Szylkretka oblizała leniwie łapę, zerkając kątem oka na kociaka i nasłuchując jego słów. Przez chwilę milczała, pozwalając, by na jej języku pozostał posmak pyłu i sierści. W końcu odezwała się poważnym, spokojnym tonem, w którym słychać było troskę:
— Bo w żłobku jest bezpiecznie. W obozie kręci się wiele większych kotów, panuje tu ciągły ruch. Ktoś mógłby cię przypadkiem nadepnąć, nawet nie zauważając... A jeśli przyszłoby ci do głowy uciec z obozu... — urwała i zmrużyła groźnie oczy. — To urwę ci uszy.
Zabrzmiało to surowo, ale bardziej jak przestroga niż groźba. W jej głosie dało się wyczuć prawdziwe zatroskanie.
— Poza obozem jest niebezpiecznie — kontynuowała cicho. — Dopóki nie zostaniesz wojowniczką, nie wolno ci opuszczać obozu bez opieki.
Zamilkła na chwilę, spoglądając gdzieś w dal. Oczy jej pociemniały od wspomnień, jakby przelotny cień przeciął ich barwę.
— Musisz tylko przetrwać tę jedną noc... — mruknęła niemal z żalem i westchnęła ciężko, jakby mówiła to nie tylko do kociaka, ale i do samej siebie. W tym momencie kilku wojowników spojrzało w ich stronę z lekkim zaniepokojeniem. Szylkretka nie czekała – szybko objęła rudą kotkę ogonem, przyciągając ją bliżej siebie w opiekuńczym geście. Tym prostym ruchem pokazała, że mała jest pod jej opieką – i że nie trzeba się o nią martwić.
— Jeśli ktoś dorosły cię przypilnuje, możesz wyjść ze żłobka. Ale sami nie powinniście się kręcić – dodała cicho, pochylając głowę ku kociakowi. Na dźwięk imienia małej kotki, uśmiechnęła się szeroko, rozbawiona. — Tak, tak, jak ta roślina — mruknęła z błyskiem w oku.
— Też masz ładne imię, Horyzont. Obyś tylko za dużych horyzontów nie miała!
Zadrżała z cichym śmiechem, a jej wibrysy uniosły się lekko od rozbawienia.
— A czy ja wyglądam na kogoś, kto chce opuszczać obóz? — zauważyła, strzygąc prawym uchem na samo wspomnienie tego, że jeśli przyjdzie jej do głowy, to Jarzębinowy Żar urwie jej uszy.
— Urodziłam się poza obozem — uświadomiła rozmówczynię.
— Jaką jedną noc? — spytała zaciekawiona, jednak ta ciekawość uleciała, widząc reakcję kotki na samo wspomnienie.
— Albo Lodowa Sałata nie chce zbytnio nami się opiekować, a Brukselkowa Zadra jest na treningu z własnym uczniem. — Horyzont polubiła Brukselkę i powoli zaczynała ją traktować jak własną matkę, czuła jak bije od niej opiekuńczość i troska o znajdki.
— Obym tylko za dużych horyzontów nie miała? Co to znaczy?
Jarzębina uniosła brew, zaskoczona odwagą kociaka. Przez krótką chwilę jej spojrzenie stało się poważniejsze, ale zaraz potem na nowo zagościł na jej pysku lekki uśmiech. Pewna siebie kotka? To mogło być zarówno błogosławieństwo, jak i przekleństwo. Medyczka miała cichą nadzieję, że Horyzont nigdy nie będzie musiała przekonać się na własnej skórze, jak bolesna potrafi być lekcja pokory. Taka odwaga... może zbyt wcześnie nabyta?
— Każdy kociak wygląda, jakby tylko czekał, żeby opuścić obóz! — rzuciła z rozbawieniem, tonem lekkiego żartu, który jednak podszyty był nutą troski. Jarzębina pamiętała doskonale, jak sama – będąc młodsza – marzyła o dniu, w którym po raz pierwszy opuści granice obozu, by odkrywać świat. Tamten zapał to niecierpliwe podniecenie... Wtedy wszystko wydawało się takie ekscytujące.
— Wiem, wiem… Urodziłaś się poza obozem — mruknęła, tym razem poważniej. — Ale to nie znaczy, że tam jest bezpiecznie. To, że raz lis cię nie dopadł, nie oznacza, że drugi raz też ci się uda — dodała ostrzegawczo, spoglądając na Horyzont z troską w oczach. Kiedy kociak wspomniała o tamtej nocy – o rytuale, który dla wielu był niczym próg między dzieciństwem a dojrzewaniem – Jarzębina na moment zamilkła. W jej spojrzeniu pojawiła się zaduma, ale na szczęście Horyzont szybko zmieniła temat. A dla medyczki była to ulga. Nie czuła się jeszcze gotowa, by wracać do tamtych wspomnień.
— Rozumiem, ech… Lodowa Sałata powinna opiekować się każdym kocięciem — mruknęła z lekkim westchnieniem i przewróciła oczami. Gdy Horyzont wspomniała o horyzontach, Jarzębina nie mogła powstrzymać śmiechu. Zaśmiała się cicho i z czułością poczochrała grzywkę młodszej kotki.
— Na razie się tym nie przejmuj! — powiedziała pogodnie. — A powiedz, nie możesz się już doczekać, aż zostaniesz uczennicą?
Na krótki moment pysk kotki spoważniał, gdy Jarzębinowy Żar stwierdziła, że każdy kociak wygląda, jakby tylko czekał, żeby opuścić obóz.
— Nieszczególnie — odparła szczerze.
Krótko skinęła głową i spojrzała w dal, w gęsty, iglasty las, jakby czegoś wypatrywała – czegoś, co umykało nawet jej przenikliwemu wzrokowi. Przez chwilę trwała w ciszy, zamyślona. Delikatny powiew wiatru poruszał wierzchołkami drzew, a zapach żywicy unosił się w powietrzu, mieszając się z wonią wilgotnej ściółki. W oddali słychać było świergot ptaków i szelest liści pod łapami jakiegoś drobnego zwierzęcia. Westchnęła cicho, jakby nagle przypomniała sobie, że nie jest sama. Powoli przeniosła wzrok z powrotem na kocię, które siedziało obok, z zainteresowaniem przyglądając się jej ruchom.
— Cóż, rozumiem... — mruknęła z lekkim uśmiechem. — Zapewne zostaniesz wojownikiem jak większość. Jednak... polowanie wcale nie jest takie złe, jak się mówi — dodała, po czym nachyliła się i kilkoma leniwymi ruchami języka wygładziła niesforne kosmyki futra na piersi. — Chociaż muszę przyznać, że nigdy nie byłam w tym najlepsza.
Zamilkła na moment, wpatrując się w cienie tańczące pomiędzy drzewami.
<Horyzont?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz