Krok w przód i dwa do tyłu. Wzrokiem błądziła po znajomych futrach. Była wśród swoich - wmawiała sobie z każdym nierównym oddechem. Niepokój rosnący w jej sercu twierdził coś innego. Sierść stawała jej dęba na widok kremowego futra. Oziebłych zielonych oczu, powodujących dreszcze na jej ciele. Oczu gwałciciela i mordercy.
W głowie wciąż miała czarnego kocura. Zapchlonego i niespełnego rozumu nieudacznika, który tak gorliwie oferował jej pomoc. Pomoc, o którą nigdy wcześniej nie prosiła. Rozum i serce bez przerwy sprzeczały się w niekończącym się pojedynku. Sprawa była zbyt łatwa. W życiu nigdy nie było łatwo. Coś musiało być nie tak prócz pcheł i zeza niedoszłego mordercy jej brata. Musiała zaryzykować by to sprawdzić. Inaczej skończy bez niczego. Przegrana. Lukrecji zbyt wiele uszło na sucho, by mogła na to pozwolić.
Zacisnęła mocniej powieki, kiedy na horyzoncie pojawiła się jej uczennica. Odbyły już trening, nie potrzebowała teraz jej trajkotu. Nie dziś, gdy stawka była tak duża.
- Jakby ktoś pytał, wybieram się na polowanie. Nie wrócę szybko - miauknęła zwięźle nim ta otworzyła pysk.
Liliowa kiwnęła łbem, podbiegając do swojego rodzeństwa. Podobnie opętanych przez bzdury Matki, jak ich rodzice. Sekta Jaskółki rosła. Kiedyś w końcu dojdą do etapu z ofiarami i morderstwami na tle religijnym. Mleczyk nie zamierzała na to patrzeć bezczynnie. Jednak sprawa Lukrecji była piorytetowa.
- Mleczyku? - Położyła uszy, słysząc głos brata.
Poranek przyglądał się jej uważnie.
- Myślałem czy nie chciałabyś razem odwiedzić kociąt Miodunki? - zaproponował. - Dawno już nie robiliśmy czegoś razem...
Szylkretka prychnęła. Kolejna zakała jej przeklętej rodziny przypomniała sobie o jej istnieniu. Nie widziała siostrzeńców. Nie musiała by wiedzieć, że musi ich spisać na straty. W siostrze zawsze było coś dziwnego. Coś co sprawiało, że Mleczyk nie zbliżała się do niej. Krew zdrajcy i rybojada nie pomogła. Bezwartosciowe dzieci skazane na porażkę z powodu swoich rodziców. Nie miała powodu by uświadamiać ich o wspólnym pokrewieństwie.
- Nie, mysi zadzie - syknęła ostro. - Leć do bandy drzewojebców, oni na pewno się ucieszą - warknęła głośno, rzucając Cyprys cyniczne spojrzenie.
Ruda nie odpowiedziała, uśmiechnęła się do brata zapraszając go gestem do siebie.
*****
Zmrok wylał się do lasu, zalewając go ciemnością. Mokre liście przyklejały się nieprzyjemne do łap. Strącała je zirytowana. Jama Dwunożnych wyłoniła się wśród drzew. Nie była pewna czy zasta w niej kocura. Minęły dwa księżyce od ich ostatniego. Albo trzy. Nie była pewna czy wciąż czekał. Jeśli tak był głupcem.
Uniosła głowę do góry. Nie mógł od niej wyczuć woni strachu. Chaosu jaki w niej buzował. Nie mógł odkryć jej słabości.
- Proszę, proszę... Stęskniłem się za tobą słońce - oznajmił cień w szopie.
Znajoma para brązowych oczu spojrzała na nią. Choć prawe zdawało się zerknąć na coś za nią.
- Nie mów tak do mnie - syknęła krótko.
- Jak rozkażesz, gwiazdo mej nocy.
Czuła, jak coś ją skreca od środka. Powstawiła krok w jego stronę. Pełen obrzydzenia, niechęci oraz sztucznie pewny. Widziała ohydny uśmiech, który zabłysł na jego pysku. Podrapał się nerwowo za uchem, wciaz utrzymując z nią kontakt wzrokowy.
- Mówiłeś, że zrobisz dla mnie wszytko... - rzuciła, spoglądając na niego ukradkiem.
Czarny energicznie pokiwał głową.
- Wszystko, ma władczyni. Pokornie kłaniam się do twych łapek. - Położył się na ziemi, zbliżając powoli do niej.
Mleczyk zagryzła wargę. Na sam widok kocura robiło jej sie niedobrze. Musiała wytrzymać.
- Stój. Pierw udowodnij mi swoją miłość do siebie - zarządała. - Nie mam zamiaru oddać się komuś kto rzuca słowa na wiatr.
Oczy kocura zabłysły. Podskoczył radośnie.
- O! Oczywiście! Będziesz zadowolna. Zobaczysz! Zakochasz się we mnie na zabój. - Poprawił kłębek sierści na głowie.
Szylkretka wątpiła w to.
- Co mam zrobić, o najpiękniejsza?
- Zabić mojego brata - wydusiła od razu. - Jest o mnie chorobliwie zazdrosny. Nie pozwala mi sie z tobą spotykać - skłamała na szybko.
Zaskroniec zmarszczył brwi.
- Coś okropnego. Nie martw się, mała. - odparł pewnie, oblizując usta. - Zajmę się tym. Lukrecja czy Poranek?
-Lukre... - urwała uświadamiając sobie co słyszy.
Wbiła zaskoczony wzrok w czarnego kocura. Ten nadal był tym samym obrzydliwym smrodem co drapie się co parę uderzeń serce. Jedno z oczu wciąż skręcało w prawo. Lecz teraz zamiast zamieszania odczuwała tylko przeszywający niepokój. Cofnęła się na krok.
- Coś się stało, Myszko? Coś cię boli? - Zmierzał czule, starając się do niej zbliżyć.
- Nie - syknęła, jeżąc się.
Nie mogła pokazać, że zyskał nad nią przewagę. Starała się przybrać kamienną twarz. Ze zmarnym skutkiem.
- Lukrecje - odpowiedziała, wychodząc sztywno z szopy.
Czuła jak łapy jej miękną, a ciało przechodzi dreszcz. Dopiero gdy wyszła z niej pierwsza łza splamiła jej polik.
W co ona się wpakowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz