Kolejny, tak samo nudny jak wszystkie inne dzień. Młody albinos leżał przy uczniowskim legowisku i bawił się gałęzią. Obgryzał ją, łamał i podrzucał tylnymi łapkami. Korzystał ze wspaniałej możliwości leżenia w cieniu. Potrząsnął głową, odgarniając grzywkę, która wpadła mu do oczu. Obserwował wszystko, co działo się w obozie. Co chwilę ktoś wchodził i wychodził, zabierał i uzupełniał zwierzynę na stosie, rozmawiał z kimś... Chyba tylko on się tak nudził. Nikt go nie lubił? Nie, raczej nie. Był zbyt fajny, by go nie lubić. Po prostu mu zazdrościli.
Z legowiska przy którym leżał wyszła nagle Łuska. Już chciał ją wołać, jednak przypomniał sobie, jak go potraktowała. Paskuda! Jej głupie przeprosiny się nie liczyły. Wciąż był na nią zdenerwowany. Wystawił jej język, a niebieska prędko potruchtała w stronę wyjścia z obozu. Dobrze jej tak. Niech się boi! Zasłużyła. Wywrócił oczami i wstał. Przejdzie się po legowiskach, a nóż widelec, natrafi na coś ciekawego.
Przeszedł przy prawie każdym, nie znajdując jednak nic interesującego. Jedynym legowiskiem jakie pozostało mu do sprawdzenia było medyczne. Ruszył w jego stronę, za chwilę robiąc radosnego susa do środka. W środku siedziała Plusk i dwie inne kotki. Obie bure. Różniły się kolorem oczu i bielą. Zielonooka przyjmowała właśnie jakieś roślinki, a niebieskooka leżała obok i przysłuchiwała się ich rozmowie. Dobra okazja na zagadanie do niej! Nie była jakaś niesamowicie piękna, lecz z pewnością lepsza od tego mysiego bobka, Łuski. Przyszedł do niej, otrzepał się z kurzu i dumnie uniósł głowę. Wyprostował się ładnie i zamachał końcówką ogona. Z pewnością zacznie za nim szaleć!
— Co to miało być? — rzuciła, trzepiąc ogonem w posłanie, na którym leżała.
Przekręcił łbem, a jego wielkie ucho spadło na bok.
— Jak to co? A z resztą, spokojnie — pokiwał głową. — Nie wstydź się swoich uczuć, maleńka — puścił oczko, po czym oblizał swój nos.
Kotka parsknęła śmiechem, przykuwając uwagę całego legowiska. Zrobiła to na tyle głośno, że nawet rośliny by się zainteresowały.
— Maleńka? Jestem od ciebie przynajmniej dwa razy starsza. Nie kręcą mnie kociaki, to obrzydliwe. Wracaj do żłobka, dzidziu — zachichotała.
Nastroszył się mocno i wystawił kły.
— Nie jestem żadną dzidzią! — wydarł się, a medyczka aż przerwała swoją pracę. — Nie nazywaj mnie tak! W umyśle jestem starszy! — wystawił pazurki, gotowy się na nią rzucić.
— Nie drzyj się tak, bo cię gardło rozboli, a mi zwiędną uszy. Rusz dupę, wynieś się stąd, zanim sama cię wyniosę — zawarczała groźnie.
Zmarszył się i zaczął wyć jak syrena alarmowa, zagłuszając wszystkich wokół. Co za wronie strawy! Głupie, głupie głupie! Zaczał wściekle tupać, wpadającąc w szał. Nigdzie go nie chcieli! Tutaj, na zgromadzeniu, wszędzie! Nie zamierzał się uspokoić. Gdyby teraz ktokolwiek go dotknął, rzuciłby mu się do gardła. Widział zakłopotaną medyczkę, dwie zirytowane wojowniczki i swojego mentora. Przerwał wycie na chwilę, zastanawiając się, jak tak szybko się tu znalazł.
wyleczeni: Winogrono, Sadzawka
< Mentorze? >
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz