BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 czerwca 2024

Wiosenne choroby!

 Nadeszła Pora Nowych Liści, a z nią kolejne dolegliwości!

POGODA

Podobnie jak w Porze Nagich Drzew, chmury deszczowe przez pierwszą połowę Pory Nowych Liści praktycznie nie opuszczają nieba. Tereny są wilgotne i rozmkołe, a polowanie ciężkie. Poziom wody znacznie się podniósł, a chlupot rzeki słychać niepokojąco blisko legowisk w obozie Klanu Nocy. Mimo to, woda nadal nie wdarła się do jego centrum, wypłukując przybrzeżny muł i błoto. Nieco gorzej sprawy mają się w Klanie Wilka, gdyż na ich tereny powróciły zapomniane już przez niektórych... bobry, które pamiętają jedynie starsi członkowie klanu. Korzystając z okazji, postanowiły założyć nową tamę, podnosząc tym samym poziom wody w jeziorze, którego brzegi znalazły się parę lisich długości dalej niż poprzednio. Klan Burzy powinien mieć się natomiast na baczności podczas eksploracji wilgotnych korytarzy, które przez nasiąkniętą ziemię stały się szczególnie niebezpieczną pułapką. Klan Klifu i Owocowy Las nie mają zasadniczych problemów, które zaburzałyby ich codzienne życie. Mimo wszystko, Srokoszowa Gwiazda prosi o zachowanie ostrożności podczas skakania po stromych, osuwających się przez częste deszcze klifach. Druga połowa Pory Nowych Liści będzie o wiele bardziej sprzyjająca dla klanów - ziemie zostaną częściowo osuszone, a słońce będzie witać na niebie coraz częściej i coraz dłużej. Rośliny szybko odżyją, a w pozostałościach małych "jeziorek", zostawionych przez ulewne półtora księżyca, będzie można znaleźć zwłoki przyprażonych kijanek i innych podwodnych żyjątek. Poziom wody zacznie powoli wracać do normalności, jednak bobry Klanu Wilka nadal mogą stanowić pewien problem.

Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Obsmarkany Kamień - ból zęba
Nagietkowy Wschód - infekcja gardła
Pszeniczna Łapa - gorączka
Nornica - bezsenność
Ziębi Trel - użądlenie

Klanu Klifu:

Gąsiorkowa Łata - zwichnięcie przedniej łapy
Liściasty Wir - wybicie barku
Bławatkowy Wschód - szkło w łapie
Siewcza Łapa - zatrucie pokarmowe
Oliwkowy Szkwał - kłopoty z oddychaniem

Klanu Nocy:

Różana Łapa - ból głowy
Spieniony Nurt - podrażniona skóra
Kazarkowa Śpiewka - infekcja oka
Nenufarowy Kielich - wymioty
Mrówczy Kopiec - katar

Klanu Wilka:

Makowy Nów - niestrawność
Koszmarny Omen - biały kaszel
Gronostajowy Taniec - gorączka
Blade Lico - katar
Pokrzywowa Łapa - infekcja łapy

Owocowego Lasu:

Daglezjowa Igła - zranienie łapy
Bryza - ugryzienie przez szczura
Żagnica - infekcja ucha
Pieczarka - kleszcz
Skałka - infekcja oka

Samotnicy i Pieszczochy:

Niedźwiedzi Miód - gorączka
Jaśmin - użądlenie
Ruta - bezsenność

Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z :

Klanu Burzy:

Szafirkowa Łapa - odmrożone poduszki > krwawienie
Rozpuszczony Bachor - wymioty > odwodnienie

Klanu Klifu:

Jastrzębia Łapa - wybicie barku > sztywność kończyny

Klanu Nocy:

Księżycowy Blask - infekcja oka > tymczasowa ślepota
Skacząca Cyranka - ugryzienie przez szczura > infekcja
Nimfia Łapa - biały kaszel > zielony kaszel


Klanu Wilka:

Wszyscy wyleczeni! :)

Owocowego Lasu:

Wszyscy wyleczeni! :)

Samotnicy i Pieszczochy:

Kremówka - przewianie > katar > trudności z oddychaniem > duszności > astma
Szczypiorek - szkło w łapie > infekcja > niemożność stawania na łapę
Bluszcz - ból stawu
Lazuryt - wybicie barku > sztywność kończyny
Lew - biały kaszel


Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka zimą.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu zimy - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn. nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".
UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację!

Od Mirabelki

Ku jej uldze, tata podjął decyzję o rezygnacji z pozycji lidera. Nareszcie porządnie odpocznie i się zrelaksuje, nie będąc za wszystko odpowiedzialny. A przynajmniej miała taką nadzieję… władza ewidentnie nie służyła mu pod względem psychicznym, ale z drugiej strony ciężko było nie dostrzec, że nierzadko używał jej w celu złagodzenia swoich lęków. W duchu błagała Wszechmatkę, aby w najbliższym czasie nie wydarzyło się nic, co by je podsyciło, bo jakiekolwiek uczucia by ktoś nie żywił wobec Agresta – nie dało się zaprzeczyć, że czekoladowy obecnie był osobą najbardziej zasługującą na odpoczynek w całym Owocowym Lesie.
Ustąpienie wiekowego przywódcy wywoływało jednak myśli skupione na czymś zupełnie innym u większości Owocniaków – głosowaniu. W końcu nawet dla najstarszych członków społeczności była to sytuacja zupełnie nowa. Poprzednio zastępcy dogadali się między sobą, przez co potrzeba głosowania nie zaistniała w pierwszej kolejności. A jeszcze wcześniej… dowiedziała się od taty, że Owocowy Las miał tylko jednego zastępcę. Dwójka niegdyś nie stanowiła reguły. Zaskoczyło ją to, bo od czasu jej kocięctwa zasady w społeczności się nie zmieniły, przez co nie zdała sobie sprawy, że kiedyś tak właśnie mogło być. Właściwie to, z jakiego powodu zapadła decyzja o zwiększeniu ilości zastępców? Czy coś się stało? W jakim stopniu Owocowy Las był kiedyś podobny do reszty klanów? Jak wiele się zmieniło od jego powstania? Postanowiła, że koniecznie musi wypytać swojego ojca o szczegóły, bo ta sprawa naprawdę ją zainteresowała. 
Aktualnie należało się jednak skupić na innym dylemacie. Na kogo głosować? Żadnego z zastępców w końcu nie znała za dobrze. Mogła jedynie opierać się na swoich obserwacjach… lub także podpytać się o zdanie innych w tym temacie i na podstawie tego wszystkiego dokonać wyboru.
Pogawędziła więc z kotami popierającymi zarówno Daglezjową Igłę, jak i Lśniącą Tęczę. Osoby wymieniające kocura zazwyczaj twierdziły, iż jest on bardziej rozsądny i potrafiący zadbać o bezpieczeństwo. Sama zresztą pamiętała, jak przez większość czasu to właśnie on był strażnikiem żłobka i nie pozwalał jej oraz rodzeństwu wychodzić samemu z legowiska. Musiał dobrze sprawdzać się w tej roli, bo tata go często wyznaczał. Zawsze pozostawał niewzruszony na nawet najbardziej błagające oczęta Malinki i Mirabelki. 
Mimo to, od początku osobiście bardziej się skłaniała w stronę Daglezji. Miała po prostu znacznie większy kontakt ze społecznością. Oczywiście najwięcej spędzała czasu z osobami sobie najbliższymi, ale nierzadko po prostu przysiadała się do kogoś zupełnie innego i prowadziła swobodną konwersację. A według szylkretki to stanowiło ogromną zaletę w przypadku lidera, ponieważ znajomość swoich podwładnych i ich zróżnicowanych potrzeb, oraz umiejętność dogadania się z każdym były kluczowe w zarządzaniu społecznością. Odnośnie Lśniącej Tęczy też raz jej się obiło uszy, że ma nieufny stosunek do kotów z zewnątrz, co już samo w sobie stawiało go w gorszym świetle dla niej, nawet jeśli to nie była prawda. 
Po utwierdzeniu się w swoim wyborze następnego podniosła łapę za pointką. Miała nadzieję, że dobrze robi. Samo branie udziału w głosowaniu natomiast? Było dla niej w tym coś bardzo ekscytującego. Wybór wahał się między kotami wybranymi przez Agresta, ale mimo ograniczenia, wciąż był w tym jakiś element wolności, z jakim wcześniej nie mieli do czynienia. Każdy mianowany Owocniak miał wpływ na wynik i Mirabelka widziała coś w tym niezwykłego. 
Z jej rodziny jedynie Malinka głosował na Lśniącą Tęczę. Nie miał natomiast nic przeciwko kontrkandydatce, ogólnie calico bardzo rzadko żywił do kogoś negatywne emocje, według tortie niekiedy nawet na swoją szkodę. Wiedziała jednak, że jako uczeń czarnego miał z nim bliższą relację i chciał go wesprzeć także i w tym aspekcie. 
Ku zadowoleniu większości, Daglezjowa Igła wygrała i została oficjalną przywódczynią Owocowego Lasu. Mirabelkę rozczarował jednak wybór zastępcy. Niby widziała, jak kotki trzymają się razem, ale jakoś nie pomyślała o tym w tym kontekście. Sadzawka należała do kotów, z jakimi nawet nie trzeba było wiele rozmawiać, by już ich nie lubić. Oziębła z zawsze zadartym nosem, a do tego strasznie wścibska i nierzadko rozpowiadająca nieetyczne informacje z wątpliwych źródeł. Szylkretka nie była zadowolona, że osoba tego pokroju aktualnie będzie miała władzę. To się mogło źle skończyć. 
Wdrapała się do legowiska zwiadowców i zwinęła w kłębek, częściowo usatysfakcjonowana, częściowo niezadowolona. Zamknęła oczy, powoli wypuszczając powietrze. 
Teraz i tak nie dało się już niczego cofnąć. Jedynie czas mógł pokazać, czy obywatele Owocowego Lasu dokonali odpowiedniego wyboru. 

***

— Smutno mi, że Lśniąca Tęcza nie wygrał — wybełkotał Malinka. — Nawet nie chodzi o to, kogo ja bardziej wolę. Po prostu… widzę, jak bardzo jest przygnębiony po tym głosowaniu. Szkoda mi go.
— To on kiedykolwiek nie jest w złym nastroju? — zapytała pół żartem Mirabelka, mimo wszystko zaczynając dokładnie się przyglądać szylkretowi.
— No właśnie w tym problem! — Machnął ogonem. — Miałem nadzieję, że jak wygra, to się nareszcie uśmiechnie. — Spojrzał na nią wielkimi, budzącymi litość, oczami. — Ale nie poszło mu i teraz jest jeszcze bardziej nieszczęśliwy! A ja nie wiem, co innego mogłoby poprawić mu humor. 
Bura wyciągnęła łapę z zamiarem położenia jej na barku calico, jednak nim zdążyła go dosięgnąć, niespodziewanie Sadzawka stanęła centralnie przed nią. Zaskoczona cofnęła ramię, unosząc brwi na kotkę. 
— Mirabelko, nie jesteś zajęta, prawda? — Mimo wypowiedzianych przez nią słów, wcale nie brzmiała, jakby właśnie zadawała pytanie. — Chciałabym na chwilę z tobą porozmawiać. 
Szylkretka zawahała się przez moment, nie chcąc tak po prostu zostawiać Malinki. Z drugiej strony zastępczyni nie wyglądała, jakby w ogóle brała pod uwagę możliwość odmowy, a tortie także preferowała nie oczekiwać w napięciu i zastanawiać się, co ona takiego może od niej chcieć. 
— Jasne — odpowiedziała więc, w miarę swobodnie, chociaż jednocześnie końcówka ogona jej zadrgała. 
Zwiadowczyni posłała rodzeństwu przepraszające spojrzenie, nim podążyła za burą w bardziej ustronne miejsce. 
— Nie będę się cackać i powiem wprost: sytuacja z mojej perspektywy wygląda dziwnie. Pewnego dnia znikasz z klanu bez ostrzeżenia, nie dajesz żadnego znaku życia, a potem powracasz z ojcem, jakby nic się nie stało. — Zmarszczyła brwi. — Mam nadzieję, że nie zmuszono cię do powrotu? 
O nie, o nie. Tak bardzo nie chciała poruszać tego tematu. Wszystko byle nie to. 
— Nie — zaśmiała się, mając ochotę głęboko zapaść się pod ziemię — nic takiego nie miało miejsca. 
— Jaki powód odejścia był zatem w pierwszej kolejności? — drążyła dalej, wywołując gęsią skórkę u swojej rozmówczyni. — Takie przypadki mają miejsce jednak nieczęsto, nieprawdaż? 
— A czemu to jest takie istotne? — Napuszyła futro, czując się okropnie niekomfortowo w towarzystwie drugiej. — Teraz jestem z powrotem i nie zamierzam nigdy więcej się stąd oddalać. Mogę ci to zagwarantować. 
— Naprawdę muszę ci jeszcze wyjaśniać, dlaczego po nagłej ucieczce z klanu, wypadałoby później przynajmniej się z niej wytłumaczyć? — parsknęła, mierząc ją pogardliwym spojrzeniem. — To faktycznie cudownie, iż teraz jesteś taka szybka w obietnicach lojalności, lecz to automatycznie nie wymazuje tego, co zrobiłaś. Działań na szkodę klanu nie należy ignorować.
No oczywiście, że nie. Zastępczyni obecnie była tym taka przejęta, ale gdy to ona sama celowo uprzykrza życie niektórym, jakoś nigdy nie brakowało jej na to usprawiedliwienia. Zwiadowczyni miała ochotę zwymiotować, słysząc w jej tonie tę fałszywą troskę. 
— Gdyby tak naprawdę było, to już dawno otrzymałabyś reprymendę za obgadywanie innych i ciągłe wpychanie nosa w nie swoje sprawy — syknęła, nim zdążyła się powstrzymać.
Sadzawka po tych słowach uśmiechnęła się szerzej, jakby chciała zamordować rozmówczynię poziomem nienawiści bijącym z wyrazu jej twarzy. Oho, czyżby trafiła w czuły punkt? Mirabelka mimo chęci splunięcia, na ten jej wygięty od sztuczności pysk, zareagowała nieznacznym skuleniem się, bo wytrzeszczone oczy starszej zaczęły wydawać się szylkretce coraz bardziej przerażające. 
— Interesowanie się sprawami współklanowiczów uznałabym raczej za zaletę. — Uniosła wysoko głowę, nie tracąc ani odrobiny rezonu. — Czyni to ze mnie dobrą zastępczynię, znającą doskonale każdego członka naszej społeczności, która poprzez twoją ucieczkę niemało musiała wycierpieć — westchnęła teatralnie. — I chcąc o nią przyzwoicie zadbać, zadałam ci jedno, proste pytanie. Odpowiedź na nie naprawdę nie jest czymś wymagającym. 
Tortie stęknęła cicho, wiedząc, że już nie znajdzie sposobu, aby się od tego wymigać. 
— To był… po prostu trudny okres dla mnie pod względem emocjonalnym. — Zwiesiła nisko łeb, nie chcąc, żeby bura dostrzegła piekący ją wstyd. — W pewnym momencie miałam dość i pod wpływem impulsu odeszłam na dystans. Później oczywiście chciałam wrócić, ale podczas tych prób niestety się zgubiłam. — Zaszurała łapą w ziemi. — Wszystko było pokryte śniegiem. Chciałam ponownie próbować, jak się ociepli, ale wtedy na szczęście mnie odnaleziono. 
— Dobrze — skwitowała sucho Sadzawka. — Natomiast po następnej nieplanowanej wycieczce radziłabym unikać zasłaniania się kolejnymi ckliwymi historiami. Twój tatuś nie jest już dłużej liderem i jego ochrona nad tobą się skończyła. Z nas nikt nie będzie cię klepać po główce i się przejmować, czy twoje decyzje zostały podjęte w dobrej wierze, czy nie. — Protekcjonalnie machnęła na nią ogonem. — Czas dorosnąć. 
Szylkretka stała nieruchomo, w osłupieniu patrząc się na zastępczynię. Co ona właśnie powiedziała? Zacisnęła kły ze złości. 
Nim jednak zdążyła się odgryźć, kocica już skierowała się w swoją stronę. Mirabelka prychnęła pod nosem, zaraz rozglądając się za Malinką. Musiała jak najszybciej donieść mu o tym wszystkim. 
Co za wredne babsko. 

Od Bożodrzewnego Kaprysu CD. Stokrotkowej Łapy

Stokrotkowa Łapa przez chwilę wpatrywał się w ptaka z lekkim podziwem. Czy marzył o umiejętnościach, które miały pozwolić mu na złapanie go? Bożodrzew zaśmiała się cicho.
– Zanim zaczniesz łapać ptaki, musimy popracować nad twoją pozycją łowiecką – zarządziła od niechcenia. Klanie Gwiazdy, czuła się jak oszust, gdy go instruowała. Przecież sama niedawno była utrapieniem dla swojego mentora. – Pokażę ci jak to zrobić, a ty to powtórzysz. Tylko nie każ mi tu długo siedzieć. Chciałabym mieć jeszcze czas na moją popołudniową drzemkę.
Mimo to została na treningu ze Stokrotkową Łapą tak długo, jak tego potrzebował.

***

Ciepły oddech Zielonego Wzgórza rozlewał się po jej karku. Bożodrzew leżała bez ruchu, bojąc się, że najmniejsze drgnienie obudzi drugą wojowniczkę. Coś ściskało ją w piersi – nieme oczekiwanie, zdławiony niepokój. Nie pamiętała, by zasypiały wtulone w siebie i nie wiedziała też, czy jej to przeszkadzało. Czy tak robią bliskie sobie koty?
Zeszłego wieczoru rozmawiały do późna. Zielone Wzgórze położyła się obok niej i szeptem opowiedziała o Gasnącym Promyku, która otworzyła się przed nią i ze złością mówiła o tym, jak przez tę straszną klątwę Klanu Gwiazdy i Srokosza jej córeczka, biedna Siewcza Łapa, cierpi. Bożodrzew prychnęła na to cicho, stwierdzając, że to jasne, że matka próbuje sobie zracjonalizować obłęd swojego bachora mistyczną złością martwych przodków. Zielone Wzgórze zdzieliła ją wtedy ogonem po boku, upominając, że powinna być milsza dla dziecka i dodając, że całkowicie rozumie, dlaczego Gasnąca czuje taką złość w stosunku do Srokoszowej Gwiazdy – gdyby ona była rodzicem, również broniłaby swoich kociąt za wszelką cenę. Bożodrzewny Kaprys naprawdę chciała rzucić jakąś ciętą ripostą o naiwności wiary w słowa jej głupiego brata i klątwę gwiezdnych, ale powstrzymała się. Wiedziała, że obraziłaby wtedy zarówno Gasnący Promyk, jak i Zielone Wzgórze, a obrażanie Zielonego Wzgórza wydawało się… dziwne. Nie na miejscu.
Zresztą wszystko w jej relacji z Zielonym Wzgórzem było dziwne i nie na miejscu.
Prawdopodobnie powinna cieszyć się, że ktoś chce z nią rozmawiać – cóż, jej matka na pewno się z tego cieszyła. Bożodrzew jednak wypełniał niepokój. Nieznane sprawiało, że chciała uciekać, wyśmiać Zielone Wzgórze i rzucić całą tę głupią relację. W końcu co jej zależało? Mimo to za każdym razem, gdy czarna kotka proponowała jej wspólny patrol, zgadzała się.
Może (i tylko może!) Zielone Wzgórze nie była tak samo irytująca i niewarta jej uwagi jak cała reszta.
– Stokrotkowa Łapa pewnie na ciebie czeka – wymruczała czarna kotka, podnosząc nagle głowę i ziewając przeciągle. Bożodrzewny Kaprys prychnęła cicho.
– Martwisz się o niego, a sama prawie zaspałaś na swój patrol. – Spojrzała na nią kpiąco. Zielone Wzgórze zaśmiała się (Bożodrzew lubiła, gdy śmiała się z jej żartów) i wstała.
– Chodź. – Pacnęła ją delikatnie łapą po uchu. Biała parsknęła z irytacją, ale również podniosła się jakby od niechcenia.
Stokrotkowa Łapa rzeczywiście na nią czekał. Siedział przed wyjściem do obozu, wpatrując się z niecierpliwością w legowisko wojownika. Bożodrzewny Kaprys przewróciła oczami. Nie wiedziała, skąd młodzik miał tyle energii – ona w czasach uczniowskich nie miała takiego parcia na trening, preferując drzemki i złorzeczenie mentorowi jako formę rozrywki. Zresztą niewiele się od tego czasu zmieniło.
– Mi się tak nigdy nie spieszyło do pracy – rzuciła w stronę kocura, przyzywając go ruchem ogona.
– Co będziemy dzisiaj robić? – zapytał nieśmiało Stokrotkowa Łapa. Bożodrzewny Kaprys zastanowiła się chwilę i jęknęła z niezadowoleniem. Prawdopodobnie nadszedł czas na lekcję, którą od księżyców starała się odkładać.
– Nauczę cię nawigacji w tunelach.

< Stokrotku? >
[549 słów]
[przyznano 5%]

Od Siewczej Łapy

Szukała wzrokiem liliowych plamek w lawinie futer. Nieśmiało krążyła, starając się nie zwrócić niczyjej uwagi. Wypełniona po brzegi jaskinia utrudniała to. Nieprzyjemny deszcz zmieszany ze śniegiem uderzał o ziemie. Mimo szumu wodospadu wszyscy zdawali sobie świetne zdawać sprawę z panującej pogody. Nikt nie zamierzał się rwać na tak nieprzyjemną kąpiel.
— Pokrzywek — wyrwało się z jej pyska na widok mentora.
Stał do niej tyłem. Sierść miał nieprzyjemne zjeżoną. Właściciel drugiego głosu skrywał się za nim. Był nieprzyjemny. Sprawiał, że serce Siewki nerwowo drgało.
— ...trafi do starszyzny jeśli nie poradzi sobie z własnymi problemami... — jedno zdanie sprawiło, że mimowolnie wydała z siebie zrozpaczony pisk.
On. Spopielone futro pokryte cętkami. Krótkie łapy przyozdobione bielą. Surowy wyraz pyska. Lider. Kolejny koszmar Siewki. Sam jego widok sprawiał, że czuła jak słabła. Wiedziała, jak bardzo nią gardzi. Jak ośmieszyła siebie i opiekunkę. Jak zawiodła. Starała się, próbowała być jak Jaskółka, ale on tego nie dostrzegał. Już dawno ją skreślił. Skazał na Potwora. Zamierzał się jej pozbyć. Złożyć ją w ofierze.
— Siewko, nic się nie stało złego. Nie masz czego się bać. — próbował uspokoić ją mentor, lecz jego głos sam był przepełniony stresem.
Surowe jasne ślepia spojrzały na nią z obrzydzeniem. Zalewał ją nią. Czuła ją w każdym skrawku swojej skóry. Sprawiał, że sama miała ochotę zniknąć z tego świata.
— Pokrzywowe Zarośla, zaprowadź swoją uczennicę do Czereśniowej Gałązki, zanim znów wybuchnie płaczem i paniką. Nie ma co czekać na rozwój sytuacji. — burknął na jej mentora.
Teraz i on stanął w patowej sytuacji i został narażony na gniew lidera. Przez nią. Siewka przysporzyła mu kolejne kłopoty. Widziała pulsujące przerażenie w zielonych ślepiach. Nienawidził jej. Wiedziała. Nawet nie był w stanie na nią spojrzeć. Gardził nią. Zupełnie jak lider. Obydwoje tak strasznie jej nienawidzili. Liliowy zdawał się być obcy. Przepełniony stresem. Tą straszną wonią. Tak duszącą. Żałował. Na pewno żałował, że została jego uczennicą. Zniszczyła mu całe życie.
Niezrozumiałe głosy. Otaczały ją z każdej strony. Ich ilość sprawiała, że każdy oddech stawał się coraz trudniejszy. Serce biło tak szybko. Szybciej niż kiedykolwiek.
Czy właśnie umierała?
Umierała. Na pewno umierała. Umierała... Stłumiony pisk wydobył się z jej pyska. Nie chciała umierać. Nie teraz. Nie jeszcze. Złapała się z przerażeniem za klatkę, próbując zaczerpnąć powietrza, o które tak krzyczało jej ciało. Na marne. Wszystko na marne. To koniec. Zniszczyła wszystko i teraz umierała.

*

Pamiętała ciepło opiekunki, jak i niewielkie ziarenka o gorzkim smaku. Wciąż zdawała się czuć ich nieprzyjemny posmak. Była osowiała. Sama zdziwiła się, jak ospałe były jej ruchy. Jakby niedawno wstała. Pomarańczowe ślepia badały otoczenie, lecz umysł zdawał się dopuszczać do siebie te fakty z opóźnieniem.
Pokrzywek.
Na myśl o mentorze poczuła łzy. Nieprzyjemnie moczyły jej poliki. Nie chciała by jej nienawidził. Nie miała pojęcia jak to naprawić.
— Siewko...? — głos, którego się obawiała, odbił się od kamiennych ścian.
Liliowa mordka niepewnie do niej podeszła. Skrywał coś. Trzymał coś w łapie. Siewka bardzo powoli uniosła łebek. Bała się ujrzeć jego pysk. Rozczarowanie i pogardę, które się na nich malowało.
— B-bardzo się o ciebie martwiliśmy... — nie spodziewała się takiej gamy emocji.
Zielone ślepia zaszklone spoglądały na nią.
— Mogę cię przytulić...? — to ciche pytanie sprawiło, że szybko kiwnęła łebkiem.
Wojownik objął ją delikatnie, a szylkretke przeszedł przyjemny dreszcz. Tak się cieszyła. Nie nienawidził jej. Wciąż ją lubił. Fala ukojenia, której już dawno nie zaznała, sprawiła, że niemal popłakała się z radości. Wtuliła się w mocno w kota. Nie chciał, aby odchodził. Żeby gdziekolwiek znikał. Tak bardzo go potrzebowała.
— Mam coś dla ciebie. — wyznał cicho, nie puszczając jej.
Nie wierzyła w to co słyszy. Przecież znów nabroiła. Znów przyniosła wszystkim zmartwienia i problemów. Nie zasługiwała na prezent.
Jej oczom ukazało się drobne piórko. Czarne ze srebrnym połyskiem.
— Szpak.
Kolejna fala przeszła przez jej ciałko. Spojrzała ciepło na mentora.
— Dziękuję. Naprawdę. — wymamrotała cicho, wtulając się w łaciate futro. — Bardzo się cieszę, że jesteś moim mentorem.
Pokrzywek włożył podarunek za ucho kotki. Uśmiechnął się do niej równie ciepło.
— Ja też. — wyznał nieśmiało. — Pamiętaj, że masz mnie. Razem damy radę ze wszystkim. — dotknął łapką miejsca, gdzie było jej serce.
Pokiwała łebkiem.
Musiało już być tylko lepiej.

Od Siewczej Łapy

Wędrowała za mentorem. Przemierzali śnieżne polany. Orientacja kotki przestała funkcjonować. Biel. Jedynie to otaczało ich. Dokuczliwie przykrywała wszystko, wprawiając uczennice w zakłopotanie.
— Słyszysz? — zapytał mentor, sprawiając, że uwaga Siewki powędrowała w jego stronę. — To cichutkie chrobotanie?
Szylkretka naprawdę spróbowała się skupić, lecz na marne. Wyraz smutku malującego się na jej pysku sam stanowił odpowiedź.
— Nic się nie stało, naprawdę — szybko dodał. — Nauczysz się naprawdę. Zobaczysz. Nie martw się, proszę. Nie zrobiłaś nic źle.
Siewka pokiwała łebkiem bez przekonania.
— Znasz pozostałe klany? — próbował zmienić temat, by odciągnąć jej myśli od gorzkiej porażki.
Pokręciła niepewnie łebkiem. Nie zdawała sobie sprawy, jak niewiele wiedziała o świecie. W jaskini zdawało się być pełno kotów. Nie była w stanie ich zliczyć. A było ich jeszcze więcej?
— Poza nami są jeszcze inne klany. Klan Wilka co mieszka w ciemnym lesie. Są straszni. I bardzo nas nie lubią. — widząc minę uczennicy, dodał szybko. — Ale za to w Klanie Burzy wszystkie koty są pełne energii i uśmiechnięte.
Wizja krwiożerczych i głodnych jej śmierci Wilczaków już zawładnęła jej serduszkiem. Pewnie stamtąd pochodził Potwór ze starszyzny. Zadrżała. Możliwe, że wszystkie koty tam mają ślepia pełne krwi.
— Są naprawdę mili. Owocowy Las też jest pełen ciekawych kotów. Mają zupełnie inną kulturę i obyczaje... — bardzo starał się przekierować jej myśli na inny tor.
Siewka próbowała, lecz ze z marnym skutkiem.
— Zimno. — wymamrotała finalnie.
Pokrzywek zdawał się być zaskoczony. Zamrugał, a potem położył uszy zakłopotany.
— Racja. Tak. Zapomniałem. — przyznał skruszony. — Wracajmy.

* * *

Szybkim krokiem, wręcz uciekła, z legowiska uczniów i zaczęła szukać mentora. Wciąż bała się obcych kotek. Szczególnie że jedna była taka stara i duża. Siewka miała nadzieje, że nie skończy jak ona.
Łaciatego nie było nigdzie, a Jaskółka zdążyła już wyjść ze swoimi mentorem. Szylkretka położyła uszka przytłoczona tym wszystkim. Była tu sama, wśród tych wszystkich obcych kotów.
— Oh ty musisz być Siewka. — radosny głos doszedł za jej grzbietu.
Niepewnie odwróciła się by dostrzec nieznaną kotkę w towarzystwie Pokrzywka. Będąc wciąż na widoku obcej, która najwidoczniej oczekiwała od niej integracji, schowała się za mentorem.
— Jejku, jaka słodka. Zazdroszczę ci takiej rozkosznie uczennicy. — westchnęła, przekręcając łebek. — Jestem Zielone Wzgórzem, bardzo miło mi Cię poznać.
Siewka niepewnie wystawiła głowę za mentora, ale spotykając się z żywą zielenią i iskrzącą w niej radością znów się schowała. Nie wierzyła, że ktoś może być ot, tak wesoły i radosny. Aż tak bardzo. Przytłaczająco i lekko przerażająco. Skuliła się, czekając, aż obca zniknie. Niestety nie zanosiło się na to.
— No to jak, idziemy? — radosny głos wciąż docierał do jej uszu.
Liliowy ogon lekko się uniósł, zachęcając uczennice do wstania.
— Zielone Wzgórze to dobry kot. Pełen ciepła. Pomoże nam w treningu. — wyjaśnił jej cicho, starając się dodać otuchy małej. — Obiecuje, wszystko będzie dobrze.
Siewka niechętnie wstała i ruszyła za nim.

[trening 449 słów]
[przyznano 9%]

Od Siewczej Łapy

— Uważaj! — Aż podskoczyła spłoszona.
Przestraszona ślepia powędrowały ku mentorowi. Łapka wciąż pozostawała w powietrzu i oczekiwała na słowa wyjaśnienia, jak jej właścicielka. Zimny wiatr rozwiewał nieprzyjemnie sierść sprawiając, że miała ochotę ukryć się znów w obozowisku. Nie podobało jej się bycie uczniem. Przerastało ją. Tylko dzięki rumiankowo od Czereśniowej Gałązki czuła, że jeszcze się nie rozpłakała. Czuła jak jej oddech stał się świszący.
— Przepraszam za krzyk. — miauknął Pokrzywek. — Spójrz, lód. Tutaj nad klifiami szczególnie musisz uważać. Niewiele trzeba, by spaść w morze.
Siewka niepewnie spojrzała na ów morze. Polana falującej cierni. Uderzyła o skały, starając się je skruszyć i pochłonąć. Beznamiętna i wszechobecna. Nie była w stanie dostrzec jej końca. Zdawała się ciągnąć w nieskończoność aż do samego słońca.
— Jest teraz bardzo zimne. — Głos mentora docierał do niej, lecz jej umysłem zawładnęło morze. — Sam upadek by cię zabił...
Siewka zadrżała, odsuwając się prędko od morderczego tworu. Uderzyła lekko w łapy mentora, przez co pisnęła zakłopotana. Położyła uszy. Była taka niezdarna. Pokrzywek miał już pewnie jej dość jako uczennicy.
— Nic się nie stało. Nie przejmuj się. — wymamrotał, kładąc zjeżoną sierść.
Zdawał się być zakłopotany stanem swojej uczennicy. Nie wiedział do końca, co powinien zrobić. Siewka tylko przysparzała mu zmartwień.
— Może... Może pokaże ci moje ulubione miejsce? Chciałabyś?
Szylkretka delikatnie pokiwała łebkiem, by następnie podążyć za jasnymi łapami. Nieprzyjemny wiatr złagodniał wraz z wejściem na szczyt. Jej oczom okazał się wcześniej nieznany świat. Dotychczas widywała jedynie kamienne ściany, odcienie szarości i mroku. Zmrużyła ślepia przytłoczona jasnością. Biały puch, którym bawiła się z Jaskółką, zdawał się leżeć na każdym kącie. Kremowa na pewno by się ucieszyła, gdyby to ujrzała. Siewka posmutniała przez fakt, że została rozdzielona z siostrą. Tęskniła. Brakowało jej Jaskółki na każdym kroku. Bez niej wszystko zdawało się jeszcze bardziej przerażające.
— Wszystko w porządku? — martwił się.
Siewka niepewnie spojrzała w jego stronę, by lekko kiwnąć łbem. Nie umiała wyznać, jak bardzo przytłoczona tym wszystkim się czuła. Stawiała kroki w śnieżnych śladach mentora, bojąc się zakłócić nieskalaną biel. Wszechstronnie ich zalewającą. Prócz szumu morza wszystko zdawało się być takie ciche. Wieczny szmer rozmów panujący w obozowiska tu zdawał się być niemożliwy. Powietrze było zimne. Pozbawione skotłowanych woni. Czuła, jak nieprzyjemnie szczypie ją w nos. Podobnie jak śnieg w łapy.
Ich oczom okazał się las. Pokrzywek zatrzymał się, pozwalając oswoić się uczennicy z jego potęgą. Drzewa były wysokie. Wyższe niż pamiętała. Ich gałęzie oblepione puchem były ociężałe. Uginały się pod jego ciężarem, niemal dotykając podłoża. Labirynt pni ciągnął się ku nieznanemu, nie pozwalając Siewce stwierdzić, gdzie faktycznie się kończy.
— Chcesz wejść do środka? — zaproponował nieśmiało mentor.
Siewka zerknęła na niego. Lekko zgarbiony wojownik zdawał się być pozbawiony zła. Może byli podobni? Bardziej niż szylkretka była wstanie sobie wyobrazić.
— Bardzo. — wyznała cicho.
Na pysku liliowego pojawił się nieco nerwowy uśmiech. Siewka starała się odpowiedź na to podobnym, lecz iskierka rozbawienia w zielonych sprawiła, iż z łatwością mogła stwierdzić, że niezbyt jej to wyszło.

[trening 479 słów]
[przyznano 10%]

Od Siewczej Łapy do Liściastego Futra

Podążała za ogonem opiekunki. Znów zawitały w miejscu duszących zapachów. Prócz ziół krył się równie nieprzyjemny zapach sprawiający, że każdy włos się jeżył na drobnym ciałku kotki.
— Od teraz kiedy jesteś uczniem, musisz sama pamiętać, by brać zioła.  — pouczyła ją Gasnąca.
Pomarańczowa spojrzała niepewnie na kotkę. Wcale nie chciała tych wszystkich zmian. Rozpaczliwie pragnęła wrócić wraz z Jaskółką do kociarni.
— Czereśniowa Gałązko.
Futro ubrudzone kolorowymi łatami wyłoniło się z mroku.
— Witaj, Gasnący Promieniu. — jej głos zdawał się tak radosny, że aż fałszywy.
Siewka schowała się za opiekunką. Bała się tego kota. Nie chciała z nią rozmawiać. Nie wiedziała, jak zachować się w towarzystwie obcych kotów. Jeszcze dużo większych i mądrzejszych od niej.
— Mam prośbę... Mam nadzieję, że nie sprawi ci zbyt dużych problemów. Mogłabyś nauczyć Siewczą Łapę jak i kiedy powinna przyjmować zioła?
Młoda uczennica niepewnie zerknęła na pysk medyczki, obawiając się ujrzenia tam malującej się pogardy. Lecz zamiast tego zawitał tam lekki uśmiech.
— Nie ma sprawy. Bardzo chętnie się nią zajmiemy! Liściaste Futro będzie mogła się poczuć, jakby miała własną uczennicę.
Siewka zadrżała. Nie wiedziała, że mieszka tu jeszcze więcej kotów. Może do tamtej należał tamten straszny zapach. Przełknęła nerwowo ślinę. Czereśniowa Gałązka może i zdawała się miła, lecz nie było pewności, że druga kotka zdenerwuje się, że musi marnować swój czas na nią. Pewnie rozczaruje ją swoją osobą, jak lidera. Siewka była przekonana, że opiekunka musiała błagać lidera, by ten nie pozbył się jej z klanu. Pełne obrzydzenia ślepia śniły się szylkretce do dziś.
—  Sieweczko! Halo, halo — zawołał głos należący do medyczki. — Chodź, słoneczko, pomożesz mi z ziółkami do powrotu Liściastego Futra.
Nieśmiało i bardzo niechętnie, głównie zmuszona przez wzrok opiekunki, podeszła do obcej kotki. Usiadła w pewnej odległości od niej, wciąż mając wiele wątpliwości czy jej życzliwość nie jest tylko na pokaz. Medyczka, widząc to, przysiadła się bliżej niej, zmniejszając odległość, którą tak starała się utrzymać Siewka.
— Zostawiam was tak to same. Tylko nie siedź tutaj zbyt długo, Siewko. Jutro rano czeka cię kolejny trening z Pokrzywowymi Zaroślami.
Szylkretka ledwo zdążyła odwrócić łebek, a opiekunka zniknęła za ścianą. Zostawiła ją. Na pastwę dwóch obcych kotek. Nieprzyjemny niepokój zaczął pulsować w drobnym ciałku. Nie była w stanie się skupić na słowach Czereśniowej Gałązki. Jakieś zioła pojawiały się przed jej ślipiami i równie szybko znikały. Nic z tego nie rozumiała. Starała się uspokoić gonitwę myśli.
— Sieweczko. — Jej imię zdawało paść się któryś raz z rzędu. — Spokojnie. No spójrz, nic trudnego. Liść klona. Widzisz, jakie ma śmieszne rogi? Aż pięć. Zapamiętasz prawda?
Pokiwała nerwowo łebkiem, chcąc jak najszybciej zbyć kotkę. Potrzebowała uderzenia serca spokoju. Próby wyrównania oddechu. Przygaszenia płomienia, który wciąż parzył jej łapy do wyjścia stąd i zniknięcia. Lecz tak, zawiodłaby tak opiekunkę.
Liść klonu.
Bez problemu znalazła ów okaz. Wpatrywała się w niego niemo. Nie wiedziała co teraz. Znalazła go i co dalej. Niepewnie zerknęła w stronę medyczki, lecz ta zdawała się zająć już czymś innym. Bała się jej przerwać. Przyznać się, że nic nie słyszała. Że była na tyle arogancka, że nie zapamiętała nic z jej wywodu. Poczuła nieprzyjemne pieczenie w powiekach. Łzy jak zawsze pojawiały się nie oczekiwanie, tylko obrazując jej nieporadność. Była do niczego. Beznadziejnie.
— Oh, Siewcza Łapo, czy ten liść klonu coś ci zrobił? — zapytał nieznany głos.
Spojrzała przerażona w stronę obcej kotki.

[trening medyczny 538 słów]

[przyznano 11%]
<Liść?>




Od Siewki (Siewczej Łapy)

Obawiała się tych słów. Wiedziała, że to nadejdzie, lecz łudziła się, że nie jutro. I tak każdego wschodu słońca. Nerwowa myśl dręczyła ją już od dawna. Trzęsąca wtuliła się w futro opiekunki, starając się ukryć łzy. Szylkretowy ogon otulił ją szczelnie, utrudniając ciekawskiemu spojrzeniu Jaskółki dostać się do siostry.
— Cii... — mruczała Gasnąca, głaszcząc kocię po grzbiecie. — Wiem, że dasz radę. Jesteś bardzo dzielnym kotkiem, wiesz? — karmiła ją kłamstwami, choć dobrze obydwie znały prawdę.
Starała się złapać spokojniejszy oddech, który stłumi narastający w niej lęk. Niestety nieskutecznie.

* * *

Wybudziła się ze snu zmęczona. Ślepia, mimo że zdawały się otwarte, świat był taki rozmyty. Słysząc znajomy śmiech, odwróciła się wciąż senna w jego stronę. Skrawki nieprzyjemnego snu wciąż krążyły jej w głowie.
— Siewka, co ty zrobiłaś? — poczuła ciepło siostry. — Wyglądasz, jakbyś stoczyła walkę z osami.
Szylkretka zdezorientowana spróbowała znaleźć opiekunkę. Coraz bardziej stresowała ją ta sytuacja. Zamazany widok utrudniał jej to. W końcu uderzyła w znajomy obiekt. Zapłakane ślepka skierowały się błagalnie w stronę kotki. Wszystko było już okropne i to od samego rana, lecz najgorsze miało nadejść później.
— Spokojnie. Ślepka trochę ci napuchły od płaczu. Już, już, na spokojnie. Przyłożymy trochę śniegu i zaraz będzie lepiej. — obiecywała jej kotka, głaszcząc roztrzęsione kocie.
Siewka wcale nie czuła się, jakby miało być lepiej. Było koszmarnie. Paskudnie. Wszystko było przeciw niej. Calutki świat. Nie chciała tego wszystkiego. Chciała zostać tutaj. W kociarni. Z opiekunką i Jaskółką.
— Siewko, spokojnie, oddychaj — kazał jej głos, przez co łapczywie złapała powietrze. — Jaskółko podaj mi tamte listki.
Szylkretka naprawdę się starała. Naprawdę, naprawdę. Ale tylko coraz bardziej nakręcała się lawiną coraz gorszych scenariuszy. Bała się tych wszystkich zmian. Obcego i nieznanego świata poza kociarnią. Tak strasznie tego nie chciała.
— Siewko. Sieweczko. Proszę, zjedz. Musisz się uspokoić.
Zmuszona zaczęła żuć ziele.
Smakowało naprawdę okropnie.

* * *

Lawina kotów. Cała rzeka barw ślepi. A wszystkie wpatrujące się w nią. Jaskółka zaczęła się kierować w stronę skalnej półki, lecz ona została. Zamarła.
— Siewko, musisz iść za Jaskółką. Spokojnie, nic ci się nie stanie. — przekonywała ją opiekunka, lecz nie chciała uwierzyć w jej słowa.
Łapała nerwowo oddech, czując na sobie ich wszystkich. Uszy wyłapywały skrawki nieprzyjemnych słów. Lider zdawał się być nią zirytowany. Jaskółka coraz bardziej się oddalała. Znikała z jej pola widzenia. Traciła ją.
Łapa opiekunki pchnęła ją lekko do przodu, co za skutkowało jej upadkiem. Nieprzyjemne zderzenie z twardą posadzką sprawiło, że wybuchła płaczem.
— Nie jest gotowa...
— I ona ma zostać wojowniczką?
— Masakra za moich czasów mianowanie na ucznia było zaszczytem, a nie karą...
Poczuła ciepło ogona opiekunki.
— Już, jestem z tobą. Czujesz? Pójdziemy razem. Do Jaskółki. Dobrze? — spytała cichutko, odrywając ja uwagę od uszczypliwych uwag.
Siewka niechętnie kiwnęła łebkiem. Nie miała lepszego wyjścia. Wszystko i jak już było beznadziejne. Skazane na porażkę. Jak cała ona. Jej łapki niechętnie podążały za kotką, a wzrok bał się oderwać się od kamiennej posadzki. Poczuła ogon siostry. Głos lidera zaczął rozbrzmiewać. Nie rozumiała słów. Nie wiedziała, co się dzieje. Słyszała tylko własne serce. Szturchnięta przez Jaskółkę wydawała z siebie dziwny dźwięk. Wszyscy nagle zaczęli krzyczeć. Serce stanęło w jej gardle. Ślepia zapiekły ją znów. Siewka chciała uciekać. Skryć się. Jak najdalej od tego wszystkiego. Jaskółka jej nie pozwalała. Jej pazury oparcie trzymały jej ogon.
Para jasnych łap znalazła się przed nią. Nie znała ich.
— Jestem Pokrzywione Zarośla. — poinformował ją cichy głos.
Zdawał się taki słaby. Niepewny. Równie przestraszony tym wszystkim. Odważyła się lekko unieść łebek. Pierw ukazała się jej łaciata pierś. Potem równie dwukolorowa mordka. Aż dotarła do zielonych ślepi. Podobnych do tych, które widywała we własnym odbiciu.
— Siewka. — Jej głos zdawał się łamać.
Mimo to usłyszał. Nerwowy uśmiech zawitał na pysku.
— Jesteś moim pierwszym uczniem. — wyznał jej mamrotem. — Postaram się być dobrym mentorem, naprawdę. — Zdawał się przekonywać się samego siebie.

[trening 321 słów]
[przyznano 6%]

Od Siewki (Siewczej Łapy) CD. Jaskółki (Jaskółczej Łapy)

Pomarańczowe ślepia analizowały biały obiekt, niepewnie zerkając na siostrę. Zdawał się zimny. Nieprzyjemny. Dziwnie mokry i pozbawiony formy.
Nie podobał jej się ten cały śnieg.
— Nie bój się, przecież on nie gryzie.
Przez namowy w końcu odważyła się to dotknąć. Był równie nieprzyjemny co wtedy gdy nim dostała. Lecz zdawał się ulegać jej. Znikać pod wpływem jej łapki. Zimno było nieprzyjemne, ale ciekawość sprawiała, że nie oderwała od niego kończyny.
— No widzisz, jak ci się spodobał — stwierdziła zadowolona Jaskółka. — No chodź, tu jest go więcej.
Siewka nieśmiało podążyła za nią, wiernie idąc za kremowym ogonkiem. Jaskółka zaczęła zbierać śnieg i ugniatać go łapkami. A następnie niespodziewanie rzuciła nim w siostrę. Szylkretka pisnęła tak głośno, że niemal obudziła opiekunkę. Jaskółka podbiegła do niej i szybko zlustrowała kotkę.
— No sama spójrz. Nic ci nie jest. A rzucanie się śnieżkami to super zabawa. — miauknęła pewnie.
Widząc jednak nieprzekonaną minę Siewki, dodała po chwili.
— Oh, nie chcesz się ze mną bawić? — Jej głos był tak smutny, że szylkretka szybko pokręciła łebkiem.
Niechętnie przystąpiła do tej nieprzyjemnej, przynajmniej dla niej, bo Jaskółka z łatwością celowała w nią śnieżkami w porównaniu do siostry, zabawy. Dopiero gdy obydwie sapały ze zmęczenia, rozrywka się zakończyła. Lecz bystre ślepia kremowej zdawały się szukać kolejnego pomysłu.
— Spójrz. — Zawołała do siebie siostrę, prezentując kolejne znalezisko.
Uderzyła łapką coś, co wyglądało jak kałuża, lecz nie rozbryskało się na strony w porównaniu do zwykłej wody.
— A spróbuj się napić — rozkazała jej Jaskółka, co Siewka po chwili zrobiła.
Trudno jednak opisać zdziwienie ich obu, gdy język szylkretki nie chciał oderwać się od lodu. Pomarańczowe ślepia wypełniły się łzami.
Utknęła.

<Jaskółka ratuj sługusa>

Od Klamerki

Leżał. Nie mógł się ruszyć. Czuł się całkiem pusty. Wszędzie było ciemno. A może jasno? Nie wiedział tego. Nie był w stanie myśleć, nie wiedział co się z nim dzieje.
"Może tak właśnie wygląda śmierć?" - myślał Klamerka.
Dlaczego został sam? Dlaczego nikogo przy nim nie ma? Może gdyby wcześniej... gdyby wcześniej wiedział, co to znaczy być samotnym to... nie, wtedy i tak by się izolował, ale przynajmniej nie tak bardzo... Ale skąd miał wiedzieć? Jedynym kto naprawdę coś dla niego znaczył, był mentor... ale jego już nie ma... No właśnie. Gdzie on jest? Dlaczego go zostawił?

***

Wiele księżyców temu...
Klamerka leżał za śmietnikiem, tuż przy drodze grzmotu. Co jakiś czas jeździły po niej potwory dwunożnych, z głośnym warkotem mijając jego kryjówkę.
- Dobrze, więc pora na lekcję numer... - zaczął. - W sumie nie wiem którą, ale pewnie koło setki. Dzisiaj, Spinaczu, nauczysz się przechodzić przez Drogę Grzmotu.
Klamerka zamrugał.
- Po co?
- Żeby... móc dostać się na drugą stronę? - Nikita spojrzał na niego z uniesionymi brwiami.
- Co w tym trudnego? - spytał ponownie Klamerka.
- No wiesz... Potwór może cię zmiażdżyć. Wiesz, ile dobrych kotów straciliśmy w taki sposób?
Chociaż skoro nie umiały przejść przez ulicę, to chyba nie były takie dobre... - Nikita spojrzał na Klamerkę. - Dobra, słuchaj mądralo, skoro jesteś taki mądry, to przejdź przez tę drogę. Tylko nie kładź się na samym środku, okej? Ja wiem, że byś to zrobił.
Klamerka zamrugał.
- No co tak stoisz? - spytał Nikita. - Rusz się.
- Myślałem, że mi pokażesz.
Nikita uniósł brew.
- Mówiłeś, że potrafisz.
- Mówiłem, że to proste. Nie, że potrafię - powiedział Klamerka, nie odrywając wzroku od drogi.
Mentor przewrócił oczami.
- No dobra. To patrz i ucz się.
Nikita podpełzł do drogi, rozejrzał się. Poczekał, aż potwór przejedzie, a potem zwinnie i szybko pokonał ulicę. Potem odwrócił się i spojrzał na Klamerkę.
Czekoladowy stał tam, patrzył na niego. Nie mógł się ruszyć. Znowu to się zaczyna... Pole widzenia zaczęło mu się zmniejszać, dookoła zrobiło się ciemno, jakby wszystko przykrył dym. Widział plamki światła, które zaczęły kręcić się w koło...
Klamerka położył się, skulił się na ziemi.
Nikita zmrużył oczy. Po chwili rozejrzał się, i po kilku susach znalazł się po drugiej stronie ulicy. Podszedł do Klamerki, szturchnął go nosem.
- Ej, żyjesz? Agrafko? Dobrze się czujesz?
Klamerka nie odpowiedział. Nikita westchnął.
- No dobrze, koniec na dziś. Chodź, idziemy.
Ale Klamerka się nie poruszył. Mentor nie widział co się z nim dzieje, ale to nie było nic nadzwyczajnego - czekoladowy zawsze tak miał... Nikita po prostu się przyzwyczaił, nigdy w to głębiej nie wnikał, bo... wiedział, że czasem lepiej nie wiedzieć. Zwłaszcza informacji, które mogłyby komuś zaszkodzić.
- Wiesz... Nie było tak znowu najgorzej - stwierdził mentor, stając obok. - Nie wpadłeś pod potwora, ani... nie zginąłeś. Mi oczywiście... pierwszy raz poszedł wyśmienicie i genialnie, pomijając fakt, że po drugiej stronie wpadłem do kałuży, ale to lepiej pominąć. - Nikita uśmiechnął się lekko.
Klamerka drgnął, ale nic nie powiedział.
- Nie przejmuj się. Nie tym razem, nie następnym, ale na pewno za którymś się uda. Wiem, co mówię. Może mnie wtedy przy tobie nie będzie, ale...wiesz... - Nikita zawahał się. - Jak by co, to... wierzę w ciebie, Klamerko.

***

No i go nie ma.

[547 słów]
[przyznano 11%]

Od Stokrotkowej Łapy do Piórolotkowego Trzepotu

*przed Zgromadzeniem*

Dzień był deszczowy tak jak każdy inny o tej porze. Kocur wyszedł z legowiska medyka z wyleczoną łapą, o której znowu prawie zapomniał. Miał dużego pecha, jeśli chodzi o kolce w łapie. Zdarzyło się to już po raz drugi. Rozejrzał się po obozie i zauważył swoją mentorkę. Nie mógł się doczekać kolejnego treningu przygotowanego przez kotkę. Podszedł do niej z uśmiechem.
— Witaj, Bożodrzewny Kaprysie — Stokrotek miauknął, a biała kotka odwróciła się w jego stronę.
— Och, witaj, Stokrotku, jak się czujesz? Łapa ci się już nie naprzykrza?
Liliowy przysiadł przy swojej mentorce i owinął ogon wokół łap.
— Z łapą wszystko dobrze. Czasem tylko pobolewa. 
— Może by się rozruszać pójdziemy na długi spacer? Sprawdzimy, czy nikt się nie kręci przy granicy i zapolujemy. Jak wrócimy to może powtórzymy trochę teorii.
Kocur przytaknął i skierował się do wyjścia razem z mentorką. Tak dawno nie opuszczał obozu, że spacer po terenach był bardzo kuszącą propozycją. Do tego towarzystwo mentorki bardzo mu odpowiadało. Lubił przebywać w jej towarzystwie.

***

— Ja zapoluję tutaj, ale ty śmiało możesz się oddalić. Spotkamy się tutaj za chwilę. Pamiętaj tylko o granicy z Klanem Nocy — mruknęła Bożodrzewny Kaprys. Koty zatrzymały się niedaleko wyjścia z tunelu. Stokrotek rozejrzał się i zatrzymał swój wzrok na plaży, która była niedaleko. Ostatnim razem był on tam przy swoim pierwszym treningu, więc pomyślał, że przypomnienie sobie tego miejsca będzie dobrą decyzją.
— Oczywiście, Bożodrzewny Kaprysie, będę uważać — mruknął i pokazał ogonem na ową plażę. — Zapoluję gdzieś tam.
Mentorka przytaknęła i sama skierowała się w miejsce, gdzie chciała zapolować. Uczeń, idąc w jej ślady, skierował się do plaży. Powietrze było ciężkie i wilgotne a piasek kleił mu się do łap. Ledwo było można wyczuć jakąkolwiek zwierzynę. Miał nadzieję, że chociaż jakaś mała myszka się pokaże i że nie wróci do obozu z pustymi łapami. Klan Gwiazdy chyba wysłuchał jego modlitw, gdyż już po chwili wyczuł ową mysz. Przysiadł do pozy łowieckiej i powąchał powietrze, kierując się w stronę zapachu myszy. Skupiony na gryzoniu nie zauważył, że już dawno przekroczył granicę klanu nocy, znajdując się aktualnie na kolorowej łące.
Już miał skoczyć na zwierzynę, gdy usłyszał głos innego kota, który spłoszył mysz prosto sprzed jego nosa.
— Hej!
Kocur spojrzał w stronę, z której pochodził ów miękki głos. Spostrzegł tam niebieskiego kocura o pięknym puchatym futrze. Był on samotnikiem? Czy może kotem z klanu nocy, który zabłądził?
— Hej, um, słuchaj, przepraszam, nie wystraszyłem cię? — zapytał kot, po chwili zbliżając się do Stokrotka.
Teraz kocur mógł dojrzeć jego morskie oczy, które widział po raz pierwszy w życiu. Liliowy kocur podniósł się i usiadł. Nie spodziewał się, że spotka kogoś w tej okolicy.
— Nie, spokojnie… Coś się stało?
Obcy kot stanął przed Stokrotkiem i się uśmiechnął.
— W pewnym sensie — przyznał, spoglądając na młodszego. — Chyba zgubiłeś oznaczenia zapachowe podczas tego skradania, co?
Stokrotek powąchał powietrze, w którym nie wyczuł zapachu swojego klanu. Zawstydzony swoją wpadką rozejrzał się po okolicy. Jak mógł popełnić tak drobny błąd?
— Rzeczywiście... Wybacz, miałem małą przerwę w treningu i trochę mi się zapomniało.
Nie chciałby, żeby nowo poznany kot uznał, że nie przykłada się do treningu. Kocur opuścił uszy. A Bożodrzew wspominała mu o granicy klanu! Jak mógł o tym zapomnieć?

Wyleczeni: Stokrotkowa łapa 
<Piórolotkowy trzepocie?>

[530 słów] 
[przyznano 11%]

Od Szczypiorka

Parę księżyców temu…
Jestem głodny. Znowu. Albo nadal. To zależy.
Siedzę w moim kolejnym tymczasowym schronieniu, w takim… wgłębieniu w ziemi. Naznosiłem tu bardzo dużo liści i mchu, więc jest tu bardzo przytulnie. Lubię to miejsce. Chyba tu już na stałe zostanę.
Szkoda, że nie ma tu ucznia Śnieżnej Łapy, on zawsze pomagał mi coś upolować, coś, co dało się zjeść. Ja chyba nie potrafię sam. To znaczy… faktycznie, ostatnio udało mi się upolować jakiegoś ptaka, leżał na trawie, ale ruszał się. A przecież ruszających się ptaszków się nie je, no bo jak? A potem, parę dni później, upolowałem taki mały, wolno pełzający, łysy ogon wiewiórki z muszlą na górze. Ale jak go zjadłem, i nic złego się nie stało, to zjadłem ich więcej i…potem przez następne kilka dni nie mogłem się ruszać… To było niemiłe.
Ciekawe, co się z nim stało… To znaczy z uczniem Śnieżną Łapą. Mam wrażenie, że ostatni raz gdy go widziałem, to było wczoraj, ale…jestem pewien, że wczoraj go nie widziałem. Już sam nie wiem. Brakuje mi go.
Wtedy przez głowę przeszła mi jedna myśl – to moja wina, że go nie ma? Może zrobiłem coś nie tak, jak zwykle czegoś nie zrozumiałem, może mi coś powiedział, a ja jak zawsze zapomniałem albo to zignorowałem, może ma przeze mnie kłopoty…
Zamrugałem.
Jestem głodny.

***

Wyszedłem z mojego przytulnego legowiska. Muszę upolować jedzenie. Przyczaiłem się za pniem drzewa, tak jak pokazywał mi uczeń Śnieżna Łapa. I wtedy, między źdźbłami trawy, zobaczyłem małe, szare stworzonko… Mysz. Zamarłem. Mysz była tuż przede mną. Wystarczyłoby skoczyć na nią, i miałbym co jeść. Nie byłbym już głodny. Uczeń Śnieżna Łapa byłby ze mnie dumny. Matka też. I ojciec. Ale właściwie, to… mysz to taki… mały kot. Też ma cztery łapki, tyle że mniejsze, też ma futerko, długi ogonek, dwoje oczu, nos i wąsy, też żyją w lesie, też mają swoje rodziny…chyba… I też lubią mieszkać w przytulnych legowiskach pod ziemią. Dlaczego miałbym ją zjeść? Dlaczego ona, skoro jest tak podobna do mnie, nigdy nie upolowałaby mnie? Może to kwestia małego rozmiaru myszy i faktu, że raczej z reguły nie je mięsa. Ale może teoretycznie skoro ona może nie jeść mięsa, a jest tak podobna do mnie, to ja też mogę go nie jeść? Mógłbym zacząć jeść. Co jedzą myszy? Trawę? Mógłbym zacząć jeść tra… nie, w sumie to jednak bym nie potrafił. Ale może chociaż przestałbym jeść myszy? A zaczął jeść ptaki. Bo one nie wyglądają jak koty. Chociaż teoretycznie, ptaki też mają…
Zamrugałem.
Skoczyłem, złapałem mysz w swoje zęby, poczułem smak krwi w pysku. Mysz nawet nie pisnęła.
Zaraz nie będę głodny. Szkoda, że tak łatwo nie mogę po prostu przestać być sam...

[433 słów]
[przyznano 9%]


Od Cisowej Łapy

Ostatni pobyt Cis w KN, przed zgro i akcją z Błotem
Było południe. Słońce praktycznie całkowicie zasłonięte chmurami szczytowało na niebie, niestety nie topiąc śniegowo-wodnistej brei pokrywającej tereny klanów. Cisowa Łapa liczyła właśnie zioła w legowisku medyka Klanu Nocy. Strzyżykowy Promyk i Różana Łapa akurat wyszły na zbieranie ziół, zamiast wysyłać ją jak chłopca na posyłki. Jako że te dwie wyszły, była w legowisku zupełnie sama, co było świetne. Mogła się skupić, pomyśleć…
Błąd. Nie mogła. Ciągle myślała o spotkaniu z Topielcowym Lamentem na granicy. Naprawdę powinna przestać o nim myśleć, ale to było za trudne. Przynajmniej sukces taki, że umiała przez większość czasu zachować kamienną twarz. Westchnęła, głęboko odrywając wzrok od medykamentów. Ktoś wszedł do legowiska. Musiała więc skupić się na pacjencie, a nie na dymnym. Odwróciła się z pytającym wyrazem pyska. W wejściu stał Poranny Ferwor.
- Co ci dolega? - zapytała, brzmiąc jakby naprawdę się martwiła, a nie odmawiała pustą formułkę, którą mówiła prawie codziennie.
- Łapa mnie boli - odpowiedział wojownik.
- Podejdź tu - rozkazała. Złoty nie sprzeciwiał się, po prostu podszedł do niej z bólem wymalowanym na pysku. Tortie przez chwilę przyglądała mu się w ciszy. Myślała, że ojciec Kazarkowej Śpiewki był bardziej rozmowny. Może był onieśmielony tym, że ona nic nie mówiła i chciał dać się jej skupić? Albo po prostu nie wiedział, co mógłby powiedzieć? Tak czy siak, jego próby byłyby tylko stratą czasu, gdyż brązowooka i tak nic by nie powiedziała, szybko ucinając rozmowę.
- Ból stawu - wyszeptała cicho diagnozę bardziej do siebie niż do niego. Podała mu liście maliny, by pomóc mu z bólem, który najwyraźniej był duży.
- Zjedz to - powiedziała i poszła do składziku ziół po aksamitkę. Przeżuła ją na papkę i nałożyła na lewą łapę nocniaka. Gdy ten chciał już iść, powiedziała:
- Poczekaj jeszcze. - Chwilę później wróciła z pajęczyną i przytulią nałożyła trochę pajęczyny na papkę, a rzepami przytulii przyczepiła okład do futra kota, by ten tak łatwo nie spadł.
- Możesz już iść.

[308 słów]
[przyznano 6%]
Wyleczeni: Poranny Ferwor

Od Cisowej Łapy CD. Topielcowego Lamentu

Obudziła się. Była noc. Zwinęła się ciaśniej w kłębek, próbując znowu zasnąć. Nie mogła. Wstała lecz zanim zdążyła wyjść z legowiska medyków, kątem oka zobaczyła ciemną sylwetkę idącą w stronę wyjścia z obozu. Przypatrywała jej się chwilę, próbując zobaczyć kto to. Wtedy zobaczyła pędzelki, krótki ogon i te błyszczące żółte oczy. Nie miała już wątpliwości. Poczekała chwilę aż kocur wyjdzie, po czym również wymknęła się za nim z obozu. Nie widziała go ani nie słyszała, lecz czuła jego zapach i nawet bez tego wiedziała, gdzie ten się znajduje. Kiedy dotarła na obrzeża polanki, schowała się za pniem drzewa i patrzyła na niego. Wiatr wiał w jej stronę, czyli on jej nie czuł. Siedział do niej plecami, więc chyba jej nie widział. Bezszelestnie (Przynajmniej taki jej się wydawało) podchodziła do niego od tyłu, lecz nagle gdy była oddalona od niego o zaledwie długość ogona, źle postawiła łapę. Śnieg zaskrzypiał, a teraz wojownik już na pewno wiedział o jej obecności. Tylko czy wiedział, że to ona? Topielcowy Lament nie odwrócił się. Mruknął tylko:
- Słychać cię na odległość. Musisz się bardziej postarać.
- Wreszcie się odezwałeś - prychnęła kotka. Domyślała się, że mógł wcześniej wiedzieć o tym, że tu była w końcu jeżeli chodzi o umiejętności wojownicze, był od niej dwa razy lepszy. Ale z drugiej strony była zirytowana tym, że jeżeli ją słyszał, to nic nie powiedział.
- A i owszem - odpowiedział wilczak. Bardzo ją irytowały jego krótkie odpowiedzi. Ta arogancja była czymś wkurzającym, ale jednocześnie tak dziwnie przyciągającym jej uwagę, że ignorowała to i nie wypominała mu tego.
- Chciałeś ostatnio spędzić ze mną czas tak? - zapytała uczennica medyczki. Wiedziała, jaka będzie odpowiedź. Po prostu chciała jakoś wprowadzić tę rozmowę na właściwe tory. Czarny nie odpowiedział najwyraźniej dobrze wiedząc, że nie miałoby to sensu. I to było właśnie to, czego niebieska się spodziewała.
- Naucz mnie walczyć
- Jeśli musisz... - westchnął dymny i wstał z ziemi. - W końcu się za to zabrałaś?
- Już trochę dawno, od kiedy przestaliśmy się spotykać
- Czego dokładnie chciałabyś się nauczyć?
- Cokolwiek - powiedziała szylkretka stanowczo, rzucając spojrzenie bez emocji w jego stronę. No może prawie bez emocji, bo, w jej oczach błyszczała również iskierka wyzwania.
- A więc... Udawaj, Biegnij, Padnij, Atakuj, Wróć. Znasz tę technikę? - spytał krótkoogoniasty.
- Nie.
- A więc - zaczął. - Po kolei polega ona na tym: najpierw trzeba zacząć udawać, że się cofa ze strachu przed większym i bardziej okazałym przeciwnikiem. Gdy ten już częściowo się zdekoncentruje, należy rozpocząć na niego szarżę. I mógłby teraz nastąpić moment skakania na jego grzbiet, ale zamiast tego trzeba wsunąć się pomiędzy jego łapy, z dokładnością i precyzją rozciąć jego podbrzusze, a następnie powrócić w bezpieczną odległość - wyrecytował z pamięci. Tortie analizowała przez chwilę jego słowa, po czym skinęła głową.
- Rozumiem.
- A więc jesteś gotowa? - spytał żółtooki i przybrał wygodną pozycję.
- Jestem - powiedziała pręgowana tygrysio i ustawiła się w odpowiedniej pozycji.
- No to do dzieła - rozkazał syn Zapomnianego Pocałunku i dał znak ogonem. Brązowooka zaczęła się cofać, nawet nie patrząc, co ma pod łapami. Cała drżała, a na jej pysku wymalowany był strach, a raczej w jej oczach, gdyż nie pokazywała emocji pyskiem. Brat Bladej Łapy nadal szedł do przodu, nie przejmując się jej zachowaniem. Córka Olszowej Kory widząc, że „przeciwnik” nadal był skoncentrowany kontynuowała to co robiła. Niestety nie patrzyła, co ma pod łapami, dlatego potknęła się o jakiś patyk i runęła na ziemię. Nie uznała tego jednak za pomyłkę. Już miała plan.
- Dobrze jak na pierwszy raz - mruknął były uczeń Białej Śmierci, widząc jej upadek. Siostra Wierzby słyszała jego komentarz, lecz zignorowała to. Szybko pociągnęła przednimi łapami i prześlizgnęła się pod nim, po czym jak najszybciej wstała na łapy. Starszy najwyraźniej przewidział, co zamierzała zrobić i był przygotowany. Gdy tylko się wyślizgnęła, nie dał jej czasu na ucieczkę - przyszpilił ją do ziemi i powiedział:
- Dobrze ci idzie, ale musisz działać szybciej i zlać się z naturą. Nie tylko ty tu jesteś, najlepiej jest wspomóc się czynnikami nas otaczającymi.
- A co zrobiłam, ślizgając się po śniegu? - zapytała uczennica Zarannej Zjawy, w międzyczasie rozglądając się po otoczeniu.
- Owszem, wspomogłaś się - powiedział kocur i puścił ją, by mogła wstać. - Ale pomyśl. Za chwilę koniec Pory Nagich Drzew. Czy wtedy będzie on dalej tu zalegać? Myśl o rzeczach, które są niezmienne.
Cisowa Łapa nie odpowiedziała nic, bo nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. W takim momencie czuła się, jakby była kociakiem pouczanym przez starszego. Zamiast mówić cokolwiek, po prostu spojrzała mu w oczy.
- Gałęzie - podsunął wilczak. - Jeśli dasz radę ją kopnąć z impetem, podetnie nogi przeciwnikowi na dłużej, niż zrobiłabyś co własnymi łapami. - Właśnie tym sposobem posłużyłem się, gdy walczyłem z Lśniącą Szadzią o tytuł wojownika. Nie pozbierała się.
Udawała, że go słucha, nadal patrząc mu się w oczy. Otworzyła pysk, jakby chciała coś powiedzieć i w tym samym czasie szybko podcięła wojownika.
- Albo można zrobić tak - czuła, że gdyby próbowała kopnąć gałąź, to prędzej posłałaby się na drugi koniec obozu niż kogokolwiek podcięła. Wolała więc tradycyjną metodę. Najwyraźniej syn Geralta albo tego również się spodziewał albo zawsze był gotowy na wszystko. Gdy tylko upadł, przetoczył się z niebywałą zwinnością na bok, podskoczył i stanął na równe łapy.
- Nieźle - powiedział.
- Nigdy nie trać czujności, druga zasada walki - wyrecytowała była uczennica Naparstnicowej Kołysanki z pamięci. Może i nie umiała się jakoś dobrze bić, ale była chytra i inteligentna. Jak to mówią „Jak ma się małe mięśnie, to ma się duży mózg”.
- A i owszem - przytaknął jej przyjaciel. - Jest to jedna z ważniejszych rzeczy, na których powinniśmy się skupiać. Siła nie jest ważna, walka polega raczej na biegłości umysłu i zwinności.
Córka Szeleszczącego Wiązu zaczęła robić się zmęczona, lecz uznała, że to teraz nieważne. Spędzają razem czas, uczy się walczyć. To, że będzie jutro zmęczona to inna sprawa. I tak nie będzie miała chyba nic do nauczenia się. Chyba że Mroczna Wizja zabierze ją na trening manipulacji… Były uczeń Gronostajowego Tańca najwyraźniej to zauważył.
- Nie jesteś zmęczona?
- To nieważne, zmęczenie to tylko problem, którego trzeba się pozbyć - mruknęła. W końcu jeszcze dobrze trzymała się na łapach, więc nie musi jeszcze wracać do obozu co nie?
- To nie problem. Po treningu warto wypocząć, na następny dzień będziesz w pełni sił. Nie warto z nim walczyć.
- Nie pouczaj mnie. - Cisowa Łapa była zbyt zmęczona, by odebrać to jako troskę, a nie atak. -Zawsze mnie pouczasz tylko dlatego, że jesteś starszy - szepnęła. Topielcowy Lament przewrócił oczami.
- Fakt, jestem od ciebie starszy. Ale się nie wymądrzam, tylko mówię prawdę! - prychnął ze zdegustowaniem i machnął swoim krótkim ogonem. Oh, czyli był obrzydzony tym, że nie chce czuć się jak malutki kociak? Za kogo on ją ma? Za pieszczocha?
- To była pomyłka to wszystko! - wybuchła płaczem. Nie miała już siły. Nie chciała się już dłużej w to bawić. Nie chciała grać.
- To trudno. - Kocur wzruszył ramionami.
- Trudno? Trudno?! Nigdy nie powinniśmy się znać! Było nam dobrze, a potem wszystko zepsuliśmy! - krzyczała kotka. Czy on tego nie widział? Czy po prostu go to nie obchodziło? Starała się jednocześnie wypełniać swoje obowiązki i jakoś naprawić ich relację. Ale on najwyraźniej nie chciał.
- Czemu tak sądzisz? - zapytał wilczak, najwyraźniej nie do końca rozumiejąc.
- Starałam się wszystko naprawić, zmienić cokolwiek. Nie działa. Za każdym razem nie wychodzi. Od kiedy w moim życiu pojawiłeś się ty i ta twoja głupia siostra nic już nie jest łatwe! - powinna odpuścić. Dać spokój. Skupić się na swoim życiu i na swoich problemach. Ale nie potrafiła. Fizycznie nie potrafiła. Ciągle pamiętała ich pierwsze spacery, jak się wtedy dobrze bawili. Ale musiała się zakochać. I to w kocurze, który zdecydowanie nie był dla niej. Teraz już zupełnie nie wiedziała, co ma robić. To wszystko było tylko wspomnieniami. Niczym innym.
- I to według ciebie moja wina... Może byś pomyślała, twoja po części też. Chcę cię uszczęśliwiać. Pomagać. Dawać co najlepsze. Ty naprawdę tego nie widzisz?
Nie powiedziała tego. Powiedziała, że to ich wina. I Białej Łapy też. Nie o to chodziło! Nie chodziło o to, że psuje jej życie! Co ona narobiła?! W głowie jej huczało. Emocje. które wreszcie wyszły na wierzch, zaczęły przejmować kontrolę.
- Ja dużo rzeczy nie widzę! Nie umiem! Nie umiem rozmawiać z kotami! Ale staram się, próbuję, zakładam maski, by tylko nie wyjść na dziwadło! Ale nawet to nie pomaga…
Czarny odetchnął głęboko.
- Umiesz. Tylko masz problem. Zastanów się nad nim. Pomyśl, jak możesz go naprawić. Zapanuj nad emocjami - powiedział cicho i spokojnie.
- Zapanuj?! Zapanuj?! Próbuję! Problemów trzeba się pozbywać a emocje to jeden z nich! - wykrzykiwała młodsza, już sama nie wiedząc, co ma zrobić. - A może to ja nim jestem…- szepnęła nagle niepewnie. Zwinęła się w kulkę, nie chcąc, by dymny widział jej łzy.
- O-odejdź…proszę cię.

<Topielec?>
[1416 słów do treningu wojownika]
[przyznano 28%]

Nowa członkini Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd!

 


Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: Zawał serca
Zasłużenie: Kultystka Mrocznej Puszczy, morderstwa, wyrzeknięcie się Klanu Gwiazdy

Odeszła do Miejsca, gdzie Brak Gwiazd!


Od Bieliczego Pióra CD. Zarannej Zjawy

 Zamrugała zaskoczona. Nie spodziewała się, że w Zarannej Zjawie obudzi się taka gorliwość do nauki rytuałów. Z zainteresowanych to jedynie jej brat - Chłodny Omen, pytał ją o rady jak najlepiej jest coś zrobić, aby duchy były zadowolone z jego czynów. W końcu... kult wcześniej nie posiadał żadnych modlitw. To ona wprowadziła te nowe udogodnienia w życie, ponieważ czuła, że nie do końca oddają należytą cześć Mrocznej Puszczy. A tak? Tak poszerzały się ich horyzonty. Na dodatek nie wiedziała czy to co robiła naprawdę działało, ale duchy wiele nie potrzebowały. W porównaniu do Klanu Gwiazdy, Mroczna Puszcza chętnie kontaktowała się ze swoimi wiernymi. 
— No dobrze. Mogłabym cię nauczyć jak to się robi. Wiedz jednak, że to nie jest idealne. Zawsze dodaje parę nowych urozmaiceń, które spodobają się duchom. Jak dobrze wiesz, oni nie powiedzą ci czy coś im się podoba czy nie. Czasami zastanawiam się czy ich obchodzi jak coś jest zrobione. Może cenią minimalizm? Znam jednak cel. Zawsze musi to być upuszczona krew lub odebranie życia. Mroczna Puszcza jest krainą bezprawia i dzikości. Musimy więc odwzorować tam panujące pragnienia, by zwrócić na siebie ich spojrzenie — tłumaczyła kotce podstawowe zasady, które uznawała za coś oczywistego. 
Zaranna Zjawa słuchała uważnie jej słów z kamienną miną. Gdy skończyła skinęła głową, co dało jej potwierdzenie, że kocica wszystko zrozumiała. Zdziwiło ją jednak to, że nie miała pytań, ale być może takie tłumaczenie jej wystarczyło. 

***

Przez ostatni czas jej zdrowie nieco się pogorszyło. Czyżby tak wyglądała starość? Być może. Dalej starała się dbać o kult i wznosić modły do mrocznych duchów, ale powoli brakowało jej sił na zwykłe wyjście z obozu. Niczym Stokrotkowa Polana mogła jedynie dzielić się swą wiedzą, dlatego też, gdy Zaranna Zjawa ją odwiedzała, dopytywała ją o nowinki, tłumacząc jej kwestie dotyczące wiary, które ją interesowały. Ah... jak ten świat się zmienił. Odkąd była małym kocięciem minęło tyle księżyców, tyle zaobserwowała strat i tyle odchowała młodych pociech, że była zadowolona ze swojego życia. Poszła w ślady swojej mentorki i z radością mogła stwierdzić, że podołała. 
Dlatego też, gdy śmierć nadeszła, nie obawiała się jej. Sądziła, że przyjdzie jej dożyć sędziwego wieku tak jak Irgowy Nektar, jednak niezbadane były wyroki boskie. Gdy zamknęła oczy nad ranem, aby jeszcze chwile się zdrzemnąć, poczuła ostry, kłujący ból w klatce piersiowej. Nie zdołała zawołać o pomoc. Zasnęła na zawsze. 

rip [*]

Od Bieliczego Pióra CD. Makowego Nowiu

 Chętnie przystała na propozycje Makowego Nowiu. Spacer brzmiał cudownie. Ileż to mogła się kisić w obozie? Ostatnio nieco ciężej jej szło polowanie, czuła dziwny ucisk w piersi, gdy za bardzo się zmęczyła, więc starała się nie przeforsowywać. Nie była w końcu już młoda. Zresztą... gdy dotrą pod Cierniste Drzewo, gdzie chowano zmarłych od razu posprząta kopczyki należące do jej brata i ojca oraz innych kultystów. Chociaż nie sądziła, aby zmarły lider zasługiwał na taką troskę o swój grób. Z Mroczną Gwiazdą nie czuła się zżyta jak to było w przypadku Chłodnego Omenu. Tylko brat był na tyle szalony, by tak się cackać nad jego mogiłą. 
Niestety, kwiatów nie złoży, bo trwała Pora Nagich Liści. Pewnie i tak zmarłych nie interesowały takie ckliwe, sentymentalne rzeczy. Była pewna, że jej brat prędzej cieszył się towarzystwem ojca i nie zaprzątał sobie głowę śmiertelnikami. 
— Jasne, zbierajmy się póki jeszcze nie pada — zwróciła się do kotki, po czym obie skierowały kroki w las. 

***

Kiedy dotarli na miejsce, można było zauważyć powoli zbierające się chmury, które zwiastowały ulewę. Raz dwa ogarną groby, a potem będą mogły się gdzieś schronić i pogadać. Bielicze Pióro wzięła się za porządki, tak samo jak i jej towarzyszka, która zajęła się grobem Naparstnicy. 
Po jakimś czasie wszelkie ostre i kłujące ciernie zniknęły z mogił i obie mogły złożyć cichą modlitwę za ich duszę. Akurat miała w tym wprawę, w końcu wielokrotnie się modliła. Zamknęła oczy i wymamrotała pod nosem słowa do swych zmarłych bliskich, a następnie spojrzała z lekkim uśmiechem na swoją towarzyszkę.
— Jak ci idzie szkolenie Białej Łapy? Radzi sobie? — zapytała. 

<Mak?>

29 czerwca 2024

Nowy członek Pustki!


Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Starość

Odszedł do Pustki!

Od Stokrotkowej Łapy CD. Rumiankowego Zaćmienia

Chciało porozmawiać ze swoją siostrą, Liliową Łapą, dlatego wybrało się tego dnia do legowiska medyka. Weszło cicho do środka i rozejrzało się. Nigdzie nie było widać żadnej z sióstr.
- Witaj Stokrotkowo Łapo – usłyszało nagle głos Rumiankowego Zaćmienia – Jeśli poszukujesz Liliowej Łapy, to będziesz musiała niestety zaczekać. Wyszła ona jakiś czas temu z Margaretkowym Zmierzchem na wyprawę po zioła jakiś czas temu. Powinny niedługo wrócić – wyjaśnił medyk, jakby czytał w myślach Stokrotki. Uczennica pokiwała głową i znów zaczęła się rozglądać. Podeszła do jednej półki z ziołami, dokładnie je oglądając.
- Mogę je obejrzeć?
- Tylko nie zjedz niczego. Mogą ci zaszkodzić – powiedział Rumianek, ale pokiwał głową. Ruda zadowolona złapała jedną z roślin i obejrzała ją z każdej strony.
- Dalej nie mogę uwierzyć, że ty takimi roślinami leczysz innych! To naprawdę niesamowite! – oznajmiło Stokrotkowa Łapa.
- Heh, ale to też masa ciężkiej pracy i nauki – odparł medyk – Na pewno twoje siostry coś o tym wiedzą.
- Pewnie tak – odpowiedziało i odłożyło roślinę. Rozmawiało jeszcze chwilę z Rumiankowym Zaćmieniem, aż do legowiska nie weszła Liliowa Łapa.
 
***
 
Może nie znała się z medykiem Klanu Burzy jakoś bardzo, jednak i tak postanowiła się udać na cmentarz, by go odwiedzić, tak samo jak Lwią Paszczę. Gdy tylko znalazła jego grób, usiadła przy nim.
- Witaj Rumiankowe Zaćmienie – przywitało się. Siedziało tak chwilę w ciszy, zastanawiając się, czy coś jeszcze mówić. W końcu na coś wpadło – Wymyśliłam kiedyś historię o medyku. Nie jest jeszcze skończona, ale może ci się spodoba! – odparło i zaczęło opowiadać – Tak jak mówiłam, nie jest skończona... – powiedziało na koniec – ...ale i tak postanowiłam ci opowiedzieć. Jak tylko wymyślę resztę, to ci dokończę – obiecało. Znów nastała cisza. Stokrotkowa Łapa jeszcze chwilę siedziało przy grobie dawnego medyka, lecz w końcu poszło dalej.

[*] Żegnaj Rumianku
[282 słowa]
[przyznano 6%]

Od Makowego Nowiu CD. Bielicznego Pióra

Siedziała gdzieś z boku, a wzrok miała utkwiony w ziemi. Ostatni czas był dla niej bardzo ciężki, choć nie tylko dla niej. Cały klan był znalazł się właśnie w ciężkim okresie, tak samo jak kult. W końcu stracili dużą ilość kotów, również liderkę. To wszystko nie mieściło się w głowie liliowej. Była tym strasznie przejęta. Na szczęście miała jeszcze dwie siostry, na które zawsze mogła liczyć.
W końcu podniosła wzrok i rozejrzała się. W obozie nie było zbyt dużo kotów. Po chwili jej wzrok padł na stos zwierzyny. "Przydałoby się coś zjeść" – pomyślała. Od słów przeszła do czynów i niedługo później już stała przy stosie, wybierając sobie posiłek. Już miała wrócić na miejsce, lecz wtedy przyszła do niej Bieliczne Pióro, matka kultu, ale również kotka, która w połowie ją wychowała.
- Cześć Maczku. Chciałabyś się przejść? — zapytała starsza kotka. Liliowa spojrzała na nią. Chyba dobrze byłoby wyjść z obozu?
- Jasne – odparła Makowy Nów i ruszyła za córką Mrocznej Gwiazdy, w stronę wyjścia.
- W lesie jest dziś dość spokojnie – zauważyła Bielik, prowadząc młodszą w głąb terenów Klanu Wilka.
- Ewidentnie tak – potwierdziła bez emocji liliowa, co jakiś czas się rozglądając. Szły dalej w ciszy. Po jakimś czasie znalazły się przy Wierzbowej Zatoczce. Dopiero teraz Makowy Nów zdała sobie sprawę, jak rzadko tu przychodziła. Bieliczne Pióro usiadła niedaleko brzegu i zaprosiła do tego samego córkę Gęsiego Wrzasku. Ta wykonała polecenie, obserwując uważnie otoczenie.
- Ładne miejsce – powiedziała niebieskooka, uśmiechając się. Makowy Nów pokiwała głową.
- Nie myślałam, że takie coś znajdzie się na terenach Klanu Wilka – wyznała.
- No widzisz, a jednak. Nasze tereny mają w sobie wiele ciekawych miejsc – odparła Bielik.
 
***
 
Może i było zimno, ale to nie zatrzymywało Mak, przed wyjściem z obozu. A miała zamiar udać się na cmentarz, do Naparstnicowej Kołysanki i reszty jej rodziny. Dość dawno jej tam nie było, a chciała wykorzystać tę chwilę wolnego. Ruszyła więc w stronę wyjścia z obozu, ale wtedy zauważyła Bieliczne Pióro. Matka kultu siedziała gdzieś z boku, chyba nic nie robiąc. Makowy Nów postanowiła więc to wykorzystać. Chciała spędzić z nią trochę czasu, patrząc na to, że Bielik chyba jako jedyna miała z nią lepszy kontakt. Po śmierci jeszcze dwóch sióstr Mak czuła się strasznie samotna. A chyba tylko z tą starszą kotką miała jakieś głębsze relacje, w końcu ta trochę się nimi zajęła po śmierci Alby.
- Witaj Bieliczne Pióro – przywitała się liliowa, podchodząc do starszej wojowniczki. Ta tylko się do niej uśmiechnęła.
- Witaj Maczku – również się przywitała.
- Chciałabyś może się przejść? Idę na cmentarz do Napastnicy – wyjaśniła Mak.

<Bielik?>

Od Sówki CD. Agresta

*Dawno*

Zamknęła tylko oczy, chcąc by to wszystko było tylko głupim snem. Ale taka była rzeczywistość. Po chwili znów spojrzała na Agresta i tylko pokiwała głową, nie odzywając się. Mimo tego, że nie chciała przyznać, Agrest miał rację. A ona i tak nic nie mogła zrobić.
 
***
*Przed tragicznym patrolem*
 
Coraz częściej było słychać o tych borsukach. Te wielkie stworzenia częściej przekraczały granicę terenów Owocowego Lasu. Sówka była tym faktem lekko zaniepokojona, jednak trzymała się myśli, że coś uda się poradzić na te bestie.
Chodziła bez celu po obozowisku. Powoli wszystko układała sobie w głowie. W końcu nawet doszło do niej, że naprawdę może lubić bardziej Kaczkę. Tylko najgorsze było zebranie się w sobie i powiedzenie tego Kaczce. Choć Sówka była pewna, że tego nie zrobi, ta myśl również była gdzieś w jej głowie i powodowała, że czekoladowa starała się jakoś to przemyśleć. Zazwyczaj wszystkie te pomysły kończyły się tym, że Sówka coraz bardziej zniechęcała się do wyznania. Bała się, że wojowniczka ją wyśmieje, albo nie będzie chciała się chociaż przyjaźnić. Na tę myśl czekoladowa od razu posmutniała. Westchnęła cicho. Miała dwa wyjścia, ale obydwa nie podobały jej się. Albo powiedzieć Kaczce i zobaczyć co będzie, albo żyć z tym uczuciem, czekając aż przeminie. Zatrzymała się i spojrzała na legowisko starszyzny. Jarząb powinna być w środku. Ruszyła więc w tamtą stronę, łapiąc po drodze jakąś mysz. Powoli weszła do środka i rozejrzała się. Wewnątrz był tylko dawny lider Owocniaków - Agrest.
- O, witaj Agreście, wiesz może gdzie jest Jarząb? – zapytała Sówka, wchodząc do legowiska. Bicolor podniósł na nią swój wzrok i pokręcił głową.
- Niedawno wyszła, może jest u Witki – odparł Agrest. Córka Żbika pokiwała głową i usiadła na ziemi.
- Jeśli to nie problem to poczekam na nią, dobrze? Powinna zaraz być – powiedziała zwiadowczyni i spojrzała na niego. Położyła mysz na ziemi i przysunęła w stronę Agresta – Proszę – oznajmiła.

<Agrest?>

Od Makowego Nowiu DO Lodowego Omenu

Siedziała gdzieś w obozie, dokładnie jeszcze raz oglądając kamienie znalezione na zgromadzeniu, tym razem w świetle dnia. Niektóre były naprawdę ładne. Już chciała wziąć kolejnego, ale wtedy jakiś kot wbiegł w nią, rozrzucając przy tym kamienie liliowej.
- Co ty robisz?! – syknęła Makowy Nów i zaczęła rozglądać się za swoimi znaleziskami. Syczała coś cicho pod nosem, nie mogąc znaleźć wszystkich.
- To tylko kamienie, może sobie znaleźć nowe... – doszła do jej uszu czyjaś wypowiedź, która tylko jeszcze bardziej zdenerwowała Mak.
- Tylko kamienie? Dla ciebie może i tak! – warknęła, ale dalej wzrok miała wbity w ziemię. Spędziła nad ich szukaniem całe zgromadzenie z tym uczniem. A teraz miała je stracić! A ten kot nawet nie wiedział ile zajmuje takie szukanie! Syknęła coś jeszcze cicho i napięcie zwróciła się w stronę wyjścia z obozu. Musiała chwilę się uspokoić. Ruszyła więc w las, starając się zapanować nad swoim emocjami. Jak ona się cieszyła, że jej klan ma tereny w tym miejscu. Tylko ten teren potrafił jakoś wyrzucić z niej cały gniew. Szła więc pomiędzy drzewami, starając się zapanować nad swoim największym wrogiem. Zamknęła w końcu oczy i zaczęła cicho nucić, myśląc, że to ją uspokoi. Dalej przemierzała las, jednak wtedy nagle się przewróciła. Od razu otworzyła oczy i syknęła coś cicho. Rozejrzała się i wtedy zauważyła Lodowy Omen, stojącą niedaleko.
- Witaj Lodowy Omenie. Nie wiedziałam, że tu jesteś – mruknęła liliowa, podnosząc się z ziemi.

<Lodowy Omenie?>

28 czerwca 2024

NOWI CZŁONKOWIE KLANU GWIAZDY I PUSTKI!

 

Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna śmierci: Zabicie przez Sroczą Gwiazdę

Odeszła do Pustki!

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Zabicie przez Błotnistą Plamę

Odszedł do Klanu Gwiazdy!


Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Zabicie przez Błotnistą Plamę

Odeszła do Klanu Gwiazdy!

Od Sroczej Gwiazdy CD. Mandarynki (Mandarynkowej Łapy)

Księżyce mijały spokojnie, kocięta dojrzewały, a Klan Nocy rósł w siłę. Jedynym problem jaki się pojawił, było nagłe zniknięcie Kawczego Serca razem z Płotkową Łapą, które wywołało nie lada poruszenie wśród młodszej części klanu. Koty spoza rodziny i tak nie znały szczegółów jej zniknięcia. Po tym jak Spieniony Nurt przybyła do jej legowiska, na puchowych nogach, przejętym głosem szepcząc o decyzji byłej uczennicy Sroczej Gwiazdy, koty zaczęły się podburzać. Całe szczęście, była to jedynie część blisko związana z zaginionymi. Pozostali wojownicy, którzy otrzymali jedynie pobieżne informacje, z wersją bardzo uszczuploną w szczegóły, nie zdawały się być aż tak poruszone. Fakt, była to spora strata dla klanu, jednak po kilku nieudanych patrolach poszukiwawczych, każdy musiał powrócić do swojego normalnego trybu życia. Nawet najbliższa sercu Kawki kocica, była wojowniczka Klanu Klifu zwana Księżycowym Blaskiem, wydawała się nie znać planów partnerki, uparcie wyruszając na kolejne poszukiwania, których efekty były marne. Gleba była rozmokła, szybko przykrywana śniegiem, nie dając dużo czasu na odnalezienie rozpływających się w mgnieniu oka śladów. Liderka współczuła zarówno jej, Porannemu Ferworowi, jak i ich dzieciom. Kawcze Serce zawiodła ją. Popisała się swą samolubnością i hipokryzją, która do reszty zaślepiła jej umysł. Zabrała małe kocię, zaledwie sześcio księżycową uczennicę, na pewną śmierć. Pora Nagich Drzew, nawet lekka i bez mrozów takich, jak jeszcze sezon temu, była niebezpieczna, a koty nieprzyzwyczajone do samotniczego trybu życia miały niskie szanse na przeżycie. Srocza Gwiazda zdawała sobie sprawę z tego, jak wielkie różnice dzieliły życie kotów klanowych od samotniczych. Samotnicy i włóczędzy nie mieli zwykle na kim polegać, skupiając się na swoim własnym przeżyciu. Nigdy nie pomogliby też nikomu, nie mając pewności, że wyniosą z tego jakieś korzyści. Podczas mroźniejszych okresów wojownicy potrafili znajdować zwłoki samotników, walające się na granicach klanów, czy leżące w oddali po roztopach, kiedy pokrywający je śnieg się rozpuścił, odsłaniając martwe, wychudzone ciała. I o ile Srocza Gwiazda nie wątpiła w umiejętności czarnej, sama ją uczyła i wiedziała, że kotka świetnie sobie radzi zarówno w wodzie jak i na lądzie, tak polowanie na obcych terenach, kiedy grunt jest lepki, drapieżniki głodne, a włóczędzy krążą w okolicach klanów, co jakiś czas atakując niewinnych wojowników, nie wyglądało dobrze. Szczególnie, że kocica na swoich barkach nie miała tylko swojego życia, ale także tej małej, niewyszkolonej koteczki, która ledwo co sama zyskała człon “Łapa”.
Przykrym było, że zielonooka skazała siebie i czekoladową na śmierć, w imię idei, której Srocza Gwiazda nie mogła pojąć. Zabrała ją i siebie od domu, rodziny, stałego dostępu do pożywienia i ciepłego legowiska. Młodsza prawdopodobnie nie miała nawet za dużo do powiedzenia. Była dzieckiem. Musiała słuchać się starszych. Nie zdążyła poznać na tyle świata i życia, by samej móc zadecydować o swoim losie. W zimnych oczach liderki było to jawne morderstwo Płotkowej Łapy, która była zbyt młoda i niepewna, by podejmować tak poważne decyzje. A Kawcze Serce, jako dorosła kocica, wzór do naśladowania, samozwańcza wybawczyni, zmusiła ją do wiecznej tułaczki w samotności, bez własnego kąta. Mimo skrawków czekoladowej sierści, starej liderce nadal było żal kocięcia.
Piórolotkowy Trzepot i Karasiowa Ławica, którzy przybyli do niej kilkanaście wschodów słońca po tym wydarzeniu, wydawali się być, podobnie jak zbiegła Kawka, niewidomi wobec realiów świata. Nie widzieli, kto w rzeczywistości ranił ich klan, kto skazał Płotkową Łapę na śmierć i kogo oni tak zażarcie bronili. Liderka nadal doceniała ich próbę rozmowy, jednak w tym samym czasie, droga jaką musieli jeszcze przejść, była długa i pokrętna, ponieważ taką właśnie sobie wybrali. To kiedy przejrzą wreszcie na oczy było jedynie kwestią czasu i chęcią do zobaczenia czegoś więcej niż “urojonego dobra”, w jakie tak zaciekle wierzyli.
– Możesz już zejść, Mandarynkowa Łapo! – zakrzyknęła do uczennicy, zeskakując na bezpieczny grunt.
Srebrna spojrzała na nią z góry, niepewnym wzrokiem lustrując otoczenie w poszukiwaniu gałęzi, na którą może bez obaw wskoczyć. Po kilku uderzeniach serca zaczęła schodzić, raz po raz czepiając się pazurkami kory jesionu, na którym to chwilę temu uczyła się wspinać. Ostatecznie udało jej się wylądować obok babki, z zadowoloną i wysoko uniesioną główką.
– Dobrze ci poszło – pochwaliła wnuczkę łaciata – Musisz jedynie dopracować swoją technikę schodzenia. Parę razy omsknęła ci się łapa, ale jestem przekonana, że szybko udoskonalisz tę umiejętność.
Mandarynkowa Łapa przytaknęła. Starsza kocica cieszyła się, że młoda tak szybko nabiera wprawy. Większość umiejętności nabywała bez większego problemu, a jedynym do czego Srocza Gwiazda mogła się doczepić, było jej… zachowanie, wobec niektórych członków Klanu Nocy, konkretnie tych o czekoladowej sierści. Wierzyła jednak, że po paru przeprowadzonych z nią rozmowach, uczennica zyska więcej taktu. Wciąż była wszakże kocięciem, które dopiero się uczyło. Do tego Wirująca Lotka, jej zmarła matka, jeszcze za życia większość swej uwagi poświęcała Płotkowej Łapie, co zdaniem liderki, mogło częściowo uzasadniać jej wrogość wobec siostry. Do teraz pamiętała, jak Kawcze Serce potrafiła spozierać na srebrną. Jej oczy wypełnione były nieprzychylnością w stronę małej kotki.
– Wracamy już do obozu? – spytała niższa, rozglądając się na boki.
Liderka spokojnie skinęła jej łbem, ruszając przed siebie. Uczennica szybko zrównała z nią krok, po drodze jeszcze odkopując wcześniej skryte pod kupką ziemi i liści piszczki - rozespaną wiewiórkę, która spała w dziupli drzewa, na jakim trenowały kotki oraz rudzika. Obie trzymając pochwycone przez siebie zwierzęta kierowały się w stronę obozowiska, którego trzcinowe ściany widać było tak szybko, jak wyszły z leśnej gęstwiny. Spod topniejących kupek śniegu wyrastały pierwsze przebiśniegi i krokusy, zwiastuny mającej przyjść lada moment Pory Nowych Liści. Kolorowe kwiaty przypomniały liderce o wydarzeniu mającym miejsce parę wschodów słońca wcześniej, kiedy to Czapli Taniec i Wodnikowe Wzgórze przyszli do niej z prośbą o błogosławieństwo. Oboje byli już starsi, jednak nie wydawali się być tym szczególnie przejęci. Pierwsza podobna ceremonią, jakiej udzielała Srocza Gwiazda, była zawarta między jeszcze starszymi kotami - Jaskrowym Pyłem oraz Szyszkowym Zagajnikiem, którzy aktualnie wspólnie odpoczywali w legowisku starszyzny. Ślub był miłym wydarzeniem. Barwnym i pomimo braku świetlików wesołym. Szczególnie moment rozdawania prezentów i rzut żabą, którą Bratkowe Futro wygrzebała z mułu. Wszyscy uczestnicy zdawali się cieszyć chwilą, nawet ci nieproszeni, jak Kazarkowa Śpiewka, która cudem złapała żabę, by następnie przegrać ją w potyczce z cztero-księżcyową Zmierzch, jedną ze znajdek, którymi opiekowała się Bratkowe Futro.
– Jesteśmy już blisko – skomentowała Mandarynkowa Łapa, zanurzając się w zimnej wodzie.
Faktycznie, wejście do obozu znalazło się parę lisich długości od nich. Powoli zachodzące słońce nadało wodzie pomarańczową barwę, która działała kojąco na ostatnio zszargane nerwy liderki. Za nimi rozległ się chlupot - to jeden z patroli właśnie wracał, podobnie jak one, do obozu. Trzcinowisko szumiało, a pojedyncze kawałki lodu spływały powoli w stronę morza. Po wyjściu na stały ląd otrzepały się z kropli wody, szybko przesuwając się do przodu, aby nie stać dłużej w rozmokłym błocie. Były już w tunelu, kiedy do ich uszu dobiegł przeraźliwy wrzask, któremu zawtórowały kolejne, każdy coraz boleśniejszy. Mandarynkowa Łapa w ostatniej chwili została powstrzymana przed wystrzeleniem w przód, przez głośny syk, wypuszczony z pyska liderki. Za sobą poczuły wojowników, także próbujących przebić się do wnętrza obozu.
To, co zastała po wydostaniu się z korytarza, przerosło jej wszelkie oczekiwania. Na środku obozowej areny, która jeszcze chwilę temu musiała być głośna i zatłoczona, o czym świadczyły kotłujące się przy ścianach koty i rozrzucone wokół sterty na zwierzynę piszczki, leżało nieruchome, zakrwawione ciało Nawałnicowej Łapy. Szkarłat ściekał mu w dół, od karku do szyi, sugerując śmierć przez uszkodzenie kręgów. Mimo to jego skóra była pokryta zadrapaniami od pazurów. Niedaleko niego leżała Okraszona Polana z rozerwaną szyją i podobnie jak uczeń ciałem pokrytym szramami. Przy ścianie zataczał się Czapli Taniec, którego bark zdobiło ugryzienie. Na samym środku obozu stał sprawca tego wszystkiego. Zgarbiona postać, z niegdyś białym pyskiem, teraz pokrytym szkarłatem, z którego strumieniami ściekała ślina. Brązowe, posklejane i zaniedbane futro, poczochrane jak upiór. Błotnista Plama. Paskuda. Odrzucona przez Sroczą Gwiazdę siostra. Ta cicha, wiecznie przerażona dziwaczka, wariatka, jak niektórzy ją zwali, zmora kociąt i matka Kawczego Serca, która porzuciła ją już dawno temu. Krzycząca na widok własnego cienia. Jej morda wykrzywiona była w nienaturalnym uśmiechu, drgającym co jakiś czas, kiedy kolejne fale śliny zmieszanej z krwią wylewały się spomiędzy jej rozwartych szczęk. I te puste oczy. Obce, niekocie, niedrapieżne, niepiszczkowe, nieobecne. Wszystko trwało kilka uderzeń serca. Czekoladowa wojowniczka nagle zerwała się przed siebie, koślawo stawiając każdy krok, a jej świeżo porwane uszy poruszały się w mylący sposób. Kierowała się w stronę ściany żłobka, przy której zwinięta leżała Zmierzch. Wielkie, sparaliżowane strachem oczy czekały na swój koniec. W pysku kocięcia nadal zwisała kulka mchu, którą jeszcze chwilę temu musiała się bawić. Lisią długość dalej, przy legowisku starszyzny, Kotewkowy Powiew blokowała drogę Bursztynowi, próbując za wszelką cenę utrzymać go pomiędzy swoimi łapami i nie pozwolić, aby rzucił się do siostry. Spełniała swój obowiązek piastunki. Srocza Gwiazda skoczyła przed siebie, paroma susami skracając odległość między nią, a Paskudą. Powaliła ją w locie, tuż przed rzuceniem się na Zmierzch. Nie myślała długo, wgryzła się w szyję kocicy, nie puszczając, dopóki ta nie stała się wiotka i przestała wierzgać. Odsunęła się, wypluwając z pyska skrawki brudnego, przesiąkniętego odorem wymiocin i brudu futra oraz krwi. Przez chwilę myślała, że martwe oczy siostry wpatrują się w nią, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nie było to prawdą. Zielone, matowe już od dawna ślepia utkwione były w nocnym niebie. Obróciła się przez ramię, chcąc upewnić się, że czarna jest cała. Przy kotce, ku uldze liderki, już czuwała piastunka i jej brat. Kotewkowy Powiew ciasno owinęła kocięta ogonem, uważnie oglądając całe ciałko roztrzęsionej, niedoszłej ofiary Błotnistej Plamy. Srocza Gwiazda wyprostowała się, rozglądając się po obozie. Strzyżykowy Promyk próbowała z pomocą Różanej Łapy odsunąć chlipiącego w futro partnera Wodnika, aby móc bliżej przyjrzeć się jego ranie, podczas gdy Pchli Nos, uczestniczący w tym samym patrolu co Wodnikowe Wzgórze, zawisł nad Okraszoną Polaną. Większość spojrzeń była jednak wbita w nią, bojąc się ruszyć, aż nie dostaną sygnału, że już po wszystkim.
– Nie żyje.
***
Minęło parę susów księżyca, a ten zdążył się już znaleźć na szczycie. Mimo trwającej nocy, po obozie nadal rozchodziły się szepty i rozpaczliwe łkanie, jeżące włos na karku. Parę kotów zgłosiło się do pomocy przy znoszeniu zwłok, wszystkich oprócz ciała Błotnistej Plamy. Pozbyciem się go miał się zająć zgodnie z prośbą Cuchnący Śledź. Zabrać tak daleko od obozu jak się da i zakopać jak najgłębiej, by słońce nie miało szansy do niej dotrzeć.
– Czy on wydobrzeje? – pociągnął nosem Wodnikowe Wzgórze, rozpaczając nad śpiącym małżonkiem.
– Oczyściłyśmy jego rany i je opatrzyłyśmy. Teraz zostało nam jedynie czekać.
– Ale! – próbował zaoponować niepocieszony pręgus, przestępując z łapy na łapę.
– Nie ma ale – upomniała go ruda – Zimorodkowa Łapo, podaj Wodnikowemu Wzgórzu nasiona maku. Pomogą mu zasnąć. Musisz być odpowiedzialnym wojownikiem i nie sprzeciwiać się medyczce. – syknęła do kocura, który już więcej się nie odezwał.
Liliowa księżniczka podała mu zwitek, w którego wnętrzu kryły się drobne, czarne nasionka, a następnia pozwoliła mu odejść. Strzyżykowy Promyk westchnęła ciężko.
– Srocza Gwiazdo, musimy natychmiast porozmawiać. Wy też – zwróciła się do swoich dwóch pomocnic.
Czarno-biała liderka, dotąd zachowująca milczenie, uniosła oczekująco wzrok na niebieskooką.
– Mów – poleciła.
– To… co dzisiaj zaszło w obozie... – zaczęła, przełykając ślinę ruda – To nie była zwykła sytuacja. – Srocza Gwiazda ledwo powstrzymała się przez zirytowanym parsknięciem – Błotnista Plama od dłuższego czasu wykazywała symptomy pewnych… problemów, jednak dzisiejsze wydarzenie… To choroba ciała, mózgu i duszy. Słyszałam o niej zaledwie parę razy, jeszcze jako uczennica, kiedy szkoliłam się u boku Muchomorzego Jadu. Jest rzadka, silnie zaraźliwa, jednak nieuleczalna. Przenosi się przez ślinę zarażonego. Nigdy nie przypuszczałam, że doświadczę jej na własne oczy…
Trójka kocic słuchała w osłupieniu. To co mówiła medyczka, brzmiało nierealnie, jak choroba stworzona przez Mroczną Puszczę.
– Czyli to dlatego kazałaś wszystkim ostrożnie obchodzić się ze zwłokami. To nie była troska o ich uszkodzenie, tylko o żyjących… – podsumowała Różana Łapa.
Srocza Gwiazda poczuła, jak Zimorodkowa Łapa przywiera do jej boku. Splotła z nią ogon.
– Czy uważasz, że to może być jakiś znak od Gwiezdnych? – zapytała bardzo bezpośrednio liderka.
To nie mógł być przypadek, że akurat czekoladowemu kotu odbiło. Że ktoś taki jak Paskuda stał się krwiożerczym mordercą, gorszym od borsuka, gorszym od tego co zrobiła chociażby Makowe Pole. Czyżby Klan Gwiazdy chciał pokazać, czym mogą stać się czekoladowi? Błotnista Plama nie była jedynym kotem o takim kolorze sierści, który był na skraju postradania zmysłów.
– Nie wiem – odparła zmieszana Strzyżyk.
Wewnątrz legowiska medyka nastała smętna, ciężka cisza, przerywana deszczem, który zaczął padać na zewnątrz.
– Ale… Skoro jest silnie zaraźliwa… To co z Czaplim Tańcem?
Słowa Zimorodkowej Łapy odbiły się głuchym echem po kamiennych ścianach. To było najważniejsze pytanie.
– Pozostało nam czekać.
***
– Koty Klanu Nocy! – zawołała z góry sumaka Srocza Gwiazda, zwracając się do zebranych w dole wojowników – Wczorajsza tragedia jest nie do pojęcia. To czego dopuściła się Błotnista Plama… Nie da się opisać słowami, które pochwaliliby przodkowie. Straciliśmy wojowniczkę, młodego ucznia, a w dodatku Czapli Taniec, jej były i jedyny uczeń, który jeszcze parę wschodów słońca wcześniej radował się ślubem, teraz leży w legowisku medyka, a jego stan jest niejasny. Strzyżykowy Promyk jest w trakcie interpretacji tego wydarzenia. Musimy jednak zachować ostrożność. Zdaje się, że niektóre koty mogą nosić na sobie swego rodzaju klątwę, chorobę obejmującą ciało, serce i duszę, którą zarażają innych, dlatego proszę, zachowajcie ostrożność, szczególnie wobec kotów wykazujących anormalne zachowania, takie jak ślinotok, obawa przed światłem, szukanie odosobnienia, niepokojąca lękliwość czy wymioty. – zapauzowała, by wziąć kolejny głębszy oddech i dać tłumowi czas na przetrawienie informacji, które o przekazanie prosiła ją medyczka – Chciałabym też uhonorować Nawałnicową Łapę, który zmarł zanim miał szansę dostąpić do swojej ceremonii mianowania na wojownika. Od dzisiaj będzie znany jako Nawałnicowy Ryk i z tym też imieniem spocznie i zostanie pochowany. Proszę, aby parę silnych i chętnych kotów zebrało się i pomogło w pochówku jego oraz Okraszonej Polany i w przepłynięciu rzeki przez Mgliste Spojrzenie.
Koty przez chwilę milczały, rozglądając się po sobie. W tłumie dostrzegła, jak Krzycząca Makrela zerka niepewnie na syna, wnuka Błotnistej Plamy. Jej uwagę szybko jednak odwrócił Pchli Nos, przyjaciel Okraszonej Polany, Wodnikowe Wzgórze, a nawet Biedronkowe Pole, która najwyraźniej poczuła obowiązek pożegnania swojego podopiecznego. Spodziewała się, że ktoś może sprzeciwić się jej werdyktowi, jednak najwyraźniej wszyscy uznali, że są rzeczy ważne i ważniejsze, a kłótnie nad zwłokami, które jeszcze wczoraj były ich rodziną i przyjaciółmi, były bardzo nie na miejscu. Podczas gdy inne koty zaczęły się przegrupowywać i przygotowywać do patrolu, wyczuwając zakończenie zebrania, na gałąź obok niej wspięła się Mandarynkowa Łapa.

[2339 słów ]
[przyznano 23% ]

<Mandarynkowa Łapo?