenie jego kochanej siostrzyczki.
- Jak chcesz się zemścić na tym wypłoszu, to chętnie ci pomogę. Co prawda nie walczę, ale znam się na ziołach, które dadzą mu do wiwatu - mimo wszystko uśmiechnął się, gdy znalazł ziarna maku, po czym podał je pointce, która od razu wzięła lek - To jak będzie, mała zemsta? - przesunął łapą po ziemi, siadając obok niebieskiej.
\
< Zimorodku? >

Od Porzeczki CD Pstrągowego Pyska

Z kotkami od Łzawego Tańca, Porzeczka miała znakomite relacje. Może dlatego, że Światło i Szop nie były kocurami, za którymi ta mała kluska nie przepadała? Tak czy siak, dokładnie z tego powodu Aronia trzymał się na uboczu, gdyż dlaczego ma się mieszać w "dziewczyńskie sprawy"? Nie rozumiał i nie chciał ich rozumieć. Kiedy te trzy cholerne hieny przebywały ze sobą, on zazwyczaj trzymał się matki, zanudzając się niemiłosiernie jej opowieściami. Czasami zastanawiał się, co znowu one knują przeciwko niemu. Życie jedynego kocura w kociarni bywa męczące, nieprawdaż?
To dlatego Pstrągowy Pysk poznała go jako pierwszego i to od niego usłyszała "Gigant!", zapiszczał czarno-biały kocurek. Oczywiście, mamuśka spiorunowała syna wzrokiem i przeprosiła za niego gościa.
— Nie byłabym sobą, gdybym przejmowała się jakimiś mizernymi wypierdkami. To twój jedyny syn? — Wojowniczka spytała, ignorując złośliwości malca.
— Nie, mam jeszcze córkę. Porzeczko, chodź tutaj! — zawołała córkę, która wyłoniła się z odmętów kociarni, opuszczając towarzystwo Szopa i Światła.
Liliowa zmierzyła rosłą kotkę wzrokiem. "Wow, jaka ona duża", pomyślała w jak najbardziej pozytywnym tych słów znaczeniu. "Chcę być taka jak ona."
— Mam na imię Porzeczka — przedstawiła się z gracją, jednak później zwróciła się do matki. — Mamusiu, czy ja też będę taka duża jak urosnę?
Ognisty Krok wybuchnęła śmiechem.
— Całkiem możliwe — odpowiedziała i zerknęła na zdezorientowaną Pstrag. — Te kociaki są cudowne, nieprawdaż?
— Ta... — Bura prychnęła, przewracając oczyma.
— Jak to jest być wojowniczką? — Porzeczka spytała śmiało z oczętami lśniącymi od podziwu.

<Pstrąguś? Porzeczka prosi o badassowe historyjki z życia Pstągini~>

27 lipca 2019

Od Lisiej Gwiazdy CD Zlepionej Łapy

Zerwanie z Lawendą, potem spotkania z Niezapominajką przy miejscu do zgromadzeń. Takie życie odpowiadało Lisowi, bo o ile liliowa była aż nazbyt ponętną kotką, tak nie znosił jej trajkotania i z pewnością gdyby ta chciała zamieszkać w klanie klifu, ten z pewnością by oberwał sobie uszy.
Piękna kotka, która doprowadza do szały swoim gadaniem. Ta... w końcu ideałów nie ma, zaś każda piękność ma jakąś skazę.
Uniósł kącik pyska ku górze, widząc liliową kupę futra, która wylegiwała się w słońcu. Podszedł bliżej, liżąc liliową za uchem, po czym zamruczał.
- Witaj, moja droga - przysiadł się do kotki, która popatrzyła nań dosyć zdziwiona. Rudzielec przewrócił oczami, jednak odezwał się w końcu - Bardzo się cieszę, że pamiętałaś o naszym spotkaniu - wymruczał, wprost do ucha zielonookiej.Oblizał pysk, wstając, po czym przeciągnął się, aż coś w jego kręgosłupie chrupnęło. Wyprostował się dumnie, podchodząc bliżej Niezapominajkowego Szlaku, naparł na kocicę klatką piersiową, aż ta z lekkim piskiem przewróciła się na grzbiet.
- Pamiętasz chyba na czym ostatnio skończyliśmy~? - wymruczał, przesuwając nosem po futrze na szyi burzowiczki - Oh, coś ty taka niedostępna~? - zaśmiał się chrapliwie, widząc jak kulka futra pod nim, zakrywa mordkę łapkami. Przesunął pazurem po brodzie córki Nowiu, zaś ta chwilę później, co prawda zawstydzona, odkryła swój pyszczek.
O.
Psia.
Mać.
- NA OSTY I CIERNIE ZLEPIONA ŁAPO!!!! - pręgowany chyba nigdy wcześniej nie był tak przerażony jak teraz. Dobierał się do kocura. DO KOCURA!!! Mysz, którą zjadł na śniadanie dosłownie podeszła mu do gardła, a nawet mała jej część skapnęła z jego pyska na trawę. Kocury popatrzyły na siebie szeroko otwartymi oczami - Ani słowa o tym. Bo zabiję - splunął Lisia Gwiazda, chcąc chociaż odrobinę uratować swój honor...
~*~
Od dnia, kiedy Lis otwarcie dobierał się do Zlepionej Łapy minęły dwa księżyce, przez które zarówno ten biologiczny jak i adoptowany syn Księżycowego Pyłu omijali się szerokim łukiem. W końcu jednak Lis postanowił - ta zniewaga krwi wymaga.
- Więc mówisz, że chcesz aby ojciec był z ciebie dumny? - mruknął niechętnie, gdy kierował się z liliowym kocurkiem wprost do lasu, pod pretekstem rozmowy. Uczeń skinął niemrawo łebkiem. Lis przystanął, gdy był już pewien, że są w bezpiecznej odległości od obozu.
- Więc wsadź tu łapę - miauknął zdecydowanie, biorąc w pysk gałąź, odsłaniając tym samym pułapkę na lisy - Nic się nie stanie, zaufaj mi - dodał zaraz, jednak w jego głosie dało się słyszeć kpinę.
- No n-nie w-wie-em... - szepnął Zlepek, pesząc się lekko.
- Oh, rozumiem, w takim razie wracamy do domu. Właściwie to podejrzewałem, że jesteś żałosnym tchórzem - zaśmiał się - Domyślam się, że włożenie łapy do zepsutej pułapki jest dla ciebie aż nazbyt trudne... - zamruczał wstając, po czym wyminął Zlepka i ruszył w drogę powrotną do obozu.
- N-nie jestem t-tchó-órzem! - wrzasnął kocurek, po czym jednym, zdecydowanym ruchem wsadził łapę do pułapki. Rozległ się donośny trzask, zmieszany z przeraźliwym krzykiem.
Lisia Gwiazda obrócił się za siebie, dostrzegając liliowego krzyczącego z przerażającego bólu, oraz jego łapę oddzieloną od ciała.
Ups...

< Zlepiona Łapo? >

Od Łabądka

— Łaaaaaaaabądku, za-zatrzymajmy się! J-jestem zmęczooooona  — jęczała, przedłużając słowa ziewnięciami Paprotka. Żeby było śmieszniej, to ona traktowała go jak przewodnika tej wyprawy do nikąd, a on absolutnie się z tym nie zgadzał i chciał polegać na niej.
Kotka nie musiała go jednak długo namawiać. Jego łapki również były drętwe i obolałe, z pewnością mniej od tych siostry, ale również powoli tracił w nich czucie. Położyli się pod pierwszym lepszym drzewem, którego grube gałęzie upstrzone liśćmi dawały choć minimalną ochronę przed palącym słońcem, lecz sucha ściółka lasu z pewnością nie była dobrym materiałem na legowisko. Mieli jednak jedynie ją. W końcu dalsze łażenie w kółko w tym upale, by tylko znaleźć trochę mchu na godzinny pobyt w tym miejscu było ostatnią rzeczą, o której w ta dwójka teraz marzyła.
— Och, Łabądku Łabądku, jestem tak bardzo głodna! Od trzech dni nie jadłam NIC! Ani najmniejszego owada! — miauknęła ostentacyjnie, czołgając się bliżej go i kładąc łapkę na karku.  — Aaaale jestem też straaaasznie wykończona, mógłbyś coś dla mnie złapać?
Kocurek natychmiast obrócił się na drugi bok i jakby skurczył. Wręcz nie cierpiał polować, a jego towarzyszka doskonale o tym wiedziała. Nie chciał, by bezbronne stworzenia cierpiały przez niego, ale jednocześnie czuł przecież, że syjamka pomaga mu i nim przewodzi, więc musiał wypełniać jej prośby. Widział zresztą, jak biedaczka jest zmarniała, a on miał jeszcze jakieś siły, i przecież udało mu się dzisiaj pośrupać kilka muszek.
— Tak. Zapoluję. Zaraz wrócę — oznajmił, stając na szczupłe łapy i mozolnie oddalając się od miejscówki wypoczynku.
Weź się w garść, Łabądku. Jedzenie mięsa i zabijanie zwierząt na pożywienie jest normalne, wszystkie koty tak robią! Ja też, twoje rodzeństwo też, więc nie rób mi tu scen i zajadaj tego zająca, szybciutko! W uszach, niczym echo odbiły się słowa Szpona. Och, dlaczego ona odeszła? I gdzie? A może po prostu zmarła i dlatego nie przychodziła? Kocurek westchnął. Nigdy nie miał okazji poznania swojej rodzicielki, jego matką od zawsze była kocica z dziczy. Z jej opowieści wiedział, że syjamska zostawiła swoje pociechy na pastwę losu. Tyle, że ruda też później to zrobiła! Kociaki włóczyły się już od księżyca, kierując się po prostu przed siebie i licząc, że w końcu gdzieś znajdą miejsce, w którym zostaną już razem, na zawsze! A może odnajdą jeszcze Miodka, Grada lub Koniczynkę? Albo ich wszystkich? Point wciąż skrycie liczył na spotkanie z burym przyjacielem, nie wierząc, że ten opuścił go bez pożegnania oraz nie powiadomił nawet o tym, że wyruszają. Musiał mieć jakiś ważny powód! Dobrze… Muszę się skupić. Teraz. Paprotka potrzebuje zjeść. Jest bardzo słaba! Martwię się o nią… pomyślał, próbując dodać sobie otuchy i determinacji. Zaczął więc węszyć. Po pewnym czasie dreptania w tę i wewtę z nastawionymi uszami, wyczuł mysz. Od razu przywarł do ziemi, mrużąc duże, błękitne oczka. Po jego ciele przeszedł dreszcz, lecz z pewnością nie był on wywołany podnieceniem. Rozpoczął ciche skradanie. Nie chcę zabijać… zrobię to szybko. Siedział jeszcze przez chwilę, a gdy wyczuł odpowiedni moment, skoczył. Jego młode szczęki błyskawicznie zatrzasnęły się na zwierzątku. Odruchowo je wypluł, gdy kubki smakowe uderzył gorzki posmak krwi. Pośpiesznie umył swoją łapę, by pozbyć się aromatu z pyska. Po zakończeniu tej czynności, bardzo ostrożnie i niechętnie wziął zdobycz z powrotem, aby następnie ruszyć w stronę tego drzewa.

***

— Jestem! Mam mysz! Dla ciebie! P-Paprotka?
Koteczka nawet nie podniosła się, nie odwróciła w jego stronę, nie odpowiedziała cichym miauknięciem. Może zasnęła twardo? Niepewnie podszedł do niej, upuścił zdobycz i szturchnął kompankę noskiem. Nie drgnęła.
— T-to n-nie j-jest śmieszne! Paprotka! — powtórzył, tym razem popychając ją przednią kończyną. Dopiero po chwili do przerażonego dzieciaka dotarło, że jest ona całkowicie sztywna i zimna. Taka… wyprana z życia. Bo w tym ciele nie było już go ani grama. — To jest żart! Ty przecież TYLKO żartujesz! Wstań już! Przestań! — zawył, nie kryjąc nadziei na cud, liczył, że córka Marzenki zaraz się podniesie. Niestety, oczywiście nie zrobiła tego, i chociaż w głębi młodzik to wiedział, po prostu nie wierzył, że ona odeszła.
— NIE! — wrzasnął po chwili. A potem po prostu biegł. Biegł, gdzie go oczy poniosą. Zostawił martwą za sobą, nie zakopaną, na pożarcie larwom i padlinożercom, chociaż absolutnie nie miał złych intencji. Chciał tylko uciec od tego wszystkiego.

***

Podróżował kilka dni, morderczym jak na kociaka tempem. Nie wiedział gdzie. W końcu, gdy szli razem, też nie mieli określonego celu. Chcieli tylko znaleźć dobre miejsce na wieczność. Teraz będzie musiał znaleźć ten nowy dom za ich dwojga.
Był już wykończony. Nie spożywał zbyt dużo posiłków, prawdopodobnie jeszcze mniej, niż za czasów, gdy Paprotka jeszcze żyła. Był smutny, wściekły, zmęczony i wszystko naraz. Chciał tylko odpocząć. Skulił się, tępo grzmocąc łebkiem o ziemię. Wtem, do jego uszu dotarł delikatny odgłos kroków. Czy on majaczy? Nie widział tu żadnych stworzeń, nie tak dużych, by mógł wyraźnie usłyszeć ich ruchy. A jednak. Szybko nad malcem pojawił się… kot!  Podniósł powoli głowę i wybałuszył ślepia. O rety, od tak dawna nie widział żadnego innego osobnika jego gatunku z wyjątkiem Paprotki!
— K-kim j-jesteś? — szepnął, wciąż nie wstając. Mimo zdziwienia połączonego z nutką strachu oraz nadziei, złe samopoczucie i wykończenie psychiczne dawały jasno o sobie znać.

<Ktokolwiek? Klan dowolny, ponieważ nie określiłam jasno położenia Łabądka. Kocur po szybkiej sesyjce z rozmową ucieknie, a za jakiś czas dołączy do kk>