Nastała chwila ciszy, przerywana tylko spadającymi kroplami deszczu.
Agrest westchnął z namysłem, owijając ogon wokół łap. Musiał jej wyjaśnić to w najbardziej zrozumiały i spokojny sposób. W końcu przez całą sytuację straciła dwoje bliskich, więc nie dziwił się, że była zła. Sam byłby na jej miejscu. Nauczony poprzez wszystkie doświadczenia w życiu miał jednak zupełnie odmienny pogląd na to, co się wydarzyło.
— Rozumiem, że jesteś zła — zaczął ostrożnie — i przykro mi z powodu twojej straty. Ale zrobiłem to, co zrobiłem dla dobra nas wszystkich.
— Jakoś tego nie widzę — odparła gorzko.
— Przedstawię ci swoją perspektywę w takim razie. — Trzepnął uchem. — Jak byłem jeszcze młodszy niż ty teraz, Owocowego Lasu nie można było nazwać bezpiecznym miejscem. Wśród nas grasował morderca, zabijając coraz więcej członków klanu. Połowa mojej rodziny skończyła pod jego bezlitosnymi łapami. — Wbił pazury w ziemię, ponownie czując gniew i rozżalenie z tego powodu. — Ówczesna przywódczyni nie robiła nic z tym faktem. Zupełnie zignorowała sprawę. I wiesz, czym to skutkowało? — zadał pytanie, sycząc. — Jeszcze większą ilością zbrodni. A końcowo także morderstwami w zemście za te poprzednie. — Starał się nie myśleć o tym, jak to między innymi on zaliczał się do tej grupy. — Brak reakcji ze strony władzy powodował kontynuację tragedii.
Sówka momentalnie się najeżyła.
— Mój tata i Mniszek nie byli mordercami!
Lider skrzywił się, zdając sobie sprawę, że niezbyt fortunnie dobrał wcześniejsze słowa.
— Nic takiego nie mówię, spokojnie — sprostował jak najłagodniejszym głosem. — Miałem głównie na myśli, że akceptacja przemocy prowokuje jeszcze więcej przemocy — wyjaśnił. — Problem nie polegał na tym, iż nie zgadzali się z moimi decyzjami, bo do tego ma prawo każdy. Problem polegał na tym, że podnieśli łapy na swoich współklanowiczów. To jest coś, co nigdy, pod żadnym pozorem nie powinno miejsca.
Sówka wpatrywała się w niego z nieodgadnionym wyrazem pyska, najprawdopodobniej myśląc.
— Konsekwencji ich ataku także nie należy ignorować. Twoja ciężarna mentorka została ranna, babcia straciła oko, ja prawie tego nie przeżyłem, a Wanilia w męczarniach odszedł z tego świata. A jedyne co robiliśmy, to było bronienie się przed ich agresją — podkreślił, drgając ogonem. — Za moich rządów nie ma zezwolenia na takie zachowanie. Nigdy nie pozostanę bierny na krzywdę niewinnych osób. — Zagryzł zęby w determinacji. — To, co się stało z wygnańcami, jest konsekwencją ich własnych decyzji, do których nikt ich nie przymuszał. Nie życzę im źle, ale nie są to osoby, które powinny znajdować się w szanującej się nawzajem społeczności.
<Sówko? Całą przemowę dostałaś>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz