BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 maja 2025

Od Turkawki

*Początek Pory Nagich Drzew*
— Jesteś męczący… — mruknęła Stonka, myjąc swoje długie futro.
— No halo! Dlaczego? Ja tylko chcę mieć pewność, że nie jestem chory — odpowiedział obrażonym tonem Turkawka, poprawiając swoją kolekcję kamieni. Może nie były to ogony jaszczurek ani inne jego ulubione skarby, ale musiało mu to wystarczyć. — To chyba dobrze, że nie chcę nikogo zarazić, co?
— Ostatnio ganiałeś mnie, krzycząc, że twoje łapy są pełne zarazków… — powiedziała dymna, przestając się myć. Wstała i po chwili przyniosła sobie coś do jedzenia. Zaczęła posilać się myszą.
— Haha! Było śmiesznie! — zawołał zielonooki, teatralnie strącając łapą niewidzialną łzę, która rzekomo miała szybko zlecieć mu na polik. — Musisz przyznać, że było zabawnie! No dawaj! Proszę!
— Tak, bardzo — odpowiedziała pomiędzy połknięciem mięsa a kolejnym gryzem.
— Oj nie bądź taka sztywna! — przesunął się bliżej niebieskiej kotki. Podniósł głowę do góry, patrząc na wnętrze szopy, którą tak dobrze znał. Westchnął. — Nudzi mi się — wyznał, patrząc po drewnianych ścianach.
Stonka po zjedzeniu swojego posiłku uniosła główkę i spojrzała na brata.
— To popilnuj swoich kamieni. Jeszcze uciekną — mruknęła, oblizując swoje wargi. Położyła swój ogon, przypominający rybią płetwę, na łapach.
— Nie mają łap, nie uciekną — zniżył głowę i zerknął zielonymi oczami na siostrę. — Ale może chcesz je obejrzeć?
— No dobra… — po dłuższej chwili Stoneczka pokiwała głową, wyciągając łapkę po kamyki.

[210 słów]

[przyznano 4%]

Od Mamrok

*Dawno, przed przybyciem do Klanu Klifu*

Mamrok uniosła głowę, gdy Czapla położyła na jej futrze coś białego. Pachniało jednym Dwunożnym, który siedział na wielkim, wygodnym głazie, oglądając kolorowe pudło.
— Nie mam ochoty się bawić… — odparła w jej stronę, dobrze wiedząc, że ona jej nie zrozumie. Strąciła z głowy tę nieznaną z nazwy rzecz i otuliła swój nos długowłosym ogonem.
Fretka przekręciła głowę w bok, burknęła coś pod nosem i wzięła w ząbki dziwny, miękki materiał. Odeszła lekko zirytowana tym, iż jej siostra nie chciała podziwiać jej pokazu mody. Bura odetchnęła z ulgą, że znowu mogła zostać sama. Od jakiegoś czasu było jej smutno. Pochmurny Płomień się nie pojawiał. Ani nawet jego kolega. Nikt. To powodowało u niej niezrozumiałe uczucie w środku. Smutek. Przygnębienie. Samotność. Miała swoją fretkową rodzinę, która ją odrobinę pocieszała, ale to nie to samo… Bez tego głupkowatego niebieskookiego kocura, to nie to samo. Po jakimś czasie zauważyła swoją, uwielbiającą modę, siostrę. Ciągnęła za sobą długi, biały patyk…
— Czapelka! Nie! — podniosła się do pozycji siedzącej, kręcąc głową, choć nic to nie dało. Jej siostrzyczka była odwrócona do niej plecami. — Tego nie można ruszać! — wołała, ale na darmo, bo wkrótce tuż przed jej łapami pojawiła się ta zakazana rzecz.
Dźwięk przyciągania musiał przykuć uwagę Dwunożnego, ponieważ ten zdążył wstać i usiąść obok Mamrok i Czapli. Wziął w swoje bezwłose łapy tę linkę. Pokręcił głową, a na pożegnanie pogłaskał kotkę i fretkę. Podniósł się i odszedł z powrotem w stronę dużej, wygodnej skały.
— Mówiłam! — podsumowała szylkretka, patrząc na modnisię, która prychnęła zirytowana z cieniem rozczarowania kłębiącym się w jej ciemnych oczkach.

Od Mamrok

*Pora Spadających Liści*

— A ja myślałam, że jak pada deszcz, to chmurki płaczą — odparła cicho Aster, siadając przy Mamrok z głową skierowaną ku wyjściu ze żłobka. Położyła swój ogon na małych, białych przednich łapkach.
— Nic nie stoi na przeszkodzie, by tak mówić i myśleć — mruknęła, podnosząc się i patrząc brązowymi ślepiami na swoją szylkretową córkę. — Ale ciekawe, że tak mówisz…
Koteczka obróciła powoli głowę w stronę matki, zaczynając przyglądać się jej uważniej. Po chwili w jej pięknych, niebieskich oczach pojawiły się iskierki wielkiego zainteresowania.
— To ma związek z Bagnem? — przesunęła się bliżej mamy, podnosząc lekko jedną łapę w górę. — Prawda? Powiesz mi?!
— Tak — uśmiechnęła się lekko. — Tylko cichutko.
— Dobrze! — niebieskooka pokiwała energicznie główką, nastawiając uszy.
— Więc tak… — zaczęła, przypominając sobie, co kiedyś mówiła jej Kłoda. To od niej się wszystkiego dowiedziała. Szałwia nic jej nie mówiła. No może tylko to, że urodziła się nie taka, jaka miała się urodzić… — Mówiono mi, że deszcz to łzy bożków. Więc twoje określenie nie jest do końca błędne. Bożki obserwują nas między innymi z góry. Z chmur — powiedziała, wpatrując się w ogromnie zachwyconą córeczką, która zdążyła przylgnąć do długiego szylkretowego futra swojej mamy.
— A dlaczego w takim razie pada deszcz? Im jest smutno? O nie…nie chcę, żeby było im smutno… Wtedy mi jest przykro… — kociak spochmurniał, opuszczając lekko głowę w dół.— Nie smuć się! Nie grzmi, prawda? — zapytała, na co dostała powolne kiwanie głową. — To znaczy, że się cieszą! Płaczą ze szczęścia! Stało się coś, co ich rozbawiło lub są szczęśliwi z jakiejś dobrej nowiny! — wyszeptała, a następnie zniżyła swój łeb i polizała swojego kociaka pomiędzy uszami. Gdy przestała pocieszać burą, dopowiedziała jeszcze: — Gdyby grzmiało, byłoby głośno, to znaczy, że coś się stało niepokojącego lub tragicznego. Ale teraz nie ma powodu do zmartwienia. Trzeba się cieszyć z nimi!
Maluch podniósł wzrok na mamę, posyłając jej spokojne spojrzenie niebieskich oczu. Po chwili na pyszczku małej szylkretki pojawił się uśmiech.

Od Serafina

 Ciężko było sobie wyobrazić jak się czuł, kiedy ojciec wręcz siłą wypychał go do ogrodu, gdzie znajdowało się tajne przejście, którym mógł wyjść na zewnątrz. Dostał misje, bardzo niebezpieczną jego zdaniem i z całego serca nie chciał w tym uczestniczyć. Co z tego, że Omnis go zaprosił na swoje spotkanie towarzyskie? Odnosił wrażenie, że to była pułapka i nie rozumiał przez to Barona. Czy nie mówił mu, że miał się trzymać od niego z daleka? Że stanowił niebezpieczeństwo? A teraz co? Wiedziony ciekawością czy jego najgorszy wróg nie żyje, posyła go na śmierć? 
— Tato ja... ja nie wiem czy jestem gotowy... — wymiauczał do kocura pełen obaw. 
— Przestań kulić ogon i głowa do góry! Jesteś Norvichem czy brudnym samotnikiem? Jesteś już dorosły, powinieneś umieć o siebie zadbać! Zresztą bachor Sijanów też tam będzie, więc nie zrobi ci nic publicznie. Trzymaj się tłumu i zbierz informacje. Tylko tyle wymagam! — rzekł dobitnie, wykopując go na ulice. — A spróbuj tylko tu wrócić to cię matka nie pozna! — zagroził jeszcze zdając sobie sprawę, że Serafin na pewno by tak postąpił, niczym tchórz, gdyby nie dostał słownej reprymendy. 
Kremowy został sam i przełknął ślinę. Do posiadłości Van Cooinów nie było daleko, raptem jedna przecznica, ale czuł się tak, jakby miał przebyć morze piasku. 
Wziął głębszy oddech i rozejrzał się. Nie mógł stchórzyć. Wierzył, że ojciec za karę na pewno go obije. Nie chciał być tak upokorzony, zwłaszcza że pewnie to wydarzenie doszłoby do uszu jego partnerki i wtedy byłby dla niej pośmiewiskiem. 
Nie mając wyboru powolnym krokiem skierował się do rezydencji Van Cooinów. Serce tłukło mu w piersi nieprzyjemnie. Czy Omnis się zmienił? Czy plotki jakie krążą były prawdziwe? Czy to on zabił swoich rodziców, aby przejąć cały majątek do swoich niecnych celów? Musiał się tego dowiedzieć. Dla ojca, ale i dla spokoju ducha. Może te informacje były błędne? Może prawda była nieco bardziej znośna i gdy stanie oko w oko z burym nie ujrzy w nim potwora?

Od Baśniowej Stokrotki

[Po śmierci Syreniego Lamentu]

Kremowa siedziała przy wejściu do obozu, czekając na partnera, który powolnym krokiem wyszedł z legowiska.
– Gotowy? – mruknęła. Bury spuścił łeb i pokiwał głową, chwycił bukiet kwiatów i wyszedł z obozu. Wojownik przez całą drogę był cicho, jakby nie słyszał słów partnerki. Niedaleko Zmierzchającej Zatoki znajdowała się Syreni Lament. Srebrna, point kotka o śmiesznym ogonie. Siostra Dryfującej Bulwy odeszła niedawno, a para nadal przynosi jej kwiaty. Kiedy koty dotarły do grobu, Bulwa posmutniał. Kocur położył przy nagrobku kwiaty i usiadł. Wyglądał jakby wpatrywał się w pustkę, jakby nic nie mogło go już wybudzić.
– Myślisz… Myślisz, że ona patrzy na nas z góry? – zapytał. Kremowa usiadła obok niego i wtuliła się w jego bok.
– Nie jestem pewna, ale kto wie… Może nawet siedzieć obok ciebie – wyszeptała. Pręgowana nie mogła sobie wyobrazić, co mógł czuć w tej chwili bury. Czuł smutek? Żal, gorycz? Czy coś gorszego, czy w ogóle było coś gorszego…
– Wracamy? – rzuciła nagle kremowa.
– Zostańmy jeszcze chwilę… – odpowiedział. Stokrotka pokiwała głową i spojrzała się na partnera. Musnęła go ogonem, jednak on nie zwrócił na nią uwagi. Bury nadal był wpatrzony w grób siostry. A co jeżeli mu nie przejdzie…?

***

Nazajutrz sprawa się uspokoiła, bo za legowiskiem słyszała rozbudzonego partnera, ale czy na pewno? Baśniowa Stokrotka przewracała się z boku na bok, myśląc co dziś zrobi. Polowanie? Zwiedzanie nowych terenów? Patrol graniczny? Było tyle rzeczy do wyboru, a mogła wybrać tylko jedną. Nagle do legowiska wojowników wkroczył bury.
– Super! Wstałaś, idziemy na polowanie? – zapytał.
– Jasne! – odpowiedziała Stokrotka. Zadowolona wstała z miejsca i ruszyła za kocurem. Zapowiadało się im długie polowanie…

Od Chomiczej Łapy

Wyszła z obozu coś upolować. Była sama, bo sądziła, że inne koty mogłyby jej przeszkadzać przy procesie łapania zwierzyny. Szybko wróciła do obozu z myszą, bowiem uważała króliki za zbyt urocze, by je zabijać. Zobaczyła w oddali swoją mamę Przeplatkowy Wianek, chciała się jej pochwalić i dać prezent.
– Witaj Mamo, upolowałam to dla ciebie. – Pokazała jej myszkę.
– O Chomicza Łapo, dziękuję za prezent, jednak sama Cię poszukiwałam – rzekła Przeplatkowy Wianek, a sama usiadła blisko kocicy. – Wsłuchaj się w me słowa, bo plotki niosą ze sobą zawsze ziarna nieprawdy, tak samo jak słowa Norniczego Śladu.
Popatrzyła zdziwiona na swoją matkę, o jakie plotki jej chodziło, co miała wspólnego z tym Norniczy Ślad - jej druga matka? Szczerze, była bardzo zdziwiona. 
– A co się dzieje? Dlaczego Nornica miałaby kłamać? – Ta sprawa była lekko pokręcona, miała nadzieję, że Przeplatka nie ma dla niej złych wieści.
– Powiem to wprost, aby nie marnować naszego cennego czasu. Wiesz, jaka jest Nornica, bywa… – tu przerwała na chwilę, a jej wzrok powędrował na uczennicę. – … emocjonalna. Może emocjonalna to złe słowo, jednak gdy dosięgają ją skrajne emocje, bywa agresywna. Taka jej mała wada, którą nie każdy zdąży zauważyć. Chcę trzymać Cię, Świerszczowy Skok oraz Motylkową Łączkę z daleka od jej pazurów, tym bardziej, że jesteśmy po rozstaniu. Więc dam Ci bardzo dobrą radę, której powinnaś się trzymać. Idź śladami Świerszcza i trzymaj się od tej kocicy jak najdalej się da.
Szok ogarnął całe ciało, jak to możliwe, że jej matki już nie są razem? Jak to mogło się stać i czego, to była winna, chciała wiedzieć, co się stało. 
– A dlaczego się rozstaliście? Myślałam, że dogadujecie się dobrze! Co było powodem, że musieliście zerwać? – Była lekko przygnębiona, czy Norniczy Ślad wtedy już nie mogła być jej matką? Bardzo ją lubiła, była jej wzorem do naśladowania, zawsze doceniała jej siłę i dumę, wzięła od niej myśl, że kotki powinny być wyżej od kocurów, przynajmniej Chomik się to podobało, bo sama była kotką. Nie mogła sobie wyobrazić, że już nie spotka Nornicy.
– Chomicza Łapo, sprawa i powody naszego zerwania, to nie jest coś, co mogę wyjaśnić Ci w jednym zdaniu. – Ogon kocicy drgnął lekko. – Powiedzmy, że… miałyśmy inny pogląd na życie, a agresywność twej matki nie pomogła nam zniszczyć dzielącej nas bariery. Jednakowoż zależy mi na waszym zdrowiu i szczęściu, więc postaraj się trzymać od niej z daleka, dobrze?
Poczuła się trochę przygnębiona, że tak musiało się stać. Nie chciała jednak męczyć już Przeplatkowego Wianka, pytania mogły, by być już bezsensowne w tym momencie. 
– Jasne, obiecuję mamo, będę trzymać się od niej z daleka. – Pomimo że wypowiedziała słowa, które brzmiały szczerze, nie były jak najbardziej spokrewnione z prawdą. Chciała wiedzieć punkt widzenia Norniczego Śladu, może ona, by jej więcej powiedziała o tym rozstaniu? Bardzo ją kochała i nie wyobrażała się z nią żegnać, może jak nie będzie jej mamy w pobliżu, to podejdzie do niej.

Od Ziemniaka

Kocur przeciągnął się leniwie w swoim legowisku, czując pod sobą ciepło miękkiej słomy i delikatne drgania oddechów innych kociąt. Był jeszcze trochę senny, ale powoli otwierał oczy po długiej, błogiej drzemce. Rozejrzał się po żłobku — ciche miauki, mruczenia i poruszenia ogonów tworzyły spokojny, znajomy krajobraz. Leżał wśród innych kociąt, przytulonych do swoich matek, otoczony bezpieczeństwem i ciepłem. Był wyspany, wypoczęty i gotowy do działania.
Nagle, kątem oka dostrzegł poruszający się obiekt tuż obok. Coś długiego, zwinnego, pełzającego powoli jak wąż. Instynkt łowcy zadziałał natychmiast. W jednej chwili jego ciało napięło się, uszy wyostrzyły, a pazury nieznacznie wysunęły się z łapek. Bez zastanowienia, z dziecięcą porywczością, skoczył w kierunku celu, sycząc cicho pod nosem.
Uderzył z całej siły. Cel zadrżał i... nastroszył się. Dopiero wtedy Ziemniaczek zorientował się, że nie zaatakował wroga z krwi i kości, tylko... ogon własnej matki.
Kocia mama natychmiast odwróciła głowę w jego stronę. Jej spojrzenie było twarde, zmrużone i pełne dezaprobaty — dokładnie takie, jakie potrafi rzucić tylko matka zirytowana wybrykami swojego potomstwa.
— Ziemniaczku, co ty wyczyniasz?! — burknęła groźnie, przerywając swoje leniwe mruczenie.
Ziemniaczek cofnął się odruchowo, skulony i skruszony.
— Przepraszam, mamusiu… — wyszeptał cicho, ledwie słyszalnym głosikiem, wbijając wzrok w podłogę.
Matka zmrużyła oczy jeszcze bardziej, po czym westchnęła ciężko i wróciła do poprzedniej pozycji, zamaszyście owijając swój ogon wokół siebie — tym razem z dala od ciekawskich łapek syna.
Ziemniaczek zsunął się na bok, przytulił do siostry i postanowił, że na razie wrogów lepiej szukać trochę dalej.

Od Ćmiego Księżyca CD. Aster

Lubiła kocięta. Lubiła ich czyste, nieskażone serduszka. Lubiła ich słodkie pomiaukiwania... Ale teraz zaczynała już być zmęczona.
Sen zawsze był dla niej problematyczny, niepewny i niespokojny. Szepty, nieprzyjemne sny i dziwne stany półjawy i półkoszmaru... To wszystko było dla niej codziennością. Każda sekunda, każdy oddech zaczerpnięty w błogim odpoczynku był dla niej wybawieniem, czymś niemal ulotnym, nieosiągalnym. Dlatego też, kiedy cieniutki, słaby głosik wyrwał ją z tej nieuchwytnej chwili... A teraz wciąż, wciąż piszczał i piszczał... Nie mogła się skupić, nie mogła skoncentrować się na tym, aby na nikogo nie nadepnąć, nie pomylić ziół...
Słyszała, jak kociątko dzielnie budzi resztę kotów w żłobku. Wiedziała, że to było jej zadanie, zwłaszcza że Aster sama nie czuła się zbyt dobrze, sama kasłała, a nóżki jej się uginały. Ale serce jej się krajało, kiedy kociak tak bardzo chciał jej pomóc, a ona nie miała ani siły, ani pomysłu, w jaki sposób mógłby się jej przydać, jednocześnie nie sprawiając jeszcze większych problemów, pałętając jej się pod łapami. Kiedy znów usłyszała te podekscytowane piski.
— Czy mogę jeszcze jakoś pomóc? Nawet jeśli miałabym po prostu pilnować oddechu Jeżynka i Kukułki... Proszę. — Spojrzała w miejsce, z którego dobiegały słowa. Niewidzące ślepia niemal same jej się zamykały; musiała obudzić Zaćmienie, przynajmniej ją; nie chciała jeszcze bardziej obciążać starego ciała Liściastego Futra, ale pomoc siostry była dla niej niezbędna.
— Nie, nie Aster... — rzuciła, kończąc rozmowę z kocięciem.
— Aster! — Głos Mamrok rozniósł się po legowisku, robiąc robotę za Ćme. Szylkretowa medyczka już po chwili stała rozbudzona i rozglądała się po chorych. Srebrna była jej bardzo, bardzo wdzięczna. — Aster, chodź tutaj, nie przeszkadzaj Paniom Medyczkom w pracy!


* * *

Zaćmienie często wychodziła. Musiały znaleźć potrzebne lekarstwa, a w Pore Nagich Drzew było to zdecydowanie cięższe niż w jakąkolwiek inną część roku. Ćma tak bardzo się bała, że to wszystko przerodzi się w coś gorszego, w coś, czego nie będą umiały utrzymać w ryzach, a co ostatecznie przyniesie ze sobą okropne konsekwencje. Była zmęczona, była przebodźcowana.
Nigdy wcześniej w legowisku medyków nie było takiego tłoku. Nie wiedziała, w co ma włożyć łapy. Było tyle do roboty... Musiała poprosić babcie o oddelegowanie do pomocy jakiegoś wojownika, który mógłby sprawić, że walka z epidemią będzie chociaż trochę prostsza.
Miedziana Iskra była jedynym powodem, przez który jeszcze nie oszalała, nie zwinęła się w kłębek, szlochając przez cały dzień. Niestety... Nawet jej nie oszczędził pech. Pewnego dnia, kiedy Wieczne Zaćmienie z samego rana wybrała się na poszukiwanie lubczyku, dołączając do jednego z patroli, który kierował się do Złotych Kłosów, czekoladowa wojowniczka przyszła z okropną chrypą. Ćmi Księżyc, słysząc jej skrzeczący głos, niemal podupadła w sobie.
"Najdroższy Klanie Gwiazdy... Za co tak nas karzesz..." — Te słowa dudniły jej w głowie od kilku wschodów słońca, ale teraz stały się jeszcze głośniejsze.
— Prze-przepraszam za kłopot... Wiem, że miałam być pomocą, a tylko bardziej namieszałam, ha ha! — zaśmiała się niezręcznie wojowniczka, kiedy z podkulonym ogonem czekała przed składzikiem. Ćma złapała w pysk plaster miodu, który owinęły w liście buku, kiedy był świeżo zebrany od pracowitych pszczół. To jedyne co była w tym momencie w stanie podać szylkretce.
Miedź ze smakiem wylizała lepką ciecz z plastra, odczuwając ulgę niemal natychmiastowo. Od razu wzięła się do swoich obowiązków. Pomogła w wymianie przepoconego, zasmarkanego mchu, a następnie przyniosła świeży, aby wyścielić legowiska, a także taki, który nasączyła wodą z wodospadu, która jeszcze nie zamarzła całkowicie.
Na szczęście, chociaż pogoda nie była do końca sprzyjająca, a ziół mogłoby być więcej, kocięta były silne i nawet z kaszlem i mokrym od smarków noskiem bawiły się i brykały. Wszystko musiało dobrze się skończyć, prawda?

* * *

Siedziała w bezruchu.
Iskierka zgasła.
Iskierka, która rozjaśniała jej drogę, iskierka, która migotała, kiedy najbardziej potrzebowała wskazania kierunku... Ta iskierka odeszła, ta iskierka teraz będzie świecić na nocnym niebie...
Śmierć Liściastego Futra była niespodziewanie spodziewana. Oczywiście, medyczka była już w podeszłym wieku, jednak nie na tyle, aby z dnia na dzień odejść do Klanu Gwiazdy. Nie na tyle, aby zostawiać ją i Zaćmienie z całym Klanem Klifu na barkach. To była najokrutniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła niebieska kotka.
Medyczkę, leżącą spokojnie, znalazła porankiem szylkretka. Starsza była zimna i sztywna, ale pysk był pogodny, niemal pocieszający. Zupełnie jakby to był jej ostatni gest przed odejściem z doczesnego świata, jakby chciała poklepać je po grzbietach i zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że wciąż nad nimi czuwa. Cały klan nagle znalazł chwilę, aby wcisnąć się do legowiska kotek i zobaczyć co się stało; szybko jednak wychodzili, oddając się swojej własnej żałobie. Ćmi Księżyc siedziała w kącie, z dala od szeptów, z dala od cichy łez, które moczyły kamienną posadzkę. Sunęła pazurem po kamieniach, a uczucie zgrzytu przechodziło po całym ciele, uspokajając ją nieznacznie. Ona sama nie łkała; to nie miało sensu.
"Liściasta Futro jest tam, gdzie powinna być. Jest z Morskim Okiem, jest z Czereśniową Gałązką i z wszystkimi innymi kotami, które polują wraz z Klanem Gwiazdy na bezkresnych łąkach... Nie przejmuję się epidemiami, brakiem zwierzyny... To ona powinna ronić łzy za nas, za nasze marne życia..."

* * *

Po tych wszystkich nieszczęściach Klan Gwiazdy nie dawał im odpocząć. Po jednym smutku, następował kolejny. Kiedy oczywiste było, że starsi odchodzą, to nikt nie był gotowy na zniknięcie małego Jeżynka. Kociątko gdzieś... Przepadło. Akurat wtedy, kiedy cała gromada chorych poczuła się znacznie lepiej, kiedy wypuściły ich z siostrą z legowiska, wszystko się posypało. Patrole próbowały go odnaleźć, Mamrok wygryzała sobie niemal sierść z obawy o synka, a malutka biedna Aster zawodząc ogromnie, wołała brata dzień i noc, wyrywając się wręcz, aby samej wyruszyć na własne poszukiwania. Kiedy nie próbowała wymknąć się z obozu, aby "pomóc" grupom wytypowanym do tego zadania, siedziała w ciszy, pociągając noskiem, wpatrzona w ziemie. 
Ćma "widziała" jej drobną, smutnie migocząca iskierkę, słyszała, jak łka, a przyciszone piski wydobywają się z jej nieszczęśliwej mordki. Zbliżyła się powoli, nie chcąc jej wystraszyć. Usiadła i owinęła swój miękki ogon wokół drobnej sylwetki. 
— Wszyscy coś tracimy... — powiedziała cicho, wpatrując się przed siebie. 

<Aster?>

Wyleczeni: Miedziany Kieł, Mamrok, Półślepy Świstak, Kukułka, Aster, Jeżynek

30 maja 2025

Od Motylkowej Łączki CD. Wdzięcznej Firletki

 Wojowniczka, z delikatnym uśmiechem na pyszczku, trwała u boku Wdzięcznej Firletki. Serce biło jej szybciej z radości, że kotka miała dla niej zadanie. Czuła wdzięczność – nie tylko dlatego, że mogła pomóc, ale przede wszystkim dlatego, że ktoś, kogo tak bardzo podziwiała, nadal ją potrzebował. Chciała odsunąć myśli od tego, co wydarzyło się w jej rodzinie. Ból wciąż czaił się w cieniu duszy, gotowy uderzyć w najmniej spodziewanym momencie. Możliwość wsparcia Firletki – kotki, którą od zawsze uwielbiała – była dla niej niczym ciepły promień słońca po długiej, burzliwej nocy. Motylkowa Łączka nie potrzebowała większej zachęty. Gdy tylko usłyszała, że może być użyteczna, natychmiast podskoczyła lekko na łapach.
— Jasne, że ci pomogę! Mogę nawet sprzątać po nim i ogólnie pomagać! — wymruczała z entuzjazmem, powoli wychodząc z obozu.
Śnieg skrzypiał pod jej łapami, a zimne błoto chlupotało przy każdym kroku. Wbrew wszystkiemu nie śpieszyła się. Chciała, by ta chwila trwała jak najdłużej. Może to dziwne, że jako wojowniczka godziła się na obowiązki ucznia... ale wszystko tylko po to, by znów móc przesiadywać w legowisku medyków. To miejsce zawsze dawało jej poczucie bezpieczeństwa – i sensu.
— Dziękuję, ale damy sobie radę. — Firletka uśmiechnęła się czule. — Zawsze możesz wpadać od czasu do czasu, porozmawiać albo powtórzyć zioła.
Motylka skinęła głową, choć w środku poczuła ukłucie smutku. Ich drogi się rozeszły. Choć nadal rozmawiały, było to znacznie rzadziej niż kiedyś – niż wtedy, gdy sama szła ścieżką medyka. To zabawne – kiedyś były tego samego wzrostu. Teraz Motylka wyraźnie przewyższała Firletkę. Przez chwilę poczuła się niezręcznie z tą myślą. Jakby dorosła szybciej, ale wcale tego nie chciała.
— Och, rozumiem… Właściwie mam ucznia, więc też powinnam się na niej skupić — mruknęła po chwili, a potem uśmiechnęła się, odsłaniając zęby. Nie chciała, by przyjaciółka poczuła się odtrącona albo zakłopotana.
— O, no tak. Jak wam idą treningi? — zapytała Firletka, przedzierając się przez warstwę śniegu i błota. Czuły już w powietrzu zapach wilgoci, trawy i... może dalekich królików. Musiały dotrzeć tam, gdzie znajdą lepsze tropy.
— Dobrze. Słodka Łapa jest... specyficzna. Dość zadufana w sobie, ale pracowita. Każde moje polecenie wykonuje z zaangażowaniem, daje z siebie wszystko — odparła Motylka z ciepłym uśmiechem, wspominając ostatni trening z młodą kotką.
Ale za tym uśmiechem kryło się coś więcej – zagubienie. Myśli szumiały w jej głowie jak wicher. Rola medyka była ścieżką, na którą chciała wrócić. Tęskniła za nią każdego dnia. A jednak... droga wojownika też miała swoje piękno. Może tylko próbowała się do tego przekonać, by mniej cierpieć? By nie przyznać się przed samą sobą, że popełniła błąd?
— A Zawilcowa Łapa? Jak sobie radzi? — dodała szybko, zerkając ukradkiem na przyjaciółkę.
Sama nie wiedziała, czemu to pytanie cisnęło się na język. Może chciała usłyszeć, że kocur sobie radzi – ale nie aż tak dobrze jak ona. Była zazdrosna. Wstydziła się tego, ale nie mogła nic na to poradzić. To on dostał upragnioną przez nią rolę. Choć przecież sama z niej zrezygnowała. Świadomie. I każdego dnia tego żałowała.

<Firletko?>

Od Jarzębinowej Łapy (Jarzębinowego Żaru) CD. Rysiego Tropu

 Medyczka siedziała cicho przed legowiskiem medyka, zmęczona i przybita, a jej wzrok śledził koty wynoszące bezwładne ciała zmarłych towarzyszy. Wokół pyska miała zawinięte suszone kwiaty lawendy, przymocowane pajęczyną – prowizoryczna maseczka, mająca choć trochę chronić przed chorobą, która zebrała już zbyt duże żniwo. Powietrze było ciężkie, przesiąknięte zapachem ziół, śniegu i rozkładu. Czuła się okropnie. Starała się pomóc – naprawdę się starała. Przynosiła wrotycz, jedzenie, wodę. Obmywała chore oczy tak, jak kazała jej Cisowe Tchnienie. A jednak... mimo wysiłków wielu kotów wciąż chorowało. Niektórych nie dało się już uratować. Nie mogli się jednak teraz zatrzymać, załamać – choć ból ściskał serce z każdą kolejną stratą. Jarzębina westchnęła głęboko, dość głośno, jak na swój zwykle cichy sposób. Powoli ściągnęła z pyska pachnącą maseczkę. Wreszcie miała chwilę przerwy – i zamierzała z niej skorzystać. Jej zmęczone oczy wpatrywały się w biel śniegu, gdy poczuła czyjś wzrok na sobie. Odwróciła łeb i spojrzała prosto w oczy Rysiego Tropu.
— Czegoś potrzebujesz? — zapytała, starając się zabrzmieć spokojnie. Nie chciała brzmieć niegrzecznie, ale była zła. Zła, smutna i śmiertelnie zmęczona.
— Nie — odparła starsza kotka, krzywiąc się lekko. — Ale jeśli chcesz, możemy zjeść razem i porozmawiać.
Było oczywiste, że Ryś czegoś oczekiwała. Jarzębina skinęła głową.
— Jasne, czemu nie — odparła i mijając towarzyszkę, lekko zamachała długim ogonem. Podeszła do stosu i wyciągnęła wiewiórkę. Musiała im wystarczyć na pół – jedzenia było coraz mniej, dlatego każdy kęs miał znaczenie. Szylkretowa usiadła na swoim posłaniu, ukrytym pod rozłożystymi krzewami, które choć częściowo chroniły przed wiatrem i śniegiem, nie tłumiły dźwięków obozu. Mrugnęła zachęcająco do wojowniczki, która w podskokach doskoczyła do niej i usiadła tuż obok.
— Czemu nie wrócisz spać do legowiska medyka? — zapytała nagle Ryś, biorąc pierwszy kęs wiewiórki.
— Jest tam za dużo chorych — odpowiedziała Jarzębina cicho. — Każde legowisko jest zajęte. I tak mało śpię. Głównie siedzę i obserwuję... czekam, aż coś się zmieni. A poza tym tutaj... jest mi dobrze. Mam oko na cały obóz, a jednocześnie czuję się bezpieczna.
Schyliła się do wiewiórki, ale już po pierwszym gryzie wiedziała, że więcej nie przełknie. Przełknęła z trudem, krzywiąc się lekko, i spojrzała w stronę stosu, gdzie Koperkowa Łapa wybierała coś dla siebie.
— Rozumiem... Mmm... A czy ktoś w obozie nadal może być zagrożony tym kaszlem? — zapytała Ryś, podwijając łapy pod siebie i wtulając się w ogon.
— Jeśli nikt nie wejdzie do legowiska, to tylko my, medycy, możemy się zarazić. Ale... nigdy nie wiadomo. Może ktoś już jest zakażony, tylko jeszcze nie ma objawów — westchnęła, po czym przyłożyła łapę do czoła, wyraźnie zmęczona.
— Wy też możecie się zarazić? — szepnęła z niedowierzaniem Ryś.
Jarzębina nie odpowiedziała — nie usłyszała pytania albo po prostu nie miała siły już o tym mówić. Ich krótką chwilę przerwał nagły ruch w obozie. Szczypiorkowa Łapa podskakiwał niezgrabnie na trzech łapach, wspierając się o bark swojej mentorki.
— Pójdę zobaczyć, co się stało — powiedziała Jarzębina, podnosząc się, ale w tym samym momencie dostrzegła Cisowe Tchnienie. Mentorka już była przy uczniu. Nie zaprosiła go jednak do środka – z oczywistych względów. Z łapy kocurka wystawał jakiś ostry przedmiot, którego z tej odległości nie mogła dostrzec. Szybko jednak został wyjęty, a rana opatrzona.
— A jednak zostaniesz — zamruczała Ryś z uśmiechem, jakby próbując rozluźnić atmosferę.
— Tak... — mruknęła Jarzębina. — A u ciebie jak mija czas? Wróciłaś do roli wojowniczki. Pewnie się cieszysz?
Zaczęła powoli lizać przednią łapę, starając się oderwać myśli od ciężaru codzienności.
<Rysi Tropie?>
Wyleczeni: Szczypiorkowa Łapa

Od Jarzębinowego Żaru

Przeszłość – przed epidemią, między Porą Opadających Liści a Porą Nagich Drzew
Od śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, otrzymania kary oraz wyboru nowego lidera minęło już trochę czasu. A mimo to Jarzębinowy Żar wciąż pozostawała w karze. Oskarżono ją o rzekome kłamstwo. Czuła w sercu nieustającą złość i gorzką urazę. Najwięcej gniewu kierowała w stronę Cisowego Tchnienia i Topielcowego Lamentu – to ich obwiniała za całe to upokorzenie. Kiedy tylko usłyszała o wyroku, miała ochotę wyskoczyć ze skóry. Zacisnęła jednak szczęki, dusząc w sobie słowa, które cisnęły się na język. Od tamtej chwili mówiła mało – jeśli w ogóle. Nie miała oczywiście zamiaru spać z uczniami! Pf, kim ona niby była, żeby dzielić z nimi legowisko? Ze swoim bratem? W jednym gnieździe? Co to, to nie! Znalazła sobie miejsce pod jednym z rozłożystych krzewów, gdzie rozpościerał się cienisty zakątek obozu, lekko osłonięty przed deszczem i wiatrem. Tam, wśród opadłych liści i suchego mchu, uwiła sobie osobne posłanie. Tak, by każdy ją widział. Nie zamierzała się ukrywać. Nie wstydziła się. Zamierzała ciężko pracować, by odzyskać swoją pozycję i zaufanie klanu. Nie, nie zamierzała nikomu się płaszczyć ani błagać o przebaczenie. Po prostu robiła to, co jej kazano – sumiennie i dokładnie. Czyściła legowiska, usuwała stare posłania, przynosiła nowy mech. Oczyszczała obóz z gałęzi i kamieni, które mogły stanowić zagrożenie dla łap. Wiedziała aż za dobrze, jak łatwo było rozciąć poduszkę o niepozorny kamyk – a w skrajnych przypadkach, cóż, ktoś mógł się przewrócić i wbić sobie patyk w oko…
Tak naprawdę nie przejmowała się losem większości klanowiczów. Zrobią sobie krzywdę? Trudno. Ona ich wyleczy. I po sprawie. Ale nieporządek – o, to już ją drażniło. Nie znosiła chaosu na dróżkach. Musiały być czyste. Jednak było jedno miejsce, o które wcale nie dbała – legowisko medyków. Nie wolno jej tam było wchodzić, więc nawet nie próbowała. Zresztą, szczerze mówiąc, nieco ją bawiła cała ta sytuacja. Tyle obowiązków spadło teraz na jej mentorkę. Teraz to ona musiała sama zbierać zioła, leczyć rannych, czuwać nocą przy chorych. Pozbyła się swoich uczniów, a teraz musiała się męczyć sama.
Mimo chłodu panującego wokół i coraz krótszych dni, Jarzębinowy Żar wytrwale sprzątała. Praca stawała się jej codziennością – czymś, co pozwalało nie myśleć o rozczarowaniu i złości. Choć nie lubiła staruchów i obsługiwała ich możliwie szybko, żłobek był zupełnie inną sprawą. Tam chętnie spędzała czas. Lubiła kocięta. Ich niewinne oczy, niezdarne łapki, cichy śmiech, gdy próbowały złapać jej ogon, który poruszała lekko, prowokująco. Czasem lepiła kulkę z mchu i – zupełnie przypadkiem – turlała ją w ich stronę. Gdy skakały za nią z piskiem, na jej pysku pojawiał się cień uśmiechu. Często też umacniała ściany żłobka – dodawała nowe gałęzie, wymieniała mech, dbała o ciepło i bezpieczeństwo najmłodszych. Obóz otaczały nagie już krzewy i drzewa, wśród których wiatr wył przeciągle, unosząc pojedyncze liście w dzikim tańcu. Niebo było zaciągnięte chmurami, ciężkimi i szarymi jak gniew zalegający w jej sercu. Czasami spadała drobna mżawka, chłodna i nieprzyjemna. Powietrze było przesiąknięte zapachem mokrej ziemi i zbutwiałych liści. Jesień dogorywała, a zima czaiła się tuż za progiem. Ale Jarzębinowy Żar nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać. Miała obowiązki. Miała cel. I miała w sobie ogień, który, choć przygaszony, wciąż tlił się głęboko w niej – czekając, by zapłonąć z nową siłą.
Normalnie Jarzębinowy Żar pewnie tylko prychnęłaby cicho, zerkając z ukosa, gdy nikt nie patrzył. Pewnie z Koperkową Łapą szybko by się zaprzyjaźniła – naśmiewając się wspólnie z ich mentorki, wymieniając złośliwe żarty za plecami starszych. To byłoby w jej stylu. Jednak teraz… coś się zmieniło. W jej sercu zaczęło kiełkować coś nowego. Nieoczekiwanego. Współczucie. Współczucie do Cisowego Tchnienia. Współczucie do staruchów, na których dotąd ledwie patrzyła.
Medyczka, mając aż nadto wolnego czasu, miała przestrzeń do rozmyślań. Myśli nie dawały jej spokoju – pożerały ją od środka, szarpały na kawałki. Towarzyszyły jej wszędzie: gdy jadła, gdy sprzątała, gdy próbowała spać. Nawet w snach ją nawiedzały. Od kiedy dowiedziała się wszystkiego od Wiecznego Zaćmienia – o Klanie Gwiazd i Mrocznej Puszczy – coś w niej pękło. Była rozdarta. Jej własny klan… Zdawał się wyznawać mroczne duchy – nie wprost, nie otwarcie. Raczej w milczeniu. W sekrecie, nawet przed samymi sobą. A już na pewno przed innymi klanami. Wychowywana przez matkę wierzyła, że to Mroczna Puszcza była tą „dobrą” – tą, która miała rację. Ale po tym, jak poznała Klan Gwiazd… zaczęła myśleć inaczej. Niektóre zasady duchów z gwiazd wydawały się jej głupkowate, może zbędne. Ale nie były okrutne. Nie opierały się na cierpieniu innych. Wręcz przeciwnie – dawały nadzieję. I radość. Ciepło. Pamiętała ten sen, który miała kilka księżyców temu. Była w nim niby ptakiem – uwięzionym w skorupie. Rozbijała ją pazurami, aż przez pęknięcia wdarło się światło. Już, już miała się wydostać, gdy nagle wszystko pochłonęła ciemność. A potem... poczuła pazury. Ostro wbijające się w jej łapę, ciągnące ją w tył, w ciemność, której już nie chciała. Nie miała z kim porozmawiać o tym wszystkim. I, szczerze mówiąc, nawet nie chciała. Dowiedziała się tego, czego potrzebowała. Musiała tylko przez chwilę udawać głupią – zwłaszcza przed medyczką z Klanu Klifu. Ale było warto. Teraz chciała sama zdecydować. A w jej wnętrzu walczyły dwa wilki. Dwa przysłowiowe głosy sumienia.
Jeden mówił: bądź wierna matce, rodzinie i Klanowi. Zemścij się. Topielcowy Lament specjalnie cię wkopał – wiesz o tym. Zrób coś z tym. Cisowe Tchnienie? Przypadek może sprawić, że jej łapa się poślizgnie... że się potknie... Miewała koszmary, w których rozszarpywała szylkretowe futro swojej mentorki. Budziła się z przyspieszonym oddechem, sercem tłukącym o żebra.
Ale wtedy przybywał ten drugi wilk. Nie potrafił zabrać złych myśli – może nie chciał. Ale mówił: pomyśl, Jarzębino. Może to nie było celowe. Może Topielcowy Lament tylko wykonywał swoje zadanie, może inni go źle zrozumieli. A Cisowe Tchnienie? Ona też cierpi. Jest zmęczona, rozdarta. Może i ma patyk pod ogonem, może jest niesprawiedliwa wobec uczniów, ale wciąż jest... kotem. Takim samym jak ty.
Jarzębinowy Żar pragnęła jednego: ciszy w głowie. Chciała w końcu uciszyć te myśli. Nie słyszeć żadnego z wilków. Nie musieć wybierać. Wiedziała, że zły wybór może sprowadzić jej życie na manowce. A życie miało się jedno – nie warto go marnować przez źle podjęte decyzje. Dlatego próbowała przekonywać samą siebie, że jeszcze nie musi decydować. Że może przez jakiś czas pozostać bez wyboru. Przetrwać. A kiedyś… nadejdzie odpowiedni moment. Wtedy dokona wyboru – może przeciwko swojej rodzinie, może przeciwko samej sobie. Ale nie dziś. Ukojenie przynosiły jej myśli o Kaczej Łapie – uczennicy z Klanu Burzy, którą poznała na zgromadzeniu. Spotkały się potem tylko raz, krótko przed nałożeniem kary. Jeden jedyny raz… a jednak to wystarczyło. Jarzębina nigdy nie miała wielu przyjaciół. Trzymała się na uboczu, raczej złośliwa niż serdeczna, zadziorna bardziej niż otwarta. Ale w tamtej kotce… poczuła coś znajomego. Lekkie porozumienie, jakby mogły być po tej samej stronie. Czuła, że mogłaby się z nią zaprzyjaźnić. Obie mogłyby przecież razem naśmiewać się z Kosaćca! A to zawsze była dobra zabawa.
Jarzębina nigdy by się do tego nie przyznała na głos – nawet przed sobą – ale kochała swojego brata. I to właśnie dlatego lubiła mu dokuczać. Było w tym coś ciepłego, znajomego. Tak jak wtedy, gdy byli mali – kiedy gryzła go w uszy, szarpała za ogon i uciekała z piskiem, a on rzucał się za nią z udawaną złością. To był ich sposób na bliskość.
Ale teraz… to wszystko było za nią. Daleko. Odcięła się. Od brata, od przyjaciół, od wszystkiego. Został jej tylko jeden cel: zdjąć karę. Dopiero potem, kiedy wszystko się uspokoi, zajmie się resztą. Pomyśli o Kaczej Łapie, o Kosaćcu, o rodzinie, o uczuciach. O tych wszystkich sprawach z listy, które na razie musiały poczekać. Najpierw – wolność.

Nowe członkinie Klanu Gwiazdy!

BRATKOWE FUTRO

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Starość

Odeszła do Klanu Gwiazdy!


RYJÓWKOWY UROK

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Pożarcie przez wielkiego suma (zawał w śnie)

Odeszła do Klanu Gwiazdy!

29 maja 2025

Znajdki w Klanie Nocy!

 

Krewetka

Od Jeżyny CD. Czerwca

Zaśmiała się pod nosem, spoglądając na wykrzywioną w grymasie mordkę kociaka. Schyliła się i delikatnie chwyciła go za kark, tak jak jej to wytłumaczyła mama - i położyła sobie na grzbiecie. Czerwiec otworzył szeroko oczy i pysio.
— Łoooo…
Uśmiechnęła się lekko i położyła głowę na łapach.
— Fajnie?
— Fajnje!!!

***

Spoglądała ze swojej gałęzi na drzewie, jak Figa wraz z Czerwcem wracają do obozu. Cieszyła się ze swojego powrotu do obowiązków, do poprzedniego legowiska. Jednak… W żłobku wszyscy ją odwiedzali. Była w centrum uwagi, a wraz z nią dwójką kociaków, które powiła. Czereśnia u jej boku, na każde zawołanie. Uśmiechnęła się smutno. Chyba jej plan się nie powiódł.
Czuła się okropnie. Była pewna, że założenie rodziny zmieni wszystko. I tak się stało - ale tylko na pewien czas. Ciepło kocura na wyciągnięcie łapy, jednak z czasem zauważała, że to wcale nie na niej się skupia. Czerwiec i Hiacynt stali się jego oczkiem w głowie. Oczywiście, cieszyła się z tego, ale jeśli musiałaby być szczera… Wolałaby, gdyby zajmował się nią. Pomagał w czyszczeniu futerka, przynosił jedzenie… Tak jak podczas ciąży. Teraz miała wrażenie, że odeszła na drugi plan. A może nigdy się z niego nie wydostała? Może po prostu go wykorzystywała?
Nie chcąc spędzić całego dnia rozpaczaniem nad wyrzutami sumienia, podniosła się ociężałym z posłania izdrapala się na ziemię. Figa zdążyła już gdzieś zniknąć, zostawiając Czerwca na środku obozu. Podeszła do syna i trąciła go ogonem.
— Hejka — uśmiechnęła się, odganiając od siebie zmartwienia, chociaż na chwilkę. — Zmęczony?
Kocurek podniósł wzrok i zawzięcie pokiwał głową.
— Wiesz co? Tropiliśmy slady- — jego zdanie przerwał atak kaszlu. Jeżyna zmartwiona przysunęła się bliżej dotknęła ogonem brody kocurka.
— Wszystko dobrze? — Zmarszczyła brwi. — To nie brzmi zdrowo. Chodź, pójdziemy do Świergot.
Zaprowadziła ucznia do lecznicy, usadawiając go na jednym z legowisk, podczas gdy szamanka prędko przystąpiła do pracy. Posłuchała oddechu kocurka, jak i podsunęła mu jedno czy dwa ziółka. Obserwowała, jak ten przełyka je z niesmakiem. Położyła mu ogon na barkach.
— Porą nagich drzew łatwo o takie dolegliwości — westchnęła. — Musisz uważać, aby nie zasypiać z mokrym futerkiem. Chyba powiem Fidze aby nie ciągała cię po zaspach — zachichotała, gdy powolnym krokiem opuścili legowisko.


<Czerwcu?>

wyleczony: Czerwiec

Od Ballady

Dni mijały wolno. Woda kapiąca z sufitu, plamy światła powoli przesuwające się po ścianach i krzywej posadzce. Czasem przewijały się przez ich osobliwy dom inne kocie postaci, jednak żadna z nich nie zostawała na dłużej. Ogony i łapy przemykały za oknem, dziwne zapachy pojawiały się na futrach Pal czy Marionetki. Mydełko już się nie pojawiła; teraz piwnica należała w całości do trójki rodzeństwa, jak i ich dwóch opiekunów.
Przetarła łapką szarą posadzkę. Drobinki kurzu unosiły się w powietrze, a promienie słońca odbijały się od nich. Wirowały leniwie, wznosiły się i opadały. Niczym płatki śniegu. Spojrzała za okno, tam, gdzie wczoraj je widziała. Było zimno. Futerka stroszyły się, a z pyszczków ulatywała para. Jedynie zmatowiała sierść Pal dawała odrobinę wolnego od chłodu. Dotyk jej jednak stawał się po czasie przytłaczający; wyruszała więc wtedy na obchód piwnicy, wciskając głowę w zakamarki. Czasem z siostrami, czasem samotnie. Szczególnie Pacynka była do tego chętna.
Tak było i tym razem. Zaszyła się gdzieś za różnorakich deskami, pudlami i innymi rzeczami, których nazwać nie potrafiła ‐ i szperała po kątach. Oglądała skrawki lnianych worków, bryłki węgla, sznurki i karteczki. Czasem udawało się jej znaleźć inne perełki wśród stert ludzkich śmieci, jak pewne kolorowe kuleczki, niektóre z dziurkami w środku, błyszczące w słońcu, lub więcej drobnych szmatek w różnorakie wzory. Te ładniejsze znaleziska oddawała Kukiełce, wymieniając je na mizianie za uszkami, czy po grzbiecie - nie wiadomo dlaczego, zdawała się lubić takie pieszczoty. Wystarczyło znaleźć siostrze coś błyszczącego, a stawała się skłonna do takich usług. Wtykała więc nosek między pudła, deski i w inne szpary, szukając jakiś ciekawych okazów.
Jej łapka natrafiła na coś ostrego. Cofnęła się, podnosząc ją do góry; parę kropelek czegoś czerwonego skapnęła na posadzkę. Jej wzrok powędrował w stronę znaleziska. Lśniący, zdradliwy kawałek szkła spoczywał między kurzem. Chciała kontynuować swoje poszukiwania, jednak poduszeczka łapy zaczęła ją piec. Zaskoczona zmarszczyła nosek. Kap, kap, kap… Czerwień spływała cienką stróżką. Prędko pokuśtykała do Paraleli, podtykając jej zranioną łapę pod nos.
— Coś ty zrobiła? — mruknęła kocica, przyciagajaąc ją bliżej i czyszcząc poduszkę. podczas gdy Ballada grzecznie stała w miejscu. Gdy starsza puściła ją w końcu, podniosła kończynę pod sam pyszczek i zaczęła uważnie się jej przyglądać. W pewnym momencie przypomniała sobie o znalezisku, które przecież musiała zabrać… Odwróciła się, chcąc odbiec w tamtym kierunku, jednak obiła się tylko o czyjeś bure łapy.
Podniosła spojrzenie na Marionetkę i wyprostowała się. Ciotka jednak nie patrzyła na nią, ani nawet na nic konkretnego, rozbieganym wzrokiem rozglądając się po ścianach piwnicy. Wodziła nim po posadzce gdzieś za nią, szepcząc coś pod nosem. Jakieś niezrozumiałe słowa, przynajmniej z tej odległości, a nie będzie przecież podsłuchiwać… Pazury samotnika wysunęły się i zaskrzypiały o kamień. Nim jednak zdążyła się jej dobrze przypatrzeć, Paralela ze stęknięciem poderwała się z miejsca i podeszła bliżej. Marionetka wzdrygnęła się, odskoczyła do tyłu. Bure uszy przylgnęły do łaciatej głowy, gdy kocica zaczęła coś mówić. Ciotka szarpała się i protestowała, mówiła o dziwnych rzeczach, ale końcowo została zmuszona do zajęcia miejsca w kącie. Brązowe oczy przestały wodzić po ścianach z paranoją, i straciły swój wyraz; głowa opadła na rozciągnięte łapy. Ballada usiadła obok Paraleli, zdezorientowana. Kolorowe szkiełko pozostało zapomniane.

wyleczeni: Ballada, Marionetka

Od Tojadu CD. Lulka

Przyglądałem się mojemu bratu, Lulkowi. Akurat przegrzebywał krzaki w poszukiwaniu insektów. W pewnym momencie wyjął coś z nich. Położył to przy moich łapach i powiedział:
— To dla ciebie… No wiesz, za to, że tu ze mną siedzisz. Chyba.
Lulek wyglądał na lekko zestresowanego. Jego drobny ogon drżał, a sierść na grzbiecie lekko się podniosła. Na pierwszy rzut oka było to trudne do zobaczenia przez wielką grzywę kociaka. Tylko dlaczego tak się zachowywał? Pochyliłem się, aby obejrzeć to, co dał mi brat i zdziwiłem się przez to, jak ładnie wyglądał ten przedmiot! Była to biała, ślimacza muszelka, na której znajdowały się brązowe barwy układające się w jedną wielką spiralę, okrywającą całą boczną część muszli. Nigdy wcześniej nie dostałem żadnego prezentu, dlatego nie wiedziałem, jak się zachować. Po chwili przyglądania się muszelce zrozumiałem, że powinienem podziękować.
— Dziękuję, że mi to dałeś! — odpowiedziałem z zachwytem.
— Nie ma za co — stwierdził Lulek, a jego ogon przestał drżeć.
Postanowiłem, że dalej będę oglądać to, co robił mój brat, a zajmował się dalszym przeglądaniem zarośli. Tym razem jednak zajrzał jeszcze głębiej. Chciałem się przybliżyć, po to, aby mieć lepszą perspektywę i... nagle usłyszeć można było ciche trzaśnięcie. Była to muszelka, którą chwilę temu podarował mi Lulek. Roztrzaskała się na dwie mniejsze części. Wpadłem w dużą panikę i zawód jednocześnie. Tym razem serio przeklinałem swoją nieuwagę w myślach. Gdyby kocurek w tym momencie się odwrócił, to bez dwóch zdań zauważyłby to, co zrobiłem. Dlatego, zanim zdążył zrobić obrót, szybko zakryłem szczątki ogonem i szeroko się uśmiechnąłem. Lulek spojrzał na mnie wnikliwym, ale i spokojnym wzrokiem; ja udawałem, że wszystko jest w porządku. Kiedy kocurek (o dziwo bez pytań o źródło hałasu), oddalił się na wystarczającą odległość, odsunąłem ogon, aby ocenić straty. Muszelka się rozdwoiła, ale te części nie wyglądały aż tak źle. Przynajmniej tak mi się wydawało. Postanowiłem więc, że wręczę jedną z tych części Lulkowi. MIAŁEM NA PEWNO DOBRE INTENCJE.

<Lulek?>

Od Jeżynka (Wilczka) do Brukselkowej Zadry

Kilka godzin wcześniej

Jeżynek nie miał ochoty rozmawiać z siostrzyczką.
— Wszystko okej, chcę po prostu pobyć sam. Zostaw mnie! — warknął ostro, odpychając Aster. Skierował się w stronę żłobka. Położył się na swoim posłaniu i zwinął się w kulkę, kładąc głowę na swoich łapach. Naburmuszony położył po sobie uszy. Nadal był zdenerwowany tym, że każdy go traktował tak, jakby naprawdę potrzebował specjalnej opieki. Potrafił sobie sam poradzić; tak mu się przynajmniej wydawało.

✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .

Jeżynek będąc na obcym terenie jeszcze nie wiedział, gdzie się znajduje.
— Asterko! Tatusiu! Postrzępiona Łapo! — Jego monotonne piszczenie roznosiło się po lesie.
"Powinienem był z nią wtedy porozmawiać, a nie jak skończony mysi móżdżek odchodzić bez słowa” — pomyślał, po czym podszedł powoli do jednego z wyższych drzew, aby się pod nim schronić. Nie wiedział co ma zrobić, był wystraszony i przemoknięty. Ledwo co dokulał się do drzewa; był ledwo żywy i cały ubłocony. Jego czekoladowe futro było posklejane i pobrudzone błotem, liśćmi oraz trawą. Jego biała plamka na pysku była ledwo widoczna. Skulił się pod drzewem.
"Czemu musiałem się wtedy oddalić? Czemu nie posłuchałem taty…?"
Myśli szalały mu w głowie jak spłoszone ptaki.
"Może już mnie szukają. Albo… może uznali, że to moja wina?"
Las był cichy, zbyt cichy. Przez to, i przez różne myśli w glowie, kociak miał już paranoję. Tylko wiatr przeciskał się przez gałęzie jak szept, który coś przed nim ukrywał. W oddali zatrzeszczała gałąź. Jeżynkowi serce podskoczyło do gardła.
— Aaah! — Podskoczył wystraszony. Na szczęście to była tylko gałąź. Wrócił do swojej pozycji.
— Oh, Asterko... Przepraszam... — wymruczał pod nosem. Położył się na łapach i ogonem przykrył tylne łapki. Coraz bardziej zmęczony Jeżynek zaczął ignorować dziwne odgłosy lasu. Kocurek ledwo co mówił. Wydobywał z siebie słowa z wielkim trudem z powodu przemęczenia oraz tego, jak był zmarznięty po jego wodnej podróży.
Nagle nieznajomy głos wydobył się zza pleców młodego kociaka:
— Co tutaj robisz? Wiesz, że jesteś na terytorium Klanu Wilka? Jesteś tu sam? — Nieznajomy kot zadawał pytania. Jeżynek zesztywniał. Jak to na terenie Klanu Wilka?
— J-ja... jestem Wilczek... i... i jestem tu sam... cały czas jestem sam… — Młody jąkając się odpowiedział na pytania kotki. Jego ciche miauczenie było ledwo zrozumiałe, lecz starał się precyzować swoje wypowiedzi, jak najbardziej potrafił. — I... no... zgu-zgubiłem się... — Spojrzał na kotkę brązowymi ślepiami pełnymi przerażenia.
— Świetne imię, Wilczek. Nazywasz się Wilczek i znajduje cię na terenie Klanu Wilka! Ja jestem Brukselkowa Zadra. Wezmę cię do obozowiska. Jesteś przemoczony, a jeszcze jakiś chorób się nałapiesz...
Już wtedy znany jako Wilczek, pozwolił, aby młoda wojowniczka chwyciła go w zęby.

✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .

Minęło już trochę czasu. Dotarli do wejścia do obozu. Czekoladowy kociak czuł pełne zdziwienia spojrzenia na sobie. Był zestresowany i wciąż wystraszony. Przemierzając obóz starał się unikać kontaktu wzrokowego z innymi kotami.
Przekroczyli razem próg lecznicy. Brukselkowa Zadra powoli i spokojnie upuściła kociaka na posłaniu i podsunęła go lekko w stronę medyczki.
— Witaj, Cisowe Tchnienie. Mogłabyś go obejrzeć i sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku? Znalazłam go w okolicach rzeki, a jest cały przemoczony — mruknęła przyjaźnie do medyczki.

✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .

Gdy medyczka obejrzała kociaka, doszła do wniosku, że wszystko z nim w porządku.
— Wszystko jest dobrze, niech po prostu odpocznie. Dobrze, że trafił na ciebie. Miał szczęście. — Medyczka spuściła wzrok z czekoladowego kotka.
— W takim razie cieszę się. Dziękuję Ci, Cisowe Tchnienie. — Brukselkowa Zadra uśmiechnęła się łagodnie do medyczki, po czym chwyciła w zęby Wilczka i zaczęła się kierować do wyjścia z lecznicy.

<Brukselkowa Zadro?... Boję się...>

Od Miodowej Kory CD. Cisowego Tchnienia

Jakiś czas temu, gdy nowy lider nie był jeszcze ogłoszony

Kocur zobaczył, że Cisowe Tchnienie zbiera zioła, więc podszedł do niej. W końcu chciał z nią porozmawiać.
— Witaj, mamo. Przykro mi, że twoi uczniowie okazali się fałszywymi szczurami. – Mówił oczywiście o Koperkowej Łapie i Jarzębinowym Żarze. Mieli być przyszłymi medykami, a jednak zachciało im się wygłupiać. Teraz zaś nie było medyków w klanie, tylko jego matka. — Może w miocie Mrocznej Wizji i Makowego miotu znajdzie się ktoś porządniejszy i ktoś, kto traktuje obowiązki poważniej niż oni. – Usiadł na ziemi.
— Nie zamartwiaj się. Potrzebujesz czegoś? — zapytała kocica.
— Raczej nie, jestem zdrowy. — Patrzył na siebie, czy czegoś nie miał na sobie, ale wszystko wyglądało w porządku. — To głupie, że cię oskarżyli. Nie uwierzyłbym w takie kłamstwo, że mogłabyś kogoś zamordować. Mam nadzieję, że ich wyjaśnią. W końcu robienie sobie żartów, gdy jest gdzieś morderca, nie jest odpowiednie — fuknął, jakby chciał im to powiedzieć w twarz. Przecież jego matka mogła umrzeć lub stracić życie przez ich głupie gierki! Pamiętał, jak skończyła Skarabeuszowa Łapa. Nie chciał, aby to się powtórzyło na jego rodzinie.
— Oczywiście, że nie zabiłabym przywódczyni ani zastępczyni. To zdrada i hańba. — Medyczka podeszła bliżej syna i wyszeptała:
— Nigdy nie powinieneś nie doceniać przeciwnika. Nigdy nie wiesz, kto byłby zdolny do morderstwa.
Poczuł dreszcz, który przeszedł przez jego futro, aż się lekko zjeżyło. Słowa Cisowego Tchnienia brzmiały tajemniczo i lodowato i nie wiedział czemu.
— A jak myślisz, kto będzie kolejnym przywódcom naszego klanu? Dość długo go nie mamy ani nawet zastępcy. Po prostu obawiam się, że reszta klanu będzie nas widzieć jako słabych, a tego nie chcę… — Mówił to z pewnym lękiem o przyszłość.
— Chętnie wybrałabym Mroczną Wizję na przywódczynię, ale myślę, że odmówi. Powinien być to jednak ktoś z mistrzów. Może Lodowy Omen? Jest bardzo mądrą kocicą.
— Ja myślałbym, że przywódcom mógłby być tata, a zastępcą Mroczna Wizja lub Makowy Nów. —Wyobrażał już sobie swojego ojca jako potężnego i charyzmatycznego przywódcę, a u jego boku jakiegoś mistrza, który doradzałby mu. Przecież nikt nie mógł się z nim równać! Może gdyby nim został, a Miodek zrobiłby coś specjalnego, jak na przykład wykonanie jakiejś powierzonej misji, to zwróciłby na niego uwagę? Może spojrzałby na niego jak na Lament, która była jego ulubienicą, czego liliowy nigdy nie mógł zrozumieć...
— Twój ojciec jest świetnym kocurem, ale nie widzę go na pozycji przywódcy. Mamy dużo innych kandydatów z o wiele większym doświadczeniem — powiedziała Cis.
— A niby kto inny? Jest mistrzem, więc na pewno miałby największą szansę lub przynajmniej taką, jak Mroczna Wizja, Lodowy Omen i Makowy Nów! — Topielec nie był najstarszy z mistrzów, ale też nie był za młody. Na pewno miał jakieś doświadczenie, skoro nosił tak szanowany tytuł; tylko najlepsi go mieli i taki był właśnie jego ojciec.

<Mamo?>

28 maja 2025

Od Makowego Nowiu CD. Kruka (Kruczej Łapy)

Rodzicielstwo było... Dziwne. W jednej chwili obserwowała, jak kocięta się bawią i skaczą, w drugiej jak śpią, dając jej tym samym chwilę spokoju, a później musiała opowiadać historie. Tylko jaką mogłaby opowiedzieć?
– To będzie historia o ratowaniu nas, Klanu Wilka i tajemnicy naszych przodków. A wszystko to zaczęło się po śmierci wielu kotów, naszych pobratymców, w tym twojego dziadka i wujka, na jednym ze zgromadzeń gdzie to ja i Mroczna Wizja dostałyśmy ważną misję – zaczęła liliowa, opowiadając o tym jednym zgromadzeniu, gdzie to wraz ze swoją partnerką śledziły Nocny Kwiat, chcąc pokrzyżować jej plany udania się do miejsca, z którego mogła skontaktować się z Klanem Gwiazdy.
 
***
 
Nie dość, że dostała nowe obowiązki, została też po raz kolejny mentorką, tym razem jednak własnego syna. Mak wiedziała już wtedy, że będzie starać się wyszkolić go jak najlepiej, co oznaczało zero jakiejkolwiek taryfy ulgowej. Kotka znała Kruka od małego, wiedziała, że jest w stanie stać się silnym wojownikiem, godnym członkiem Klanu Wilka. Jednak nie tylko to ostatnio zaprzątało jej głowę. W Klanie Wilka było coraz więcej chorych, a łzawy kaszel nie każdy dawał radę pokonać. Wbiła pazury w ziemię na myśl o swojej pierwszej uczennicy. Jeszcze niedawno była rozczarowana zachowaniem Zabielonego Spojrzenia. Głupotą, którą się wykazała na zgromadzeniu. Ale teraz? Całe rozczarowanie zniknęło, gdy tylko kotka zobaczyła kota wykończonego przez chorobę, chwilę przed ostatnim wziętym oddechem. Gdy kilka dni później znalazła się na pogrzebie tej samej kotki, którą kiedyś trenowała. Wraz z Zabielonym Spojrzeniem na tą samą chorobę zmarła też dwójka innych kotów, Kukułcze Gniazdo oraz Szeleszczący Wiąz. A chorych jakby z dnia na dzień przybywało. Mak westchnęła cicho. Miała nadzieję, że ani Mroczna Wizja, ani żadne z ich dzieci nie trafi do legowiska Cisowego Tchnienia z tymi samymi dolegliwościami. Jej wzrok sam powędrował w stronę legowiska medyka, gdzie znajdowała się masa kotów i do którego jeszcze więcej przybywało. Tym razem była to Borsucza Puszcza, która już z daleka wyglądała na słabą. Czyżby też zachorowała na łzawy kaszel? Makowy Nów jednak nie miała czasu się nad tym zastanawiać, gdyż właśnie w tamtej chwili od tyłu zaszedł ją jej syn, Krucza Łapa.

Wyleczeni: Borsucza Puszcza 
<Krucza Łapo?>
[347 słów]

[przyznano 3%]

Od Wdzięcznej Firletki CD. Motylkowej Łapy (Motylkowej Łączki)

Podniosła spojrzenie, słysząc podekscytowanie w głosie Motylki.
— Nie mam pojęcia — przyznała. — Nawet jeśli, to kim on jest? Poza tym, czy mógłby się nam obu pokazać w tym samym czasie, w dwóch różnych miejscach? Wiem, że to Klan Gwiazdy i tak dalej, wszystko jest możliwe, ale już naprawdę nie wiem, co mam myśleć.
Przez uchylone powieki obserwowała, jak wyraz pyszczka kotki zmienia się. Cmoknęła cicho, niezadowolona, i podniosła głowę.
— To nie twój obowiązek, żeby się tym przejmować — miauknęła, łącząc spojrzenia z szylkretką. — Nie chciałam Ci zawracać tym głowy… Masz teraz trening do ukończenia.
— Ale to naprawdę nie jest żaden problem — odparła uparcie Motylka. — Sama przyjemność! My we dwie rozwiążemy tę zagadkę, nim słońce zajdzie. Tylko potrzeba nam… No… Jakiegoś pomysłu.
— Motylko — westchnęła, a kąciki jej pyszczka uniosły się lekko. — Nic na siłę. Martwi mnie to, to prawda, ale wszystko w swoim czasie. Odpowiedź sama się znajdzie — mówiła głosem zdecydowanym, ale słowa te były tylko marnymi prośbami, które mogła kierować gdzieś w górę. Przełknęła ślinę. — Chciałam tylko… Wysłuchać ciebie jeszcze raz, to wszystko.

***

Żadna odpowiedź sama się nie znalazła. Pozostała w niepewności; zmuszona do powrotu do codziennych obowiązków, bo nikt już tematu nie poruszył. Czuła się, jakby zawiodła - mimo to, żadne nieszczęście, które mogło im zostać przepowiedziane, nie nastąpiło. Jeszcze.
Uwijała się z pracą, jak na asystentkę przystało. Trenowanie Zawilca, zajmowanie się urazami uczniów czy wojowników, utrzymywanie porządku w legowisku. Starała się zawsze mieć łapy pełne roboty, nie chcąc marnować czasu. Wieczorami udawało się jej przysiąść na moment, wyczyścić futerko i kontynuować zamartwianie się. I tak w kółko.

Przypatrywała się zmarszczonemu pyszczkowi Króliczej Gwiazdy. Przebywanie w jego legowisku wprawiało ją w pewnego rodzaju strach. Próbowała go od siebie odsunąć, przecież i tak na codzień oddalał ich tylko kamienny sufit, ale nadal kąsał jej umysł i sprawiał, że każdy swój gest musiała przemyśleć parę razy. Nie wiedziała, jak kocur jest do niej nastawiony. Jej mama nadal zajmowała stanowisko zastępcy, jednak… Co myślał sobie teraz o ich rodzinie, po tym, jak stracił jedno z żyć z łap Pierwomrówki? Co wiedział, czego nie wiedziała ona?
— Proszę — podsunęła kocurowi wrotyczu, który miał pomóc z jego bólem głowy. Wzdrygnęła się pod spojrzeniem zielonych oczu, chcąc czym prędzej wycofać się na zewnątrz, jednak zatrzymała się nagle. Przełknęła ślinę i otworzyła pyszczek.
— Czy… Czy wiadomo, co się stało z Pierwomrówką? — spytała cichym głosem. Kocur odwrócił spojrzenie i westchnął ciężko.
— Wdzięczna Firletko — zmarszczył brwi. — Nie teraz.
Skinęła głową i wycofała się z legowiska, a jej policzki paliły ze wstydem. Głupia.

