Otworzył oko i spojrzał na dwie kultystki, które zaczęły się do niego zbliżać. Zasyczał w ich stronę, nie mając jednak sił wstać. Pierwszy cios padł niespodziewanie. Żołądek mu się skręcił boleśnie, a z gardła wyrwał pisk. Kłapnął zębami, chcąc wgryźć się w łapę Sosnowej Igły, która dała mu po pysku. Szturchnięcia powodowały w nim coraz większe zirytowanie, które dodało mu sił. Przewrócił się na brzuch, unosząc łeb i szczerząc na nie kły. Kotki podskubywały go, uciekając przed jego łapą czy zębami ze śmiechem. Sosnowa Igła nie szczędziła drwin, które podniosły go chwiejnie na łapy. Osłabienie jednak spowodowało, że zmuszony był znów się położyć. Ale... ale udało mu się dopaść celu. Wgryzł się w umykający ogon Stokrotkowe Polany, wyrywając niestety tylko sierść. Wypluł ją, sycząc na nie wściekle, strosząc swoje futro, gdy te odsunęły się zdziwione.
— Patrzcie... Już gryzie — prychnęła bura wojowniczka.
— Nie przestawajcie. Podgryzajcie go jak możecie — odezwał się z góry lider.
Rudzielec dyszał, czując się niczym zaszczute zwierzę. Jego łeb latał to od jednej, to do drugiej, odczuwając ból w ciele, gdy ich pazury i zęby dosięgały celu. To irytujące uczucie w nim narastało z każdym uderzeniem serca. Osłabione ciało nie chciało z nim jednak współpracować. Wydawał z gardła zduszone charkoty, dysząc od wysiłku jaki sprawiało mu odganianie się od kotek.
Krzyk złotej, którą udało mu się dorwać był wspaniały. Nareszcie poczuła jego ból. Chciał oderwać jej tą łapę, ale dostał po pysku, wypluwając tylko sierść. Kłapał zębiskami, próbując odgonić i burą, starając podnieść się na osłabione i wychudzone kończyny, czując jak ślina kapała mu z pyska niczym wygłodniałemu zwierzęciu, pragnącemu zasmakować krwi. I w sumie było to prawdą. Pragnął je zagryźć.
Widząc ruch nad dziurą, pokierował w tamtą stronę wzrok. Przywódca wymachiwać nad nim piszczką, niemal tuż przed jego nosem. Jedzenie. Jedzenie. Widział je. Czuł. Poderwał się na łapy, skacząc i ryjąc pazurami w ziemi. Warczał, kłapiąc zębiskami nad zwisającą zdobyczą, chcąc dorwać ją, dorwać ją i zjeść. Jego kły błyszczały, a oczy pełne furii, próbowały dopaść bezskutecznie pokarm, który był dla niego za wysoko. Zignorował kotki, które przyglądały mu się w ciszy. Teraz widział tylko i wyłącznie tą mysz. Wydał z siebie wrzask pełen wściekłości, bólu i goryczy, gdy ześlizgnął się po raz kolejny, nie mając już sił, by podnieść się i dalej podskakiwać. Charczał i dyszał, nie odwracając wzroku od posiłku, który był dla niego teraz całym światem.
— Czyżbyś był głodny? — Kocur schylił się jeszcze bardziej, by zwierzyna była po doskoczeniu na wyciągnięcie pyska.
Tak. Był głodny. Był bardzo głodny. Skręcało go i wręcz zwierzęcy instynkt dodawał mu sił, by dorwać ten kawałek mięsa. Widząc, że stworzenie opadło niżej, nie czekał. Rzucił się do góry, łapiąc je w pysk i wyrywając z uścisku vana, by w kilka chwil pogryźć ją i połknąć prawie że w całości. To ciepło i ten ciężar, który osiadł mu na żołądku był wspaniały. Oblizał pysk, zaczynając węszyć, by odnaleźć może i kolejną porcję. Niestety na nic się nie natknął, tylko dostrzegł nad sobą lidera wilczaków, na którego widok położył uszy. Przez chwilę wpatrywał mu się w oczy, oblizując pysk, by zaraz wydać z siebie odgłos przypominający ni mruczenie, ni jęk rozpaczy.
Mroczna Gwiazda bez krzty zawahania wytrzymał kontakt wzrokowy, mierząc go zimnym, acz zadowolonym spojrzeniem.
— Złap zwierzynę żywcem. Chcę coś sprawdzić — miauknął w kierunku kogoś kogo nie widział. — Dasz sobie radę?
Gdy ten ktoś się zgodził, van ponownie obrócił się w jego stronę, spychając kamyk tak, by spadł wprost na jego łeb, obserwując go uważnie.
Widząc jak coś leci w jego stronę, chciał złapać to w pysk, ale spudłował. Kamień uderzył go boleśnie w nos, przez co zaskomlał, po czym otrząsając się łbem z chwilowego zamroczenia spowodowanego przez ból, spojrzał na przedmiot, rzucając się w jego kierunku. Chwilę go pomemlał, ale był twardy i nie nadawał się do zjedzenia, dlatego też go wypluł, po czym wrócił z powrotem do wpatrywania się w Mroczną Gwiazdę z nadzieją w oczach. Zacharczał do niego, oblizując pysk, mając nadzieję, że zrozumie co miał na myśli. Chciał jeszcze jeść. Jeść... Jeść.
Dostrzegł na pysku czarno-białego uśmiech. To oznaczało, że dostanie jeść? Da mu? Da? Jego uszy zastrzygły, gdy usłyszał czyjś pisk. To jedzenie? Nie widział nic co działo się na górze. Próbował dojrzeć, ale bezskutecznie. Nie miał sił na kolejne podskakiwanie. Nie, gdy dopiero niedawno odzyskał władzę w złamanej kończynie, która przez ten okres czasu zrosła się ku jego uldze.
Lider ostrożnie wziął zwierzę od swojego wojownika i wrzucił je do dołu, obserwując, jak królik niezgrabnie, kulejąc i utykając, ucieka w kąt jego rewiru. On za to dostrzegł tylko, że coś spadło. Coś dużego. W pierwszej chwili był zaskoczony, bo nie spodziewał się takiego daru. Liczył na marną mysz.
*Uwaga rozszarpywanie posiłku*
Zapach krwi jednak szybko ocknął go z tego transu. Tak kusił... Rzucił się w stronę rannego zwierzęcia, szarpiąc za jego sierść i odrywając sporę połacie jeszcze ciepłego mięsa. O tak, potrzebował energii, zwłaszcza że robiło się chłodniej. Deszcz skutecznie oziębiał jego ciało. Jadł, nie przejmując się ruchami łap, które w pewnej chwili ustały. Połykał świeże mięso, oblizując pysk, aż nie zrobiło mu się niedobrze. Zakaszlał, zachłysnąwszy się kawałkiem pokarmu, po czym odszedł w kąt, zwracając wszystko co do tej pory zjadł. Jego brzuch się buntował, ale nie potrafił opanować zwierzęcej chęci na zjedzenie wszystkiego tak szybko jak to możliwe, bojąc się, że posiłek nagle zniknie.
— Koniec na dzisiaj. Następnym razem zobaczymy, do czego będzie zdolny się posunąć — powiedział do swoich Mroczna Gwiazda, jednocześnie dając im znak, by wydostali się z dołu i ruszyli za nim.
Widząc jak koty znikają, nieco się rozluźnił. Czyli jednak nie zabiorą mu jedzenia. To dobrze, bo walczyłby o nie jak prawdziwy wojownik. Konsumował królika dalej, tym razem starając się jeść wolniej i mniej, zakopując większe połacie mięsa na później, ponieważ był świadomy, że długo może już nic nie dostać.
***
Opadające liście były niesamowite. Obserwował je jak w transie. Siedział w tym dole już tak długo? Szkielet królika dalej leżał tam gdzie go zabił z tą różnicą, że był obgryziony do czysta i żaden kawałek mięsa nie był do niego przyczepiony. Porcję, które sobie zrobił nie starczyły na długo, ale dały mu siłę, by żyć dalej. Pochylił się nad dołem, który wykopał, a w którym zebrała się woda z deszczu i zamoczył kilka razy w niej swój język. Nie musiał się o nią martwić, bo lało dość często. Skierował kroki do schronienia, które zbudował z resztek posiłku. Nabił niektóre kości w ziemię, zawieszając na nim futerko, które po części chroniło go przed zmoknięciem jak i chłodem. Przywyknął do życia w tym miejscu. Nie widział poza nim żadnego świata. Zwinął się w kłębek, by rozgrzać wychudzone i osłabione ciało, gdy jego słuch wychwycił ruch. Zastrzygł uszami. Szli. Od razu wyskoczył na zewnątrz, łapiąc za futro i zrywając je z kości. Wrzucił je szybko do innego dołu z paroma kośćmi, po czym zasypał ziemią. Nie mogli mu odebrać po raz kolejny schronienia. Nie da im. Nie da. Miał mało czasu, ale nie powinni przyglądać się naruszonej ziemi. Usiadł, przygarbiając się i wydał z siebie wrogi, dziki warkot. Wchodzili na jego teren. Nie pozwoli im tu zejść. Rozerwie na strzępy.
<Mroczna Gwiazdo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz