BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Po długim oczekiwaniu nowym zastępcą Owocowego Lasu została ogłoszona Sówka. Niestety jest to jedyne pozytywne wydarzenie jakie spotkało społeczność w ostatnim czasie. Jakiś czas po mianowaniu zwiadowczyni stała się rzecz potworna! Cały Owocowy Las obudził się bez śladu głównej medyczki, jej ucznia oraz dwójki rodzeństwa kocura. Zdruzgotana Świergot zgodziła się przejąć rolę medyka, a wybrani stróże – Orzeszek i Puma – są zobowiązani do pomocy jej na tym stanowisku.
Daglezjowa Igła w razie spotkania uciekinkerów wydała rozkaz przegonienia ich z terytorium Owocowego Lasu. Nie wie jednak, że szamanka za jej plecami dyskretnie prosi zaufanych wojowników i zwiadowców, aby każdy ewentualny taki przypadek natychmiastowo zgłaszać do niej. Tylko do niej.
Obóz Owocniaków huczy natomiast od coraz bardziej wstrząsających teorii, co takiego mogło stać się z czwórką zaginionych kotów. Niektórzy już wróżą własnej społeczności upadek.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Burzy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 3 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 listopada 2022

Od Ryjówki

stare terytorium

    Odkąd Mysz i Rosa rozpoczęły wędrówkę na własną łapę, Ryjówka została sama w Norze. Córki posłuchały jej polecenia i nie wróciły do domu, który zamieszkiwały odkąd przyszły na świat. Nie wiedziała, co się z nimi dzieje, ale właśnie tak miało być, musiała skrócić więź utworzoną w ciągu tylu księżyców. Kotki na pewno sobie poradzą i będą wiodły szczęśliwe życie. Ryjówka przyłapała się jednak na tym, że w Norze było za cicho i za dużo miejsca. Wyrzuciła posłania należące do Rosy i Myszy, ale nie miała jak zapełnić pustej przestrzeni. Nora była teraz miejscem cichym i spokojnym. Nie zmieniła swoich nawyków i wciąż wybierała się na patrole, tylko o wiele krótsze. Czasami polowała, chociaż zauważyła, że szło jej to gorzej w porównaniu z ostatnimi księżycami. Może powinna przestać się oszukiwać, że starość nie była przeszkodą? 
    Spędziła w Norze kolejne kilka dni, wciągając się w rutynę. Odpoczywała, ciesząc się samotnością, która zawsze była jej drogim przyjacielem. Polowała i obserwowała. Czasami moczyła łapy w przyjemnie chłodnym strumieniu. Dni mijały jeden za drugim, czas zdawał się przyspieszyć. Nora była dobrym miejscem do życia. Mogła się tutaj zestarzeć. Stanowiła również najlepsze schronienie do wychowania kociąt i przeżycia kilkunastu księżyców w stabilizacji. Ale Ryjówka znudziła się, wciąż mając duszę podróżnika i zamierzała poszukać nowych wrażeń. Przekroczyła "próg" jeszcze nie wiedząc, czy wróci do Nory, czy zostawi ją kolejnemu kotu, który zrobi z niej swój dom. Powolnym, starczym krokiem ruszyła w tylko sobie znanym kierunku. 
    Las był dobrym miejscem do życia, pełnym zakamarków, zwierzyny, cienia rzucanego przez drzewa. Przeciskała się przez gęste krzewy i mijała znajome miejsca. Za jakiś czas będzie musiała odpocząć, ale odpychała tą myśl. W oddali powitały ją znajome widoki Siedliska Dwunożnych. Przyspieszyła, ale szybko tego pożałowała. Ból w łapach nieprzyjemnie dał o sobie znać. Syknęła pod nosem, zatrzymując się. Wbiła pazury w ziemię z rosnącej frustracji. Zamierzała się szybko uspokoić i ruszać dalej, teraz nie mogła robić sobie dłuższej przerwy. Nie miała żadnego celu podróży i jeszcze wtedy nie wiedziała, że ten sam ją odnajdzie. 
    Zmrużyła ślepia na widok czegoś metalowego i lśniącego na bliskim horyzoncie. Podeszła bliżej, przekrzywiając głowę z czujnością, pozwalając uwolnić się ciekawości. Następne, co pamięta, to nieprzyjemny zapach papki pieszczochów i zaciskająca się na jej przednich łapach pętla. Objęła ją zbyt mocno, żeby się mogła uwolnić. Dwunożny nadszedł szybko, musiał mieć w pobliżu obóz. Przeklinała to, że jej czujność nie odezwała się w porę, jakby była spóźniona. Pamiętała okropny zapach w metalowym pomieszczeniu, widok oddalającego się lasu, zanim nastała ciemność. 
    Syknęła, wściekła i rozczarowana. Znajdowała się w dziwnej metalowej klatce, położonej w samym środku legowiska Dwunożnych. Była ich trójka. Ten, który ją przyniósł nie miał żadnego futra na głowie, a jedyna sierść porastała pysk. Dwunożna nic nie miauczała, słuchając głośnych i nieprzyjemnych syknięć swojego partnera. Najmniejszym z Dwunożnych było kocię, zbyt ruchliwe i głośne, wyciągało swoje tłuste łapki w jej kierunku. Wysunęła pazury, cofając się o krok. Zjeżyła futro, wyraźnie zirytowana. Jeśli otworzy klatkę będzie miała okazję go podrapać. Nie rozumiała, dlaczego znalazła się w tym miejscu, ale cała sytuacja jej się nie podobała. Była mieszkańcem lasu, nie pieszczochem! Dwunożni złapali ją wbrew jej woli i tego pożałują! Nie powinni zadzierać z Ryjówką i zabierać jej to, co kochała najbardziej dla jakiś swoich chorych celów. W końcu po co im dziki kot? Myśleli, że zrobią z niej leniwego pieszczocha? Przestała analizować. Poruszyła ogonem zdradzając rosnące napięcie. Klatka była za mała, ograniczała ją i przeszkadzała w ucieczce. Właśnie, ucieczce! Będzie musiała coś wymyślić. Wątpiła, żeby Dwunożni pozwolili jej odejść. Ta sytuacja śmierdziała i była najgorszym koszmarem. 
    Dwunożni opuścili pomieszczenie, w którym ją zostawili. Ryjówka prychnęła pod nosem. Skuliła się, podwijając łapki pod siebie. Na ile mogła, na tyle obserwowała pomieszczenie. Znalazła się w samym sercu Siedliska. Widziała jedynie białe duże pudło, kilka mniejszych i dziwne światło dobiegające z okrągłego jabłka. Wokół unosiło się wiele woni, ale były obce i przyjmowała je niechętnie. Nie ruszała się ze swojego miejsca, napinając mięśnie, nie chowając pazurów i będąc gotową na wszystko. Zastrzygła uszami na dźwięk poruszenia. Czyżby było więcej Dwunożnych?
    — Cześć!
    Podniosła się na równe łapy jak poparzona, uderzając boleśnie głową w daszek klatki. Potarła łapą łebek, przysiadając i wbijając chłodne spojrzenie w przybyłą kocicę. Czarno-biała kotka o długiej puchatej sierści, wpatrywała się w nią lśniącymi z radośni ślepiami. Ryjówka skrzywiła się na takie przyjazne powitanie. Czy ta kotka była ślepa? Nie widziała w jakiej sytuacji znalazła się Ryjówka? Uważała niewolę za coś dobrego? W końcu była pieszczoszką, przyzwyczajoną do takiego więzienia! Splunęła obrzydzona. Nie mogła zrozumieć pieszczochów bardziej niż klanowych kotów. Droczyła się z nimi, wyzywała, pokazywała przed nimi swoją wyższość. Nieznajoma nie zraziła się jej lodowatym, wbijanym prosto w nią spojrzeniem, lecz jeszcze bardziej się przybliżyła. Usiadła, owijając ogon wokół łap w taki sposób, że wydawała się swobodna i wcale nieskrępowana okolicznościami. 
    — Ty musisz być moją nową przyjaciółką, ale super, będziemy się fajnie bawić. Pokaże ci wszystkie moje zabawki, moją miskę i będziesz mogła spać na moim posłaniu.
    — Czy ty upadłaś na głowę, lisie łajno? Czy urodziłaś się głupia? — syknęła, jeżąc sierść. — Tobie może się podobać bycie tłustym pieszczochem, ale nie mieszaj w to normalnych kotów! Myślisz, że podoba mi się tuuuutaj? — poruszyła głową wokół. — Śmierdzi, jest ciasno, nie ma żadnych drzew, żadnej zwierzyny, a czekaj, no tak, przecież jestem uwięziona w Siedlisku! Twoi Dwunożni mnie złapali, wronie strawy!
    Pieszczoszka zamrugała. 
    — Oh, pewnie jesteś głodna i samotna. Moi Domownicy wypuszczą cię jak tylko się przyzwyczaisz. Bo chodziło ci o Domowników, tak? Niezbyt rozumiem wasze dzikie słowa. Są naprawdę mili! Tylko bez sznurka nie pozwalają wychodzić do ogrodu. Ale się nie martw, przyzwyczaisz się. Myślę, że na początek- 
    — Zamknij się. — syknęła, mrużąc oczy z irytacji. Opanowała emocje. Daleko nie zajdzie syknięciami, skoro kotka i tak była za głupia, by zrozumieć powagę sytuacji. — Twoi Domownicy mnie porwali. Zabrali mi dom. 
    — Żeby ci dać nowy! To dla kocięcia Domowników, jesteś jego pieszczochem. 
    Pieszczochem. P i e s z c z o c h e m. To słowo uderzyło w nią mocno. Ryjówka podpełzła bliżej kotki, wpatrzona w nią gniewnie. Jej ogon poruszał się na boki. Rozumiałaby nazwanie wronią karmą, lisim łajnem, czy nawet borsuczym zadem, ale nic tak nie uwłaczało jak nazwanie samotnika pieszczochem. 
    — Ojej, wspomniałaś wcześniej o jakiś lisach. Tutaj ich nie ma, jesteś bezpieczna.
    — Pożałujesz tego. — mruknęła chłodno, odwracając się do niej tyłem i zakrywając wywinięte uszy przednimi łapami. Pieszczoszka próbowała jeszcze poruszać rozmowę, opowiadając jakie to ma cudowne życie i jacy jej Domownicy są kochani, że jedzenie jest świeże i dobre oraz powinna go spróbować. W końcu jednak usłyszała głos swojego Dwunożnego i popędziła w tamtym kierunku niemal błyskawicznie, zostawiając Ryjówkę samą w tym obcym, złym miejscu.

***

    Los z niej zakpił i to potężnie. Nie mogła jednak żałować opuszczenia Nory, bo to by oznaczało, że nie chciała wędrówki, a przecież to właśnie lubiła w życiu kota bez klanu, te ciągłe przemieszczanie i odkrywanie. Ceniła wolność i tęsknota za nią przyprawiała ją o ból głowy. Siedlisko Dwunożnych musiało być spore, bo rzadko tutaj przychodzili, chociaż dźwięki roznosiły się po wnętrzu i była pewna, że tutaj mieszkają. Czasami przychodziła Dwunożna i kręciła się po legowisku. Mały Dwunożny nie wpadał zbyt często, a jak już to darł się jej niemal do uszu i pragnął przytulić. Odpychała go syczeniem i wyraźnym oburzeniem. Gdy raz włożył łapkę do środka, podrapała go najmocniej jak potrafiła. Mały Dwunożny wpadł w histerię, rzucając się po ziemi i trzymając za zranioną łapkę, a Dwunożna klęczała przy nim i płakała równie mocno. Ryjówka zamrugała zaskoczona. Była zniesmaczona takim zachowaniem i nawet późniejszy krzyk Dwunożnego nie wyrwał jej z poczucia, że nie boi się tych istot. Były głupie i słabe, nawet żałosne. Ryjówka odpowiadała twardym spojrzeniem, nigdy się nie cofając. Dwunożny samiec przychodził najczęściej, wymieniał wodę i podtykał jej pod nos coś śmierdzącego i mokrego. Nie potrafiła tego ruszyć, brzydząc się samym widokiem i pewnie równie okropnym smakiem. Piła jedynie wodę, a gdy Dwunożny podczas tej czynności próbował ją pogłaskał, obrywał potężnie pazurami z towarzyszącym temu wściekłym syczeniem szylkretki. 
    Przychodziła również ona. Zawsze uśmiechnięta i gotowa do rozmowy, chociaż widziała niechęć u Ryjówki. Opowiadała jej dużo o swoim życiu i stąd samotniczka dowiedziała się, że czarno-biała przyjechała z innego Siedliska Dwunożnych, siedząc w środku Potwora. Mknęła po Drodze Grzmotu, aż Potwór zatrzymał się tutaj i została przekazana młodej wtedy parze Dwunożnych. Żyła z nimi wiele sezonów i była niewiele młodsza od Ryjówki. Później urodziło się im kocię i jej Domownicy zapragnęli powiększyć swoją zwierzęcą rodzinkę. Czarno-biała opowiedziała jej o nieznośnym psie Dwunożnych z Legowiska obok i o ciepłych nocach przy złapanym ogniu (kominku). Ryjówka z początku nie poświęcała jej wiele uwagi, ale znudzona ciągłym leżeniem, zaczęła po prostu słuchać i dopowiadać coś wrednie. Pieszczoszka nigdy nie odbijała piłeczki, nadal ją odwiedzając i wreszcie zapytała o życie w lesie. Ryjówka podzieliła się historią o klanach, swobodzie i niezależności, oraz w skrócie o swoich dokonaniach. Pieszczoszka także miała kocięta, ale zostały oddane do innych Legowisk i rzadko je widywała. Mówiła, że tęskni za całą trójką i szczerze je kochała. Ryjówka nie potrafiła tego zrozumieć. Kochała je dlatego, że je urodziła i wychowała? Co w ogóle oznaczało pojęcie miłości i jak można ją było odróżnić? Czy było równie dziwne jak przyjaźń, niby wierna i trwała, ale taka nieopłacalna zdaniem szylkretki?  Więc skończyła opowiadać o sobie i czekała na wyjaśnienie takich drobiazgów, przyjmując je z początku znużona, potem coraz bardziej zaciekawiona. 
    Ponieważ nie mogła jeść papki, dostawała słabej jakości mięso, ale zawsze było to lepsze. Poza tym była przyzwyczajona do małej ilości i nie przeszkadzało jej to specjalnie. Mijały kolejne dni i nic się nie zmieniało. Mały Dwunożny przestał się do niej zbliżać, bojąc się kolejnych zadrapań. Dwunożna nawet nie podejmowała prób, więc cały obowiązek utrzymania spoczywał na Dwunożnym. On się jej nie bał, tak jak ona nie czuła strachu w stosunku do niego. Nie dawała się pogłaskach i jadła dopiero wtedy, gdy naprawdę była głodna. Jedynie wodę piła, nie chciała być zbyt osłabiona, na pewno nie w tym wieku. Więc była zdziwiona, gdy łaciata pieszczoszka przyniosła jej mysz. Szare, martwe stworzonko. Pachniała inaczej niż te z lasu, ale gdy pieszczoszka wcisnęła ją ledwo przez pręty, Ryjówka przybliżyła ją do siebie i zachwyciła smakiem. Może nie był to znajomy smak ani woń, ale liczyło się to, że przynajmniej posiłek był porządny dla dzikiego mieszkańca. 
    — Ukradłaś ją? 
    — Nie, głuptasie, złapałam. Czasami mój Domownik daje mi wejść do takiego ciemnego legowiska i tam jest ich mnóstwo. Chcesz, to ci pokaże, jak tylko cię wypuszczą. 
    Ryjówka uśmiechnęła się szyderczo. Jej wyjście z klatki nie miało nastąpić tak szybko.
    Minęły dwa może trzy księżyce. Miała teraz większą klatkę. Nie wiedziała, co dzieje się w lesie ani jak szybko się stąd wydostanie. Nie traciła jednak nadziei na swój powrót do upragnionej wolności. Wszystko toczyło się wciąż rutyno i jedyną miłą odskocznią były rozmowy z czarno-białą kotką. Gdy przestały rozmawiać o swojej przeszłości (choć Ryjówka odpowiadała zdawkowo i nigdy o przykrych momentach jak dzieciństwo, strata Myszka, czy odejście córek) i porównywały życie w Siedlisku do tego w mieście, coraz bardziej czarno-biała zarażała ją swoją swobodą. Ryjówka miała jednak wrażenie, że ich relacja rozwinęła się w ten sposób, bo nie miała większego wyboru. Musiała siedzieć w zamknięciu, pozbawiona innego towarzystwa niż czarno-białej pieszczoszki. 
    — Więc nie lubicie pieszczochów, bo mamy Domowników i jesteśmy od nich uzależnieni? Oj, to gruba sprawa. My siebie wolimy określać ich przyjaciółmi. Poza tym naprawdę dobrze karmią. 
    — Nigdy nie jadłaś myszy?
    — Szczerze, to zawsze mi je zabierali. — pieszczoszka zaśmiała się. — Jakoś im się nie podobały podarunki na posłaniu! 
    Zanim się zorientowała upłynął kolejny księżyc i po raz pierwszy została wypuszczona z klatki, lecz w zamkniętym legowisku. Czarno-biała dziękowała Dwunożnym ocieraniami, jakby zrobili najwspanialszą rzecz na świecie a nie swój obowiązek. Ryjówka wywróciła oczami. 
    Wciąż nie integrowała się z Dwunożnymi, nie pozwoliła im zapinać na sobie tej dziwnej liny ani karmić. Odkryła, że z tego pomieszczenia jest widok na ogród. Daleko widziała las, piękny i dostojny w całej swojej odsłonie. Odtąd spędzała dni przy oknie, obserwując go i czekając na odpowiedni moment. Czarno-biała towarzyszyła jej, spragniona towarzystwa. O ile Ryjówka lubiła być samotna, tak kotka nie przepadała za brakiem znajomości. Dlatego tak dużo czasu spędzała ze swoimi Domownikami. Czas mijał, niewiele się zmieniało. Sądziła, że jeśli będzie miła dla Dwunożnych to mogliby dać jej większą swobodę jak czarno-białej, ale to trwałoby za długo i byłoby brakiem honoru. Z czasem musiała wrócić do jedzenia mięsa od Nich, gdyż kotka nie miała możliwości ciągle przynosić smacznych, pulchnych myszek. 
    — Gdy tak patrzę na ten twój las, to wydaje się przerażający. 
    Ryjówka spojrzała na nią spode łba.
    — Dlaczego tak uważasz?
    — Mówiłaś o lisach, borsukach, dziwnych klanach i trudnych warunkach przetrwania. Tutaj jedynym zmartwieniem jest to, kiedy Domownicy wrócą od swoich zajęć poza Domem. 
    — Nazywasz to miejsce domem?
    — Tak, nie znam innego i naprawdę lubię tutaj żyć. — odwróciła wzrok, nie patrząc na Ryjówkę. — Kiedyś bym cię przekonywała, żebyś tutaj została, ale tęsknisz. Znam to. Tęskniłam za mamą. Teraz już nawet nie pamiętam jak wyglądała. 
    Ryjówka drgnęła. Nie wyobrażała sobie zapomnieć o istnieniu lasu. Miałaby zrezygnować z bycia samotnikiem? Nigdy! 
    — Ja nie miałam dobrych kontaktów z moją matką. 
    — Ale ona cię pewnie kochała. Jesteś niezwykła, Ryjówko!
    Ryjówka parsknęła. 
    — Ona mnie nienawidziła. Z wzajemnością. — zaczęła dłubać pazurem w kawałku drewna. — Zabiłam ją. I nie żałuje. 
    Czarno-biała zachłysnęła się powietrzem. Ryjówka spojrzała pewnie w jej zaskoczone ślepia. Ale nie czuła od niej strachu. Przynajmniej jakaś nowość od tego wiecznego optymizmu. 
    — Mam pewien pomysł, ale będzie ryzykowny. — westchnęła czarno-biała. 
    — Ryzyko to moje drugie imię. Wszystko byle uciec z tego lisiego łajna. 

***

    Plan wydawał się prosty, ale jego realizacja trochę się przeciągnęła. Musiały zaczekać na odpowiedni moment. Czarno-biała była pewna planu, który wymyśliła i zachwycała się nim na każdym kroku, opowiadając nawet sąsiednim kotom, gdy wychodziła na zewnątrz na linie. Ryjówka obserwowała ją wtedy z okna. Pomyśleć, że to, gdzie się przyszło na świat mogło zdecydować o tak wielu rzeczach. Oczywiście można było kształtować swoją ścieżkę, ale wciąż gdzieś z tyłu głowy miało się przeszłość, często wbijającą pazury najmocniej i najtrudniej było się od nich wyrwać. Gdyby nie urodziła się w miocie Melodyjki i Słonika, jakim byłaby kotem? Takim jak pieszczoszka? Miejskim łobuzem? Klanowym kotem? Ryjówka ułożyła sobie dobre życie, pełne wyzwań i przygód, takie wymarzone przez wielu samotników. Sama myśl wywołała iskierki zadowolenia w jej brązowych ślepiach. 
    — Jesteś gotowa? 
    Odwróciła pyszczek ku koleżance i skinęła głową znacząco. Tak, była gotowa.
    Gdy tylko Dwunożna wyszła do ogrodu, a Dwunożny opuścił Siedlisko, czarno-biała miała okazję przyprowadzić do Ryjówki małego Dwunożnego. Już sama jego zbyt słodka woń odstraszała szylkretkę, ale trzymała negatywne emocje głęboko. Mały Dwunożny nadal się jej bał, ale w towarzystwie swojej kotki wydawał się pewniejszy. Ocierała się o jego łapy, mruczała czule, świadoma wzroku Ryjówki i swojej ważnej roli w tym zadaniu. Wreszcie wskoczyła na krzesło, potem stół i znalazła się przy oknie, drapiąc w nie pośpiesznie łapkami. Ryjówka westchnęła, zrobiła to samo i zerknęła wielkimi, brązowymi oczami na kocię. Plan może nie był idealny, ale mógł się udać o ile będą szybkie. Mały Dwunożny zaśmiał się wesoło i otworzył okno, wpuszczając do środka chłodne powietrze. Ryjówka otworzyła szerzej ślepia z satysfakcji. 
    — Nie wiem czy jestem gotowa na pożegnanie, Ryjówko. 
    Ryjówka wiedziała, że nie ma czasu na dłuższe wdawanie się w rozmowę z czarno-białą koleżanką. Żadna jej relacja nie trwała długo, więc i ta się zakończy. Pieszczoszka może nie była gotowa na pożegnanie, ale Ryjówka tak. 
    — Wpadnij kiedyś na prawdziwe pożywienie, Teresko. — odpowiedziała, używając imienia swojej koleżanki i zniknęła szybko w ogrodzie, wpadając w gęstą roślinność. Tereska obserwowała jak zbliża się do wyjścia, żeby ostatecznie przecisnąć się przez dziurę w płocie i zniknąć. 

Od Ryjówki

stare terytorium

     Nic nie mogło wiecznie trwać. Ryjówka westchnęła posępnie. Odwróciła pyszczek w stronę śpiących córek. Zwinięte w swoich posłaniach wędrowały po sennej krainie. Starsza kocica wiedziała, że zbyt długo pozwoliła im mieszkać w Norze. Początkowo miały zostać do szóstego księżyca. W trakcie dzieciństwa poznały potrzebne umiejętności jak polowanie i walka. Jednak czas mijał i chociaż wkroczyły w dorosłość, Ryjówka nie wypędziła ich z terytorium, pozwalając im myśleć, że należy również do nich. Nora i terytorium należały do Ryjówki, córki miały jedynie zostać dobrze wychowane, na odpowiednich samotników. Rosa i Mysz miały być niezależne i wolne. Rozwinąć swoją własną historię, przeżyć wiele pięknych wędrówek, polować i walczyć. Nauczyła je również pływać, łowić ryby, wspinać się i przedstawiła podstawowe zioła. Przekazała im wszystko to, co ona sama musiała zdobywać księżycami. Chciała jednak, żeby sobie poradziły i były gotowe przyjąć każde wyzwanie. Bycie samotnikiem oznaczało przetrwanie, samodzielność, wolność. Córki były gotowe, umiały to wszystko i jako dorosłe powinny znaleźć własny cel w życiu. Dlaczego tak ciężko było pogodzić się Ryjówce z ich odejściem? Przyzwyczaiła się do ich towarzystwa. Do hałaśliwych i ironicznych kłótni córek, ich sprawnego łapania zdobyczy, treningowej szarpaniny przed Norą, do ich pytań i ciekawości. Lubiła szacunek i uwagę jaką jej okazywały. Nadal je obserwowała i wciąż budziło to w nich niepokój. Mijały się, każda żyła własnym rytmem, ale zawsze na noc spotykały się w Norze, wzajemnie broniąc i dbając o siebie. Wychowała silne samotniczki. Tak jak tego pragnęła. Myśl, że musiała pozwolić im odejść była dziwna, wcześniej nieznana i wywoływała smutek u szylkretowej samotniczki. 
    Wraz ze wschodem słońca obudziła swoje córki. Wybrały się na wspólne polowanie, choć każde złapała zwierzynę dla siebie. Po zjedzonym posiłku, zatrzymała je i poleciła stanowczo za nią podążyć. Mysz i Rosa dotrzymywały jej kroku bez trudu. Już nie były małymi kociakami o krótkich, miękkich łapkach. Kiedy ten czas tak minął? Starsza kotka poruszyła koniuszkiem ogona. Oddaliły się znacząco od miejsca, gdzie leżała Nora. Zatrzymała się dopiero przy czystej wodzie. Pojawiły się tutaj we trójkę tylko raz, opowiedziała wtedy swoim kociakom o klanach, pokazując je. Znały to terytorium, ale nie tak dobrze jak ich matka, gdyż nie odkrywały go krok po kroku, same zdobywając całą wiedzę. One były przygotowane do pełnienia roli samotniczek. Wypuści je pewna, że sobie poradzą i że wykonała dobrą robotę. Mogła być z nich i siebie dumna.
    — Po co nas tutaj przyprowadziłaś? — Rosa rozejrzała się obojętnie, ale w jej oczach dostrzegła iskrę zainteresowania. Nie były świadome tego, co miało się za chwile wydarzyć.
    — Odejdźcie. 
    — Ale... dokąd? — Mysz przekrzywiła głowę, posyłając jej zdziwione spojrzenie. 
    Ryjówka utrzymała z nimi kontakt wzrokowy. Jej pysk pozostał beznamiętny, jakby sytuacja była wyrwaniem kleszcza. Ostatnio mówiła kotkom jak mają używać mysiej żółci. 
    — Dokąd chcecie. Jesteście wolnymi kotami. Nauczyłam was wszystkiego, co potrzebne, żebyście przetrwały i dobrze reprezentowały moją krew. Jesteście dorosłe i już nie powinnyście mieszkać w Norze. 
    — Chcesz żebyśmy odeszły? — upewniła się Rosa.
    — Poradzisz sobie sama? Jesteś... stara. — mruknęła Mysz i natychmiast przycisnęła uszy, czując się winna narażeniu na niezadowolenie i zirytowanie Strażniczki. 
    Ryjówka syknęła na nią ostrzegawczo. 
    — Jestem samotniczką. Wędrowałam tymi terenami i uczyłam się więcej niż możesz pojąć. Sama zadbałam o swój los i jestem w tym miejscu, gdzie miałam się znaleźć. Nigdy nie potrzebowałam i nie będę potrzebować pomocy. — mruknęła, piorunując wzrokiem kremową kotkę. Odetchnęła, uspokajając się i znowu utkwiła wzrok w obu córkach. — Życzę wam tego samego, żebyście pozostały wolne, niezależne i żyły na własnych zasadach. Macie odejść i nigdy nie wracać. Zapomnieć o tym, gdzie leży Nora. 
    Chciała im podziękować. Powiedzieć, że dobrze je wychowała i że mogą być z siebie zadowolone. Nie chciała ich odwiedzin, ale czasami miło byłoby je spotkać przypadkowo na terenach. Żadne jednak słowa nie wydobyły się z jej pyska. Stały tak naprzeciwko siebie, nie spuszczając z siebie spojrzeń. 
    — No, na co czekacie? Jesteście samotniczkami czy mysimi bobkami? — prychnęła. 
    Dalej zależało od nich, czy będą chciały wędrować razem, czy każda wybierze inną ścieżkę. Ich historia mogła się różnie potoczyć, ale każdy miał prawo stworzyć swoją i tego była pewna. 
    
— Żegnajcie. — odwróciła się, gotowa wrócić do siebie. Żyła sama wiele księżyców i teraz pora była do tego wrócić. Wiedziała, że sobie poradzą. 
    — Mamo?
    Odwróciła się ostatni raz, posyłając im ostatnie spojrzenie.
    — Ale czuję, że jestem z was dumna. 

Od Ryjówki CD. Rosy

stare terytorium

    Rosa lekko się wzdrygnęła, widząc wbite w nią spojrzenie oczu matki. Dobrze wiedziała, że nie oszuka tej kotki w żaden sposób. Po chwili mierzenia się spojrzeniami łezki ponownie pojawiły się w kącikach oczu rudej koteczki.
    — Głofa mnie bolii — załkała cichutko, spuszczając wzrok na swoje łapki.
    Ryjówka zmrużyła ślepia. Przyglądała się czujnie swojej córce, w której ślepkach gromadziło się coraz więcej łez. Samotniczka bez słowa odwróciła się i opuściła Norę. Samotnicy rzadko potrafili leczyć czy rozpoznać medykamenty. Wiedza ta była jednak bardzo potrzebna. Ryjówka to wiedziała i dlatego się nauczyła podstaw. Potrafiła dzięki temu wyleczyć swoje dolegliwości i zadrapania. Samotnicy zdani jedynie na siebie unikali chorób, bo ich wyleczenie zwykle było niemożliwe. Nie każdy kot bez klanu był w stanie prosić klanowego medyka o pomoc. Ryjówka miała swój honor i prędzej by jej skórę zdjęli, niż poprosiłaby o pomoc kogoś z klanu. Może dawniej była do tego zdolna, ale tylko dla osiągnięcia własnych korzyści. Skoro wiedziała jak wyleczyć ból głowy, to Rosa mogła być spokojna o swój stan zdrowia, poprawi jej się szybko i będzie mogła wrócić do zabaw z siostrą. 
    Zanim opuściła Norę zdążyła jeszcze usłyszeć niezadowolone miauknięcie kremowej koteczki.
    
— Jesfes beksa! Pses ciebie mama sniknęla. 
    Rosa poruszyła się na posłaniu, ale ból głowy nasilił się nieprzyjemnie, więc była w stanie jedynie odpowiedzieć siostrze, żeby sobie poszła. Mysz jednak nie zamierzała tak łatwo odpuścić, wciąż nie rozumiejąc jej powodu do płaczu. 
    Ryjówka wróciła do Nory po niezbyt długim czasie. W pysku niosła kwiat o czerwonych lekkich płatkach. Był bardzo delikatny i musiała uważać przy jego noszeniu. Gdy tylko przekroczyła próg ich domu, Mysz podbiegła do jej łap. 
    — Lose fciąs boli. Nie chce się bafić. — poskarżyła się kremowa koteczka. 
    Ryjówka strzepnęła uchem, nie odpowiadając. Podeszła pewnym krokiem do leżącej na posłaniu córki. Rosa przykryła wywinięte uszka łapkami. Miała zamknięte oczy, ale uchyliła jedno, słysząc zbliżające się kroki Strażniczki. Mysz również podbiegła do siostry, ale usiadła obok bez słowa. Ryjówka wytrzepała z przyniesionej rośliny czarne, malutkie ziarenka i zgarnęła je łapą w jednym miejscu. Widziała zainteresowanie u swoich kociąt. Podsunęła dokładnie jedno ziarenko Rosie. 
    
— Masz. 
    — Co to? — zapytała Rosa, przyglądając się ziarenku leżącemu przy jej łapkach. 
    Ryjówka odpowiedziała stanowczym spojrzeniem, jasno dając kotce do zrozumienia, żeby zachowała pytania na później i zjadła ziarenko. Rosa pochyliła pyszczek i zjadła ziarenko maku. 
    — To ziarenko maku. Przestanie cię po nim boleć głowa. Prześpij się teraz. — poleciła. Zwróciła spojrzenie na Mysz. — Ty też. Roso, następnym razem zamiast płakać od razu przyjdź do mnie. Nie wychowuje mazgajów. 
    Ułożyła się obok kotek, otulając je swoim ogonem. Wpatrywała się w wyjście z Nory, wyostrzając wszystkie swoje zmysły. Gdy tylko córki będą starsze zwiększy liczbę patroli i oznaczeń. Obserwowała jak zasypiają, zanim sama sobie na to pozwoliła po dłuższym czasie. 

***

    Rosa po ziarenku maku wróciła szybko do odpowiedniej formy i znowu była energiczna. Ryjówka została zasypana nowymi pytaniami. Poleciła Rosie, żeby obserwowała i czuwała, a dostrzeże więcej szczegółów. Nie przeszkadzała jej ciekawość córki, w takich momentach najbardziej ją przypominała. Rosa jako samotnik powinna być nie tylko odważna oraz sprytna, ale również chętna do wędrówek i poznawania. Zastanawiała się czasami, czy Mysz i Rosa będą podróżować wspólnie, czy osiedlą się daleko od siebie. Nie znały innych kotów ani miejsc, ich przyszłość nie była jeszcze oczywista. Ryjówka była pewna jednego: zrobi wszystko, żeby je dobrze przygotować. 
    Koteczki robiły się coraz większe. Jeszcze nie były dorosłe, ale już samodzielne. Ryjówka wciąż je obserwowała, zawsze tym samym spojrzeniem. Zwracała się do nich różnymi tonami głosu, ale zawsze udawało jej się osiągnąć zamierzony efekt. Nigdy natomiast nie krzyczała, potrafiła dobrze nad sobą panować. W swoich córkach widziała coraz więcej cech samej siebie, a ubłocone wyglądały niemal identycznie jak ona. Ryjówka przyjęła ich wychowanie za najważniejszy cel. Był to kolejny etap. Kto by pomyślał, że po zakończeniu podróży i zmierzeniu z przeszłością, zostanie matką dwóch zdolnych koteczek. Przekazywała im stopniowo coraz większą wiedzę i uczyła różnych umiejętności. Skupiły się na polowaniu i trzymały się tego długo. Początki nie należały do prostych, ale z czasem kotki uczyły się coraz więcej. Wracały do Nory z pełnymi pyszczkami lub brzuszkami. Ryjówka wysyłała na początku Rosę na polowania, obserwując ją z ukrycia. Z czasem nie musiała się chować i dawać młodszej kotce rad. Rudo-biała radziła sobie dobrze. Nadal wracała na noc do Nory, ale coraz więcej czasu spędzała za nią na polowaniach lub zwiedzaniu, przynajmniej to drugie podejrzewała szylkretowa kotka. W końcu znała swoją córkę i jej ciekawość. Ryjówce podobało się to, że Rosa chciała wiedzieć więcej i wszystkiego doświadczyć.  Widziała ich wolność, niezależność, umiejętności i wiedziała wtedy, że dobrze wychowała swoje córki. Czasami tylko Rosa upolowała śniadanie lub obiad, innym razem wracały w duecie lub we trójkę ze zwierzyną. Dobrze im się żyło w coraz ciaśniejszej, ale swojej Norze. Ryjówka jednak nie przystopowała na obecnym stanie polowań. Budziła swoje córki w środku nocy i kazała im polować. Również podczas deszczu wysyłała je po zwierzynę, argumentując, że mogą spotkać się z każdą pogodą lub warunkami. Nagrodziła jednak ich starania i gdy tylko upolowały ptactwo, pióra były odkładane na staranny stosik. Wkrótce Rosa i Mysz dostały polecenie stworzenia własnych posłań. Mogły być ze wszystkiego: trawy, piór, wełny, wszystkiego co im się spodoba. Ryjówka pozostała przy swoim posłaniu z piór i świeżej trawy. Teraz każda miała własne posłanie. To miał być dla nich kolejny krok. 
    Pora Nagich Drzew była najgorszym okresem dla samotników. Zwierzyny było o wiele mniej, więc należało o każdą szczególnie się zatroszczyć, nawet czasami walczyć. Powtarzała kociakom, że mają szanować zwierzynę i że teraz może być im ciężko, więc muszą się przyzwyczaić do pustych brzuchów. Las został pokryty gęstym śniegiem, gałęzie drzew pozbyły się liści (jesień była dobrym czasem dla kociąt, które chowały się w stercie liści i z niej wyskakiwały w niespodziewanym momencie), a zwierzyna pochowała. Ryjówka częściej patrolowała, wkręcając w to swoje córki. Było ich więcej więc oprócz patrolowania, mogły się rozglądać za zwierzyną. Pożywienie było żylaste i mało smaczne, ale to wystarczyło na jakiś czas. Zima nie mogła trwać wiecznie i należało ją przetrwać. Wykorzystała jednak Porę Nagich Drzew, żeby nauczyć Rosę i Mysz zwinnej wspinaczki na drzewa. Myszy szło dobrze, potrafiła sprawnie wspinać się coraz wyżej. Natomiast świetny słuch Rosy pomagał im w polowaniach. Obie córki były szybkie, mogły się tym pochwalić i podczas wyścigów szanse były takie same. 
    To nie był koniec nauk, które chciała im przekazać. 
    — Poznałyście już czym jest polowanie, dlaczego jest istotne, posmakowałyście waszej pierwszej samodzielnie złapanej zwierzyny, ale to nie koniec umiejętności, które musicie opanować, żeby móc przetrwać. — zwróciła się do kotek. Posłała im uważne spojrzenie. — Musicie wykorzystać wasze zalety do skutecznej obrony oraz ataku. Jesteście szybkie, zwinne i czujne. Uczyłam was, że zawsze macie mieć wiedzieć, co się dzieje w waszym otoczeniu, nawet jeśli zajmujecie się czymś zupełnie innym. Nauczę was walczyć. 
    Umiejętność walki była tak samo ważna jak polowanie. Oczywiście nie zapewniała pełnego brzucha, ale dzięki niej można się było obronić. Bez możliwości podjęcia walki lub obrony byłoby się zdanym na łaskę przeciwnika lub ucieczkę. W przypadku spotkania drapieżnika, wrogiego kota, psa, zawsze należało umieć się obronić i wykonać udany atak. Pokazała Myszy i Rosie, jak prawidłowo wykonać unik i opowiedziała w jakie miejsca najlepiej celować. Później przyszedł czas na pokaz.
    — Najlepszą pozycją jest kopnięcie w brzuch, gdy zostaniecie powalone na grzbiet. Nie bójcie się używać pazurów i zębów. Jednak jeśli to wy znajdziecie się na górze, unieście brzuch jak najwyżej. Podcinajcie wrogowi łapy, atakujcie bok, chwytajcie za kark, uczepcie się grzbietu, zaorajcie pazurami jego brzuch, gryźcie.... — tłumaczyła, równocześnie pokazując wszystkie pozycje. Opowiedziała im wszystko, co wiedziała o walce, ale najlepiej uczyło się w praktyce, dlatego poleciła Rosie i Myszce zmierzyć się w pojedynku. Pozwoliła na wysunięte pazury i mocne ugryzienia, walka miała być jak najbardziej realistyczna. Przynajmniej do momentu aż jej nie przerwała. Przecież nie doprowadzi do rozlewu krwi i późniejszego marnowania medykamentów na zadrapania. Była zadowolona z postępów obu swoich córek. 
    — Teraz waszym zadaniem będzie mnie zaatakować. Samotnicy działają osobno, więc wy również nie możecie współpracować. 
    Wiedziała, że ani jej nie zaskoczą, ani nie pokonają w walce. Na to było za wcześnie. Ale odeszła sporą ilość kroków, odwrócona do nich tyłem. Mogły wykorzystać otoczenie i podjąć się zadania. Ryjówka nastawiła uszu. Nie pozwoli im wygrać, muszą mieć motywację, ale po skończonym ćwiczeniu będą ćwiczyć aż do skutku, nawet prze kilka księżyców.

***

    Po pewnym czasie i nauka walki została opanowana. Musiało minąć sporo czasu, bo zwracała na nie szczególną uwagę, każdy ruch musiał być przemyślany. Czasami kazała Rosie wygrać, innym razem Myszce, wtedy kotki musiały postarać się jeszcze bardziej, żeby tego dotrzymać. Rosa i Mysz nauczyły się dobrze walczyć. Ćwiczyły najczęściej w dobrych warunkach, jeszcze w czasie dnia, ale zdarzało się im to robić podczas deszczu. Nocą pozwalała im się wysypiać, jeśli nie miała w planach wyprawy na nocne polowanie w ich towarzystwie. Plany wciąż się zmieniały, rozwijając wraz z ich relacją i przygotowaniem. 
    Nauczyła je także pływać, a przynajmniej poznały tego podstawę. Nigdy nie wiadomo, czy ta umiejętność im życia nie uratuje. Wybrała źródło niezbyt głębokie, tylko na potrzeby nauki. Woda była chłodna i przyjemna. Później musiały płynąć wraz z prądem. Ryjówka również weszła do wody, prezentując silne uderzenia łap o wodę, przecinając ją i poruszając się coraz dalej, z odpowiednią precyzją. Nie wychodziła z wody tak długo aż była pewna, że córki nie utoną. Po skończonej lekcji pływania, zabrała je bliżej terenów Klanu Nocy. Mieli tam większą wodę, właśnie tego potrzebowała. Usiadła na brzegu tak, żeby jej cień nie padał na taflę. Przyjrzała się czystej wodzie. 
    — Pokaże wam jak łowić ryby. To umiejętność lubiana przez rybojady. 
— wywróciła oczami. — Ale samotnicy mogą nauczyć się wszystkiego, jeśli tego pragną. Usiądźcie przy mnie, ale niech wasz cień nie pada na powierzchnię. Musicie wykazać się cierpliwością i pozostać w bezruchu. 
    Zdarzało jej się łowić ryby jeszcze kilka razy po tym, jak Wieczornikowe Wzgórze ją tego nauczył, także pamiętała każdy szczegół. Rosa i Mysz usiadły przy niej i również wpatrywały się wodę. W pewnym momencie łapa Ryjówki wystrzeliła, uderzając w taflę i wyrzucając srebrną rybę. Zabiła ją szybkim uderzeniem łapy. 
    — Musicie być szybkie. Jak podczas polowania. — mruknęła, zajadając się specjalnie rybą na ich oczach, żeby jeszcze lepiej wykonały polecenie. Przecież nie chciały jej zawieść i pragnęły coś zjeść, prawda? 

***

    — To są liście ogórecznika, obniżają gorączkę i gdybyście miały potomstwo zwiększa ilość mleka. Korzeń łopianu leczy i łagodzi ból infekcje po ugryzieniu przez szczura. Kocimiętka jest najlepszym lekarstwem na zielony kaszel, poznacie ją zawsze po zapachu. To jest trybula, zawsze na zainfekowane rany i bóle brzucha. Podbiał leczy spękane poduszki łap, ziarenka maku są dobre na uspokojenie i bóle głowy. Mniszek łagodzi użądlenia pszczół, pajęczyna jest najlepsza jeśli zaznacie obrażeń i musicie pozbyć się krwi. Jagody jałowca na problemy z oddychaniem i bóle brzucha, skrzyp zatrzymuje krwawienie, a szczaw dobry na zadrapania, spękane poduszki łap i ból ran. Zapamiętane? 
    Siedziały we trzy w sadzie. Ryjówka pokazała córkom, jak powinny przejść przez Ogrodzenie. Była pewna, że znajdzie tutaj przynajmniej kilka z ziół, które mogła pokazać kremowej i rudo-białej. Nie myliła się i przynajmniej kilka medykamentów wraz z właściwościami mogły zapamiętać. Pokazywała je ogonem, chodząc z miejsca na miejsce. Musiały jednak się streszczać, dopóki panowała noc. Rano na pewno patrol wyczuje ich zapach, ale wtedy będą już daleko. Najlepiej oddalić się nawet teraz, skoro wszystko zostało powiedziane. Te zioła z opisanych, których nie mogła znaleźć, dokładnie opisała swoim córkom, bez pomijania żadnych szczegółów. Znalazła w Owocowym Lesie jedynie liście ogórecznika, trybulę, podbiał i szczaw. Jednak przedstawiła kotkom podstawowe zioła. Dzięki nim w przyszłości będą mogły wyleczyć swoje dolegliwości. Opisała każdą roślinę bardzo dokładnie. 
    — To wam się przyda. — mruknęła z naciskiem. Spojrzała w stronę Rosy spokojnym wzrokiem. Była ciekawa, czy dorosła już kotka, pamięta jak w czasach dzieciństwa musiała zjeść ziarenko maku przez ból głowy. Wymieniły spojrzenia na uderzenie serca, a potem Ryjówka zdecydowała, że wracają do Nory. Ruszyła w stronę domu pewnym krokiem. Ukryła to, że czuła się zmęczona. Nie chciała pokazywać słabości przy kotkach ani tego, że się zestarzała. Rosa i Mysz szły za nią pewnymi, zwinnymi krokami. Były młode i miały przed sobą jeszcze wiele wędrówek. 

Od Larwy cd Kuklika

Ten strach jaki było widać po szylkrecie był zabawny. Naprawdę się go bał? Takiego małego, słodkiego kociaka? Był świadom swojej uroczości, dlatego to tak perfidnie wykorzystywał. Ważne, że dostał upragnione ciepło, które otuliło go przyjemnie z każdej strony. Musiał teraz sprawić, by wojownik chciał częściej służyć za jego ogrzewanie. Tak jak mu mówił, wolał mieć coś na własność niż dzielić się tym z rodzeństwem. Oczywiście udawał przed nimi tego dobrego, ale gdy coś mu zabierali, to miał ochotę strzelić im porządnie po pysku. Nawet Padlinie, który wydawał się tym bardziej spokojnym i mało problematycznym bratem. 
- A cio mogę memlać? - zapytał, zakrywając się jego ogonem. - Pats! Ne ma mne! - zachichotał, otrzymując od Kuklika lekki uśmiech. Nagle poczuł jak zostaje przyciągnięty bliżej i polizany kilka razy po główce. Miał go w garści. Ha! Mysi móżdżek. 
- Lizu, lizu - Naśladując jego ruchy, zaczął wylizywać swoją łapkę, aby jeszcze bardziej umocnić w nim ten obraz uroczości, który powoli musiał wsiąkać w jego umysł. Usłyszał jego cichy śmiech, a następnie został mocno przytulony. Tracił dech. Dusił się. Pomocy. Ugh! Rozluźnił go jednak w porę nim odpłynął. 
- Jesteś takim wspaniałym kociakiem... Cz-czemu D-dalia na ciebie nie z-zwraca uwagi?- zapytał się cicho.- Przecież... J-jesteś taki mały, b-bezbronny...
O tak... Taki mały, taki słaby. Dobrze, że go ojciec nie widział, bo czuł, że pewnie dostałby od niego burę. Chciał być w końcu wspaniałym i silnym wojownikiem! Wiedział, że to co sobą teraz prezentował bardzo od tego odbiegało, ale... Musiał. Jak będzie starszy, już nikt nie nabierze się na jego słodkie oczka, więc korzystał póki był dalej pokryty puszkiem. Trzeba było się ustawić w życiu już od maleńkości. 
- Bo mam loseństwo, a oni są siwni. Ne mogą wychosić na słońce, bo lobi im ał, ał i tylko syją w nocy - wytłumaczył. - No i ma tes swoje sieci. A swoje to lepse. Ne ce pseskadzać.
- A... M-masz d-dużo rodzeństwa? I... T-to trochę dziwne, ż-że żyją w nocy... Ał ał im robi? B-biedaki... - Kuklik rzeczywiście zdawał się tym wszystkim przejmować. Brał to wszystko tak na poważnie, że aż miał ochotę parsknąć śmiechem. Nie mógł jednak wypaść z roli. Zabawa dopiero się rozkręcała. 
- Duso, ale ne umem licyć - przypomniał mu ten kit, który mu wcisnął, bo oczywistym było, że znał liczbę swojego rodzeństwa. - Jesce se ne naucyłem. Ale duso ich. No... Tacy biedni... ale Pasozyt jest fu, fu, bo jest zły - Zrobił niezadowoloną minkę. - Lubi se rządzić.
- Pa-pasożyt? - pisnął przestraszony.- T-to j-jest jego imię?! - Kocur chyba nie mógł uwierzyć swoim uszom. Zaskoczyło go to, bo Dalia też niezbyt chętnie nazywała ich imionami, które wybrał dla nich ojciec. Raz nawet słyszał jak wołała na niego inaczej, byle nie mówić do niego "Larwo".
- Tak. Jest jesce Tluchło, Padlina i ja Lalwa - poinformował starszego ciekaw jego reakcji. 
- Cz-czemu m-macie t-takie brzydkie imiona?!- krzyknął oburzony.- J-jak można tak dzieci nazywać?!
To... Były brzydkie imiona? Również zadawał sobie to ostatnie pytanie. Dlaczego tata tak właśnie ich nazwał? Czy był jakiś konkretny tego powód? Musiał się tego dowiedzieć, kiedy już tu skończy. 
- Tata nas tak nazwał. Ne poswala inacej na nas mówić, bo esteśmy jego. - odparł, widząc jak ten dość widocznie, zmienia wyraz miny na przepełnioną smutkiem. 
- T-tata was nie kocha? J-jak t-tak można...
Chciał zamrugać zdziwiony, ale się powstrzymał. Pewnie mu się zdawało. Jak Lukrecja mógł ich nie kochać? Nie pojmował tego. Przecież byli uroczy! No dobra... Może on był, resztę rodzeństwa miał w nosie. Zależało mu w końcu na tym, by ojciec był z niego dumny. 
- Tata kocha... Ale inacej nis Dalia swoje sieci - miauknął smutno. - Dlatego chciałem mamusie. By pocuć się jak one - To był kit, ale wiedział już, że na Kuklika podziała. 
Kocur objął go mocno ponownie, tak jakby nie chciał już go nigdy puścić. 
- T-to t-teraz m-mogę udawać t-twoją m-mamę, ż-żebyś się l-lepiej czuł... 
- Jus se lepiej cuje. - Zapadł się bardziej w jego sierści. Czuł się tak, jakby przebywał w futrzastej norce. Od razu chłód odszedł w niepamięć zastąpiony przez ciepło. - Dobse ci idzie, miło jest i psyjemnie.

<Kuklik?>

Od Ryjówki

dawno temu [stare terytorium]

    Ryjówka dotrzymała złożonej obietnicy. Samotnicze życie niosło ze sobą wiele trudności, należało walczyć o przetrwanie i wykazać się samodzielnością. Przyzwyczajona do samotności musiała przystosować się do towarzystwa swoich córek. W pierwszych dniach ich życia, Ryjówka musiała przyzwyczaić się do pisków, wiecznie głodnych pyszczków i przerywanego snu. Nikt nie mówił, że wychowanie kociąt będzie łatwe. W pewnym momencie musiała zapamiętać powtarzające się schematy jej pociech. Córki po mlecznym posiłku zawsze zasypiały i to wykorzystywała, wymykając się z Nory na polowanie. Zwierzyny szukała w okolicy, nie chciała się oddalać zbyt daleko. Wracała z odpowiednią ilością posiłku. Musiała jeść regularnie, do czego wcześniej nie była przyzwyczajona, ale w końcu czego nie robi się dla przetrwania kociąt jej krwi? Potomstwo oprócz podstawowych potrzeb nie wykazywało żadnych specjalnych cech, mających w przyszłości określić ich charakter. 
    I tak sobie mieszkały we trójkę. Z czasem kociaki otworzyły ślepka, zaczęły stawiać pierwsze kroki, siłować się z jej ogonem. Ich zabawy były niezdarne, ale ich nie przerywała, jedynie obserwując. Czasami dawała znać o swoim niezadowoleniu, gdy były zbyt głośne i energiczne. Musiała ich nauczyć cierpliwości i opanowania. Czasami próbowały za nią iść, gdy wybierała się na polowanie i wtedy syknięciem dawała do zrozumienia, że ich ucieczka będzie karana. Szybko nauczyły się dbać o swoje futerka. Nauczyła je pielęgnacji i z zadowoleniem obserwowała efekty. Jej córki były mądre i szybko się uczyły nowych umiejętności. Wiedziała, że jest dla nich wzorem, że darzą ją szacunkiem i nie chcą zawieść. Ryjówka była z tego zadowolona. Jako ich matka i mentorka, zamierzała wypuścić z Nory jedynie silne, sprytne i pełne wiedzy samotniczki. Była najważniejsza w ich życiu i wiele zależało od wychowania. Robiła wszystko inaczej niż Melodyjka, stopniowo pozwalając im na coraz większą samodzielność i wolność. Ceniła przecież te wartości najbardziej. Nigdy nie podnosiła głosu na swoje kociaki - swoje niezadowolenie okazywała długim ruchem ogona, beznamiętnym spojrzeniem lub odpowiednim tonem głosu. Najczęściej stawiała na spojrzenie. Brązowe ślepia codziennie wpatrywały się intensywnie w koteczki, zawsze tym samym czujnym, wiercącym spojrzeniem. Wtedy się nie odzywała, kryjąc wszystkie swoje myśli i słowa. Koteczki były świadome jej wzroku. Miały go czuć na sobie, wiedzieć, że są obserwowane i czuć presje.  
    Szkarłat nigdy nie zbliżył się więcej do Nory. Porzuciła pamięć o kocurze. Ponieważ rudzielec nie zbliżał się do ich kociąt, nie musiała robić mu krzywdy. Oczywiście córki pytały o swojego ojca.  Ryjówka nie zamierzała ukrywać, że był silnym i wyszkolonym w walce samotnikiem. Opisała im dokładnie ich pierwsze spotkanie, ukrywając to, że to on nauczył ją walczyć. Zdradziła jak wygląda i że nazywa się Szkarłat. Podzieliła się wiedzą, jak cieszył się z ich narodzin. Ale nie powiedziała, że to ona go przepędziła i zabroniła go szukać, gdyż miał nigdy do nich nie wrócić i musiały się z tym pogodzić.
    Ryjówka mogła zapuszczać się coraz dalej w terytorium, gdy jej córki miały już odpowiednią ilość księżyców i mogły wybierać się same na eksplorację. Przynosiła zwierzynę, ale wciąż karmiła je mlekiem. Była świadoma, że Rosa się wymyka, chętna na przeżywanie przygód i ciekawa świata. Ryjówka obserwowała ją z ukrycia, uważnie śledząc jej poczynania. Podobnie było z Myszą, ale ta była o wiele bardziej przywiązana do Nory. Ryjówka chciała, żeby same zwiedziły ich terytorium. Musiały nabrać pewności w krokach. Pilnowała jednak aby nie napotkały żadnego intruza, zdolnego wyrządzić im krzywdę lub zabić. Kiedyś wyczuła lisa w pobliżu Nory. Długo czuwała nad ich bezpieczeństwem. Opowiedziała im o niebezpieczeństwach kryjących się w lesie, ale nie zrobiła tego, żeby się bały. Wręcz przeciwnie, zapewniła, że powinny je znać po to, żeby móc wykazać się odwagą i znać swoje terytorium. Zdradziła córkom, że obserwacja jest najważniejsza, może z niej wiele wyciągnąć i że zawsze powinny panować nad swoimi emocjami, manipulować i wykorzystywać słowa przeciwników. Była z nich zadowolona, chociaż nigdy nie usłyszały otwartej pochwały. W jej ślepiach pojawiały się przebłyski dumy, a na pyszczku lekkie rozbawienie. Mogła przekazać kociakom całą swoją wiedzę, zostawić po sobie ślad. Ryjówka nigdy nie żałowała, że przyszły na świat. 
    Czasami wzrok Ryjówki stawał się upominający, głównie gdy hałasowały lub wdawały się w kocięce sprzeczki. Raz nawet pobiły się w błocie, ale przynajmniej później nie narzekały w drodze powrotnej. Ryjówka jako dobry obserwator i opiekun kotek, szybko dostrzegła ich mocne i słabe strony. To na ile były w stanie sobie pozwolić i jakie miały cechy charakteru było ważne. O ile wszystkiego mogły się nauczyć, musiały tego pragnąć i się nie poddawać. Zawsze była niezadowolona, jeśli któraś okazywała słabość i nie kryła tego. Poznała dobrze swoje kociaki. Mysz nie lubiła błota i wody. Potrafiła zachować powagę i wykorzystać swój wzrost oraz siłę. Była również zadziorna i odważna. Kremowa jednak rzadko brała udział w szkoleniu, zwykle wolała spędzać czas w Norze. Natomiast Rosa była pracowita, odważna, uparta i sprytna. Kotka była ciekawa świata i z czasem coraz lepiej panowała nad emocjami. Długo wpatrywała się w niebieskie i brązowe ślepia córek, rozmyślając o ich przyszłości. Gdy nadejdzie odpowiedni czas będą musiały poradzić sobie same. Czuła, że pozostaną wiecznymi samotnikami jak ich matka. Właśnie do tego były szkolone i przygotowywane jeszcze zanim pojawiły się na świecie. Ale wiedziała, że muszą zbudować swoją własną ścieżkę. Dostały tą wolność, niezależność i swobodę, nie musiały o nią walczyć jak Ryjówka. Sądziła, że zapewniła im najlepsze warunki do rozwoju. Dbała o to, żeby nie chodziły z pustymi brzuchami i się nie zgubiły w lesie. Jej córki w pewnym momencie zaczęły być świadome, że długo nie wraca do Nory i często się z niej wymyka. Zawsze wracała z czymś do jedzenia, a gdy po raz pierwszy pozwoliła im na stały posiłek, pozostawiła w pamięci zadowolone pyszczki Rosy i Myszy, zachwycające się smakiem mięsa. Rosły bardzo szybko i zadawały coraz więcej pytań, zwłaszcza Rosa. 
    — Skończyłyście zachowywać się jak mysie bobki? — mruknęła pewnego dnia, znowu widząc siłujące się kotki. Rosa i Mysz często sobie dogryzały i oczywiście zażarcie dyskutowały. Ryjówkę bolały uszy od ich sprzeczek. Poczekała z kamiennym wyrazem pyska, aż koteczki zwrócą na nią uwagę. Nie zamierzała się powtarzać. Rosa i Mysz uczyniły to błyskawicznie, czując respekt do matki. Uniosła wyżej pyszczek, wciąż im się przyglądając. — Musicie umieć poradzić sobie, gdy mnie przy was nie będzie i wyczuwać zagrożenie. Na każdy podejrzany dźwięk, zapach czy głos musicie być cicho i uciekać lub się schować.
    — Ja nie pozwolę siebie zaatakować. — stwierdziła wtedy Mysz, pusząc futerko. 
    Ryjówka zmrużyła ślepia.
    — I jak chcesz tego dokonać? Wasze pacnięcia słabymi łapkami to żadne obrażenia. 
    Zaczęła opowiadać im o wszystkich niebezpieczeństwach, ale nie tylko. Zabrała ich na poznanie klanów. Oczywiście nie z bliska, jak to miało miejsce na Zgromadzeniu. Ryjówka podzieliła się z nimi dokładnymi opisami wszystkich przynależności, łącznie z Owocowym Lasem, miejskimi kotami i pieszczochami. Opowiedziała im o Dwunożnych, Drodze Grzmotu, pokazała im z daleka klanowe terytorium. Ryjówka nigdy im nie powiedziała o swojej przeszłości w Klanie Burzy i nie zamierzała tego zmieniać. To była przeszłość nie warta samotnika. Ponieważ jej córki już znały wszystkie przynależności, mogła całkowicie skupić się na ich szkoleniu. Były na tyle duże, żeby jeść stały pokarm, a więc poradzą sobie z poszerzeniem umiejętności. Rosa wykazała zainteresowanie polowaniami, gdy podjęła próbę złapania swojej pierwszej myszy. Umiejętność łowiecka była najważniejsza i miała okazać się przydatna na całe ich życie. To był jej obowiązek ich tego nauczyć. Przynajmniej nie będą chodziły głodne. Tak rozpoczęły się treningi polowania. 
    Późną Porą Opadających Liści rozpoczęło się ich pierwsze polowanie. Szkolenie miało być długie i kotki musiały być zdeterminowane. Właściwie Ryjówka nie pozwalała im na lenistwo ani zbyt częste opuszczanie lekcji. Zależała od tego ich przyszłość, więc nie godziła się na żadne ustępstwa. Miały się nauczyć i nigdy nie pokazywać słabości przez rezygnację. Nauka polowania rozpoczęła się od tego, że Ryjówka pokazała właściwą pozycję, a koteczki musiały ją powtarzać. Później zadbała o to, żeby ich pozycja łowiecka była doskonała. Córki uczyły się skradać i poznały zasadę trzech podejść - do każdej zwierzyny należało zakraść się inaczej, ponieważ królik pierwszy usłyszy, ptak zobaczy, a mysz poczuje. Gdy już znały podstawy obserwowała ich pierwsze próby złapania czegoś. Później zaczęła robić to z ukrycia. Dzieliła się z nimi swoimi radami. Mysz w pewnym momencie opuściła się w treningach, natomiast Rosa zyskała w oczach opiekunki. Rosa była wyznaczona do złapania pożywienia. Początki oczywiście łatwe nie były i kotka popełniała błędy, a że cierpliwa to ona nie była, widziała rosnące zirytowanie w jej niebieskich ślepiach. Jednak ciężkie i pracowite treningi opłaciły się i Rosa opanowała sztukę łowiecką. Ryjówka była z niej naprawdę dumna. Teraz gdy się starzała coraz mniej miała ochotę zapuszczać się daleko poza Norę, ale to robiła, wciąż miała w sobie ciekawość i nie lubiła bezczynności. Teraz obie polowały, chociaż nie zawsze odbywało się to w tej samej okolicy. Gdy uznała, że Rosa już wszystko umie, większą uwagę poświęciła Myszce. Nie szczędziła ironicznych komentarzy. Mysz miała się nauczyć polować i koniec. Kremowa kotka także nauczyła się tej umiejętności i Nora stopniowo stawała się pusta na coraz dłużej, gdy cała trójka zajmowała się swoimi sprawami. Bo nie zawsze były to polowania, ale również patrolowanie terenu lub zwiedzanie. Zwierzyny nie brakowało i mogły sobie pozwolić na większe posiłki. Ryjówka pozostała przy drobnej zwierzynie i tylko jednym dziennym posiłku. Tak była przyzwyczajona. 
    W czasie bardziej swobodnym opowiadała Myszce i Rosie o swoich wyprawach i przygodach. Zebrało się tego sporo, w końcu zwiedziła całe terytorium, posiadła wiedzę od wszystkich klanów, widziała Siedlisko Dwunożnych bliżej niż jakikolwiek leśny kot. Nigdy również nie bała się nieznanego i zachęcała je do próbowania nowych rzeczy i zdobywania większej wiedzy. 
    — Jesteśmy wolni i prawdziwi. Sami stawiamy sobie granice i robimy to na co mamy ochotę. Przywiązanie i ta idiotyczna wierność, które cechują klany jest zgubna. Zasłuchani w przywódców i swoich zdechlaków nigdy nie zaznają prawdziwej wolności i niezależności. Musicie być dumne z tego, że jesteście samotnikami. Nigdy o tym nie zapominajcie. — i obdarzyła je swoim znanym spojrzeniem. 
    Córki słuchały uważnie i z zaciekawieniem jej licznych opowieści o wędrówkach. Wspomniała nawet o poznaniu podstaw lisiej mowy i wszystkich swoich umiejętnościach. O Klanie Gwiazdy nie wspominała. Skoro nie pytały, to nie zamierzała niszczyć ich umysłów tymi bzdurami, bajeczkami.
    — Nigdy więcej nie spotkałaś szamanki? — pytanie zadała Rosa, a Mysz jej zawtórowała. 
    Wpatrywała się w kotki zmrużonymi ślepiami, ale tylko przez drobną chwilę, zanim mruknęła pod nosem odpowiedź. Nigdy więcej nie spotkała czekoladowej kotki. Relacje Ryjówki dość szybko się kończyły i nigdy nie były niczym więcej niż znajomością. 

Od Larwy cd Truchła i Pasożyta

Nie rozumiał dlaczego świat go tak nienawidził. Mieli pobawić się w śniegu, chociaż już go na samą myśl zmroziło. Ugh! Naprawdę coś takiego im się podobało? Widząc jednak, że Pasożyt wybiegł, ruszył jego śladem, mając nadzieję zobaczyć jak brat odmarza sobie tyłek. Zresztą... mogło być ciekawie to zaobserwować. Gdy jego łapki wpadły w głęboki śnieg, cały się napuszył i z trudem ukrył skrzywienie pyska. Ale ziąb! Byli nienormalni, a raczej Dalia, która im na to pozwoliła. Z radością nie wychodziłby spod jej futra, oczekując na tą sławną Porę Nowych Liści. Podobno tam nie było tak zimno, a teren był bardziej przyjazny. Rozejrzał się po otoczeniu, dostrzegając jak Pasożyt i Truchło stają, mrugając tak, jakby coś ich zamroczyło albo gorzej - zemdliło. 
Zapytał ich o to, lecz brat szybko i sprawnie zmienił temat. Rzucił mu podejrzliwe spojrzenie. Dalej zachowywał się dziwnie. Uniósł wyżej łeb, patrząc to w lewo, to prawo, gdzie kręcili się wojownicy. Ale co mieli robić? Odpowiedź padła z pyska Padliny, który wpadł na Pasożyta, najpewniej dlatego, ponieważ brat swoją sierścią, bardzo dobrze komponował się z otoczeniem. 
– Wybac. Moze coś ulepimy? – Wskazał na swoje łapki, które już za chwilę zaczęły tworzyć dziwną górkę. 
– Tak! Świetny pomysł! – zawtórował mu, skacząc radośnie, chociaż wewnętrznie go skręcało. On nie chciał... Nie chciał przebywać w tym miejscu kolejne uderzenia serca. Łapy już mu odmarzały! Czemu na to się pisał? Eh... Strzepnął uchem. Jednak jeżeli by odszedł, to na pewno Pasożyt by go wyśmiał, że stchórzył. Pff... To spowodowało, że tam trwał, przyklejając się do Padliny, który dalej coś lepił. W zasadzie nie przypominało to niczego konkretnego.
– Ja ne zamiezam w takie cioś się bawić. Bijmy się w snegu! – powiedział Pasożyt i nie czekając na opinie kogokolwiek z nich, rzucił się na kopczyk dymnego, który posłał mu oburzone i pełne smutku spojrzenie. 
– Ej! – wtrącił się pomiędzy braci, odpychając białego dość mało delikatnie. – Nie psuj nam zabawy! – warknął w jego stronę, co kocur uznał za zaproszenie. Starli się w uścisku, kopiąc się i gryząc, następnie turlając pod łapy zaskoczonej ich wyczynami siostry, która jedynie się odsunęła od ich dwójki, by przypadkiem nie dostać łapą po pysku. I bardzo mądrze, bo biały rzucał się tak, jakby coś w niego wstąpiło. Nie zamierzał jednak odpuszczać. Trzeba było udowodnić swoją siłę. 

<Truchło, Pasożyt?>

Od Nikogo cd Agresta

Przypomniał sobie swoją rozmowę z Kuklikiem. Głupio mu było teraz tak stać przed kocurem, ponieważ sądził, że skrzywdził go inaczej niż oboje mieli na myśli. Nie miał pojęcia skąd wzięła się u niego ta myśl. Może chciał wierzyć w to, że niektórzy mają podobne problemy co on? No nic... Teraz i tak to nie był czas na rozmyślania o tej sprawie. Trochę szkoda, że kocury się pokłócili. To musi być dla nich ciężka chwila. 
— Przykro mi to słyszeć... Bardzo... Mam nadzieję, że jednak się wszystko ułoży — Położył mu łapę na ramieniu, chcąc dać mu odrobinę swojego wsparcia. 
Wyczuł jak zastępca wzdrygnął się, jakby zaskoczony takim gestem. Zaraz jednak jego mięśnie się rozluźniły. 
— Dzięki — odparł cicho.
Skinął łbem, uśmiechając się do niego lekko. Nie chciał zawracać mu dłużej głowy. Widział, że nowa pozycja wiązała się z większymi wymaganiami, a co za tym idzie, kocur musiał być bardzo zajęty. Dlatego też pożegnał się z nim, wracając do swoich spraw. Miał tylko nadzieję, że Agrest porozmawia z Miodunką i jasno pokaże jej granicę. Nie chciał myśleć co będzie, jeśli mu się to nie uda.

***

*przed śmiercią Nic*

Byli na nowych terenach. Niezbyt dobrze orientował się jak właściwie się tu znalazł. Dni były dla niego... Takie dziwne. Ale była ona... Miodunka. Jego ukochana, promyk i skarb, który rozświetlał horyzont. Czuł się tak jakby był naćpany, ale jego umysł mało co łączył, by bardziej się w to zagłębiać. Najwyraźniej miał lepszy humor. Tak, to na pewno to. W końcu już nie rozstawał się z Miodunką. Była cudowna. Taka... wspaniała. Ale... ale teraz gdzieś zniknęła. Z tego co zarejestrował, to musiała pójść na stronę, więc czekał bardzo smutny na jej powrót. Bez niej... od razu dopadał go nieuzasadniony lęk. Spinał się, a wzrok obsesyjnie jej szukał. Dojrzał zbliżającego się w jego stronę Agresta, a panika jaką poczuł, prawie pozbawiła go tchu. Co on miał zrobić?! Gdzie była Miodunka? Nie chciał z nim rozmawiać. Powie jeszcze coś nie tak! Nie nadawał się do tego! Kotka na pewno by wiedział co w takiej sytuacji zrobić, ale nie on. O nie... Zastępca zwrócił na niego wzrok. Skinął mu głową, rzucając rozbieganymi oczami na boki. Może przejdzie i go nie zaczepi. Błagał, prosił o to w myślach.
Kocur uniósł lekko jedną brew, ale podszedł bliżej. 
— Jak tam się trzymasz?
Spojrzał na niego niespokojnie, znów zerkając na boki. Gdzie była Miodunka? Gdzie ona była? Gdzie? Gdzie? 
— Ja? Że ja? J-ja d-dobrze u-um... M-miodunka o mnie dba, j-jest taka o-opiekuńcza... A-ale poszła i... i jej nie ma i... i ja t-t-tęsknie — Zwiesił uszy, czując jak język strasznie mu się plątał. 

<Agrest?>

29 listopada 2022

Secret Santa

 

Śnieg zatrzeszczał pod butami, a szron pokrył wszystkie szyby. Skuleni pod kocykiem z ulubioną książką i gorącą herbatką w ręce, uświadamiamy sobie, że nadchodzi zima - a wraz z nią coroczne blogowe Secret Santa!

ZASADY

1. Chętni niech się zgłaszają w komentarzach pod tym postem - podajemy swoją nazwę na blogu, kontakt discordowy/mailowy i postać/postacie, które mają być na prezencie (jeśli jej formularz nie znajduje się na blogu, należy go wysłać do administracji! Dotyczy postaci zmarłych/jeszcze nienarodzonych).
2. Jeśli uzbieramy około 10 osób do dnia 02.12.2022 r. to rozpocznie się losowanie.
3. Po losowaniu otrzymacie wiadomość z tym, kogo wylosowaliście. Tylko nikomu ani słowa! Pamiętajcie, że to ma być niespodzianka!
Uwaga! Jeśli się zgłosisz, nie możesz się już wycofać! Przemyśl to i jeśli wiesz, że zabraknie ci czasu, to nie bierz udziału. Każdy liczy na prezent. Wraz z nieoddaniem prezentu dla innej osoby wiąże się kara*.

Forma prezentu jest dowolna - możesz narysować prezent na komputerze, wykleić, wydziergać czy ulepić postać i wysłać zdjęcie lub nawet napisać wiersz! Do wyboru, do koloru! Sugerujemy zawarcie w prezencie zimowego/świątecznego motywu.

UWAGA
Do eventu można zgłaszać także postacie, które:
- urodzą się w najbliższym czasie,
- posiadało się kiedyś, lecz je straciło (zostały npc),**
- posiadało się kiedyś, lecz już nie żyją,
- są postaciami npc, którymi się opiekuje.**
W takich wypadkach zgłaszający jest zobowiązany do przesłania na email administracji formularza z grafiką zgłaszanej postaci.


Kiedy otrzymacie swoje prezenty?

Odpowiedź jest prosta - trzy tygodnie i jeden dzień po losowaniu, czyli 24.12.2022
Czas na przygotowanie prezentów macie jednak do 22.12.2022
Prezenty mają zostać przesłane do administratora prowadzącego tegoroczny event, Japka (kontakt discord: japko#5591, mail: japkostuff@gmail.com)
Te dwa dodatkowe dni są dla administracji, by przygotować post upewnić się, że nic nie zostało pominięte.


Aby uniknąć dziwnego tracenia kontaktu z uczestnikami, którzy nie odpisywali na emaile od administracji, uprzejmie prosimy, aby sprawdzać w miarę regularnie swoją skrzynkę.
odpiszcie mi również na wiadomość słoneczka



*Osoba, która nie wywiąże się z obowiązku, dostanie ban na uczestniczenie w podobnych wydarzeniach. Pamiętamy jednak, że wszyscy jesteśmy ludźmi, więc rozumiemy wystąpienie zdarzeń losowych uniemożliwiających odesłanie pracy. W takim wypadku prosimy o niezwłoczne powiadomienie administracji.
** Jeśli form znajduje się na blogu, nie trzeba wysyłać go administracji.

Od Mglistej Łapy CD. Nastroszonego Futra

- No dobrze, Mglista Łapo. To powodzenia w roznoszeniu piszczek do żłobka i zajmowaniu się swoimi uczniowskimi obowiązkami - mruknął, chcąc zagrać jej tym sposobem na nosie.
- Przynajmniej nie narzekam na marznący tyłek. - fuknęła.
‐ Już odmarzł. Ma się dobrze. Nie mam zamiaru znowu siedzieć na tym ziąbie.
- Swoją drogą, ciekawe czy pogoda dopiszę przy moim mianowaniu. - zauważyła, gdyż Pora Nagich Drzew powoli dobiegała ku końcowi.
- Idź mianuj się! Już! No! Sio! Masz ćwiczyć. Nie obijaj się! - Poganiał ją nagle.
Zdziwiła się reakcją brata. 
- Spokojnie, już niedługo skończę trening. - wyznała.
- Nie niedługo. Musisz zdążyć przed roztopami! Mama będzie na ciebie zła, a wiąże z tobą jakieś nadzieję. W ogóle... Stała się ostatnio jakaś... dziwna, wiesz? - podzielił się z kotką obserwacjami w tym temacie Natychmiast zainteresowała się tematem ignorując błagania brata. 
- Co masz na myśli? - przekrzywiła łeb, nie widziała żadnych zmian w zachowaniu mamy, właściwie była bardziej pochłonięta treningiem niż czymkolwiek innym. 
- Bo zaczęła bardziej się interesować naszym życiem. A raczej moim. Przypadkiem widziała jak znęcałem się nad Paskudą i od tej pory mnie obserwuje - Skrzywił się. - No i każe modlić i to takie dziwne! Myślałem, że ma nas pod ogonem. No i... Jestem już dorosły, a ona mi wmawia, że mam się jej słuchać! Myślisz, że doszczętnie już oszalała? 
- Może i jesteś "dorosły", ale nadal jesteśmy jej kociakami - zauważyła. - Zawsze będziemy jej dziećmi, ale zaraz, zaraz... Myślałam, że jesteś z Paskudą, a nie się nad nią znęcasz? 
Zacisnął pysk jakby nagle powiedział coś, co nie miało wyjść na światło dzienne. 
- Jestem z nią. Bawiliśmy się z kociakiem Dalii... Tylko tyle. To nie było nic strasznego - Machnął ogonem, bagatelizując tą sprawę 
- No nie wiem, mówisz teraz zupełnie co innego niż jeszcze chwilę temu. Coś masz za uszami, widać po tobie. 
- No... - Położył po sobie uszy. Westchnął cierpiętniczo. - Po prostu ja... Trzymałem Paskudę, a Turkuć wpychał jej śnieg do pyska. No i mama się na mnie za to zezłościła i... Powiedziałem jej wszystko. Znaczy, ugh... No wiesz. Zakazała mi przez to myśleć i coś miauczała o tym, że musi na nowo mnie wychować. Dlatego ciąga mnie na wieczorne modlitwy, koszmar... 
Słysząc to co właśnie brat powiedział miała ochotę walnąć się łapą w czoło. 
- Na Klan Gwiazdy! Może i jesteś wojownikiem, ale umysł to ty nadal masz kociaka, kiedy w końcu dorośniesz?

<Nastroszony?>

[przyznano 5%]

Od Nastroszonego Futra cd Mglistej Łapy

Skrzywił się, bo na samą myśl go zmroziło. To było... okropne czuwanie. Do teraz czuł jak ten nieprzyjemny ziąb przeszywał jego ciało. To cud, że nie zamarzł lub nie zamienił się w sopel lodu. Wtedy to dopiero by było! Napuszył się, by tym razem ochronić się przed uczuciem zimna, kręcąc nosem. Nie będzie mu tu siostra wspominała o tym nieprzyjemnym doświadczeniu. Normalnie jakby siedział tam za karę, a nie w nagrodę! Głupie zasady!
- Weź przestań. Było okropnie! Tyłek mi prawie przymarzł do ziemi, więc chodziłem w kółko. To był koszmar! A jeszcze wiało - Położył po sobie uszy na to wspomnienie. - To cud, że przeżyłem. Kto wymyślił taki absurd w Porę Nagich Drzew? - No naprawdę tego nie rozumiał. Ten kot powinien zostać publicznie pobity! Na dodatek jego zdaniem, to całe pilnowanie obozu nie miało sensu. Kto niby chciałby się nocą w taką pogodę do nich zakradać? Tylko jakiś wariat! A jeszcze mieszkali na wyspie! Wyspie! Inne klany nie umiały pływać, więc nawet by się do nich nie dostali! 
- Miałeś nieszczęście zostać mianowanym o takiej porze! Mogę cię jedynie pocieszyć tym, że dla nikogo nie ma wyjątków i każdy musi to przejść. - powiedziała co wiedziała. 
- Głupie prawo. Pewnie też to coś pokroju tych gwiazdek, ugh - Zwiesił łeb, bo od razu w głowie miał modły, które dzień w dzień wznosił do tych bzdur, bo matka go przymuszała. Sądził, że w końcu jej przejdzie, ale nie... Wielka królowa jeszcze gorliwiej pchała go w ten idiotyzm, przez co znał na pamięć większość modlitw. Powinien dzisiejszego wieczora olać tą sprawę i nie przyjść. Co mu matka zrobi? Znów nakrzyczy i tyle. Teraz był wojownikiem, nie musiał się jej słuchać. Przeżył tą karę, więc... Czas na nowe życie. 
- Jeśli przeszkadza ci tak bardzo wiara w Klan Gwiazdy, to może nie powinieneś być wojownikiem? Nawet właściwie członkiem jakiegokolwiek klanu... - powiedziała siostra, a go aż zamurowało na te słowa. Jak... Jak mogła mu coś takiego mówić? Serce zakuło go dość boleśnie, urażone jej słowami. 
- C-co? - Wbił w nią zaskoczony wzrok. - O co ci chodzi? Zazdrościsz? Będę wojownikiem i nie zamierzam się stąd ruszać, by być jakimś zapchlonym samotnikiem! - oburzył się. 
Nigdy, przenigdy nie zamierzał zostać wygnany! Klan Gwiazdy zresztą nie łączył się z funkcją jaką teraz pełnił! Byli wojownicy, którzy nie wierzyli w te durne gwiazdki i jakoś nikt nie miał poglądów takich jak jego siostra, by ich z tego powodu pozbawić praw. 
- Czyli zdajesz sobie sprawę z tego, że klany żyją i funkcjonują od praktycznie zawsze zgodnie z wolą Klanu Gwiazdy? - dalej miauczała swoje, a mu się aż skrzywił pysk. 
- To nie wola gwiazdek, tylko zasady ustanowione przez żywe koty. Te umarlaki to pretekst, by mogli kogoś obwiniać za ich stworzenie i tyle. To manipulacja, a nie fakt siostrzyczko. Kiedy przejrzysz to na oczy? Żyjemy już tak długo i co? I nic. Nadal nie widziałem żadnych od nich znaków - No naprawdę ile razy miał o tym ględzić i ględzić, aż siostra przejrzy na oczy? Rozumiał, że była tą słabą płcią o mysim móżdżku, ale nie dojrzeć, że ta cała wiara, to był sposób manipulacji? Ich matka jasno mu to udowodniła. Tymi gwiazdkami starała się go sobie podporządkować... Zresztą... Nieskutecznie. Dalej jej nie cierpiał... No może mniej niż wcześniej, ale niesmak pozostawał. 
- Jakby ich obchodził jakieś Nastroszone Futro, który protestuje przeciwko gwiazdkom. Kiedyś ci to sama udowodnię, że istnieją. - zapewniła.
- Nie mogę się doczekać - Uśmiechnął się widząc, że zagiął swoją odpowiedzią siostrę. Ha! Jej wytłumaczenie miało się nijak do tego jego!
- To świetnie, ja też. - odpowiedziała mu pewnym siebie uśmieszkiem, tak jakby już wygrała, a dobrze wiedział, że ostatni zakład przegrała więc... Więc mógł tylko czekać, aż przyjdzie do niego zapłakana i przyzna rację, że się myliła. 
Zadarł wyżej łeb, by pokazać jej, że to on był tutaj górą. Dodało mu to pewności siebie, a radość... Ah ta radość... Cudowna i piękna, rozchodziła się po jego ciele.
- No dobrze, Mglista Łapo. To powodzenia w roznoszeniu piszczek do żłobka i zajmowaniu się swoimi uczniowskimi obowiązkami - mruknął, chcąc zagrać jej tym sposobem na nosie. 

<Mgiełko?>

Od Chłodnego Omenu

Musiał przyznać, że ta władza jaką dzierżył w łapach, bardzo mu się spodobała. Koty w końcu nauczyły się go słuchać i podążać za jego rozkazami. Ćwiczył z nimi to co ustalił z ojcem. Od strategii po umiejętności radzenia sobie w boju. Nie był łaskawy, patrząc na ich ból czy też zmęczenie. Chociaż czasem zdarzały się wyjątki. Zależało mu w końcu nie na tym, by wykończyć wojowników, a by ich wzmocnić. Martwi na nic by mu się nie zdali. Obserwował jednak jak sobie radzili. Z każdym dniem zauważał nieznaczne postępy. Na pewno wolniej się męczyli i przestali marudzić. Sosnowa Igła znalazła sobie zabawę w dręczeniu Tchórzliwego Upadku i w zasadzie... Nie miałby nic do tego, gdyby nie fakt, że kocica dość często sabotowała swoją drużynę po złości. Trzeba będzie następnym razem ich rozdzielić. Bura wtedy na pewno się ucieszy, bo będzie mogła bezkarnie uwziąć się na kocura, tak jak tego pragnęła. Naprawdę dziecinne zachowanie. I ona była kultystką? Powinien chyba to zgłosić. Nie chciał jednak lecieć do ojca i mu się skarżyć. Był już dorosły i coraz częściej sam myślał i podejmował decyzję. Może i wojowniczka była od niego starsza i od początku siedziała w kulcie, jeszcze przed pojawieniem się Mrocznej Gwiazdy, lecz musiała chcąc nie chcąc go szanować. Dlatego też po skończonym treningu wziął ją na ubocze, by wyjaśnić z nią jej zachowanie. 
— Sosnowa Igło — zaczął, lecz ta już samą swoją postawą pokazywała mu, że miała go gdzieś. Patrzyła w inną stronę, a na pysku dostrzegł odrazę, którą starała się ukryć. No tak... Pewnie zazdrościła jego awansu. — Nie zachowuj się jak kocię — prychnął, stając jej przed nosem, by uzyskać jej uwagę. 
Bura najeżyła na to sierść, zadzierając wyżej łeb, tak jakby to miało jej pomóc ocalić godność. 
— Kto tu jest kocięciem? Zapomniałeś chyba już jak chodziłeś za tatusiem? Dostałeś nową posadę i ci się odmieniło? — prychnęła. 
Na Mroczną Puszczę, oszaleje z nią. Zacisnął zęby, mordując ją wzrokiem. Ewidentnie próbowała go rozjuszyć. Mogła mu podskoczyć. Jeżeli by do tego doszło, na pewno oderwałby jej coś, a nie skopał jak ostatnio. Zimna krew jednak go nie opuściła. Na razie. Czuł jednak, że z uszu już mu wydostaje się para, co kocica dojrzała i uśmiechnęła się mu perfidnie w pysk. 
To stało się samo. Po prostu ją walnął w tą mordę. Sosnowa Igła syknęła na niego, a on oczywiście odpowiedział jej tym samym. 
— A ty zapomniałaś najwyraźniej gdzie jest twoje miejsce — prychnął. — Jestem już dorosłym kotem. Mojego ojca się ślepo słuchasz, a na pewno znałaś go za kocięctwa, więc gdzie leży twój problem? Bo raczej wątpię, że chodzi ci o mój wiek. 
— Jak taki jesteś wścibski to sam zgadnij. Ja nie będę ci niczego ułatwiać. — Odeszła dając mu ogonem po pysku, który sprawnie złapał w zęby. 
Mierzyli się wściekłymi spojrzeniami przez chwilę, aż nie dojrzeli zastępczyni, która im się przyglądała z oddali. Sosnowa Igła wyszarpnęła swój ogon, po czym odeszła dumnie. Co za kot... Pokręcił łbem. Jeżeli tak stawiała sprawę to... To sprawi jej prawdziwą Mroczną Puszczę na treningu. Będzie zdychać i cierpieć. Starał się być cierpliwy, ale nie mógł pozwolić na taki brak szacunku! 
— Podejmij rozważną decyzję. — Usłyszał obok. 
Spojrzał na złotą, która znalazła się przy nim tak niespodziewanie, że aż drgnął zaskoczony. Posłał jej krzywy uśmiech, prychając pod nosem. 
— Nie jestem głupi. Znałaś ją za panowania Jastrzębiej Gwiazdy, prawda? — zadał pytanie, a zastępczyni skinęła głową. — Też taka była?
— Sosnowa Igła nie lubi mieć kogoś nad sobą. Jastrzębiej Gwieździe przysparzała wiele problemów w młodości. Jednak z czasem, gdy została matką nieco się uspokoiła, lecz jej krnąbrny duch nie wygasł całkowicie. — powiedziała, kierując wzrok w stronę, gdzie bura zniknęła. 
Brzmiało to ciekawie i interesująco. I to on był niby kociakiem? No nic... Spróbuje zająć się nią na swój sposób. Podziękował Irdze za informację, po czym odszedł. Musiał jeszcze wrócić do obozu i iść na patrol. Życie mistrza nie było takie łatwe jak się zdawało.

Od Ryjówki

dawno temu [stare terytorium]

    Odkąd zakończyła trening u Szkarłatu i zabiła Melodyjkę, jej życie nabrało spokojniejszego tempa. Zwolniła. Zamiast częstych wędrówek na terytoria klanowe, Siedlisko Dwunożnych, lub może dalej niż zapuścił się inny kot, Ryjówka spędzała całe dnie na odpoczywaniu w Norze. To była jej Nora. Zdobyta przelewem krwi matki. Nora nie była już własnością jej okropnych opiekunów, czy głupiego rodzeństwa. To ona, Ryjówka, mogła uznać to miejsce za swój dom. Z Norą wiązały się przykre wspomnienia jej dzieciństwa, spędzonego w strachu i nauce samodzielności, żeby jakoś przetrwać w tym niebezpiecznym świecie. Szybko musiała dorosnąć. Teraz Nora nie kojarzyła jej się z przeszłością, z miejscem które musiała opuścić. Traktowała je jako swój początek i nagrodę. Zemściła się na Melodyjce, zdobyła odpowiednie miejsce na założenie legowiska. Była coraz starsza i chociaż wciąż miała energię potrzebną do polowania i obrony własnej, wolała znaleźć stabilizację w jakimś przytulnym miejscu, najlepiej oddalonym od klanów. Nora była idealna. Jako, że teraz należała do niej, Ryjówka urządziła legowisko po swojemu. Przygotowała świeże posłanie z trawy oraz piór, oczyściła wnętrze Nory z pozostałości posiłków i oznaczyła teren swoim zapachem. Miała okazję ponownie zawędrować nad strumień, napić się jego chłodnej wody, nacieszyć uszy łagodnym szumem. Miejsce wciąż było pełne zwierzyny i nikt nie zapuszczał się w te okolice. Nora pozostała tajną kryjówką. Ryjówka cieszyła się śmiercią Melodyjki i zdobyciem własnego miejsca w tym ogromnym lesie. Nie będzie już zmuszona do krótkiego snu i ucieczki przed samotnikami czy lisami. Wreszcie odpocznie, przynajmniej tak długo, jak jej dusza podróżnika na to pozwoli. Jednak wciąż była wolna i na własnych zasadach. 
    Dotrzymała umowy, którą zawarła ze Szkarłatem. Teraz, kiedy umiała walczyć, kocur nie był jej dłużej potrzebny, jednak rudzielec w zamian za drobną pomoc przy zemście na Melodyjce, miał zostać ojcem jej kociąt. Umiejętność walki zapamiętała i często ćwiczyła w wolnych chwilach. Zamierzała przekazać ją w przyszłości własnym młodym. Ryjówka nigdy nie pragnęła być matką, czując, że nie będzie potrafiła okazać im dość uwagi i ciepła. Nie chciała być jak jej opiekunowie i wywołać w swoich kociakach złych cech osobowości albo żeby ją znienawidziły i w przyszłości gotowe były zabić. Niestety las rządził się swoimi prawami. Może nie będzie dobrą i kochającą matką, ale zapewni im odpowiednie szkolenie i wolność. Dzięki takiej swobodzie będą niezależnymi samotnikami. Poradzą sobie. Obiecała sobie, że nie będzie ich biła, wyzywała ani głodziła. Zamierzała wychować je na silne, waleczne koty, ale równocześnie wierne. Koło więcej nie mogło zatoczyć błędów. Ryjówka będzie je uważnie obserwować i może czasami karcić za niewłaściwe zachowanie, takie niegodne samotnika, ale powinni się dogadać. To ona będzie ich matką, wzorem, mentorem. Gdy już ułożyła sobie w głowie wszystkie myśli i doszło do zapłodnienia, Ryjówka obserwowała swój stopniowo rosnący brzuch. Polowania stawały się coraz rzadsze, gdyż czuła się okropnie i większość czasu spała. 
    Szkarłat cieszył się z perspektywy zostania rodzicem. Oboje pragnęli silnych, zdrowych kociąt, które będą przedłużeniem ich krwi i przyszłością kotów bez klanu. Była to ogromna szansa i niezależność. Równocześnie z miotem wiązała się odpowiedzialność. Nie wiedzieli ile urodzi się kociąt, a przecież wszystkie trzeba wyżywić. Szkarłat przyjął rolę ojca bardzo dobrze, ku zaskoczeniu Ryjówki. Rudzielec polował dla niej, przynosząc świeże pożywienie, może nie zawsze tłuste, ale na pewno smaczne. Zawsze upewniał się, czy ma dobre samopoczucie, ale to kończyło się jej zirytowaniem. W końcu nie był jej partnerem. Szkarłat spał poza Norą lub w środku, pilnując bezpieczeństwa ciężarnej Ryjówki. Kotka sama nie byłaby w stanie skutecznie się obronić, także nie narzekała na jego towarzystwo. Dopóki nie urodzi mogła mu na to pozwolić. Później sama obroni, wyżywi siebie i kociaki. Czas mijał i poród zbliżał się ogromnymi krokami. 
❤ ❤
    — Przestań się drzeć! 
    
— Zamknij pysk! 
    Ryjówka trzepnęła ogonem z rosnącym zdenerwowaniem. Była coraz bardziej wściekła na Szkarłata, że zamiast opuścić Norę, siadał w środku jak nieznośny kleszcz na futrze. Ryjówka zacisnęła mocniej brązowe ślepia. Oh, ciekawe, czy będą do niej podobne wyglądem i charakterem. 
    — To nie może boleć bardziej niż zadrapanie. — wywrócił oczami rudzielec. 
    Spiorunowała go wzrokiem. 
    — Chcesz się zamienić, lisie łajno?! Najmądrzejszy się znalazł, mysi móżdżek z wroniej strawy! Niech ci ptak na łeb nasra, ty egoisto!
    Kocur cofnął się o krok, gdy wysunęła pazury, gotowa go podrapać. Zamiast tego wbiła je głęboko w legowisko. Napięła mięśnie. Kolejny krzyk wydobył się z jej pyska. Gdy zaraz po obudzeniu poczuła mocny skurcz wiedziała, że narodziny kociąt odbędą się dziś. Była przygotowana. Nigdy wcześniej nie rodziła kociąt, nie miała również kogo zapytać o radę ani o pomoc przy porodzie. Była zdana na siebie, jak zawsze. 
    Szkarłat wreszcie opuścił Norę. Ryjówka zacisnęła zęby na patyku. Mówiła sobie, że musi przeć i że będzie dobrze, byle urodzić kociaki. Jeśli nie spełnią jej wymagań i coś z nimi będzie nie tak, pozbędzie się ich od razu, żeby nie marnować mleka. Ale zakładała, że skoro mają silnych rodziców, to one będą idealne. Będą ją godnie reprezentować. Samotniczka cierpiała, czując napływające fale bólu, ucisk, ogromny stres i gorycz. Po długim czasie na świecie pojawił się pierwszy kociak, za nim drugi. Ryjówka umyła maluchy i pozwoliła im zbliżyć się do jej ciepłego brzucha. Obserwowała czujnie jak zaczynają pić mleko. Wyglądały na zdrowe.... i silne.... były doskonałe. Takie jakie sobie wymarzyła. Oczywiście to dopiero początek i zacznie je uczyć dopiero, jak będą widzieć, chodzić i mówić. Przyglądała się w ciszy, jak jej córki najpierw piją mleko, a potem wtulają się w jej brzuch, ciepłe futro, zasypiając. 
    Ryjówka nie spuszczała wzroku z kociąt. Brązowe ślepia dostrzegały coraz więcej szczegółów. Dwie kotki. Dwójka kociąt to ładna liczba, idealna dla samotników. Jedno z jej kociąt było biało-rude, puchate, o małym ceglastoczerwonym nosku, z odziedziczonymi po matce wywiniętymi w tył uszami. Ryjówka poruszyła uszami i odwróciła pyszczek na wyjście z Nory. Rzuciła niechętne spojrzenie Szkarłatowi. Rudy kocur pewnym krokiem podszedł bliżej i usiadł naprzeciwko, wpatrzony z dumą w dwie małe kuleczki zwinięte przy brzuchu Ryjówki. Jedna z ich córek miała krótką, kremowo pręgowaną sierść. Jej futerko było roztrzepane i samotniczka instynktownie polizała ją, żeby je chociaż trochę ułożyć. Zależało jej, żeby jej córki już od początki dumnie się prezentowały, jak przystało na kociaki z jej krwi. Żałowała, że nie może dowiedzieć się, jakie będzie kolor ich oczu.
    — Udały nam się te kocięta. Wyglądają na silne i zdrowe. 
    — Uroda nie jest najważniejsza dla samotnika, ale nie mogę zaprzeczyć, że są śliczne. Będą się dobrze rozwijać. Już teraz apetyt im dopisuje. — miauknęła, nie spuszczając wzroku z kocura. Szkarłat wyraźnie to wyczuł, to nie spojrzał w jej kierunku, ale wciąż wpatrywał się w kocięta. Żeby zrobił mu na złość, Ryjówka  okryła ogonem ich kociaki, przy okazji dając im dodatkowe ciepło. W okresie po narodzinach zwłaszcza musiała je chronić. 
    — Nasza umowa została spełniona. Nie jesteś tutaj mile widziany. — w jej głosie nie było wahania. Pozostała twarda i nieugięta. Dostali to, czego chcieli - kociaki mające być przedłużeniem ich krwi. 
    Szkarłat westchnął posępnie. Dopiero teraz ich spojrzenia się spotkały. Kocur poruszył koniuszkiem ogona. Czekała cierpliwie aż przemówi. 
    — Wiem, że mieliśmy umowę, ale pomyślałem, że zostanę z wami dopóki nie będą jeść stałego pokarmu. — uśmiechnął się złośliwie. — W tym stanie nic nie upolujesz. 
    Samotniczka syknęła ostrzegawczo. 
    — Posłuchaj, mysi móżdżku, od zawsze byłam niezależna i nie potrzebuje pomocy kogoś tak żałosnego jak ty, Szkarłacie. Wykorzystałam cię do nauczenia walki i przy dokonaniu mojej zemsty, oraz żeby one pojawiły się na świecie. Umowa była jasna - ja urodzę kocięta, ty odejdziesz i nigdy więcej nie wrócisz. — gromiła go wzrokiem. W jej oczach widoczna była niechęć. 
    — A jeśli cię nie posłucham? — syknął zaczepnie. 
    — Posłuchaj, bo nie będę wiecznie osłabiona po porodzie. Poradzę sobie z wykarmieniem i nauczaniem kociąt. Będą niezależne, wolne i silne. Wychowam je na godnych mojej krwi samotników. — urwała na chwilę, żeby podnieść się z miejsca. Obudziła kociaki, wyraźnie słyszała ich niezadowolone, smutne popiskiwania. Nadal czuła się osłabiona, ale nie zamierzała przed nim leżeć. Wyprostowała się i nie spuszczała piorunującego spojrzenia z kocura. — Powtórzę ostatni raz: wynoś się z mojego terenu. To moja Nora. Jeśli kiedykolwiek zobaczę cię w pobliżu lub że z nimi rozmawiasz, zabiję cię. Jeśli chociaż wyczuje twój zapach bądź spróbujesz nas zaczepić, zabije cię. Opowiem im, że miały za ojca silnego samotnika, ale nigdy cię nie poznają, z wzajemnością. 
    Wierzyła, że tak będzie lepiej dla nich wszystkich. Szkarłat długo wpatrywał się w jej ślepia. Czasami otwierał pysk, ale równie szybko go zamykał, jakby słowa nie mogły mu przejść przez pysk, wahał się lub szukał nowego rozwiązania. Była gotowa bronić kociąt, zdziwiła się, że nawet za cenę własnego życia. Dopóki nie osiągną odpowiedniego wieku, znajdowały się pod jej opieką i Szkarłat nie miał prawa o nich decydować. Należały do niej. 
    — Popełniasz błąd, Ryjówko. 
    — Ja się nigdy nie mylę, mysi móżdżku. — ponownie się ułożyła i przyciągnęła kociaki do siebie. 
    Między rodzicami dwóch koteczek zapanowała długa, ciężka cisza. Ryjówka uspokoiła kociaki, które ponownie mogły zapaść w sen. Szkarłat mruknął coś pod nosem, spojrzał ostatni raz na kocięta, a potem skierował się do wyjścia. Ryjówka zamierzała obserwować, czy nie szuka kontaktu z kociętami. Córki nie potrzebowały ojca, wystarczyło, że miały waleczną matkę. Będzie musiała wkrótce wybrać się na polowanie, ale to może poczekać, miała jeszcze resztki ptaka z rana.
    — Chce jeszcze wiedzieć jedną rzecz. — Szkarłat zatrzymał się u wyjścia z Nory. Odwrócił pysk w jej stronę. Ryjówka spojrzała na niego spode łba. — Jak je nazwiesz?
    Szylkretowa kotka zamyśliła się, ale trwało to krótko. Przy jednym kocięciu nie wahała się, wiedziała, jakie chciała imię dla swojej córki. Do tego jej kremowe futerko przypominało jego. 
    — Ona będzie miała na imię Mysz. — później spojrzała na rudą pointkę. — Rosa. Będzie się nazywać Rosa. Witajcie, kociaki. Wszystko jeszcze przed wami. 

Od Ryjówki CD. Bylicy

 dawno temu; jeszcze przed narodzinami kociąt [stare terytorium]

    Pora Nowych Liści wyglądała inaczej w Siedlisku Dwunożnych niż w lesie. W powietrzu nie unosiły się przyjemne wonie leśnej ściółki, nie rosły drzewa o pięknych bujnych koronach, nawet rośliny były inne i mniej pachnące. Ryjówka przywykła do życia w lesie, do swobodnego szybkiego biegania po odkrytych terenach. Cieszyła się upragnioną wolnością i nie mieszała w klanowe sprawy oraz konflikty. Uważała, że każdy miał swoje życie i był za nie odpowiedzialny, miał więc prawo spędzić je na własnych warunkach. Ona tak postąpiła i nigdy nie pożałowała podjętych przez siebie decyzji. Chyba miała szczęście. Nigdy nie dotknęły ją żadne widoczne blizny ani groźna choroba. Jedynie dokuczliwy był głód, ale on chodził za każdym samotnikiem. No właśnie, lubiła tą samotność i samodzielność. Uczucie, że cały świat należy tylko do niej i że może kierować swoje łapy tam, gdzie tylko postanowi swoją spontaniczną bądź zaplanowaną decyzją.
    Ryjówka trafiła do Siedliska Dwunożnych. Było ogromne i dzielące się na kilkanaście mniejszych klanów, każdy z osobnym legowiskiem w różnych barwach, z własnym małym ogródkiem i pieszczochem do towarzystwa. Widziała wiele psów i domowych kotów. Miała okazję wąchać kwiaty w ogrodach Dwunożnych, ale wszystkie pachniały odpychająco. Czy oni nie wiedzieli, że najlepsza roślinność to ta leśna? Na bagnach było jej mało, ale gdy wymykała się na terytorium należące do danego klanu, zawsze mogła coś ciekawego znaleźć. Czasami w głowie przypominała sobie, czy to może być leczniczy medykament czy tylko zwykły chwast. Dalej rozciągały się inne klanowe tereny Dwunożnych, ruchliwa Droga Grzmotu i wysokie metalowe kubły. Droga Grzmotu wydzierała nieprzyjemny odór, ale również dźwięki pędzących przez nią Potworów potrafiły doprowadzić do bólu głowy. Ulicami chodzili Dwunożni ze swoimi młodymi lub starszyzną. Ryjówka unikała ich jak tylko umiała. Raz jedno młode Dwunożnych próbowało ją złapać. Samiczce udało się chwycić szylkretową kotkę za ogon i pociągnąć boleśnie. Ryjówka podrapała młode w rękę, najmocniej jak umiała, zirytowana taką postawą Dwunożnego. Samiczka szybko uciekła do swojej karmicielki, zalewając się brzydkimi łzami. Ryjówka prychnęła na samo wspomnienie. Oh, nie lubiła Dwunożnych! 
    Jeśli chciało się jeść, należało o ten posiłek zawalczyć. W mieście były organizowane walki kotów, również ciągle czuła na sobie ich wzrok i musiała uważać na każdy krok. Zasady życia w tej strefie były o wiele bardziej surowe niż te klanach. Rządziła Kukułka i tego należało się trzymać. Jeśli ona chciała, żeby ktoś zniknął, robiła to bez zająknięcia. Ryjówka schodziła jej z drogi, dbając jedynie o swoje przetrwanie. Musiała wdawać się w szarpaniny z przypadkowymi samotnymi kotami, lecz nie zawsze udawało jej się wyjść bez zadrapań lub zdobyć odpoczynek bądź posiłek. O spanie, jedzenie, czy nawet swobodne postawienie łapy na danym terenie, należało stoczyć walkę lub nieprzyjemną dyskusję z kotem, który wcześniej przywłaszczył sobie ten obszar. Zaczęła żywić się tym, co znalazła w metalowych kubłach, o ile miała szczęście i była wystarczająco szybka. Raz chwyciła kawałek starego ogona ryby, w ostatnim momencie uciekając przez rozłoszczonymi kotami, również mającymi ochotę na ten przysmak. Ogon ryby nie był świeży, ale smakował lepiej niż cokolwiek innego! 
    Teraz Ryjówka również udała się w poszukiwaniu jedzenia. Krążyła po opuszczonej Drodze Grzmotu, dochodząc do pierwszego z legowisk Dwunożnych. Wskoczyła zwinnie na ścieżkę, następnie na ogrodzenie. Rozejrzała się po ogrodzie. Szylkretowa kotka otworzyła szerzej ślepia na widok innego kota, bezkarnie chodzącego po terytorium jasnofutrej Dwunożnej. Nie, żeby było w tym coś złego, chociaż ona osobiście wolała unikać spotkań z Dwunożnymi. Przyglądała się przez chwilę 
niebieskiej pręgowanej kotce, zanim zeskoczyła z ogrodzenia prosto podest, wcześniej zajmowany przez nieznajomą kocicę. Spojrzała jej głęboko w zielone ślepia. Po wychudzonej sylwetce wnosiła, że również od dłuższego czasu włóczy się po mieście, ale nie mogła wywnioskować, czy dawniej była pieszczoszką, samotniczką, czy może kotem z klanów. Zjeżyła futro, gotowa do wdania się w wymianę zdań, ale wtedy wróciła Dwunożna. Ryjówka poczuła, jak wszystkie mięśnie jej się napinają. Dwunożna spojrzała w stronę obu kotek, ale zdążyły ukryć się, zanim zdążyła je dostrzec. Rośliny dawały im schronienie, ale chociaż były gęste i liczne, wciąż Dwunożna mogła ich dostrzec, jeśli podejdzie odpowiednio blisko. Zielonooka przeniosła wzrok w stronę czekoladowej szylkretki, starając się wymyślić rozwiązanie. Ryjówka wychwyciła wzrok nieznajomej i wypuściła powietrze ze świstem. Przypominało jej to sytuację, którą przeżyła z Mysim Krokiem, gdy oboje mieli bliskie spotkanie z Szalonym Dwunożnym. Ryjówka wiedziała, że musi szybko wymyślić jakiś plan, żeby uratować własną skórę. Obserwowała czujnie Dwunożną, każdy jej krok i gest łap. 
     — Na mój sygnał biegnij. — mruknęła szeptem do srebrnej kotki. Znalazły się razem w tej sytuacji i razem się szybko zwijać. Mogła zostawić nieznajomą, żeby sama sobie poradziła z zagrożeniem, ale gorzej jeśli Dwunożna i ją złapie. Dlatego Ryjówka wyjątkowo mogła być miła. 
    Obserwowała jeszcze dłuższy czas krzątającą się po wnętrzu Dwunożną. Gdy była pewna, że ta nie patrzy w ich kierunku i znajduje się odpowiednio daleko, dała znak ogonem swojej towarzyszce i wspólnie wybiegły zza roślin. Dwunożna krzyknęła z zaskoczenia, ale było za późno, Ryjówka i srebrna zdążyły znaleźć się po drugiej stronie ogrodzenia, na chodniku. Ryjówka rozejrzała się czujnie na wypadek, gdyby jeszcze ktoś miał niepokoić jej spokój. 
    — Było blisko. — miauknęła nieznajoma. Wyglądała na młodszą od Ryjówki, choć też księżyce młodości miała za sobą. Ryjówka wbiła w nią intensywne spojrzenie. 
    — Następnym razem nie pchaj pyska do spraw Dwunożnych, bo długo nie pożyjesz. Zgaduje, że nie pochodzisz z tych okolic. — mruknęła chłodno Ryjówka i zanim nieznajoma zdążyła odpowiedzieć, przebiegła na drugą stronę Drogi Grzmotu, znikając za najbliższym legowiskiem. 

***

    Pora Nagich Drzew nie niosła ze sobą nic, czego Ryjówka by wcześniej nie widziała. Zielone liście przestały pokrywać gałęzie drzew, tworząc bujny obraz przyrody. Krzewy i kwiaty uschły, kryjąc swój urok. Uwagi samotniczki nie przyciągała gruba warstwa śniegu, sople zwisające z gałęzi drzew ani nawet zimny, miękki biały puch pod łapami. Wyczuwała wyraźną, wręcz intensywną woń zdobyczy, pewnie grasującej w poszukiwaniu pożywienia. Ryjówka zatrzymała się, skuszona smakowitymi zapachami. Miała wrażenie, że im bardziej była starsza, tym więcej widziała w swoim życiu i już nic nie było w stanie jej zaskoczyć. Zbierała te wspomnienia, pielęgnowała doświadczenia i zdobyte umiejętności. Samotniczka uwielbiała wracać wspomnieniami do wszystkich przygód i wycieczek, podróży, które rządziły jej życiem od wielu sezonów. Pamiętała zwiedzenie wszystkich terenów klanowych, Owocowego Lasu, a nawet Siedliska Dwunożnych. To wszystko wiązało się ze zdobywaniem cennego doświadczenia i wiedzy, tak ważnej dla szylkretowej kotki. Lubiła odkrywać, a wrodzona ciekawość prowadziła ją przez życie, pozwalając działać odwadze i sprytowi. Umiała pływać, polować, wspinać na drzewa, znała podstawy leczenia i kilka słów z lisiej mowy. Ryjówka wiedziała, że się starzeje, ale dopóki nie odczuwała tego wyraźnie na swojej sylwetce, mogła jeszcze wiele zrobić. 
    Przystąpiła do polowania. Zawsze uważała, że umiejętność łowiecka jest niezwykle ważna i pomagała jej przetrwać te wszystkie księżyce spędzone w dzikim, niebezpiecznym lesie. Przybrała pozycję łowiecką, wysunęła pazury i zaczęła skradać się ku wytropionej nornicy. Zwierzątko nie zwróciło na nią uwagi, miała idealne pole do chwycenia swojego śniadania. Od ilu dni już nie jadła? Czuła jak żołądek domaga się posiłku. Teraz, natychmiast. Pora Nagich Drzew była surowa dla łowców i rzadko można było liczyć na dobry posiłek. Ryjówka w odpowiednim momencie wyskoczyła. Prędko odebrała życie nornicy. Była żylasta, ale to powinno jej wystarczyć na jakiś czas. Usiadła na śniegu, rozejrzała się dla upewnienia, że nikogo nie ma w pobliżu (już nie raz jakiś kot próbował jej ukraść posiłek) i najszybciej jak mogła zaczęła jeść. Oblizała pyszczek. Właśnie na taki posiłek warto było polować. Teraz miała resztę dnia dla siebie. 
    Ryjówka podniosła się na równe łapy i ruszyła przed siebie, właściwie bez konkretnego celu. Im dalej się zapuszczała, tym wyraźniej widziała dwie sylwetki na horyzoncie. Jedna niebiesko pręgowana pochylała się nad drugą czarno-białą, leżącą na śniegu w otoczeniu licznych zbiorów kamieni. Były ułożone w taki sposób, że przypominały krąg, ołtarzyk, stos. Ryjówka wyczuła w powietrzu zapach mięty, ale była jeszcze jedna woń, tylko zakryta. Niebieska kotka mogła ją z łatwością wyczuć, gdyż samotniczka nie dbała wyjątkowo o dyskrecje. Nie obserwowała z daleka ani nie oddaliła się w danym kierunku, szukając dla siebie cichego, samotnego kącika. Gwiazdy lśniły na nocnym niebie. Unosił się księżyc, dostarczając światła na pokryty w półmroku teren. Śnieg skrzypiał pod jej łapami. Z każdym kolejnym krokiem zbliżała się bardziej i więcej szczegółów mogła dostrzec. Brązowe ślepia Ryjówki wychwyciły najpierw stosy kamieni i niebieską samotniczkę. To była ta sama kotka, którą spotkała w Siedlisku Dwunożnych. Ryjówka spojrzała na sylwetkę Nocnego Pióra, koleżanki samotniczki. Nie widziały się wiele księżyców i mimo wszystko córka Słonika nie sądziła, że było to ich ostatnie spotkanie. Nastroszyła futro. Ryjówka nie wierzyła w życie po śmierci, także Nocne Pióro zniknęła na zawsze. Widocznie niebieska samotniczka musiała być dla niej kimś wyjątkowym, skoro żegnała ją w ostatniej wędrówce. 
    — 
Zmarła na czarny kaszel. — powiedziała głosem bez wyrazu błękitna. — Zrobiłam jej pogrzeb. Wiem, że chciałaby mieć dużo kamieni wokół siebie.
    Kamieni? Czarny kaszel? Ah, straszna choroba i musiała wykończyć Nocne Pióro. Jeśli cierpiało się na jakąś chorobę, to trudno ją wyleczyć, jeszcze będąc samotnikiem. Musisz nie dość, że polować i walczyć o swoje przetrwanie, niezależność, to jeszcze się kurować? Na niektóre czynności brakuje miejsca. Nie znała dokładnie przebiegu choroby koleżanki-samotniczki, nie miała również pojęcia jak długo trwała. Mogła jedynie domyślać się, że śmierć przyniosła jej ulgę. Westchnęła i przez kilka uderzeń serca wpatrywała się w ciało Nocnego Pióra. Nic nie mogła zrobić, taka była decyzja losu. Przynajmniej zostanie dobrze pochowana. 
    — Każdy kiedyś umrze. — mruknęła w odpowiedzi Ryjówka, wpatrując się na chwilę w niebieską samotniczkę (nie miała okazji poznać jej imienia). Trzepnęła ogonem o ziemię, zanim odeszła.