— Co. Ty. Tu. Robisz — syknął przez zęby, niedowierzając w to co widział. Agrest, ten sam wielki lider znalazł się w jakiś niezrozumiały sposób w jego norze. To było tak niedorzeczne, że aż kusiło go podejść i uderzyć czekoladowego w pysk, aby sprawdzić czy to nie złudzenie. No bo... to było niedorzeczne! Czemu się tu pojawił? Sądził, że dawno już zdechł, bo to niemożliwe, aby taki ktoś mógł żyć aż tyle księżyców! Praktycznie już powoli o nim zapominał, już cieszył się życiem, które wiódł, gdy oto przyszedł wszystko zrujnować.
— To moi goście, Kłosiku. Znalazłem ich w potrzebie. Widzisz tą łapę? Jeszcze trochę i trzeba będzie ją amputować! — powiedział Wrzos, krzątając się przy swoich ziołach, by już w tę pędy ruszyć na pomoc potrzebującemu.
Nigdy w nim tego nie rozumiał. Po co tak się męczyć dla jakiegoś nieznajomego?! Te zioła bardziej im się przydadzą niż czekoladowemu. Miał w końcu w swoim zasranym Owocowym Lesie własnych medyków!
Jego spojrzenie skierowało się jednak ku kończynie poszkodowanego i rzeczywiście! Łapa nie wyglądała zbyt dobrze.
— Chętnie mu ją odgryzę... — i zrobił krok ku Agrestowi, by spełnić swoje groźby.
Wrzos jakby wyczuwając jego plany, stanął pomiędzy nimi.
— Nie, nie. Żadnego gryzienia moich gości. Ty musisz też odpoczywać. Nie rób mi tu wstydu skarbie. — Łapą sprawił, że Krogulec cofnął się niezadowolony do tyłu i spoczął na mchu. — Proszę usiąść i o nic się nie martwić. Jesteście w dobrych łapach — zwrócił się do swoich pacjentów.
Widział jak Agrest wymienił zaniepokojone spojrzenia z kotką, która mu towarzyszyła. Co to? Czyżby to była jego partnerka? Miał ochotę aż z niego zaszydzić. Znalazł sobie młodszą, zapominając o Kukliku. No tak. To było do niego podobne.
— On jest twoim… pacjentem? — lider Owocowego Lasu zwrócił się do uzdrowiciela, nie odrywając wzroku od swojego dawnego syna.
Wrzos zachichotał pod nosem.
— Kiedyś uratowałem mu życie i tak już został. Mój Kłosik jednak ciągle coś sobie robi, a to zwichnie ogon, a to łapę i potem muszę się nim zajmować. A mu ciągle powtarzam, aby z Owsem nie biegał po drzewach, to nie słucha — westchnął ciężko, przygotowując ziołową mieszankę.
— Nie odpowiedziałeś na pytanie... — Krogulec warknął zirytowany widząc, że został zignorowany. A tego nie cierpiał. Gdy uznawano go za jedynie tło, na które nie należy zwracać uwagi. — Co tu robisz? To nie tereny twojego zasranego klanu!
Liliowy słysząc jego krzyki dał mu ogonem lekko po nosie przez co kichnął.
— Kochanie nie bądź niemiły. Przepraszam za jego brak kultury. Z niezrozumiałego dla mnie powodu na każdego mojego pacjenta tak wrzeszczy.
— Ten akurat zasługuje na cierpienie i śmierć w męczarniach! — wtrącił się, mordując dalej Agresta wzrokiem. Wystarczyło jedno spojrzenie na tą posiwiałą gębę, aby wszystko do niego wróciło. Cała przeszłość, o której próbował wielokrotnie zapomnieć, przeleciała mu przed oczami, przypominając czemu tak bardzo nie cierpiał tego czekoladowego mysiego móżdżka. Ale pomimo tych krzyków i nienawistnych spojrzeń, czuł coś jeszcze, coś czego po sobie się nie spodziewał.
— O Owsie! Jesteś! — Zanim był w stanie zdefiniować te nowe uczucie, Wrzos skierował spojrzenie ku wyjściu. W jamie stanął kremowy kocur, który spojrzał zdumiony to na gości, to na Krogulca.
— Tak. Jestem. Widzę, że masz pacjentów. Kroguś znów narzeka?
— Jak zwykle.
— To normalne — Owies zwrócił się do owocniaków. — Gdy jest głodny nie jest sobą. — Wszedł głębiej do jamy, niosąc na kawałku kory drobno posiekane mięso. — Jedz — popatał go po łbie. — Tym razem pociąłem na jak najmniejsze kawałki. Nie udusisz się jak wtedy...
— No ja myślę! Będę zaraz musiał i jego ratować — westchnął Wrzos.
— Nie moja wina, że nie chce jeść papek...
Krogulcowi zadrgała powieka. Jego partnerzy może byli czasem cudowni, ale mogliby powstrzymać się od robienia mu wstydu! I to jeszcze przed matką! Teraz cała złość, którą kierował w stronę Agresta, została przekierowana na kremowego. Ale spokojnie... Głęboki oddech. Nie mógł zadziałać impulsywnie. Nawet jeśli kusiło go przywalenie kremowemu w pysk, aby pohamował swój język, żałowałby tego. Dlatego też starał się utrzymać stalowe nerwy, zerkając ze skwaszoną miną na lidera Owocowego Lasu, który osłupiały nie ruszał się, obserwując całą sytuację z konsternacją.
— Kto to? — szepnęła do niego Mirabelka. — Skąd się znacie?
Agrest nie odpowiedział, zbyt skupiony na jednej części nory. Wyjściu.
— Nie znacie może jeszcze innych uzdrowicieli w okolicy? — zapytał dwóch nieznajomych. — Kłos wydaje się potrzebować chwili samotności…
— Niestety... Jestem tu jedynym uzdrowicielem. Mało jest kotów, które znają się na leczeniu — odpowiedział Wrzos zerkając na Krogulca. — O niego się nie martwcie. Owies go pilnuje.
— Jestem Krogulec — zdradził Agrestowi swoje imię, bo jeszcze mu brakowało, aby zwracał się do niego tak jak Wrzos! To była ksywka zarezerwowana tylko dla niego! — A ty... widzę, że dalej wiedziesz żywot tchórza, matko.
Gdy to powiedział obaj jego partnerzy spojrzeli po sobie. Kremowy wbił wzrok w czekoladowego, a na jego pysku pojawił się szok i niedowierzanie. Widać było, że kocury nie spodziewali się tej informacji. Wiele im opowiadał o swoim życiu w klanie. Czuł się lżej, gdy mógł z kimś podzielić się swoimi bolączkami i wspomnieniami pełnych cierpień. A o dziwo potrafili słuchać i dawać pocieszenie, którego chwilami potrzebował.
— To twoja mama?! Agrest?! Gdybym wiedział, że nas odwiedzi to bym przygotował ucztę! — Owies zbliżył się do gościa. — Miło mi poznać. Jestem Owies, a to Wrzos. Jesteśmy partnerami pani syna.
— Owsie...! To on mi rozorał pół twarzy! — syknął Krogulec, łajając go za ten miły ton.
— Na pewno to on? Pomyliłeś się przynajmniej kilka razy, gdy miałem czekoladowych pacjentów. A potem musiałem ich przepraszać za twoje wrzaski... — przypomniał mu Wrzos.
— To on! Na pewno! Tamtym się nie przyglądałem. Wszędzie poznam tą tchórzliwa mordę. Teraz też chcę uciec! Nie może spojrzeć swej przeszłości w oczy! Tfu! — Splunął w bok. — Sądziłeś, że zginąłem? O tak... na pewno tego chciałeś. Zawsze udawałeś kochającego, wspierającego, a potem pozwoliłeś, aby Owocowy Las upadł i zmienił się w syf i przybytek dla obrzydliwych dzikusów! Wybrałeś obcych zamiast syna! Brzydzę się tobą. Liczyłem, że zdechłeś, ale widzę, że za słabo się o to modliłem.
Agrest nastroszył się momentalnie.
— Nic nie udawałem, naprawdę cię kochałem! — powiedział przez zaciśnięte zęby. — Także niczego nie wybrałem, to ty zadecydowałeś, żeby się na mnie rzucić i nie pozostawić mi innego wyjścia. — Gniewie machał ogonem. — I wiesz co? Myliłeś się co do samotników. Owocowy Las wcale nie upadł, a wręcz przeciwnie, dzięki ich wsparciu rozwija się tylko bardziej! Koty spoza klanu to takie same osoby, co ty i ja. Nie potrafię zrozumieć, czemu nadal tego nie widzisz.
— Tym bardziej, że teraz sam z nimi mieszkasz — wtrąciła się Mirabelka, nieufnym wzrokiem mierząc srebrnego.
— A ty kim jesteś smarkulo, że się wtrącasz?! — zasyczał Krogulec, jeżąc sierść i machając wrogo ogonem. Jeszcze mu brakowało, aby do tej kłótni wtrąciła się ta, ta... obca.
— Pani mamo Agrest... — wtrącił się Owies, przytulając srebrnego do swej piersi, by go uspokoić. O dziwo to pomogło, bo kocur nawet nie próbował się wyrwać, a jedynie patrzył wrogo na gości. — On to rozumie... Pomogliśmy mu pod tym względem. Kiedy do nas trafił był dziki. Było go nam szkoda. Zsocjalizowanie go było ciężkie, ale się udało. Teraz przemawia przez niego żal. Znamy go już długo. Wiemy o tym co zaszło. Krogulec się pogubił. Nie miał nikogo kto by wskazał mu drogę, stąd doszło do takich radykalnych czynów. Sądzę, że mimo wszystko panią kocha i ta miłość sprawia, że mówi tak krzywdzące słowa.
— Wcale nie! — warknął.
— Cóż... Kłosik rzeczywiście zwykle mówi coś odmiennego niż naprawdę myśli... — podjął smutno Wrzos. — Bardzo dużo słyszeliśmy od niego obelg i niezadowolonych pomruków, gdy się nim opiekowaliśmy. Ale nigdy nas nie zostawił. Mógł odejść, ale został. I zaczął robić się tulaśny...
— Nie mów im tego! — syknął, przewracając oczami.
— Więc uważamy... że nie jest z tobą szczery.
— Właśnie... Może pogodzisz się z mamą? — zasugerował Owies.
— Nigdy! To on sprawił, że się spotkaliśmy!
— Och, to musimy mu podziękować — miauknął do niego delikatnie samotnik, ocierając się o niego łbem. — Gdyby nie on to nie poznalibyśmy takiego wspaniałego dzikuska, który skradł nasze serca.
Krogulec zrobił się pod futrem czerwony i zażenowany tym, że Agrest był tego świadkiem. No dobra... Pod tym jednym względem Owies miał rację. Gdyby nie ta cała farsa, która odbyła się w Owocowym Lesie, nie byłoby go tutaj. Nie poznałby nigdy tych idiotów i nie poczułby czegoś więcej niż nienawiści na cały świat. I chociaż to rozumiał i poniekąd cieszył się, że tak potoczyło się jego życie, nie chciał tego przyznawać. Nie przed Agrestem!
— Nie mów tego przy mojej matce! Psujesz mój wizerunek twardziela... — syknął do niego oburzony.
Czekoladowy mimo wszystko uśmiechnął się pod nosem.
— Ja jestem gotowy do pojednania, jeśli Krogulec też jest — zapewnił partnerów syna. — I miło mi was poznać, nie musicie mówić na „pani”, wystarczy Agrest. Cieszy mnie, że mój syn jest w dobrych łapach. — Lekko schylił przed nimi głowę. — Dziękuję za opiekowanie się nim.
— Czyli to rzeczywiście twój syn — sapnęła szylkretka. — Z kim…?
— Przybrany.
— Ojeju. Mów mi następnym razem takie rzeczy. — Skarciła go wzrokiem. — Jest ich więcej?
— Nie, tylko on — odparł, spojrzeniem wracając do Owsa i Wrzosa.
Krogulec prychnął i odwrócił głowę.
— Nie będę się z nim jednać. Przez niego jestem kaleką!
— Wiem, że to trudne, ale może dzięki temu nareszcie poczujesz ulgę. Męczysz się z tym odkąd do nas trafiłeś — rzekł zatroskany Wrzos. — Agrest zapewne nie miał zamiaru cię skrzywdzić. Znam się na kotach i widzę po nim, że nie jest zły. Tak jak i ty nie jesteś. Eh... — widząc, że partner dalej na nich nie patrzy, obrażony niczym kocię, zwrócił się do swoich gości. — Proszę zostać i odpocząć. Zaopiekujemy się wami najlepiej jak umiemy, no i... może Kłosik się przekona do pojednania, gdy zjemy wspólnie posiłek.
— Właśnie! — Owies przypomniał sobie o ważnej rzeczy. — Nie tknąłeś mięsa! Dlatego taki jesteś burkliwy. Dawaj, nakarmię cię i nie będziesz robić nam wstydu.
— Co?! Nie. Spadaj! — prychnął do niego, ale Owies, jak to Owies, nabił na pazur kawałek mięsa i podłożył mu pod pysk.
— No dalej. Zjedz za mnie i za Wrzosa. Bo znów zacznie się martwić i przy tobie skakać jak nad pisklakiem — dodał co spowodowało zamierzoną reakcję, bowiem Krogulec nie chciał znów zostać uziemiony przez drugiego partnera, który jak nic zacząłby się martwić jego brakiem apetytu. Niechętnie przyjął mięso, przełykając je, co wywołało u niego kaszel. Nie cierpiał tego, że był zdany na tych dwoje. Sam lepiej by przygotował sobie posiłek!
Owies poklepał go po grzbiecie, gdy Wrzos kończył mieszankę ziół dla Agresta.
— Mówiłem, że będą za duże. Trzeba było mu pogryźć — upomniał kremowego uzdrowiciel.
— On je tylko takie, gdy ma wysoką gorączkę i nie kontaktuje. Cenie sobie swoje życie — rzucił na obronę Owies, sprawdzając czy Krogulec się nie udusił. Na szczęście ten żył, chociaż widać było, że nie był zadowolony z faktu, że Agrest był tego świadkiem.
Owocniak zmartwiony zmarszczył brwi, widząc jego krztuszenie się.
— Dobrze, zostaniemy — zadecydował po chwili zawahania. — Tylko śpijcie blisko obok niego, żebym ja mógł zasnąć…
— Ja też tutaj zostaję — podkreśliła Mirabelka, trochę zirytowana tym, że ją ignorowali.
— Tak, tak, jeśli ja zostaje, to musi też moja córka — zaśmiał się Agrest, nim nie zdał sobie sprawy, jaką informację właśnie zdradził. Cały się spiął, spoglądając na Krogulca w oczekiwaniu na jego reakcję.
— Córka?! — spiorunował go wzrokiem. — A więc to prawda. Znalazłeś sobie za mnie zastępstwo... Mogłem się po tobie tego spodziewać, że nie wygnasz tej samotniczki i tych bachorów. Nigdy ci na mnie nie zależało! Zawsze byłem dla ciebie nikim innym jak znajdą. Wolałeś mieć własne potomstwo, zdradzając Kuklika. I to z kim?! Z dzikuską! Wykorzystywałeś moją młodzieńczą naiwność! Nawet nie potrafiłeś mnie ochronić przed ojcem i tą wariatką macochą, do której się z boku podlizywałeś, gdy ja cierpiałem katusze! Mam nadzieję, że byłeś także takim okropnym ojcem dla swoich dzieci!
— Hej spokojnie... — Owies starał się go uspokoić, ale Krogulec drżał coraz bardziej ze złości i poczucia zdrady. Odwrócił łeb, biorąc głęboki wdech, a następnie przepchał się przez nich, wychodząc z nory.
Znowu to samo. Znów czuł się niczym najgorsze ścierwo. Był świadom, że minęło już sporo księżyców i powinien dorosnąć i nie podchodzić do tej sprawy z lat młodzieńczych tak emocjonalnie, ale... nie potrafił. Jego biologiczny ojciec miał go za nic nie wartego śmiecia. Matka zmarła. Był przez ten czas całkowicie sam. Dopiero w Agreście odnalazł to czego mu brakowało. Ciepło rodzica. Pragnął go mieć całego, nie chciał się nim dzielić z nikim innym, ponieważ obawiał się... że jeśli do tego dopuści, ten o nim zapomni. Zapomni, że byli rodziną. Zapomni ile dla niego znaczył. I to się rzeczywiście spełniło. Agrest miał swoje dzieci. Kochał je? Dbał o nie? Zapewne tak. Coś czego on doświadczał jako kociak, zniknęło wraz z nowymi obowiązkami jakie dostał. Przez to zaczęli widywać się mniej, a on... poczuł, że to wszystko co się działo było winą nie tyle co kocura, jak i tej okropnej Daglezjowej Igły, która ukradła mu oboje rodziców. Ah! Czemu, czemu o tym myślał?! Pazury same się wysunęły. Agrest przecież był dla niego martwy. To był zamknięty rozdział w jego życiu. Już go nie potrzebował. Znalazł sobie lepszą rodzinę. Rodzinę, która na każdym kroku dawała mu poczucie, że go kocha i nigdy nie opuści.
Nie odszedł daleko od nory. Usiadł kilka lisich skoków dalej, wpatrując się w drzewo i łapiąc głębszy oddech. Musiał się uspokoić. Musiał zachowywać się jak dorosły, a nie bachor. Larwa umarł, Krogulec się narodził. Był wolny. Nic go już nie łączyło z tamtą sprawą, z tym kotem.
Ale mimo tych myśli... nie potrafił o tym zapomnieć.
<Mamo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz