dopiero po przyjściu do OL
Daglezjowa Igła była... uczennicą? Była tym równie rozczarowana co coniektórzy uczniowie, którzy patrzyli na nią niechętnie. Oczywiście, że swej, oczywiście zasłużonej, sławy nie zyska od razu. Wszyscy muszą dopiero nauczyć się ją polubić, a to nie będzie takie trudne. W końcu była piękna, zabawna i charyzmatyczna. Szybko każdy owocniak zacznie szaleć za jej charakterem i gracją.
Bardziej zawiedziona była wyborem Komara na jej mentora. Naprawdę, Lśniąca Tęcza? Miała do kocura wiele wątpliwości. Był okropnie sztywny, niemiły i z jakiegoś powodu za nią nie przepadał od pierwszego spotkania na zgromadzeniu (z wzajemnością). Ale to miał być ich pierwszy trening, więc była przekonana, że prędko zmieni swoje zdanie na jej temat. Nie dało się przecież jej nie kochać.
— Wstawaj — Tęcza szturchnął kremowy bok uczennicy, budząc Daglezjową Igłę z głębokiego snu. Tylko westchnęła i przewróciła się na drugi bok. Nawstawała się o świcie będąc w Klanie Klifu, litości! Dajcie jej zaznać chwili zdrowego snu...
— Jeszcze 3 uderzenia serca — wymamrotała cicho pod nosem, ziewając.
— Teraz. Nie mam ochoty na durnoty — mruknął niewzruszenie, szturchając kotkę jeszcze raz. — Jeśli wolisz babrać się w mysiej żółci za dodatkową minutę snu to droga wolna. Jednak nie zalecałbym.
Daglezja prychnęła w irytacji, staczając się z legowiska. Większość uczniów spała sobie jeszcze słodko, a ruda zauważyła, że na niebie dopiero pojawiały się pierwsze świetlne smugi, a wszystko było nadal skryte w półmroku. Na poważnie?
— Przecież nawet nie świta! — oburzyła się Daglezjowa Igła, wychodząc za kocurem.
— Musimy być o krok przed innymi. Jeśli wszyscy uczniowie nagle się zlecą, by buszować po całym lesie to będzie katastrofa. Z resztą, przysięgłaś nam pracowitość, nieprawdaż? Nie narzekaj. Im szybciej wyjdziemy tym szybciej wrócimy — mruknął tylko zirytowany Lśniąca Tęcza, wychodząc z obozu. Daglezja westchnęła i poszła za nim. Co innego miała zrobić? Nie chciała się jak jakiś bachor babrać z kleszczami i śmierdzącymi żółciami.
— To w takim razie co mamy dziś do roboty?
— Poznanie terenów, więc przygotuj się na długi spacer.
— Pff, nudy — mruknęła, przewracając oczami.
— Jak ci się nie podoba wśród nas zawsze możesz wrócić do swojego Klanu. Nikt cię tutaj na siłę nie trzyma — pruł przed siebie, nawet nie zerkając na swoją uczennicę. Szła za nim, nawet nie udawając, że jest jakkolwiek podekscytowana czy zadowolona. Tereny Owocowego Lasu były brzydkie. Rzadko rozrośnięte drzewa sprawiały wrażenie ostatków z wyłysiałej głowy.
— To owocowy lasek. Uważaj, aby jabłkiem w głowę nie dostać. W porę spadających liści zaczną spadać — zaczął mówić Lśniąca Tęcza, nie zatrzymując się.
— Poważnie? — Daglezjowa Igła westchnęła raz jeszcze, zażenowana. Rozejrzała się po tym lasku, niczym specjalnym. — Nazwaliście miejsce na terenie Owocowego Lasu owocowym laskiem?
Czarny odwrócił się i tylko rzucił bez słowa jeszcze bardziej rozczarowane spojrzenie. Widocznie wolał pozostawić to bez komentarza.
Szli przez chwilę, mijając identyczne drzewa. Daglezjowej Igle wydawało się, że kręcą się w kółko, bo każde z nich wyglądało tak samo. W końcu jednak stanęła przed nimi rozlatująca się, drewniana budka.
— A to co za kanciapa?
— To grota strachu.
— Grota strachu? Nie wygląda strasznie — pufnęła.
— Cóż, w środku znajduje się wiele dziwnych przedmiotów należących wcześniej do dwunożnych. Większość z nich jest ostra i nikt nie wie do czego mogłyby służyć.
— Krojenia kociaków na kawałki? — zażartowała.
— Bardzo śmieszne. Nie wchodź tam, jeśli sama nie chcesz być pokrojona. Nie będę cię później zeskrobywał ze ściany.
— Nie będzie takiej potrzeby. Umiem o siebie zadbać.
— Mhm — przytaknął jej ironicznie Tęcza, zbliżając się bardziej do brzegu rzeki. Powąchał powietrze zanim wziął z łyka. Poszła jego śladem, jako że miała wysuszone gardło po nocy. Woda, zasilana okazyjnymi deszczami i burzami, wartko płynęła w stronę ich spaceru. Daglezję zaczynały już boleć od pochodu nogi.
— Daleko jeszcze?
— Do czego?
— Do końca, a czego — pufnęła niezadowolenie.
— Nasze tereny nie są małe. Nie będę cię niósł jak kocię. Jak na zgromadzeniu.
— To ty się zachowałeś jak kocię! Nie zrozumiałeś ironii.
— Wolałem nie rozumieć ironii niż się dłużej z tobą użerać. Chociaż teraz trochę żałuję — przewrócił oczami. Daglezjowa Igła cudem powstrzymała się od prychnięcia w irytacji. Tęcza był tak idiotyczny i wkurzający! — Więc przestań narzekać, tylko przedłużasz swoje męki.
Wydała z siebie tylko ciche "ugh", nie chcąc przyznawać mu racji. Odbębni to głupie poznawanie terenów, a potem treningi będą już ciekawsze. Chociaż czy były jej potrzebne? Była przecież już wspaniałą wojowniczką! To był jakiś totalny bezsens.
***
Nareszcie powróciła do obozu! Nie wierzyła, że obozowisko da się tak szybko i łatwo pokochać. Pobiegła w jego stronę tak szybko jak tylko zauważyła go na horyzoncie. Lśniąca Tęcza wszedł do niego chwilę po niej ze skwaszoną miną. Nie obchodziło jej jednak co sądzi o niej jej nowy mentor. Mogła w końcu spędzić czas ze swoimi nowymi znajomymi, a co najważniejsze, z Lukrecją! Był przecież głównym powodem dlaczego tu była, pomijając głupi Klan Klifu. Jej pierwszy poważny związek i to z takim przystojnym kocurem... Miał w sobie wszystko, co możnaby było podpisać pod ideał - był wysoki, szczupły, umięśniony kocur, z ciałem naznaczonym bliznami. Mogłaby o nim powiedzieć, że był chrupiące na zewnątrz i miękki w środku. Mimo twardego wyglądu okazał się być uległym romantykiem. Daglezja miała takie niebywałe szczęście.
Spotkała go, korzystającego z ciepłego słońca ucinając sobie drzemkę. Podeszła do niego i pacnęła go figlarnie. Uśmiechnęła się, gdy otworzył jedno ze swoich zaciekawionych, zielonych oczu.
— Witaj, śpiochu — klepnęła go raz jeszcze, rozbudzając go bardziej.
— Oh, to ty. Cześć, Daglezjo — ziewnął i wstanął, po czym rozciągnął się, coś szemrząc pod nosem. — Miałaś trening?
— No, i to jaki okropny! — prychnęła na wspomnienie tego co przeżywała przez ostatnie kilka godzin. — Lśniąca Tęcza to chyba najgorszy kot w twoim Klanie jakiego mogłam dostać, by mnie "uczył". Jest równie sztywny co trup, a do tego irytujący jak mucha. Mam go po dziurki w nosie już teraz, nie wiem jak ja to wszystko wytrzymam!
— Tęcza to mysi móżdżek — zapewnił ją Lukrecja. — Powinnaś dostać na mentora kogoś lepszego, niż ten króliczy bobek.
— Dupek i tyle... Powinnam być wojownikiem od samego początku!
— Oczywiście — przytaknął jej kremowy. — Może chciałabyś coś zjeść? Na pewno musisz być głodna.
— Umieram z głodu — Daglezja ucieszyła się, gdyby umiała to przyklasnęłaby jego pomysłowi. Kocur wstał z miejsca, by podejść do sterty zwierzyny. Siedział przy niej również sam wspomniany wcześniej Tęcza, przygryzając zdenerwowanie treningiem karczownikiem. Lukrecja wziął w pysk dużego szpaka i położył się obok swej partnerki, kładąc obok nich zwierzynę. Zanim Daglezjowa Igła zatopiła w ptaku swoje zęby rozległ się raz jeszcze głos, tak dobrze jej znajomy.
— Daglezja jeszcze nie nakarmiła Klanu, nie powinna spożywać posiłku — zauważył jej mentor.
— Doprawdy? Aż tak się będziesz wszystkiego czepiał?
— Nie jesteś kocięciem, któremu można odpuścić i jest wyczerpane. Jesteś dorosła.
— No i? — mruknęła niemiło, patrząc na Lukrecję porozumiewawczo. Niech mu coś powie dosadnie, albo dowali. Nie mogła pozwolić na takie traktowanie!
<Lukrecja? Obroń mnie mój rycerzu>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz