Wbijała pazury z całą energią w korę. Wspinała się coraz wyżej, a gdy patrzyła w dół, świat zaczynał wirować. Bez porządnego gruntu pod łapami nie czuła się pewnie. Dobrze tak było wiewiórkom, ptakom, kunom i innym drzewnym zwierzętom, ale na pewno nie jej. Cicho modliła się do Mrocznej Puszczy, by trening wspinaczki wreszcie dobiegł końca. Nie chciała zginąć, upadając z wysokości na trawiaste dno.
— Skup się na swoim celu. — wykrzyczał Gęsi Wrzask, będący już na czubku rozrosłego klonu. — Im dłużej spoglądasz pod siebie, tym twoja pewność siebie bardziej maleje. Nie pozwól, by negatywne emocje przesłoniły odwagę... którą ledwo posiadasz.
Cała trzęsła się, gdy pokonywała kolejne szczeble. Strach obleciał ją od góry do dołu powodując, że oddech przyspieszył, a skórę pokryły krople potu. Szakal była zdegustowana zachowaniem własnego organizmu. Robiła wszystko, żeby nie dać po sobie poznać trwogi, goszczącej w każdym włóknie mięśniowym. Próbowała z trikiem na spokojny wdech i wydech, wmawianiem, że jest się cudownym, najlepszym itp.
— Weź tak nie łap powietrza, bo zaraz zabraknie go dla innych kotów. — klepnął się w głowę na znak "jesteś głupia". — Jeszcze trochę i koniec.
Zasyczała głośno. Była pewna, że Ruinie swego czasu szło lepiej. Kto w ogóle uczy wspinania po ogarnięciu polowania i sporej części walki? Mentor trochę późno się obudził.
Doszła na szczyt. Z najwyższego w okolicy drzewa uczennica ujrzała ciągnące się połacie roślinności, Potworną Przełęcz dodającą dziwnego uroku krajobrazowi, znienawidzone Czarne Gniazda oraz Wierzbową Zatoczkę, na której nigdy jak dotąd nie była. Z opowieści wojowników dowiedziała się o pięknie tej wysepki, bogatej w kaczki, żaby i inne niespotykane okazy. Leniwsze duszyczki wypoczywały tam, grzejąc się obok ogromnej rośliny z liśćmi sięgającymi czasem aż do jeziora. Na samą myśl nabrała ją ochota, by rzucić wszystkim i pobiegnąć w stronę brzmiącą jak najprawdziwsze źródło nirwany. Większość Wilczaków nie wykrzesywała sił, żeby dojść do ziemskiego raju. Na czas mogli liczyć ewidentnie starsi, lecz ci głodowali. Klanowy balast - tak sądził o nich Mroczna Gwiazda.
— Naoglądałaś się już? — Gęsi Wrzask przeskoczył na drugie drzewo, znużony zachwytem Szakalej Łapy. — Twój trening nadal trwa, tak tylko przypomnę.
Na pogonienie mentora, z zawahaniem i pewnymi trudnościami, znalazła się wśród gałęzi kolejnej kreacji natury. Wykonując polecenia, zastanawiała się nad okrutnym losem starszyzny. Widziała Pokrzywową Skórę. Nie mógł się najeść z pulchnej, klanowej zwierzyny - został skazany na samodzielne polowanie jak samotnik. Stare, próchniejące futro znikało z jego zaniedbanej skóry, która z kolei pękała i rozciągała się pod wpływem stałych i bezlitosnych kości. By być częścią społeczności, każdy starał się wykonywać obowiązki. Więc dlaczego mimo wysług traktowano go jak śmiecia, gdy czas wiszącej nad głową kosy nadchodził? Czy to, co zrobił kiedyś, przestało mieć znaczenie?
Czy o niej też zapomną, gdy nadejdzie ta chwila?
Ostatnio nawet polubiła dobranego dziadka. W wielu kwestiach zgadzała się z jego poglądami, lecz wciąż pozostawał bezdusznikiem. Bezdusznikiem, który prowadził wspaniały kult, organizację nad organizacjami, składający ofiary tym najczystszym duszom zrzuconym niesprawiedliwie na wieczną mękę.
Bała się do tego przyznać, ale gdzieś przy dnie czeluści myśli pragnęła jego śmierci. Czekała na kogoś, kto poprowadzi klan w łagodniejszym stylu, by każdy mógł liczyć na sprawiedliwość, odpowiednie kary, nieograniczoną wolę oraz bezbolesną śmierć - utopię.
Nienawidziła lidera za zmuszanie do porodu. Na świat przychodziły zaniedbane dzieci, których nawet rodzice nie chcieli. Jak z tego miałyby wyrosnąć normalne kotki i kocury? Jak niby przekonać porzucone duszyczki do czczenia sekty, gdzie przywódca skazuje kocie inkubatory na mękę? Nielogiczność postępowania Mrocznej Gwiazdy była na tyle widoczna, że aż Szakal skręcało wewnętrznie.
Na dodatek - po co brutalnie zabijać koty przeznaczone dla Puszczy, gdy można je po prostu uśpić za pomocą odpowiednich ziół? Czy naprawdę nikomu nie przyszło na myśli tak proste rozwiązanie? Rozumiała głód przodków i to, że jakoś musieli go zaspokajać, ale nie kosztem cierpienia, jeśli mogło być ograniczone do minimum.
On zwyczajnie kochał dręczyć.
— No to jeszcze jeden skok. — zamruczał i wylądował na gałęzi, która zaczęła podejrzanie się bujać pod jego ciężarem. — Z czego zdążyłem zaobserwować, opanowałaś podstawy do niemal perfekcji.
— Jesteś pewien, że powinnam wskoczyć za tobą? — zapytała, obserwując niepewnie ostatni tor. — Nie zarwie się?
Mentor zmrużył oczy w szparki.
— Raczej nie.
Wzięła głęboki oddech i niemal jak ptak pofrunęła naprzód. Łapami trafiła na drewno i z typową dla siebie niezgrabnością osunęła się na brzuch. Poczuła pod nim muskające, zielone listki.
— Co za fajtłapa... — zaśmiał się. — No ale cóż, czas by zejść-
Trzasnęło. Wydawałoby się, że zawsze jest moment na improwizację, wyjście z ciężkiej sytuacji, lecz tutaj? Nie. Mentor w ostatniej chwili złapał się za pień i pazurami uratował swe życie. Jego przestraszone oczy spoglądały teraz na spadającą Szakal, która nie miała najmniejszych szans doskoczyć do niezłamanej części gałęzi.
Czuła, że umrze, że zaraz spotka się z przodkami siedzącymi w Mrocznej Puszczy. Będzie wychwala - zawsze to jakieś pocieszenie, ale nie chciała teraz umierać. Miała tyle przed sobą! Powoli wszystko układało się: mogła liczyć na pomoc Irgi i Bielika, siostra dostała za swoje, kończyła swój trening, może przy staraniach zostałaby nawet mistrzem?
Gdy jesteś w powietrzu, zdany na łaskę lub niełaskę natury i losu, czasami nic nie robisz. Umysł zatrzymuje wszystko, pozwala na śmierć, spokojne ułożenie się w ramionach tego, który odbiera ostatni oddech. Lecz uczennica... ona postanowiła nadal walczyć, wyjąć ostrza przeciwko wiecznej równości - bo przecież umierali młodsi i starsi, źli i dobrzy, szczęśliwi i smutni.
Przeciwstawiła się sile przestrzeni - najpierw wykonała powietrzny piruet, tak że z pleców przeszła automatycznie na brzuch. Już była w stanie ujrzeć grunt, niebezpiecznie bliski jej łapom. Rozluźniła się - wyjęła kończyny przed siebie, gotowa na zderzenie. Działo się to tak szybko, że nawet nie myślała nad ruchami. Czyżby zadziałał tu instynkt? A może coś więcej?
Zacisnęła oczy, przerażona nadchodzącym sądem. Da radę czy nie? Czy w ostatecznym, zagrażającym życiu momencie coś wreszcie zrobi idealnie?
Trafiła na ziemię, a przez łapy przeszła fala uderzenia, odbierająca niemal oddech. Zgięła się, chwilowo tracąc kontakt z rzeczywistością, lecz szybko ocknęła się i wyprostowała swe kończyny. Żyła i co najważniejsze - raczej nie miała złamanych kości.
Gęsi Wrzask, nastroszony z obawy jak nigdy dotąd, zbliżył się do Szakala, zeskakując z ostatniej gałęzi. Nic nie mówił przez długi czas, tylko obserwował ciało, szukając ran. Z pomocą kłów delikatnie prostował i zginał kolejną z łap - sprawdzał ich stan.
— Boli? — pytał za każdym razem, gdy wykonywał tą dziwną procedurę.
Czuła dyskomfort, jednak nie mogła tego nazwać bólem. Szok nadal trzymał się i nie puszczał, przez co przez pyszczek kotki słowa ledwo przechodziły. Wszystko wirowało, zmniejszało swój kontrast i na powrót zwiększało.
— Leż tutaj. — rozkazał. — Niedługo po ciebie wrócę wraz z Kunią Norką.
Zniknął. Położona głowa pod wiatr smagana była ciepłym podmuchem. Złotawa nie śmiała się ruszyć chociażby palcem.
Wiedziała, że strach przed wspinaczką po drzewach już zawsze będzie jej towarzyszyć.
[przyznano 10%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz