Szeroki i szczery uśmiech od dłuższego czasu nie opuszczał jej pyszczka. Pomimo tego, że prawie każdemu wojownikowi przychodziło prędzej czy później dostać własnego ucznia, tak Aksamitka ogromnie przeżywała bycie mentorem. Traktowała to niczym niezwykłe wyróżnienie na tle całego klanu. Chodziła z ogonem wysoko uniesionym w górze, dumna niczym paw, a we wszelkich rozmowach nie omieszkała nie wspomnieć o swoim nowym obowiązku. Jak można w ogóle było bagatelizować takie osiągnięcia? Tym bardziej że Lamparcia Gwiazda był, jaki był, więc musiała mu czymś zaimponować, skoro w końcu dał jej tego przemiłego młodzieńca pod opiekę.
Wzięła głęboki wdech, ciesząc się z ciepłych promieni, przenikających przez jej futro. Przygrzewające z nieba słońce, wręcz wpychało jej do głowy masę pozytywnych myśli. Czy nie stała się właśnie w pewnym stopniu rodzicem? Skoro miała nauczyć Koperkową Łapę tak wielu rzeczy, to miała prawo nazywać się jego pełnoprawnym opiekunem. Urocze jasne futerko śmignęło jej przed oczami, a ona z fascynacją przyśpieszyła tempo chodu. Stawiała coraz większe kroki, próbując dogonić energicznego młodzieńca. Uwielbiała ten wigor, który krył się w jego posturze. Miał zaledwie paręnaście księżyców, a wydawał się już taki duży! Ogarniała ją matczyna duma i gdyby tylko Niedźwiedzia Siła postanowił być kochającym i wspierającym partnerem, byłoby świetnie, bo mógłby przyjąć rolę dodatkowego ojca. On nie rozumiał jej podejścia, bowiem jego zdaniem, kocurek miał już swoich rodziców i nie potrzebował w takim wieku zastępstwa. Kochała go, ale psuł jej w ten sposób nieustannie zabawę.
Parsknęła śmiechem, gdy liliowy wpadł w kupę liści. Te wzniosły się w powietrze, by zaraz to, powoli, opaść na ziemi. Musnęła łapą złotej barwy. Natura była niesamowita i magiczna, potrafiąc przemienić zieleń w czerwień bądź żółć i brąz.
Jasne, pełne zainteresowane ślepia, zawiesiły swój wzrok wprost na niej. Z początku miała pewne obawy, czy uda im się znaleźć wspólny język, ale zaraz to przypomniała sobie, że jest Aksamitną Chmurką i każdy musi zostać jej przyjacielem.
Pomijając parę uparcie irytujących osobników, pokroju ich lidera.
— Jakie mamy plany na dzisiaj? — zapytał w końcu terminator, zawracając do niej i otrzepując się ze zbędnego zielska, które wplątało się w jego długą sierść.
Szylkretka zastrzygła uszami, głowiąc się nad ciekawą formą aktywności, dzięki której nie zanudzi go, a jednocześnie nauczy czegoś przydatnego. Gdyby to od niej zależało, inaczej wyglądałyby treningi. Po co się ciągle tłuc i szykować do walki? Byli młodzi, powinni korzystać z życia pełną parą, a nie wbijać sobie do łba zbędne teorie do nauki. Wojny były okropne i niepotrzebne, kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby wchodzić na nieswój teren i mordować niewinnych? Ona z chęcią odwiedziłaby inne klany tylko po to, by dać im w prezencie najpiękniejsze kłosy.
Ta myśl wręcz ją olśniła.
— Pójdziemy do Złotych Kłosów. Pobawimy się w berka — stwierdziła, a widząc jego niepewność, odchrząknęła i przyjęła ten ponury i poważny głos, jakim zwykł mawiać Niedźwiedź. — Wzmocnisz w ten sposób swoją wytrzymałość i nauczysz się… szybciej biegać — skwitowała, przekręcając łebek i patrząc na niego wyczekująco, by otrzymać z jego strony aprobatę, że wymyśliła coś tak świetnego.
— A nie będę miał potem braków w innych sprawach? Polowanie, walka…
Wysunęła ze znużenia język. Żadne braki, na wszystko przyjdzie pora, czym on się tak przejmował? Zrobi z niego świetnego wojownika, który osiągnie kiedyś sukces, o jakim żaden nie śnił.
— Nie martw się! — wymruczała, a jej wibrysy zadrżały z ekscytacji. Od tego dnia będzie przykładać większą uwagę do obserwacji jego poczynań. Z dumą przyjdzie jej analizować jego wzloty i upadki. Będzie stale przy nim, wspierać go słowem, przytulasem, bądź szerokim uśmiechem. W tym była w końcu niezastąpiona. — Poradzisz sobie ze wszystkim, synku, już ja cię nauczę — dodała, nie mogąc odpędzić od siebie wrażenia, że w czasie treningów robiła za rodzica. Przecież to było niesamowite, to tak, jakby dostała dziecko na przechowanie.
Wzięła głęboki wdech, ciesząc się z ciepłych promieni, przenikających przez jej futro. Przygrzewające z nieba słońce, wręcz wpychało jej do głowy masę pozytywnych myśli. Czy nie stała się właśnie w pewnym stopniu rodzicem? Skoro miała nauczyć Koperkową Łapę tak wielu rzeczy, to miała prawo nazywać się jego pełnoprawnym opiekunem. Urocze jasne futerko śmignęło jej przed oczami, a ona z fascynacją przyśpieszyła tempo chodu. Stawiała coraz większe kroki, próbując dogonić energicznego młodzieńca. Uwielbiała ten wigor, który krył się w jego posturze. Miał zaledwie paręnaście księżyców, a wydawał się już taki duży! Ogarniała ją matczyna duma i gdyby tylko Niedźwiedzia Siła postanowił być kochającym i wspierającym partnerem, byłoby świetnie, bo mógłby przyjąć rolę dodatkowego ojca. On nie rozumiał jej podejścia, bowiem jego zdaniem, kocurek miał już swoich rodziców i nie potrzebował w takim wieku zastępstwa. Kochała go, ale psuł jej w ten sposób nieustannie zabawę.
Parsknęła śmiechem, gdy liliowy wpadł w kupę liści. Te wzniosły się w powietrze, by zaraz to, powoli, opaść na ziemi. Musnęła łapą złotej barwy. Natura była niesamowita i magiczna, potrafiąc przemienić zieleń w czerwień bądź żółć i brąz.
Jasne, pełne zainteresowane ślepia, zawiesiły swój wzrok wprost na niej. Z początku miała pewne obawy, czy uda im się znaleźć wspólny język, ale zaraz to przypomniała sobie, że jest Aksamitną Chmurką i każdy musi zostać jej przyjacielem.
Pomijając parę uparcie irytujących osobników, pokroju ich lidera.
— Jakie mamy plany na dzisiaj? — zapytał w końcu terminator, zawracając do niej i otrzepując się ze zbędnego zielska, które wplątało się w jego długą sierść.
Szylkretka zastrzygła uszami, głowiąc się nad ciekawą formą aktywności, dzięki której nie zanudzi go, a jednocześnie nauczy czegoś przydatnego. Gdyby to od niej zależało, inaczej wyglądałyby treningi. Po co się ciągle tłuc i szykować do walki? Byli młodzi, powinni korzystać z życia pełną parą, a nie wbijać sobie do łba zbędne teorie do nauki. Wojny były okropne i niepotrzebne, kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby wchodzić na nieswój teren i mordować niewinnych? Ona z chęcią odwiedziłaby inne klany tylko po to, by dać im w prezencie najpiękniejsze kłosy.
Ta myśl wręcz ją olśniła.
— Pójdziemy do Złotych Kłosów. Pobawimy się w berka — stwierdziła, a widząc jego niepewność, odchrząknęła i przyjęła ten ponury i poważny głos, jakim zwykł mawiać Niedźwiedź. — Wzmocnisz w ten sposób swoją wytrzymałość i nauczysz się… szybciej biegać — skwitowała, przekręcając łebek i patrząc na niego wyczekująco, by otrzymać z jego strony aprobatę, że wymyśliła coś tak świetnego.
— A nie będę miał potem braków w innych sprawach? Polowanie, walka…
Wysunęła ze znużenia język. Żadne braki, na wszystko przyjdzie pora, czym on się tak przejmował? Zrobi z niego świetnego wojownika, który osiągnie kiedyś sukces, o jakim żaden nie śnił.
— Nie martw się! — wymruczała, a jej wibrysy zadrżały z ekscytacji. Od tego dnia będzie przykładać większą uwagę do obserwacji jego poczynań. Z dumą przyjdzie jej analizować jego wzloty i upadki. Będzie stale przy nim, wspierać go słowem, przytulasem, bądź szerokim uśmiechem. W tym była w końcu niezastąpiona. — Poradzisz sobie ze wszystkim, synku, już ja cię nauczę — dodała, nie mogąc odpędzić od siebie wrażenia, że w czasie treningów robiła za rodzica. Przecież to było niesamowite, to tak, jakby dostała dziecko na przechowanie.
<Koperku?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz