stare terytorium
Odkąd Mysz i Rosa rozpoczęły wędrówkę na własną łapę, Ryjówka została sama w Norze. Córki posłuchały jej polecenia i nie wróciły do domu, który zamieszkiwały odkąd przyszły na świat. Nie wiedziała, co się z nimi dzieje, ale właśnie tak miało być, musiała skrócić więź utworzoną w ciągu tylu księżyców. Kotki na pewno sobie poradzą i będą wiodły szczęśliwe życie. Ryjówka przyłapała się jednak na tym, że w Norze było za cicho i za dużo miejsca. Wyrzuciła posłania należące do Rosy i Myszy, ale nie miała jak zapełnić pustej przestrzeni. Nora była teraz miejscem cichym i spokojnym. Nie zmieniła swoich nawyków i wciąż wybierała się na patrole, tylko o wiele krótsze. Czasami polowała, chociaż zauważyła, że szło jej to gorzej w porównaniu z ostatnimi księżycami. Może powinna przestać się oszukiwać, że starość nie była przeszkodą?
Spędziła w Norze kolejne kilka dni, wciągając się w rutynę. Odpoczywała, ciesząc się samotnością, która zawsze była jej drogim przyjacielem. Polowała i obserwowała. Czasami moczyła łapy w przyjemnie chłodnym strumieniu. Dni mijały jeden za drugim, czas zdawał się przyspieszyć. Nora była dobrym miejscem do życia. Mogła się tutaj zestarzeć. Stanowiła również najlepsze schronienie do wychowania kociąt i przeżycia kilkunastu księżyców w stabilizacji. Ale Ryjówka znudziła się, wciąż mając duszę podróżnika i zamierzała poszukać nowych wrażeń. Przekroczyła "próg" jeszcze nie wiedząc, czy wróci do Nory, czy zostawi ją kolejnemu kotu, który zrobi z niej swój dom. Powolnym, starczym krokiem ruszyła w tylko sobie znanym kierunku.
Las był dobrym miejscem do życia, pełnym zakamarków, zwierzyny, cienia rzucanego przez drzewa. Przeciskała się przez gęste krzewy i mijała znajome miejsca. Za jakiś czas będzie musiała odpocząć, ale odpychała tą myśl. W oddali powitały ją znajome widoki Siedliska Dwunożnych. Przyspieszyła, ale szybko tego pożałowała. Ból w łapach nieprzyjemnie dał o sobie znać. Syknęła pod nosem, zatrzymując się. Wbiła pazury w ziemię z rosnącej frustracji. Zamierzała się szybko uspokoić i ruszać dalej, teraz nie mogła robić sobie dłuższej przerwy. Nie miała żadnego celu podróży i jeszcze wtedy nie wiedziała, że ten sam ją odnajdzie.
Zmrużyła ślepia na widok czegoś metalowego i lśniącego na bliskim horyzoncie. Podeszła bliżej, przekrzywiając głowę z czujnością, pozwalając uwolnić się ciekawości. Następne, co pamięta, to nieprzyjemny zapach papki pieszczochów i zaciskająca się na jej przednich łapach pętla. Objęła ją zbyt mocno, żeby się mogła uwolnić. Dwunożny nadszedł szybko, musiał mieć w pobliżu obóz. Przeklinała to, że jej czujność nie odezwała się w porę, jakby była spóźniona. Pamiętała okropny zapach w metalowym pomieszczeniu, widok oddalającego się lasu, zanim nastała ciemność.
Syknęła, wściekła i rozczarowana. Znajdowała się w dziwnej metalowej klatce, położonej w samym środku legowiska Dwunożnych. Była ich trójka. Ten, który ją przyniósł nie miał żadnego futra na głowie, a jedyna sierść porastała pysk. Dwunożna nic nie miauczała, słuchając głośnych i nieprzyjemnych syknięć swojego partnera. Najmniejszym z Dwunożnych było kocię, zbyt ruchliwe i głośne, wyciągało swoje tłuste łapki w jej kierunku. Wysunęła pazury, cofając się o krok. Zjeżyła futro, wyraźnie zirytowana. Jeśli otworzy klatkę będzie miała okazję go podrapać. Nie rozumiała, dlaczego znalazła się w tym miejscu, ale cała sytuacja jej się nie podobała. Była mieszkańcem lasu, nie pieszczochem! Dwunożni złapali ją wbrew jej woli i tego pożałują! Nie powinni zadzierać z Ryjówką i zabierać jej to, co kochała najbardziej dla jakiś swoich chorych celów. W końcu po co im dziki kot? Myśleli, że zrobią z niej leniwego pieszczocha? Przestała analizować. Poruszyła ogonem zdradzając rosnące napięcie. Klatka była za mała, ograniczała ją i przeszkadzała w ucieczce. Właśnie, ucieczce! Będzie musiała coś wymyślić. Wątpiła, żeby Dwunożni pozwolili jej odejść. Ta sytuacja śmierdziała i była najgorszym koszmarem.
Dwunożni opuścili pomieszczenie, w którym ją zostawili. Ryjówka prychnęła pod nosem. Skuliła się, podwijając łapki pod siebie. Na ile mogła, na tyle obserwowała pomieszczenie. Znalazła się w samym sercu Siedliska. Widziała jedynie białe duże pudło, kilka mniejszych i dziwne światło dobiegające z okrągłego jabłka. Wokół unosiło się wiele woni, ale były obce i przyjmowała je niechętnie. Nie ruszała się ze swojego miejsca, napinając mięśnie, nie chowając pazurów i będąc gotową na wszystko. Zastrzygła uszami na dźwięk poruszenia. Czyżby było więcej Dwunożnych?
— Cześć!
Podniosła się na równe łapy jak poparzona, uderzając boleśnie głową w daszek klatki. Potarła łapą łebek, przysiadając i wbijając chłodne spojrzenie w przybyłą kocicę. Czarno-biała kotka o długiej puchatej sierści, wpatrywała się w nią lśniącymi z radośni ślepiami. Ryjówka skrzywiła się na takie przyjazne powitanie. Czy ta kotka była ślepa? Nie widziała w jakiej sytuacji znalazła się Ryjówka? Uważała niewolę za coś dobrego? W końcu była pieszczoszką, przyzwyczajoną do takiego więzienia! Splunęła obrzydzona. Nie mogła zrozumieć pieszczochów bardziej niż klanowych kotów. Droczyła się z nimi, wyzywała, pokazywała przed nimi swoją wyższość. Nieznajoma nie zraziła się jej lodowatym, wbijanym prosto w nią spojrzeniem, lecz jeszcze bardziej się przybliżyła. Usiadła, owijając ogon wokół łap w taki sposób, że wydawała się swobodna i wcale nieskrępowana okolicznościami.
— Ty musisz być moją nową przyjaciółką, ale super, będziemy się fajnie bawić. Pokaże ci wszystkie moje zabawki, moją miskę i będziesz mogła spać na moim posłaniu.
— Czy ty upadłaś na głowę, lisie łajno? Czy urodziłaś się głupia? — syknęła, jeżąc sierść. — Tobie może się podobać bycie tłustym pieszczochem, ale nie mieszaj w to normalnych kotów! Myślisz, że podoba mi się tuuuutaj? — poruszyła głową wokół. — Śmierdzi, jest ciasno, nie ma żadnych drzew, żadnej zwierzyny, a czekaj, no tak, przecież jestem uwięziona w Siedlisku! Twoi Dwunożni mnie złapali, wronie strawy!
Pieszczoszka zamrugała.
— Oh, pewnie jesteś głodna i samotna. Moi Domownicy wypuszczą cię jak tylko się przyzwyczaisz. Bo chodziło ci o Domowników, tak? Niezbyt rozumiem wasze dzikie słowa. Są naprawdę mili! Tylko bez sznurka nie pozwalają wychodzić do ogrodu. Ale się nie martw, przyzwyczaisz się. Myślę, że na początek-
— Zamknij się. — syknęła, mrużąc oczy z irytacji. Opanowała emocje. Daleko nie zajdzie syknięciami, skoro kotka i tak była za głupia, by zrozumieć powagę sytuacji. — Twoi Domownicy mnie porwali. Zabrali mi dom.
— Żeby ci dać nowy! To dla kocięcia Domowników, jesteś jego pieszczochem.
Pieszczochem. P i e s z c z o c h e m. To słowo uderzyło w nią mocno. Ryjówka podpełzła bliżej kotki, wpatrzona w nią gniewnie. Jej ogon poruszał się na boki. Rozumiałaby nazwanie wronią karmą, lisim łajnem, czy nawet borsuczym zadem, ale nic tak nie uwłaczało jak nazwanie samotnika pieszczochem.
— Ojej, wspomniałaś wcześniej o jakiś lisach. Tutaj ich nie ma, jesteś bezpieczna.
— Pożałujesz tego. — mruknęła chłodno, odwracając się do niej tyłem i zakrywając wywinięte uszy przednimi łapami. Pieszczoszka próbowała jeszcze poruszać rozmowę, opowiadając jakie to ma cudowne życie i jacy jej Domownicy są kochani, że jedzenie jest świeże i dobre oraz powinna go spróbować. W końcu jednak usłyszała głos swojego Dwunożnego i popędziła w tamtym kierunku niemal błyskawicznie, zostawiając Ryjówkę samą w tym obcym, złym miejscu.
***
Los z niej zakpił i to potężnie. Nie mogła jednak żałować opuszczenia Nory, bo to by oznaczało, że nie chciała wędrówki, a przecież to właśnie lubiła w życiu kota bez klanu, te ciągłe przemieszczanie i odkrywanie. Ceniła wolność i tęsknota za nią przyprawiała ją o ból głowy. Siedlisko Dwunożnych musiało być spore, bo rzadko tutaj przychodzili, chociaż dźwięki roznosiły się po wnętrzu i była pewna, że tutaj mieszkają. Czasami przychodziła Dwunożna i kręciła się po legowisku. Mały Dwunożny nie wpadał zbyt często, a jak już to darł się jej niemal do uszu i pragnął przytulić. Odpychała go syczeniem i wyraźnym oburzeniem. Gdy raz włożył łapkę do środka, podrapała go najmocniej jak potrafiła. Mały Dwunożny wpadł w histerię, rzucając się po ziemi i trzymając za zranioną łapkę, a Dwunożna klęczała przy nim i płakała równie mocno. Ryjówka zamrugała zaskoczona. Była zniesmaczona takim zachowaniem i nawet późniejszy krzyk Dwunożnego nie wyrwał jej z poczucia, że nie boi się tych istot. Były głupie i słabe, nawet żałosne. Ryjówka odpowiadała twardym spojrzeniem, nigdy się nie cofając. Dwunożny samiec przychodził najczęściej, wymieniał wodę i podtykał jej pod nos coś śmierdzącego i mokrego. Nie potrafiła tego ruszyć, brzydząc się samym widokiem i pewnie równie okropnym smakiem. Piła jedynie wodę, a gdy Dwunożny podczas tej czynności próbował ją pogłaskał, obrywał potężnie pazurami z towarzyszącym temu wściekłym syczeniem szylkretki.
Przychodziła również ona. Zawsze uśmiechnięta i gotowa do rozmowy, chociaż widziała niechęć u Ryjówki. Opowiadała jej dużo o swoim życiu i stąd samotniczka dowiedziała się, że czarno-biała przyjechała z innego Siedliska Dwunożnych, siedząc w środku Potwora. Mknęła po Drodze Grzmotu, aż Potwór zatrzymał się tutaj i została przekazana młodej wtedy parze Dwunożnych. Żyła z nimi wiele sezonów i była niewiele młodsza od Ryjówki. Później urodziło się im kocię i jej Domownicy zapragnęli powiększyć swoją zwierzęcą rodzinkę. Czarno-biała opowiedziała jej o nieznośnym psie Dwunożnych z Legowiska obok i o ciepłych nocach przy złapanym ogniu (kominku). Ryjówka z początku nie poświęcała jej wiele uwagi, ale znudzona ciągłym leżeniem, zaczęła po prostu słuchać i dopowiadać coś wrednie. Pieszczoszka nigdy nie odbijała piłeczki, nadal ją odwiedzając i wreszcie zapytała o życie w lesie. Ryjówka podzieliła się historią o klanach, swobodzie i niezależności, oraz w skrócie o swoich dokonaniach. Pieszczoszka także miała kocięta, ale zostały oddane do innych Legowisk i rzadko je widywała. Mówiła, że tęskni za całą trójką i szczerze je kochała. Ryjówka nie potrafiła tego zrozumieć. Kochała je dlatego, że je urodziła i wychowała? Co w ogóle oznaczało pojęcie miłości i jak można ją było odróżnić? Czy było równie dziwne jak przyjaźń, niby wierna i trwała, ale taka nieopłacalna zdaniem szylkretki? Więc skończyła opowiadać o sobie i czekała na wyjaśnienie takich drobiazgów, przyjmując je z początku znużona, potem coraz bardziej zaciekawiona.
Ponieważ nie mogła jeść papki, dostawała słabej jakości mięso, ale zawsze było to lepsze. Poza tym była przyzwyczajona do małej ilości i nie przeszkadzało jej to specjalnie. Mijały kolejne dni i nic się nie zmieniało. Mały Dwunożny przestał się do niej zbliżać, bojąc się kolejnych zadrapań. Dwunożna nawet nie podejmowała prób, więc cały obowiązek utrzymania spoczywał na Dwunożnym. On się jej nie bał, tak jak ona nie czuła strachu w stosunku do niego. Nie dawała się pogłaskach i jadła dopiero wtedy, gdy naprawdę była głodna. Jedynie wodę piła, nie chciała być zbyt osłabiona, na pewno nie w tym wieku. Więc była zdziwiona, gdy łaciata pieszczoszka przyniosła jej mysz. Szare, martwe stworzonko. Pachniała inaczej niż te z lasu, ale gdy pieszczoszka wcisnęła ją ledwo przez pręty, Ryjówka przybliżyła ją do siebie i zachwyciła smakiem. Może nie był to znajomy smak ani woń, ale liczyło się to, że przynajmniej posiłek był porządny dla dzikiego mieszkańca.
— Ukradłaś ją?
— Nie, głuptasie, złapałam. Czasami mój Domownik daje mi wejść do takiego ciemnego legowiska i tam jest ich mnóstwo. Chcesz, to ci pokaże, jak tylko cię wypuszczą.
Ryjówka uśmiechnęła się szyderczo. Jej wyjście z klatki nie miało nastąpić tak szybko.
Minęły dwa może trzy księżyce. Miała teraz większą klatkę. Nie wiedziała, co dzieje się w lesie ani jak szybko się stąd wydostanie. Nie traciła jednak nadziei na swój powrót do upragnionej wolności. Wszystko toczyło się wciąż rutyno i jedyną miłą odskocznią były rozmowy z czarno-białą kotką. Gdy przestały rozmawiać o swojej przeszłości (choć Ryjówka odpowiadała zdawkowo i nigdy o przykrych momentach jak dzieciństwo, strata Myszka, czy odejście córek) i porównywały życie w Siedlisku do tego w mieście, coraz bardziej czarno-biała zarażała ją swoją swobodą. Ryjówka miała jednak wrażenie, że ich relacja rozwinęła się w ten sposób, bo nie miała większego wyboru. Musiała siedzieć w zamknięciu, pozbawiona innego towarzystwa niż czarno-białej pieszczoszki.
— Więc nie lubicie pieszczochów, bo mamy Domowników i jesteśmy od nich uzależnieni? Oj, to gruba sprawa. My siebie wolimy określać ich przyjaciółmi. Poza tym naprawdę dobrze karmią.
— Nigdy nie jadłaś myszy?
— Szczerze, to zawsze mi je zabierali. — pieszczoszka zaśmiała się. — Jakoś im się nie podobały podarunki na posłaniu!
Zanim się zorientowała upłynął kolejny księżyc i po raz pierwszy została wypuszczona z klatki, lecz w zamkniętym legowisku. Czarno-biała dziękowała Dwunożnym ocieraniami, jakby zrobili najwspanialszą rzecz na świecie a nie swój obowiązek. Ryjówka wywróciła oczami.
Wciąż nie integrowała się z Dwunożnymi, nie pozwoliła im zapinać na sobie tej dziwnej liny ani karmić. Odkryła, że z tego pomieszczenia jest widok na ogród. Daleko widziała las, piękny i dostojny w całej swojej odsłonie. Odtąd spędzała dni przy oknie, obserwując go i czekając na odpowiedni moment. Czarno-biała towarzyszyła jej, spragniona towarzystwa. O ile Ryjówka lubiła być samotna, tak kotka nie przepadała za brakiem znajomości. Dlatego tak dużo czasu spędzała ze swoimi Domownikami. Czas mijał, niewiele się zmieniało. Sądziła, że jeśli będzie miła dla Dwunożnych to mogliby dać jej większą swobodę jak czarno-białej, ale to trwałoby za długo i byłoby brakiem honoru. Z czasem musiała wrócić do jedzenia mięsa od Nich, gdyż kotka nie miała możliwości ciągle przynosić smacznych, pulchnych myszek.
— Gdy tak patrzę na ten twój las, to wydaje się przerażający.
Ryjówka spojrzała na nią spode łba.
— Dlaczego tak uważasz?
— Mówiłaś o lisach, borsukach, dziwnych klanach i trudnych warunkach przetrwania. Tutaj jedynym zmartwieniem jest to, kiedy Domownicy wrócą od swoich zajęć poza Domem.
— Nazywasz to miejsce domem?
— Tak, nie znam innego i naprawdę lubię tutaj żyć. — odwróciła wzrok, nie patrząc na Ryjówkę. — Kiedyś bym cię przekonywała, żebyś tutaj została, ale tęsknisz. Znam to. Tęskniłam za mamą. Teraz już nawet nie pamiętam jak wyglądała.
Ryjówka drgnęła. Nie wyobrażała sobie zapomnieć o istnieniu lasu. Miałaby zrezygnować z bycia samotnikiem? Nigdy!
— Ja nie miałam dobrych kontaktów z moją matką.
— Ale ona cię pewnie kochała. Jesteś niezwykła, Ryjówko!
Ryjówka parsknęła.
— Ona mnie nienawidziła. Z wzajemnością. — zaczęła dłubać pazurem w kawałku drewna. — Zabiłam ją. I nie żałuje.
Czarno-biała zachłysnęła się powietrzem. Ryjówka spojrzała pewnie w jej zaskoczone ślepia. Ale nie czuła od niej strachu. Przynajmniej jakaś nowość od tego wiecznego optymizmu.
— Mam pewien pomysł, ale będzie ryzykowny. — westchnęła czarno-biała.
— Ryzyko to moje drugie imię. Wszystko byle uciec z tego lisiego łajna.
***
Plan wydawał się prosty, ale jego realizacja trochę się przeciągnęła. Musiały zaczekać na odpowiedni moment. Czarno-biała była pewna planu, który wymyśliła i zachwycała się nim na każdym kroku, opowiadając nawet sąsiednim kotom, gdy wychodziła na zewnątrz na linie. Ryjówka obserwowała ją wtedy z okna. Pomyśleć, że to, gdzie się przyszło na świat mogło zdecydować o tak wielu rzeczach. Oczywiście można było kształtować swoją ścieżkę, ale wciąż gdzieś z tyłu głowy miało się przeszłość, często wbijającą pazury najmocniej i najtrudniej było się od nich wyrwać. Gdyby nie urodziła się w miocie Melodyjki i Słonika, jakim byłaby kotem? Takim jak pieszczoszka? Miejskim łobuzem? Klanowym kotem? Ryjówka ułożyła sobie dobre życie, pełne wyzwań i przygód, takie wymarzone przez wielu samotników. Sama myśl wywołała iskierki zadowolenia w jej brązowych ślepiach.
— Jesteś gotowa?
Odwróciła pyszczek ku koleżance i skinęła głową znacząco. Tak, była gotowa.
Gdy tylko Dwunożna wyszła do ogrodu, a Dwunożny opuścił Siedlisko, czarno-biała miała okazję przyprowadzić do Ryjówki małego Dwunożnego. Już sama jego zbyt słodka woń odstraszała szylkretkę, ale trzymała negatywne emocje głęboko. Mały Dwunożny nadal się jej bał, ale w towarzystwie swojej kotki wydawał się pewniejszy. Ocierała się o jego łapy, mruczała czule, świadoma wzroku Ryjówki i swojej ważnej roli w tym zadaniu. Wreszcie wskoczyła na krzesło, potem stół i znalazła się przy oknie, drapiąc w nie pośpiesznie łapkami. Ryjówka westchnęła, zrobiła to samo i zerknęła wielkimi, brązowymi oczami na kocię. Plan może nie był idealny, ale mógł się udać o ile będą szybkie. Mały Dwunożny zaśmiał się wesoło i otworzył okno, wpuszczając do środka chłodne powietrze. Ryjówka otworzyła szerzej ślepia z satysfakcji.
— Nie wiem czy jestem gotowa na pożegnanie, Ryjówko.
Ryjówka wiedziała, że nie ma czasu na dłuższe wdawanie się w rozmowę z czarno-białą koleżanką. Żadna jej relacja nie trwała długo, więc i ta się zakończy. Pieszczoszka może nie była gotowa na pożegnanie, ale Ryjówka tak.
— Wpadnij kiedyś na prawdziwe pożywienie, Teresko. — odpowiedziała, używając imienia swojej koleżanki i zniknęła szybko w ogrodzie, wpadając w gęstą roślinność. Tereska obserwowała jak zbliża się do wyjścia, żeby ostatecznie przecisnąć się przez dziurę w płocie i zniknąć.