***

Podniosła parę wysuszonych kwiatów floksu, oraz łodyżkę lubczyku. Jasnoróżowe płatki zioła były przyjemną odmianą kolorystyczną od biało-brązowego otoczenia poza ścianami legowiska.
Z zamyślenia wyrwał ją kaszel Bobrzego Siekacza; prędko odwróciła się i wróciła do chorego. Podała mu lekarstwo, przy okazji tłumacząc asystującemu Zawilcowi, co powinni zrobić, jeżeli choroba rozniesie się po większej ilości kotów. Tej pory nagich drzew na szczęście spotkali się tylko z jednym przypadkiem białego kaszlu, z czego się cieszyła, ale wolała być przygotowana na jakiekolwiek nieprzyjemnego ewentualności.
Głowa przewodnika opadła na posłanie, na którym utkwiło jej spojrzenie. Zmarszczyła brwi. Wyglądało dość marnie, i… Twardo. Podobnie jak reszta posłań. Westchnęła, odwracając się do wyjścia. Skoro Bobrzy Siekacz ma spędzić u nich, jakiś czas, pod obserwacją, to niech przynajmniej będzie mu wygodnie. Poleciła Zawilcowi, aby zjadł coś i odpoczął, po czym wychyliła głowę z legowiska.
Wychodząc, praktycznie wpadła na Motylkową Łączkę. Cofnęła się o krok, a na jej pyszczek wstąpił uśmiech.
— Motylko — miauknęła ciepło — Nie widziałam Ciebie dzisiaj. Co Cię tutaj sprowadza? — Po chwili zmarszczyła nosek i szybko zlustrowała młodszą wzrokiem. — Coś się stało?
Szylkretka uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.
— Nie, wszystko dobrze. Po prostu chciałam sprawdzić, co robicie — zachichotała. Jej wzrok powędrował za Firletkę, w stronę legowiska medyka; jej oczy posmutniały nieco. — A więc?
— Nic nadzwyczajego — westchnęła, strzepując puchatym ogonem. — Bobrzego Siekacza dopadł biały kaszel. Właśnie, mam dla mas zadanie — zastrzygla uszami i powoli skierowała swoje kroki do wyjścia z obozu; Motylka tuż za nią.
— Jakie?
— Widzisz, chciałam, aby został u nas chwile na obserwacji — zaczęła. — Nie chciałabym, aby się mu pogorszyło, jeszcze pozaraża innych. Ale… Zauważyłam, że mamy strasznie niewygodne posłania — zmarszczyła nosek. — Będzie siedział z nami parę wschodów słońca, trochę mu mogę to umilić. Myślisz, że mogłabyś dla mnie zapolować na jakiegos drobnego królika, a potem oskubałybyśmy z niego trochę futra? Trudno teraz o jakiekolwiek miękkie rośliny, a nawet pióra ptaków… A czymś muszę te legowiska wyścielić.


<Motylko?>

wyleczeni: Królicza Gwiazda, Bobrzy Siekacz

Od Modliszkowej Ciszy do Barszczowej Łodygi

Kocur przechadzał się po podmokłej ziemi okrytej równie mokrą trawą. Przemierzał tereny Klanu Burzy w poszukiwaniu nowych okazów do jego kolekcji, co chwilę zaglądając pod leżące kamienie i kawałki spróchniałego drewna. Podniósł jeden kamień; pustka. Drugi to samo. Powoli tracił nadzieję, że cokolwiek dzisiaj znajdzie. Kremowy zaczął zastanawiać się, czy nie lepiej już powrócić do obozu, by nie nabawić się żadnej choroby. Podniósł kolejny kamień, pod którym pół zakopane patrzyło na niego mieniące się… coś? Wojownik od razu zaczął delikatnie odkopywać tajemniczy przedmiot, jego serce biło szybciej przez ekscytację, a jego oczy zabłyszczały.
Gdy już odkopał sekretny, czarny, mieniący się na niebiesko przedmiot, prychnął z rozczarowaniem. Okazało się, że była to oderwana pokrywa skrzydła jakiegoś chrząszcza. Zirytowany machnął ogonem i powrócił do obozu.
Przy wejściu przywitał go czekoladowy wojownik; Barszczowa Łodyga, który dołączył do jego powolnego marszu w stronę legowiska wojowników.
— Dzień dobry, Modliszkowa Ciszo, gdzie się podziewałeś? — zapytał kocur, najwyraźniej wybierając kremowego jako ofiarę do rozmowy.
— Byłem w okolicach wrzosowiska. — odpowiedział zwięźle.
— A cóż to porabiałeś na wrzosowiskach? — Barszczowi najwyraźniej nie wystarczyła krótka odpowiedź. Ewentualnie chciał kontynuować konwersacje? Kto wie.
— Szukałem nowych okazów do kolekcji.
— Do twojej kolekcji owadów? — dopytał, najwyraźniej wcześniej musiał zauważyć precyzyjnie ułożone martwe stawonogi przy posłaniu Modliszki.
— Tak. Czy mogę ci w czymś pomóc Barszczowa Łodygo? — zapytał, zatrzymując się i odwracając wzrok w kierunku rozmówcy.

<Barszcz?>

Od Lulka CD. Wężynki

Gdy tylko Lulek zauważył matkę opuszczającą żłobek, skrył się za jego ścianką, a następnie niepostrzeżenie wślizgnął się do środka, przemycając błyszczącego chrząszcza w pyszczku. Kiwnął głową w kierunku Juniorki i wraz z nią potuptał w kierunku piastunki, która leżała na jednym z miękkich posłań, po czym upuścił owada tuż przed nią. Żyjątko wylądowało na grzbiecie, machając nóżkami w powietrzu i usilnie starając się przewrócić z powrotem na brzuch.
— Wiesz, co to jest? — spytała szylkretka, łapką wskazując w kierunku ich zdobyczy. Kocurek na jej słowa odwrócił żuczka tak, aby księżniczka mogła lepiej się mu przyjrzeć. Przygniótł go delikatnie, nie chcąc go uszkodzić, pilnując jednocześnie, aby przypadkiem nie uciekł.
Opiekunka spojrzała na nich, wyraźnie zdziwiona. Uniosła głowę z mchowego legowiska i zbadała wzrokiem położone przed nią coś.
— Robak? — Przekręciła łebek w bok, obrzucając oba kociaki pytającym spojrzeniem. — Twój brat raczej wie takie rzeczy…
Rodzeństwo spojrzało na siebie i prędko pokręciło głowami, zaprzeczając. Przecież nie o to im chodziło! Wiedzieli doskonale, że to robak! Ale nie mógł być zupełnie zwyczajny, prawda? Musiało być w nim coś niezwykłego! Pospolity owad nie przybrałby tak oszałamiających kolorów, czyż nie? Dodatkowo jego pancerzyk zdawał się stale je zmieniać.
— Ale nie jest zwyczajny… — zaprotestował Lulek, marszcząc nosek. Jego ogonek poruszał się nerwowo w obie strony, gdy przyglądał się królowej z wyczekiwaniem wymalowanym na ciemnym pyszczku — Tak, jak koty, prawda? Powstały z różnych rzeczy… Więc on też musiał. Jest kolorowy i błyszczący… Wygląda trochę, jak niebo odbijające się w rzece nocą. To musi być znak. W końcu żyjemy w Klanie Nocy, który dodatkowo jest blisko związany z wodą…
Jego siostrzyczka jedynie potakiwała, niby słuchając lulkowego wywodu, ale raczej nieszczególnie podczas tego uważała. Jej żółte ślepka co chwilę bowiem zerkały w stronę chrząszcza i lśniły z ekscytacją godną sroki polującej na nowe błyskotki.
Kotewkowy Powiew uśmiechnęła się delikatnie, gdy kocurek mówił i ewidentnie powstrzymywała śmiech, gdy już skończył - czego ten prawdopodobnie nie zauważył, skupiony na wymyślaniu kolejnych dziwnych teorii na temat owada. Starsza kotka westchnęła cicho, po czym podniosła się do pozycji siedzącej, kładąc ogon wokół własnych łap. Głową wskazała kociakom, aby usiadły, a następnie zaczęła opowiadać (zupełnie-nie-wymyśloną-na-poczekaniu) historię, jaka wiązała się z przyniesionym przez nie insektem.

< Juniorka? >

Od Miodowej Kory CD. Lamentującej Toni

Jakiś czas temu

Iskrząca Nadzieja zebrała się i usiadła obok Miodowej Kory.
— Cześć, Miodku! Co myślisz o tym, żeby przekazać naszą nowinę Rysiemu Tropowi na dzisiejszym zgromadzeniu? Mam nadzieję, że nasz nowy lider niczego nie spapra... — mruknęła, ciepło się uśmiechając i trochę chichocząc przy ostatnim zdaniu.
Kocur zobaczył Iskrzącą Nadzieję obok siebie i od razu się uśmiechnął.
— Oczywiście, w końcu ktoś musi być pierwszy. Nie mogę już ukrywać, że jestem ze wspaniałą kotką.... — Przyglądał się jej, rozmyślając nad tym, jaka była piękna. Zwłaszcza nocą, gdy księżyc oświetlał jej sierść.
Wojowniczka zarumieniła się, wtulając się na chwilę w kocura, chcąc pochłonąć jego zapach. Potem podniosłam pysk, a on go zniżył. Ich nosy się dotykały. Nagle Nikła Gwiazda zawołał ich do wyruszenia na zgromadzenie.
— To... które z nas ma jej to powiedzieć? — zapytała Iskra.
— Ja jej to powiem, jest moją siostrą. — powiedział Miodek, w tłumie szukając niebieskiej szylkretki. — Widzisz ją gdzieś? Dobrze się schowała. — Zaczął się przepychać między kotami, ale nadal nigdzie nie widział Ryś. Bardzo chciał jej to powiedzieć tak, aby uniknąć ciekawskich oczu. Zwłaszcza, że inni mogliby od razu o tym opowiedzieć reszcie, a on nie chciał, żeby ta wieść szybko się roznosiła.
— Dobrze, ale chciałabym przy tym być, okej? Natomiast widzieć jej, niestety nie widzę… — W tej samej chwili dotarli na Bursztynową Wyspę.
— Może jest zajęta? W końcu jest dużo kotów, pewnie z kimś rozmawia. — Liliowy nadal przeciskał się przez tłum; nagle zobaczył Lament i stwierdził, że zmienia plany. — Dobra, to zrobimy inaczej; idziemy do Lamentującej Toni. Chodź za mną! - powiedział głośno do Iskry, żeby jej nie zgubić.
— Dobrze, już idę! — krzyknęła kocica za nim, przeciskając się przez tłum.
Miodowa Kora obejrzał się za siebie; Iskra była już przy nim, więc poczuł ulgę. Podszedł razem z nią bliżej do Lamentującej Toni. 
— Witaj, siostro, jak tam spędzasz zgromadzenie? — spytał samotnie siedząca kotkę.
Jego siostra wzruszyła ramionami na słowa brata, krzywiąc się nieznacznie.
— Normalnie — odparła, odwracając na moment wzrok. Dopiero po chwili zwróciła uwagę na kotkę, stojącą tuż obok niego. — A ta to kto? — Spojrzała na Iskrząca Nadzieję.
— Cześć, Lamentująca Toni! Jestem Iskrząca Nadzieja, powinnaś mnie kojarzyć, jesteśmy z tego samego klanu... ale tak czy siak, nie po to tu jesteśmy. Miodowa Kora i ja chcielibyśmy Ci coś przekazać — mruknęła przyjaźnie partnerka Miodka, z ciepłym uśmiechem na pysku.
Miodowa Kora nie rozumiał czemu jego siostra była trochę wredna. Może nie miała humoru? Może radosna nowina którą ze sobą niósł podniesie ją na duchu?
— Wiesz, Lamentująco Toni, wszystko działo się tak szybko i przez jakiś czas nie chcieliśmy tego ujawniać, ale stwierdziliśmy, że nasi najbliżsi zasługują na to, by wiedzieć; zdecydowaliśmy, że będziesz pierwszym kotem, który będzie to wiedział. W końcu jesteś moją najbliższą siostrą, zaraz po Rysim Tropie i Skarabeuszowej Łapie. — Wymienił spojrzenie z Iskrzącą Nadzieją, po czym kontynuował:
— Zostaliśmy partnerami! Cieszysz się, siostro? — Spytał ją, ekscytując się tym, że mógł w końcu komuś się zwierzyć.
Dymna kotka tylko wydęła górną wargę, zmrużyła oczy i skrzywiła się, marszcząc nos.
— Wy?... To znaczy.... Ty i... Ona? Mroczna Puszczo, miej nas w opiece... — wymamrotała, ściągając brwi.
— Chyba niezbyt spodobała jej się ta nowina... N-nie lubi mnie? — wyszeptała Iskra na wpół do siebie, na wpół do Miodka. — A... — zaczęła z łamiącym się, ściszonym głosem. — A-a jeśli będzie przeciwna? P-przeciwna Nam? — wybełkotała jego partnerka, robiąc dwa małe kroki w tył.
Kątem oka Miodek zobaczył, jak po chwili milczenia wojowniczka staje jednak na przeciwko jego siostry:
— Nie rozumiem, coś jest nie tak? Jesteś temu przeciwna? — spytała czekoladowa spokojnie, z pyskiem bez krzty jakiejkolwiek emocji. To nie był ani sarkazm, ani nic innego.
Miodowa Kora spojrzał na siostrę.
— Tak, ona i ja. Jesteśmy partnerami; przy okazji, ona ma imię. — Co jej się nie podobało w Iskrzącej Nadziei? Była idealna, a dymna tego nie rozumiała. — Przepraszam bardzo, co ci się nie podoba? Że mam kogoś jak ona? — powiedział dosyć pretensjonalnym tonem. Mimo to starał się być cicho, żeby nikt nie usłyszał. W końcu to było zgromadzenie.
Lament przewróciła oczami, nagle zmieniając mimikę pyska; z zaskoczenia przeszła w zdenerwowanie. Machnęła swoim krótkim ogonkiem i prychnęła.
— Oczywiście, że mi się nie podoba! Ooch, tata byłby zawiedziony — jęknęła, teatralnie kładąc łapę na swojej klatce piersiowej.
— Co jest we mnie złego? O co masz teraz problem? Próbuję to tylko zrozumieć, nie chcę wszczynać niepotrzebnych kłótni... — powiedziała Iskra. — Mogłabyś być trochę milsza dla Miodowej Kory, w końcu jest Twoim bratem — dodała po chwili.
Liliowy nie widział nigdy tak chamskiej postawy u innego kota, jak u Lamentującej Toni. Miał ją już powyżej uszu. Słuchając jej żałował, że wybrał ją pierwsza, żeby wiedziała o jego związku z Iskrą. Mogłaby w ogóle o tym nie wiedzieć. Może Rysi Trop byłaby bardziej wyrozumiała.
— Jakby ci to powiedzieć siostro, jestem już dorosły, więc mogę sam sobie wybrać partnerkę z mojego klanu. Naprawdę nie rozumiem, co ci się nie podoba. Jest miła, zabawna, piękna i przy okazji jej język tak nie lata jak tobie. — fuknął na Lament. Chyba ta noc nie będzie spokojna.
— Ale charakterem i inteligencją to ona nie grzeszy... — wymamrotała jego siostra. — Doprawdy, eh.... Jak ci było? Iskrzące Niebo? A z resztą! Na pierwszy rzut oka nie podoba mi się w tobie wszystko i jestem pewna, że tata podzieli moje zdanie... Już i tak wystarczy, że Miodek to chucherko; nie potrzebuje jeszcze słabej partnerki.
Iskrząca Nadzieja ponownie się odezwała:
— Przepraszam? Wypraszam to sobie. Wraz z tymi słowami pokazałaś, ile to o Tobie świadczy. Z tego co widzę, to Ty nie grzeszysz ani uprzejmością, ani charakterem. Więc najpierw popracuj nad sobą, a potem oceniaj innych, dobrze? Wiesz, nie każdy zniesie takie komentarze tak dobrze, jak ja. Jeśli w ogóle inni coś Cię obchodzą, bo właśnie mi pokazałaś, że jesteś egoistką, zapatrzoną w siebie i swojego faworyzującego ojca. I nie przyjmij tego źle, naprawdę nie lubię mówić takich rzeczy i nie chciałam tego robić, ale zraniłaś zarówno mnie, jak i Miodka. Gdybyś zmieniła zdanie i stała się trochę bardziej... cóż... akceptująca i nieco milsza, to zapraszam do ponownej, może tym razem milszej rozmowy. Bo wiesz... Starałam się być miła, ale nie jestem na tyle naiwna, aby dać sobą pomiatać i jeśli trzeba, będę też wybraniać Miodową Korę, czyli mojego partnera, a jeśli Ci to nie odpowiada, to już Twoja sprawa — powiedziała Iskra.
Kocur słuchał uważnie swojej partnerki, słysząc każde wymówione słowo. Słyszał, jak walczyła o niego i przy okazji również o siebie. To wszystko sprawiło, że poczuł dumę. Miał wrażenie, że zrobiła jakiś postęp przez ten czas i starała się wyeliminować jej słabości, czyli nadmierne pozwalanie na ranienie siebie.
— Iskrząca Nadzieja ma rację, nie powinnaś jej oczerniać tylko dlatego, że ci się nie podoba. Przy okazji Iskierka nie jest słaba, jest silną i zdeterminowaną wojowniczką, jak każdy z nas w Klanie Wilka. Nie polecałbym ci też oceniać kota, którego ledwie znasz i nie umiesz prawidłowo jego imienia wypowiedzieć. Jeśli chcesz to powiedzieć Topielcowemu Lamentowi, to możesz, ale w tym momencie mało mnie to obchodzi. Po prostu mi przykro, że nasza rozmowa tak wygląda. Jesteś moją siostrą, więc myślałem, że będziesz się cieszyć z tego, że znalazłem kogoś, kogo kocham — dodał liliowy.
Kocica w odpowiedzi zaśmiała się sucho. Jej zęby błysnęły w złośliwym uśmiechu.
— Zakochane gołąbeczki... Śmiechu warte — parsknęła. — Zaraz pewnie jeszcze z kociakami wyskoczycie, co? A potem płacz, bo bachory wam głowę zawracają…
— Zobaczymy co powiesz, kiedy sama sobie kogoś znajdziesz. Jeśli w ogóle będziesz na tyle... Pf, znośna i kulturalna dla kogokolwiek. Może i byłam słaba, ale już nie jestem i nie mam zamiaru być!
— Jeśli będziemy mieć jakiekolwiek potomstwo, to nie będzie dla mnie problem wziąć za nie odpowiedzialność — powiedział Miodek, po czym pomyślał:
“Dlaczego Lament mówiła o dzieciach, skoro nawet ich nie posiadała?”
Raczej wątpił, że ktoś się z nią zwiąże z takim jej nastawieniem i jeszcze będzie chciał miot.
Lamentująca Toń parsknęła, a jej górna warga drgnęła delikatnie.
— Słuchaj — zwróciła się do brata. — Z doświadczenia innych kotów mogę się domyślać, że kociaki to tylko kolejne przekleństwo, z którym trzeba się użerać do końca życia. Zresztą, co ja gadam! Partner to też udręka; zwykły rzep przyczepiony do futra. Rób co chcesz, ale pamiętaj, żeby nie przychodzić do mnie z płaczem gdy ci będzie ciężko.
Następnie posłała pełne pogardy spojrzenie Iskrzącej Nadziei.
— Uwierz mi, nie potrzebuję drugiego kota, aby czuć się dobrze. — wypaliła, po czym odwróciła się i zrobiła krok do przodu, znikając z zasięgu wzroku Miodowej Kory i Iskrzącej Nadziei.
Czekoladowa kotka grzecznie wysłuchała słów siostry Miodka, a potem odparła:
— Zobaczymy...
Następnie zwróciła głowę w stronę partnera.
— A-a jeśli ona ma rację? Jeśli nie nadaje się na p-partnerke? M-matkę? Jeśli będę jak Borsucza Puszcza i opuszczę je wtedy, kiedy będą mnie p-potrzebować?
Miodek słuchał Lamentującej Toni z uwagą, starał się jej nie wtrącać w słowo. Był tylko zawiedziony jej postawą, a smutek mieszał się z zawodem co do siostry. Nie tego oczekiwał po niej. Nie sądził że Iskrząca Nadzieja wywrze na niej tak wiele emocji. Gdy jego siostra zdecydowała się odejść, nie protestował. Niech idzie, nie jego sprawa. Jego spojrzenie przeniosło się na jego partnerkę i od razu zmiękło. Słuchał jej przez chwilę i odparł:
— Nie mów tak, moja siostra tylko tak mówi, żeby cię wywrócić z równowagi i nie wierzę w to, że będziesz jak twoja matka. Jesteś silna, udowodniłaś to rozmawiając z moją siostrą, która nie jest łatwym rozmówcą. Gdybyś była matką, to byłabyż najwspanialszą w Klanie Wilka, a ja najwspanialszym ojcem. — Oparł się o nią. Księżyc świecił na niebie, oświetlając wszystkich czterech przywódców. Jego partnerka odpowiedziała tylko:
— Dziękuję Miodku. Cieszę się, że Cię mam. — mruknęła cicho, wtulając się w niego z drżącymi łapami.
Liliowy kocur wtulił się w nią ze wzajemnością.
— Jestem tu dla ciebie, pamiętaj o tym. Ja... — Nagle jeden z przywódców zaczął przemawiać. Dwa koty wtulone w siebie słuchały przywódcy. Oba koty wiedziały tylko, że w trudnych sytuacjach mogą na siebie liczyć, bez względu na wszystko co się stanie, nawet pomiędzy ich rodzinami.

<Lament?>

Od Aster CD. Jeżynka (Wilczka)



— Jeżynku, wszystko w porządku? Wyglądasz na przygnębionego… Słyszałam, że kłóciłeś się z Tatą… — mruknęłam, przytulając się do niego.

— Wszystko okej, chcę po prostu pobyć sam, zostaw mnie! — warknął ostro kocurek, odpychając mnie.
— W razie, gdybyś zmienił zdanie, to zawsze możesz ze mną pogadać. Kocham Cię — szepnęłam tylko, jednak on mnie olał i poszedł do żłobka.
Było mi bardzo smutno, ale uszanowałam to, że chcę być sam.
"Mam tylko nadzieję, że pamięta, że nadal go kocham i że zawsze może ze mną porozmawiać…" — pomyślałam, kierując się do legowiska medyczek, aby uporządkować je po naszej porannej zabawie.

★ ★ ★ 

— A-ale co to znaczy n-nie ma… — wyjąkałam z zaszklonymi oczami, wpatrując się w tatę, który wbijał wzrok w ziemię.
— Gdzie jest Jeżynek?! Dlaczego on w ogóle opuścił obóz?! Gdzie jest mój brat… — pisnęłam, kiedy łzy zaczęły spływać mi po policzkach.
Świdrowałam wzrokiem Pochmurnego Płomienia, który nadal nie oderwał wzroku od jednolitego podłoża.
— Nie n-nie… — wychlipiałam, robiąc dwa małe kroki w tył.
Zaraz później, jak na automacie, wystrzeliłam w stronę legowiska medyczek.
— Aster! Wracaj tu! — krzyknął za mną Pochmur, jednak ja miałam go aktualnie gdzieś.
— Zostaw mnie! — odpowiedziałam tylko.
Wskoczyłam na pełnej prędkości do posłania, w którym jeszcze tego samego ranka leżał mój brat i zakopałam się w nim, przyciskając niewielki nosek do tego właśnie miejsca, aby móc poczuć słaby zapach czekoladowego kocurka.
— G-gdzie jesteś Jeżynku… Potrzebuję Cię, p-przepraszam, że z Tobą nie porozmawiałam. Nie powinnam pozwolić Ci tam iść! Jestem złą siostrą!

< Jeżynku?! Gdzie jesteś, nie zostawiaj mnie! Przepraszam! >

Od Cykoriowego Pyłku

 *Końcówka pory opadających liści* 

 Wiatr powiewał jego cynamonowym futrem, gdy ten obserwował taflę jeziora, za którym ciągnęły się tereny Klanu Nocy. Czy oni mieli podobne problemy do tych w Klanie Burzy? Musieli mieć. Każdy z klanów miał swoje własne wyzwania, z którymi musiał się zmierzyć i nie zawsze były one proste. Chociaż może nie znał każdego problemu, z jakim inne klany się zmierzały, to jego zdaniem, Klan Burzy miał najtrudniej. Otoczony przez inne klany, bez żadnej drogi ucieczki. Do tego jeszcze wieża, w której znajdowały się dwa najważniejsze legowiska, była widoczna z dali. Westchnął cicho, a jego łapy zmierzyły brzegiem ku granicy z Klanem Nocy. Mimo tych wad dalej uważał Klan Burzy za swój dom. Tu się wychował, stąd pochodziła jego rodzina i tu powrócił, kiedy potrzebował schronienia dla siebie i swoich kociąt. Stanął nagle, gdy do jego uszu dotarł czyjś głos, a swój wzrok skierował w stronę jego źródła. Może nie mógł rozszyfrować dokładnych słów, które usłyszał, jednak nie brzmiały one przyjaźnie. Wręcz jak syk posłany innemu kotu. Wziął głęboki wdech, a jego łapy zmierzyły w stronę dźwięku.
 – Jak śmiesz tak mówić?! – Ponownie kogoś głos dotarł do jego uszu, jednak tym razem brzmiał on znajomo. – Dzięki mnie znajdujesz się w Klanie Burzy, a nie gnijesz w jakiejś norze z kociętami jako samotnik.  Powinnaś być mi wdzięczna, a nie wypominać mi moje słowa.
 – Nic Ci nie zawdzięczam. To była tylko decyzja Obserwującej Gwiazdy, a nie twoja. Nawet jeśli nie ty przyprowadziłabyś mnie do obozu, to zrobiłby to następny napotkany przeze mnie patrol. – Nowy głos dotarł do jego uszu, a po chwili dostrzegł dwie szylkretowe, znane mu dobrze kocicę. – Poza tym nie raz ratowałam Ci tyłek, a uszy mi więdną, gdy słyszę ponownie, że rozpaczasz nad Mysią Łapą. Twe słowa nie przywrócą jej do życia.
 – Jakim prawem nie czujesz nic po jej stracie?! To była twoja córka. Zamiast niej mógłby zginąć ten zapchlony kocur, który śmie nazywać się twoim synem. 
 – Ależ Norniczy Śladzie, Mysia Łapa musiała zginąć i sama o tym wiesz. Była zbyt… – Kocica przerwała na chwilę, a jej uszy drgnęły lekko. –... naiwna. Chociaż osobiście miałam nadzieję, że Kwiecista Knieja naprawi to podczas ich treningu, jednak me nadzieję poszły na marne. Cóż, patrzmy na plusy. Teraz, chociaż Świerszczowy Skok powrócił na dobrą ścieżkę i nie wydaje się z niej zbaczać. Szczerze? Jedną rzecz po tobie odziedziczył i jest to niezdolność do kontroli skrajnych emocji.
 – My nie…! - warknęła wojowniczka, po czym rzuciła się na jej towarzyszkę, co zaskoczyło cynamonowego. Pazury kotki wylądowały na pysku Przeplatki, tworząc niezbyt głęboką ranę nad jej prawym okiem. – Nie mów mi o tym kocurze, bo zasługuje tylko na jedno. Śmierć.
 Kocur zareagował szybko, ujawniając się i biegnąc w stronę kotek. Nie chciał, aby sytuacja eskalowała bardziej, chociaż już nie wyglądało to za najlepiej.
 – Norniczy Śladzie! - krzyknął, a chwilę później udało się mu rozdzielić dwie kocice. – Cóż wy czynicie?! – Jego wzrok skakał pomiędzy Nornicą a Przeplatką, szukając wyjaśnienia tej sytuacji, jednak odpowiedziała mu cisza. Chciał zrozumieć, wiedzieć czemu doszło do tej sytuacji. Mimo późniejszego sprzeciwu kotek udało się mu zaciągnąć je do obozu, gdzie cała sytuacja dotarła do uszu Króliczej Gwiazdy. To należało zrobić, to musiał zrobić. A co jeśli znowu doszłoby do bójki między kocicami, która zakończyłaby się śmiercią którejś z nich? Byłaby to jego wina. Co wtedy powiedziałby na to Klan Gwiazdy? Westchnął cicho, unosząc swój wzrok ku niebu. Wolał nie rozważać tej opcji, a przynajmniej chwilowo. 

*****

 Powrócił do obozu z porannego patrolu, żegnając się z Kozim Przesmykiem, który towarzyszył mu przy jego boku. Dzień wręcz nie różnił się od innych do momentu, w którym czyjś krzyk dotarł do jego uszu. Skierował wzrok w stronę źródła dźwięku, którym okazało się legowisko wojowników, co zrobiła również reszta kotów przebywających w obozie. Po chwili z niego wyszła Przeplatkowy Wianek, a zaraz za nią Norniczy Ślad. Czyli one były sprawczyniami tego zamieszania?
 – To koniec Nornico. Nie ma już nas. – Rozległ się głos wojowniczki, a ona sama stanęła, zwracając wzrok na kocicę za nią. – Twoje błagania mnie nie przekonają do powrotu do naszej poprzedniej relacji. Jesteś okropną partnerką i kotką, a ja nie mam zamiaru ignorować tego dłużej.
 – Nie mów takich głupot Przeplatko. To była tylko mała kłótnia, możemy jeszcze to wszystko naprawić. – Głos Norniczego Śladu brzmiał wręcz błagalnie, jednak gdy próbowała podejść bliżej jej partnerki, to ta cofała się, zachowując odpowiedni odstęp. Szylkretowa tylko prychnęła, a jej ogon drgnął niespokojnie.
 – Mam Ci to powtórzyć drugi raz? To koniec. Pobiegnij teraz do Kwiecistej Kniei, która pewnie przyjmie Cię z otwartymi łapami, ale nie wracaj do mnie, gdy ziemia zacznie się sypać pod łapami. Stałaś się tak samo okropna, jak twoi bracia i jestem zaskoczona, że nikt tego wcześniej nie zauważył.
 Po tych słowach wojowniczka zmierzyła w stronę wyjścia z obozu, mijając Cykoriowego Pyłka, tym samym zostawiając swoją już byłą partnerkę samotnie. Nie spodziewał się w życiu być świadkiem takiej sytuacji. W jego oczach te dwie kotki były parą idealną, jednak najwyraźniej się mylił.

Od Zawilcowej Łapy

  Nadeszła pora nagich drzew, a wraz z nią ponownie zapełniło się legowisko medyków, jednak tym razem nie z powodu dużej ilości jego stałych mieszkańców. Kilka kotów pojawiło się dziś w progu, skarżąc się na swoje dolegliwości, mając nadzieję, że medycy z pomocą ziół je wyeliminują. Chociaż ich nadzieje były prawdą, to Zawilcowa Łapa nie lubił zajmować się chorymi, jednak ponownie został zmuszony do tego. Jego pacjentem okazał się Ruda Lisówka, z którym może nie wymienił dużo zdań, jednak dobrze pamiętał, że kocur był mentorem Motylkowej Łączki, gdy ta postanowiła zmienić swoją ścieżkę szkolenia. Jakim prawem kocur mógł dopuścić do tego, że kocica powracała do legowiska medyka z ziołami w pysku jak uporczywa mucha? Przecież podjęła decyzję o zmianie roli, więc czemu tu wracała? Tęskniła za tym miejscem? Niczego dobrego tu przecież nie było, a przynajmniej samo legowisko wydawało się Zawilcowi ponure i zawsze posiadające niezbyt miłą rudą medyczkę, która miała coś do niego. Nic jej nie zrobił, a przynajmniej na chwilę obecną, a ta wydawała uważać go za zbędnego. Nie rozumiał i nie chciał zrozumieć. Wsłuchiwał się w słowa wojownika, próbując dotrzeć do tego, co mu dolega. Długo nie zajęło, aby kocur znalazł potrzebne zioła i podał je wojownikowi, każąc mu powrócić następnego poranka. Tylko gdy kocur opuścił legowisko, wzrok ucznia przeniósł się na kotkę.
 – Powiedz mi Pajęcza Lilio, bo powoli staje się to nieznośne, co złego zrobiłem? – zapytał kremowy, a kocica uniosła głowę znad ziół i skierowała na niego swój wzrok. – Czemu zachowujesz się, jakbym był tu zbędny?
 – Bo jesteś – odpowiedziała natychmiast – i nie mam zamiaru tego ukrywać. Na twym miejscu powinna być Motyla Łączka, jednak twoja nierozwaga sprowadziła Cię do tego legowiska. Nie rozumiem, czemu Wdzięczna Firletka zgodziła się przyjąć kogoś takiego jak ty pod swe łapy. Żaden samotnik nie powinien przebywać w gronie medyków.
 Zamarł, gdy słowa rudej dotarły do jego uszu. Więc to było jej zdanie? Mógł się tego spodziewać, patrząc na jej zachowanie, jednak dalej go to zaskoczyło. Zwrócił swój pysk w stronę wyjścia, do którego udał się po chwili, opuszczając legowisko w ciszy. Jeśli Pajęcza Lilia go tam nie chciała, to czemu musiał tam przebywać? Przecież jeszcze istniała reszta obozu, więc nie był przywiązany do tego jednego legowiska. Jego zielone ślepia stanęły na szylkretowym kocurze, który właśnie żegnał się ze swym czekoladowym uczniem. Opadający Rumianek niedawno dostał tytuł wojownika i już przydzielono mu ucznia do wyszkolenia. Gdy wojownik dostrzegł Zawilcową Łapę, na jego pysku zawitał uśmiech, a sam szybko znalazł się przy nim.
 – Wreszcie udało Ci się uciec od swoich obowiązków, aby spędzić ze mną czas? Czuję się zaszczycona – zaczął rozmowę Rumianek. – I do tego widzę, że spodobał Ci się mój mały pomysł. Nawet znalazłeś czas, aby wpleć sobie w niego kilka ziół. Mówiłam, że jest to dobry pomysł.
 Łapa kota powędrowała na miejsce, gdzie znajdowało się jego prawe oko, teraz przystrojone kilkoma ziołami, które pałętały się po składziku, poprawiając je lekko. Już w poprzedniej porze jego brat zaproponował mu to rozwiązanie, jednak dopiero niedawno udało mu się je wcielić w życie.
 – Czemu uważasz, że wszystko, co robię, jest związane z twoją osobą? – zapytał uczeń, na co odpowiedział mu śmiech brata. – Jednak tym razem masz rację, niestety. Nie zabierzesz swojego ulubionego brata na spacer, aby wreszcie mógł odetchnąć świeżym powietrzem?
 – Ej, ej, ej, kiedy wspomniałam, że jesteś moim ulubionym bratem? Zabierasz pozycję Kminkowej Łapie, chociaż on też na nią nie zasługuje. Poza tym nie wiem, czy jest to dobry pomysł. Z taką pogodą i z… twoją specjalnością. A ty nie powinieneś być w swym legowisku, oczekując następnych chorych?
 – Proszę, nie odejdziemy za daleko. U podnóża wieży i tak siedzi Pajęcza Lilia, a ona mnie nie potrzebuje. Proszę? – Rumianek tylko westchnął.
 – Niech Ci będzie tym razem.

*****

 Tego dnia został obudzony przez Wdzięczną Firletkę z samego poranka, co przyniosło za sobą uporczywe zmęczenie, które towarzyszyło mu przy poznawaniu następnych ziół. Nie były one skomplikowane, a bardziej powtarzające się pytania były irytujące. Wypytywanie o właściwości ziół i kiedy oraz w jakich ilościach się je podaje, jakby miał zapomnieć o jednej z najważniejszych umiejętności w roli medyka. Ich trening został przerwany przez niespodziewane pojawienie się Rozkwitającej Szanty w wyjściu z legowiska. Szybki rzut oka na jej pysk wyjaśniał powód jej przybycia. Ropiejące i łzawiące oko wojowniczki, to nie był przyjemny widok. Asystentka medyka usadziła kotkę na jednym z legowisk, a go posłała po potrzebne zioła, którymi okazały się jaskółcze ziele oraz kilka ziaren maku na złagodzenie bólu. Po położeniu ziół przy łapach mentorki usiadł przy jej boku i obserwował, jak zajmuje się jego siostrą, próbując wyłapać najważniejsze rzeczy. Później pewnie i on będzie musiał to samodzielnie zrobić, gdy jego mentorki nie będzie już obok.

Wyleczeni: Ruda Lisówka, Rozkwitająca Szanta

[766 słów]

[przyznano 15%]

27 maja 2025

Od Jeżynka CD. Aster

Jeżynek wybudził się ze snu, a słysząc pytanie Aster momentalnie na nie odpowiedział.
— Spało się w porządku, wyspałem się. A ty? Jak się spało? Wyspana?
Aster ucieszyła się z odpowiedzi brata, najwidoczniej takiej odpowiedzi oczekiwała.
— Mi również, spało się w porządku i się wyspałam! A braciszku.. Miałeś koszmar? mruczałeś przez sen i się wierciłeś... Wszystko w porządku? — spytała zmartwiona Aster
Czekoladowy jej odpowiedział, kompletnie nie wiedząc o co chodzi, był trochę rozkojarzony.
— Jaki koszmar? Wszystko w porządku, nie przypominam sobie żadnego koszmaru. Nie martw się siostrzyczko! — Polizał ją za uchem, po czym wyszedł ze żłobka.
✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .
Kłótnia z ojcem i Postrzępioną Łapą, do której również wtrąciła się Aster, coraz bardziej przyprawiała młodego kociaka o nerwy.
— Mógłbyś chociaż raz mnie posłuchać! — Jeżynek prychnął odwracając się gwałtownie od ojca — ale nie! Ty wiesz lepiej, zawsze! A moje zdanie się w ogóle nie liczy!
Pochmurny Płomień rzucił synowi ostrzegawcze spojrzenie.
— Bo może mam? — Pochmurny Płomień rzucił chłodno mrużąc oczy — Ty tylko gadasz, a nie myślisz. Rzucasz się w każde bagno, a potem liczysz, że ktoś cię wyciągnie!
Jeżynek jeszcze bardziej poddenerwowany słowami ojca odwrócił się i odbiegł w stronę stosu ze zwierzyną. Za sobą słyszał kroki Postrzępionej Łapy. Spod tuptania jej łap wydobył się głos
— Jeżynku, nie denerwuj się tak na tatę. On chce dla Ciebie dobrze, bo się o Ciebie martwi. Wszyscy się martwimy, jak pakujesz się w tarapaty — mruknęła spokojnie, aby uspokoić całą sytuację.
— Ja przynajmniej coś robię i nie jestem niewolnikiem ojca, jak będę starszy będziemy się wszyscy śmiać z tego co robiłem! — syknął zdenerwowany. Chciał być sam. Choć przez moment. — Robicie ze mnie kociaka, który potrzebuje specjalnej klanowej opieki! Potrafię sobie sam poradzić!
— Oho? Czyli to teraz moja wina!? — Postrzępiona Łapa najeżyła się po czym uniosła ogon do góry. — Wiesz co Jeżynku? Masz w sobie tyle uporu, że nawet rzeka nie dała by Ci rady, a ty i tak potknąłbyś się o swoje łapy.
Jeżynek w ciszy odszedł od kuzynki. Miał ich już dzisiaj dosyć.
✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .
Słońce ledwie przebijało się przez liście, kiedy Pochmurny Płomień wciąż spięty po kłótni, postanowił zabrać innych na spacer. Jeżynek nadal plujący negatywną energią niechętnie poszedł za tatą i kuzynką. Czekoladowy kociak po porannej wymianie słów na temat jego uczuć i tego, że nikt go nie słucha, nie chciał się bawić z Postrzępioną Łapą ani ojcem. Chciał być sam. Z każdym dalszym krokiem las przyciągał go swoją tajemniczością, ale młody nie znał jeszcze go wystarczająco dobrze. Oddalił się od reszty słysząc szum wody, skręcił w jego stronę nie zdając sobie sprawy jak blisko jest brzeg. Potknął się. Krzyknął. Jeżynek nagle zniknął pod powierzchnią wody. Pochmurny Płomień z dala zauważył zaistniałą sytuację.
Sekunda. Może dwie, jak Jeżynek zniknął. Liście wzlatywały ku górze. Postrzępiona Łapa i jego tata rzucili się biegiem za młodym w dół rzeki. Czekoladowy kociak z sercem kołatającym mu w piersi ze zdenerwowania myślał, że jest w sytuacji bez wyjścia.
Myślał, że już za późno. W głowie szumiało mu od strachu. W pewnym momencie zaklinował się między mokrymi kamieniami, a kępami trawy, zmęczony sapnął i wygramolił się na brzeg. Tylko, że po drugiej stronie. Cały przemoczony z dygoczącymi łapami i oczyma pełnymi zdziwienia, rozejrzał się dookoła. Nikogo. Głosów też nie było słychać. Tylko szum lasu i rzeki, która wzięła go w swoje ramiona i zostawiła na wrogim terytorium.
<Aster..?>

Od Chomiczej Łapy

Chomicza Łapa była na kolejnym treningu biegów długodystansowych z Barszczową Łodygą i innymi uczniami. Waśnie wróciła z obozu, by coś zjeść. Ruszyła szybko do stosu, by coś sobie zabrać, lecz szczur ugryzł ją w ogon; tylko co u licha on robił w obozie, w porze nagich drzew? Szybko się na niego rzuciła i go zabiła, po czym zjadła go w całości, po czym oblizała jego świeżą krew ze swojego pyska. Nagle poczuła, że ogon ją piecze, więc szybko udała się do legowiska medyka. Ominęła Wdzięczną Firelkę i Skowroni Odłamek, byli zajęci, więc podeszła do Pajęczej Lili. 
– Pajęczo Lilio, bo czuję ból na moim ogonie i pieczenie. Taki wielki szczur mnie ugryzł! Dobrze, że zneutralizowałam zagrożenie, jeszcze, by kogoś dopadł. – Pajęcza Lilia tylko się przyjrzała ogonowi Chomiczej Łapy i wystawiła diagnozę. 
– Dobrze, że z tym szybko przyszłaś, gdybyś to zostawiła, to, by się wdało w ranę poważna infekcja. – Poszła po swoje zioła i wyciągnęła dziki czosnek, zaczęła smarować, nim ranę kotki. 
Chomik tylko zjeżyła futro. 
– To szczypie! – Wierciła się strasznie niczym kociak. 
– Nie wierć się Chomicza Łapo, nie będę się z tobą siłować. – Powiedziała starsza kotka, kończąc smarowanie ogona lekarstwem. – Nie powinnaś nic za bardzo robić z tym ogonem, zwłaszcza go dotykać, gdy czosnek się wchłonie w ranę, to błyskawicznie zadziała. – Srebrzysta szylkretka powąchała swój ogon, który miał ostry zapach po czosnku, aż jej w nosie zaswędziało, przenigdy nie czuła tak intensywnego zapachu. 
– Dzięki za wyleczenie mojego ogona, Pajęczo Lilio. – Uczennica pożegnała się z trzema medykami, którzy byli w lecznicy i wyszła z ich legowiska.

[254 słowa, biegi długodystansowe]

[przyznano 5% + 5%]

wyleczona - Chomicza Łapa