*kilka dni po narodzeniu*
Leżała wtulona w czyiś bok, miarowo opadający i wznoszący się w górę. Ta wielka istota pachniała teraz trochę inaczej niż jakiś czas temu, tak samo przyjemnie, ale jednak inaczej. Miała też gładsze, wygodniejsze futro, w które można było wtulić pysk, ale co najważniejsze, w przeciwieństwie do pierwszej, inaczej pachnącej istoty, nie opuściła jej jeszcze ani na moment. Bo to nie było chyba to samo stworzenie, które jeszcze jakiś czas temu zostawiło ją na pastwę chłodu? Co więc stało się z istotą nr. 1?
Truchło nie wiedziała, ale też nie przykładała do tego większej wagi. Najważniejsze, że otula ją teraz ciepło, a oddech tej góry futra mierzwi sierść na głowie.
Ciepło, czyli drugą najważniejszą potrzebę w życiu Truchła zaraz po mleku, zapewniała jej nie tylko istota nr. 2, ale także inne małe futrzaste kluski. To, że kotka nie darzyła ich sympatią, to niedopowiedzenie. Wspomniane kluski stanowiły jej największych wrogów. To właśnie z nimi stoczyła dzisiejszą poranną bitwę na stokach wielkiej, ładnie pachnącej góry. To właśnie przeciw nim zażarcie walczyła tego wieczoru o prawo do terytorium przy brzuchu i związanego z tym pożywienia.
Te dziwne stworzonka miały jednak też swoje zalety. Dzięki nim miała, gdzie oprzeć mordkę albo nawet i na czym się położyć. Właściwie gramolenie się na nich było jej główną formą rozrywki. Potem tylko pozostawało zadanie utrzymania się na tym niepewnym gruncie i niepozwolenia na zrzucenie się przez wierzgającego wierzchowca. Co prawda, gdy role się odwracały i to jej przypadała powinność pełnienia zaszczytnej funkcji podnóżka, sama z grymasem na pyszczku starała się odczołgać i uwolnić od ciężaru. Paskudne były te inne poduszki. Wolałaby mieć wielką istotę na wyłączność.
***
Powoli coraz lepiej i lepiej słyszała. Odgłosy zdawały się bliższe i ostrzejsze. Miała wrażenie, że, gdyby chciała, mogłaby je dotknąć, tak jak teraz dotykała boku wielkiej istoty.
W pewnym momencie usłyszała od strony rozmytej jasności poruszenie. Odgłos kroków w chrupkim śniegu nie pozostawiał złudzeń - ktoś lub coś się zbliżało. Truchło zapragnęła wykorzystać szansę na sprawdzenie swojej tezy - dźwięki przyjmują materialną formę wielkich puchatych cieni, których jedynym przeznaczeniem życiowym jest lizanie jej po głowie.
Z trudem wydostała się ze ścisku ciał. Przedostanie się przez braci nie było łatwym zadaniem, przypominało próbę przedarcia się przez wzburzone morskie fale. Nie żeby Truchło wiedziała, jak to jest.
Kiedy już straciła kontakt z futrem rodzeństwa, natychmiast owionął ją nieprzyjemny chłód. Musiała jak najszybciej doczołgać się do tego czegoś, co stojąc w wejściu rzucało na nią swój cień.
Biała łapa. To właśnie widziała przed swoimi oczami i to wyznaczyła na swój cel. Kiedy już miała ją uchwycić, ta odsunęła się. No nic, trzeba spróbować jeszcze raz. Przysunęła się bliżej, a łapa jak na złość znowu się oddaliła. Truchło z bojowym okrzykiem, którzy świadkowie opisaliby raczej jako cichy pisk, skoczyła na łapę, obejmując ją własnymi, małymi i wbijając w nią swoje pazurki. Właściciel uchwyconej kończyny stężał na uderzenie serca, a z jego gardła wydobyło się warknięcie.
Truchło poczuła, jak oddała się od bezpiecznego gruntu. Łapa unosiła ją w górę! Co teraz, co teraz? Wbiła głębiej pazury, co na moment zapobiegło zsuwaniu się. Ale łapa nie dawała za wygraną, osobnik zaczął nią nawet potrząsać. Po chwili dyndania Truchło upadła na tyłek, a z jej pyska wydobyło się westchnienie. Cień szybko się oddalił i kotka została sama, drżąc z zimna.
Co to miało być?
***
Wiele czasu minęło od incydentu z białą łapą. Całe kilkanaście dni! Teraz kotka była dwa razy starsza i dwa razy mądrzejsza niż wówczas, ponieważ wiedziała, że nie każdy osobnik będzie chętny na użyczenie jej własnej łapy do wspinaczki. Łapa Dalii w zupełności jej wystarczała. Niestety karmicielka nie pozwalała wchodzić sobie na brzuch. Ponoć "na świat miały przyjść nowe bombelki". Niech będzie, te nowe bombelki w końcu nie mogły okazać się takie złe.
Nie to jednak zajmowało teraz myśli Truchła. Kotka chciała zobaczyć świat, jako że jej dotychczasowy kończył się na żłobku - wnętrzu gęsto porośniętego krzewu kaliny. Wiele razy widziała, jak Dalia wychodziła przez szeroką szczelinę pomiędzy gałęziami. Jeśli wracała, musiało to oznaczać, że na zewnątrz nie czai się jakiś potwór z Mrocznej Puszczy rodem gotowy pożreć ją na samym starcie, a mimo to wśród wszystkich kotów, które ich co jakiś czas odwiedzały, by chociażby przynieść świeżo upolowaną piszczkę dla Dalii, czuła się nieswojo.
Jedna część gości spoglądała na nią i jej braci z głębokim współczuciem, jakby przydarzyła im się niewiadomo jaka krzywda. Druga ze słabo skrywaną niechęcią, jakby czemuś zawinili. Trzecia po prostu ich ignorowała. Ignorowała w pełnym tego słowa znaczeniu - unikając kontaktu wzrokowego, przemilczając pytania, odpowiedzi i komentarze, pospiesznie opuszczając żłobek, jakby wiedząc o czymś, co wymaga dyskrecji.
Dlatego też Truchło wolała siedzieć w ciszy przy próbie rozczytania ich wyrazów pyska. Coś było na rzeczy, ale co?
Wracając do świata żłobkowego i pozażłobkowego. Truchło chciała go w całości zobaczyć, nie będąc w tym samym czasie pod ostrzałem mnóstwa spojrzeń. Wybrała więc porę, kiedy wszyscy cicho pochrapywali, raz na jakiś czas słychać było hukanie sowy i ani jednego kociego głosu.
Tej samej nocy wprowadziła swój plan w życie. Wcześniej położyła się przy samym krańcu ich małego stadka, złożonego z Dalii i jej rodzeństwa, tak aby nikogo nie obudzić. Przeceniła jednak swoje umiejętności, szczególnie zważywszy na obecność wielkouchego Padliny.
– Gdzie idzies? – odezwał się w ciemności. Truchło niemal podskoczyła na jego głos.
– Ale obiecaj, ze nikomu nie powies – nie dokończyła, gdy jej przerwał.
– Ani mlu mlu.
– Wychoce na dwól.
Padlina wciągnął gwałtownie powietrze, jak gdyby ta wiadomość wielce go zadziwiła.
– Na dwól? No tak, pzecies pozostaje ci jesce tyle opcji poza dwolem.
– Skolo wies, to dlacego się pytas? – zapytała już nieco poirytowana Truchło. Nie mogliby pozostawić tej rozmowy na chwilę, gdy jej życie nie waży się na szali? Zaraz ktoś się przecież obudzi.
– A nie wiem, tak o – stwierdził, po czym z głośnym ziewnięciem ułożył się z powrotem do snu.
– Ani słowa – powiedziała Truchło i z westchnieniem opuściła żłobek.
Biały puch osadził się na koronie stojącej na środku topoli, z której co poniektórych gałęzi zwisały małe sopelki połyskującego lodu. Pobielały pnie drzew, wyznaczających granice obozu swoimi smętnie zwisającymi, nagimi gałęziami. Pobielał cały świat, mogłoby się zdawać pod wpływem bladego światła księżyca. Księżyca, który sprawiał, że po ziemii pełzały długie cienie, a śnieg mienił się przepięknie. Żadna ze zdobiących niebo gwiazd nie dorównywała jego blasku. Bez nich jednak ta atramentowa, bezkresna przestrzeń wydawałaby się pusta i pozbawiona uroku.
Gdy tak sobie myślała z głową zwróconą w górę, nie zauważyła zmierzającego z prawej kota. Zapiszczała, kiedy wielkie łapy o mały włos na nią nie nadepnęły – najwyraźniej jej futro dobrze wtopiło się w tło. Sylwetka odwróciła się i dopiero wtedy Truchło rozpoznała ten zapach. Biała łapa!
Kotka zastygła bez ruchu. Miała nadzieję, że jakimś cudem jej nie zauważy, mimo że przed chwilą prawie się o nią potknął.
– Co tu robisz? – zapytał ostro.
Truchło skuliła uszy. Chciała się zapaść pod ziemię.
– Mama zabronila nam s tobą rozmawiac.
– Mama? – Kocur podniósł brwi.
Truchło nie mogła pozbyć się wewnętrznego oburzenia. Mama, a kto inny niby? Inne kociaki mogą mówić na mamy mama, dlaczego ona niby nie może? Mimo to z jej pysk wydobył się tylko cichy, stłamszony przez strach o konsekwencje schwytania na gorącym uczynku, głos:
– Tak, mama Dalia. Powieciala, ze jestes zły kot.
<Ojcze Lukrecjo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz