BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 listopada 2022

Od Ryjówki

stare terytorium

    Odkąd Mysz i Rosa rozpoczęły wędrówkę na własną łapę, Ryjówka została sama w Norze. Córki posłuchały jej polecenia i nie wróciły do domu, który zamieszkiwały odkąd przyszły na świat. Nie wiedziała, co się z nimi dzieje, ale właśnie tak miało być, musiała skrócić więź utworzoną w ciągu tylu księżyców. Kotki na pewno sobie poradzą i będą wiodły szczęśliwe życie. Ryjówka przyłapała się jednak na tym, że w Norze było za cicho i za dużo miejsca. Wyrzuciła posłania należące do Rosy i Myszy, ale nie miała jak zapełnić pustej przestrzeni. Nora była teraz miejscem cichym i spokojnym. Nie zmieniła swoich nawyków i wciąż wybierała się na patrole, tylko o wiele krótsze. Czasami polowała, chociaż zauważyła, że szło jej to gorzej w porównaniu z ostatnimi księżycami. Może powinna przestać się oszukiwać, że starość nie była przeszkodą? 
    Spędziła w Norze kolejne kilka dni, wciągając się w rutynę. Odpoczywała, ciesząc się samotnością, która zawsze była jej drogim przyjacielem. Polowała i obserwowała. Czasami moczyła łapy w przyjemnie chłodnym strumieniu. Dni mijały jeden za drugim, czas zdawał się przyspieszyć. Nora była dobrym miejscem do życia. Mogła się tutaj zestarzeć. Stanowiła również najlepsze schronienie do wychowania kociąt i przeżycia kilkunastu księżyców w stabilizacji. Ale Ryjówka znudziła się, wciąż mając duszę podróżnika i zamierzała poszukać nowych wrażeń. Przekroczyła "próg" jeszcze nie wiedząc, czy wróci do Nory, czy zostawi ją kolejnemu kotu, który zrobi z niej swój dom. Powolnym, starczym krokiem ruszyła w tylko sobie znanym kierunku. 
    Las był dobrym miejscem do życia, pełnym zakamarków, zwierzyny, cienia rzucanego przez drzewa. Przeciskała się przez gęste krzewy i mijała znajome miejsca. Za jakiś czas będzie musiała odpocząć, ale odpychała tą myśl. W oddali powitały ją znajome widoki Siedliska Dwunożnych. Przyspieszyła, ale szybko tego pożałowała. Ból w łapach nieprzyjemnie dał o sobie znać. Syknęła pod nosem, zatrzymując się. Wbiła pazury w ziemię z rosnącej frustracji. Zamierzała się szybko uspokoić i ruszać dalej, teraz nie mogła robić sobie dłuższej przerwy. Nie miała żadnego celu podróży i jeszcze wtedy nie wiedziała, że ten sam ją odnajdzie. 
    Zmrużyła ślepia na widok czegoś metalowego i lśniącego na bliskim horyzoncie. Podeszła bliżej, przekrzywiając głowę z czujnością, pozwalając uwolnić się ciekawości. Następne, co pamięta, to nieprzyjemny zapach papki pieszczochów i zaciskająca się na jej przednich łapach pętla. Objęła ją zbyt mocno, żeby się mogła uwolnić. Dwunożny nadszedł szybko, musiał mieć w pobliżu obóz. Przeklinała to, że jej czujność nie odezwała się w porę, jakby była spóźniona. Pamiętała okropny zapach w metalowym pomieszczeniu, widok oddalającego się lasu, zanim nastała ciemność. 
    Syknęła, wściekła i rozczarowana. Znajdowała się w dziwnej metalowej klatce, położonej w samym środku legowiska Dwunożnych. Była ich trójka. Ten, który ją przyniósł nie miał żadnego futra na głowie, a jedyna sierść porastała pysk. Dwunożna nic nie miauczała, słuchając głośnych i nieprzyjemnych syknięć swojego partnera. Najmniejszym z Dwunożnych było kocię, zbyt ruchliwe i głośne, wyciągało swoje tłuste łapki w jej kierunku. Wysunęła pazury, cofając się o krok. Zjeżyła futro, wyraźnie zirytowana. Jeśli otworzy klatkę będzie miała okazję go podrapać. Nie rozumiała, dlaczego znalazła się w tym miejscu, ale cała sytuacja jej się nie podobała. Była mieszkańcem lasu, nie pieszczochem! Dwunożni złapali ją wbrew jej woli i tego pożałują! Nie powinni zadzierać z Ryjówką i zabierać jej to, co kochała najbardziej dla jakiś swoich chorych celów. W końcu po co im dziki kot? Myśleli, że zrobią z niej leniwego pieszczocha? Przestała analizować. Poruszyła ogonem zdradzając rosnące napięcie. Klatka była za mała, ograniczała ją i przeszkadzała w ucieczce. Właśnie, ucieczce! Będzie musiała coś wymyślić. Wątpiła, żeby Dwunożni pozwolili jej odejść. Ta sytuacja śmierdziała i była najgorszym koszmarem. 
    Dwunożni opuścili pomieszczenie, w którym ją zostawili. Ryjówka prychnęła pod nosem. Skuliła się, podwijając łapki pod siebie. Na ile mogła, na tyle obserwowała pomieszczenie. Znalazła się w samym sercu Siedliska. Widziała jedynie białe duże pudło, kilka mniejszych i dziwne światło dobiegające z okrągłego jabłka. Wokół unosiło się wiele woni, ale były obce i przyjmowała je niechętnie. Nie ruszała się ze swojego miejsca, napinając mięśnie, nie chowając pazurów i będąc gotową na wszystko. Zastrzygła uszami na dźwięk poruszenia. Czyżby było więcej Dwunożnych?
    — Cześć!
    Podniosła się na równe łapy jak poparzona, uderzając boleśnie głową w daszek klatki. Potarła łapą łebek, przysiadając i wbijając chłodne spojrzenie w przybyłą kocicę. Czarno-biała kotka o długiej puchatej sierści, wpatrywała się w nią lśniącymi z radośni ślepiami. Ryjówka skrzywiła się na takie przyjazne powitanie. Czy ta kotka była ślepa? Nie widziała w jakiej sytuacji znalazła się Ryjówka? Uważała niewolę za coś dobrego? W końcu była pieszczoszką, przyzwyczajoną do takiego więzienia! Splunęła obrzydzona. Nie mogła zrozumieć pieszczochów bardziej niż klanowych kotów. Droczyła się z nimi, wyzywała, pokazywała przed nimi swoją wyższość. Nieznajoma nie zraziła się jej lodowatym, wbijanym prosto w nią spojrzeniem, lecz jeszcze bardziej się przybliżyła. Usiadła, owijając ogon wokół łap w taki sposób, że wydawała się swobodna i wcale nieskrępowana okolicznościami. 
    — Ty musisz być moją nową przyjaciółką, ale super, będziemy się fajnie bawić. Pokaże ci wszystkie moje zabawki, moją miskę i będziesz mogła spać na moim posłaniu.
    — Czy ty upadłaś na głowę, lisie łajno? Czy urodziłaś się głupia? — syknęła, jeżąc sierść. — Tobie może się podobać bycie tłustym pieszczochem, ale nie mieszaj w to normalnych kotów! Myślisz, że podoba mi się tuuuutaj? — poruszyła głową wokół. — Śmierdzi, jest ciasno, nie ma żadnych drzew, żadnej zwierzyny, a czekaj, no tak, przecież jestem uwięziona w Siedlisku! Twoi Dwunożni mnie złapali, wronie strawy!
    Pieszczoszka zamrugała. 
    — Oh, pewnie jesteś głodna i samotna. Moi Domownicy wypuszczą cię jak tylko się przyzwyczaisz. Bo chodziło ci o Domowników, tak? Niezbyt rozumiem wasze dzikie słowa. Są naprawdę mili! Tylko bez sznurka nie pozwalają wychodzić do ogrodu. Ale się nie martw, przyzwyczaisz się. Myślę, że na początek- 
    — Zamknij się. — syknęła, mrużąc oczy z irytacji. Opanowała emocje. Daleko nie zajdzie syknięciami, skoro kotka i tak była za głupia, by zrozumieć powagę sytuacji. — Twoi Domownicy mnie porwali. Zabrali mi dom. 
    — Żeby ci dać nowy! To dla kocięcia Domowników, jesteś jego pieszczochem. 
    Pieszczochem. P i e s z c z o c h e m. To słowo uderzyło w nią mocno. Ryjówka podpełzła bliżej kotki, wpatrzona w nią gniewnie. Jej ogon poruszał się na boki. Rozumiałaby nazwanie wronią karmą, lisim łajnem, czy nawet borsuczym zadem, ale nic tak nie uwłaczało jak nazwanie samotnika pieszczochem. 
    — Ojej, wspomniałaś wcześniej o jakiś lisach. Tutaj ich nie ma, jesteś bezpieczna.
    — Pożałujesz tego. — mruknęła chłodno, odwracając się do niej tyłem i zakrywając wywinięte uszy przednimi łapami. Pieszczoszka próbowała jeszcze poruszać rozmowę, opowiadając jakie to ma cudowne życie i jacy jej Domownicy są kochani, że jedzenie jest świeże i dobre oraz powinna go spróbować. W końcu jednak usłyszała głos swojego Dwunożnego i popędziła w tamtym kierunku niemal błyskawicznie, zostawiając Ryjówkę samą w tym obcym, złym miejscu.

***

    Los z niej zakpił i to potężnie. Nie mogła jednak żałować opuszczenia Nory, bo to by oznaczało, że nie chciała wędrówki, a przecież to właśnie lubiła w życiu kota bez klanu, te ciągłe przemieszczanie i odkrywanie. Ceniła wolność i tęsknota za nią przyprawiała ją o ból głowy. Siedlisko Dwunożnych musiało być spore, bo rzadko tutaj przychodzili, chociaż dźwięki roznosiły się po wnętrzu i była pewna, że tutaj mieszkają. Czasami przychodziła Dwunożna i kręciła się po legowisku. Mały Dwunożny nie wpadał zbyt często, a jak już to darł się jej niemal do uszu i pragnął przytulić. Odpychała go syczeniem i wyraźnym oburzeniem. Gdy raz włożył łapkę do środka, podrapała go najmocniej jak potrafiła. Mały Dwunożny wpadł w histerię, rzucając się po ziemi i trzymając za zranioną łapkę, a Dwunożna klęczała przy nim i płakała równie mocno. Ryjówka zamrugała zaskoczona. Była zniesmaczona takim zachowaniem i nawet późniejszy krzyk Dwunożnego nie wyrwał jej z poczucia, że nie boi się tych istot. Były głupie i słabe, nawet żałosne. Ryjówka odpowiadała twardym spojrzeniem, nigdy się nie cofając. Dwunożny samiec przychodził najczęściej, wymieniał wodę i podtykał jej pod nos coś śmierdzącego i mokrego. Nie potrafiła tego ruszyć, brzydząc się samym widokiem i pewnie równie okropnym smakiem. Piła jedynie wodę, a gdy Dwunożny podczas tej czynności próbował ją pogłaskał, obrywał potężnie pazurami z towarzyszącym temu wściekłym syczeniem szylkretki. 
    Przychodziła również ona. Zawsze uśmiechnięta i gotowa do rozmowy, chociaż widziała niechęć u Ryjówki. Opowiadała jej dużo o swoim życiu i stąd samotniczka dowiedziała się, że czarno-biała przyjechała z innego Siedliska Dwunożnych, siedząc w środku Potwora. Mknęła po Drodze Grzmotu, aż Potwór zatrzymał się tutaj i została przekazana młodej wtedy parze Dwunożnych. Żyła z nimi wiele sezonów i była niewiele młodsza od Ryjówki. Później urodziło się im kocię i jej Domownicy zapragnęli powiększyć swoją zwierzęcą rodzinkę. Czarno-biała opowiedziała jej o nieznośnym psie Dwunożnych z Legowiska obok i o ciepłych nocach przy złapanym ogniu (kominku). Ryjówka z początku nie poświęcała jej wiele uwagi, ale znudzona ciągłym leżeniem, zaczęła po prostu słuchać i dopowiadać coś wrednie. Pieszczoszka nigdy nie odbijała piłeczki, nadal ją odwiedzając i wreszcie zapytała o życie w lesie. Ryjówka podzieliła się historią o klanach, swobodzie i niezależności, oraz w skrócie o swoich dokonaniach. Pieszczoszka także miała kocięta, ale zostały oddane do innych Legowisk i rzadko je widywała. Mówiła, że tęskni za całą trójką i szczerze je kochała. Ryjówka nie potrafiła tego zrozumieć. Kochała je dlatego, że je urodziła i wychowała? Co w ogóle oznaczało pojęcie miłości i jak można ją było odróżnić? Czy było równie dziwne jak przyjaźń, niby wierna i trwała, ale taka nieopłacalna zdaniem szylkretki?  Więc skończyła opowiadać o sobie i czekała na wyjaśnienie takich drobiazgów, przyjmując je z początku znużona, potem coraz bardziej zaciekawiona. 
    Ponieważ nie mogła jeść papki, dostawała słabej jakości mięso, ale zawsze było to lepsze. Poza tym była przyzwyczajona do małej ilości i nie przeszkadzało jej to specjalnie. Mijały kolejne dni i nic się nie zmieniało. Mały Dwunożny przestał się do niej zbliżać, bojąc się kolejnych zadrapań. Dwunożna nawet nie podejmowała prób, więc cały obowiązek utrzymania spoczywał na Dwunożnym. On się jej nie bał, tak jak ona nie czuła strachu w stosunku do niego. Nie dawała się pogłaskach i jadła dopiero wtedy, gdy naprawdę była głodna. Jedynie wodę piła, nie chciała być zbyt osłabiona, na pewno nie w tym wieku. Więc była zdziwiona, gdy łaciata pieszczoszka przyniosła jej mysz. Szare, martwe stworzonko. Pachniała inaczej niż te z lasu, ale gdy pieszczoszka wcisnęła ją ledwo przez pręty, Ryjówka przybliżyła ją do siebie i zachwyciła smakiem. Może nie był to znajomy smak ani woń, ale liczyło się to, że przynajmniej posiłek był porządny dla dzikiego mieszkańca. 
    — Ukradłaś ją? 
    — Nie, głuptasie, złapałam. Czasami mój Domownik daje mi wejść do takiego ciemnego legowiska i tam jest ich mnóstwo. Chcesz, to ci pokaże, jak tylko cię wypuszczą. 
    Ryjówka uśmiechnęła się szyderczo. Jej wyjście z klatki nie miało nastąpić tak szybko.
    Minęły dwa może trzy księżyce. Miała teraz większą klatkę. Nie wiedziała, co dzieje się w lesie ani jak szybko się stąd wydostanie. Nie traciła jednak nadziei na swój powrót do upragnionej wolności. Wszystko toczyło się wciąż rutyno i jedyną miłą odskocznią były rozmowy z czarno-białą kotką. Gdy przestały rozmawiać o swojej przeszłości (choć Ryjówka odpowiadała zdawkowo i nigdy o przykrych momentach jak dzieciństwo, strata Myszka, czy odejście córek) i porównywały życie w Siedlisku do tego w mieście, coraz bardziej czarno-biała zarażała ją swoją swobodą. Ryjówka miała jednak wrażenie, że ich relacja rozwinęła się w ten sposób, bo nie miała większego wyboru. Musiała siedzieć w zamknięciu, pozbawiona innego towarzystwa niż czarno-białej pieszczoszki. 
    — Więc nie lubicie pieszczochów, bo mamy Domowników i jesteśmy od nich uzależnieni? Oj, to gruba sprawa. My siebie wolimy określać ich przyjaciółmi. Poza tym naprawdę dobrze karmią. 
    — Nigdy nie jadłaś myszy?
    — Szczerze, to zawsze mi je zabierali. — pieszczoszka zaśmiała się. — Jakoś im się nie podobały podarunki na posłaniu! 
    Zanim się zorientowała upłynął kolejny księżyc i po raz pierwszy została wypuszczona z klatki, lecz w zamkniętym legowisku. Czarno-biała dziękowała Dwunożnym ocieraniami, jakby zrobili najwspanialszą rzecz na świecie a nie swój obowiązek. Ryjówka wywróciła oczami. 
    Wciąż nie integrowała się z Dwunożnymi, nie pozwoliła im zapinać na sobie tej dziwnej liny ani karmić. Odkryła, że z tego pomieszczenia jest widok na ogród. Daleko widziała las, piękny i dostojny w całej swojej odsłonie. Odtąd spędzała dni przy oknie, obserwując go i czekając na odpowiedni moment. Czarno-biała towarzyszyła jej, spragniona towarzystwa. O ile Ryjówka lubiła być samotna, tak kotka nie przepadała za brakiem znajomości. Dlatego tak dużo czasu spędzała ze swoimi Domownikami. Czas mijał, niewiele się zmieniało. Sądziła, że jeśli będzie miła dla Dwunożnych to mogliby dać jej większą swobodę jak czarno-białej, ale to trwałoby za długo i byłoby brakiem honoru. Z czasem musiała wrócić do jedzenia mięsa od Nich, gdyż kotka nie miała możliwości ciągle przynosić smacznych, pulchnych myszek. 
    — Gdy tak patrzę na ten twój las, to wydaje się przerażający. 
    Ryjówka spojrzała na nią spode łba.
    — Dlaczego tak uważasz?
    — Mówiłaś o lisach, borsukach, dziwnych klanach i trudnych warunkach przetrwania. Tutaj jedynym zmartwieniem jest to, kiedy Domownicy wrócą od swoich zajęć poza Domem. 
    — Nazywasz to miejsce domem?
    — Tak, nie znam innego i naprawdę lubię tutaj żyć. — odwróciła wzrok, nie patrząc na Ryjówkę. — Kiedyś bym cię przekonywała, żebyś tutaj została, ale tęsknisz. Znam to. Tęskniłam za mamą. Teraz już nawet nie pamiętam jak wyglądała. 
    Ryjówka drgnęła. Nie wyobrażała sobie zapomnieć o istnieniu lasu. Miałaby zrezygnować z bycia samotnikiem? Nigdy! 
    — Ja nie miałam dobrych kontaktów z moją matką. 
    — Ale ona cię pewnie kochała. Jesteś niezwykła, Ryjówko!
    Ryjówka parsknęła. 
    — Ona mnie nienawidziła. Z wzajemnością. — zaczęła dłubać pazurem w kawałku drewna. — Zabiłam ją. I nie żałuje. 
    Czarno-biała zachłysnęła się powietrzem. Ryjówka spojrzała pewnie w jej zaskoczone ślepia. Ale nie czuła od niej strachu. Przynajmniej jakaś nowość od tego wiecznego optymizmu. 
    — Mam pewien pomysł, ale będzie ryzykowny. — westchnęła czarno-biała. 
    — Ryzyko to moje drugie imię. Wszystko byle uciec z tego lisiego łajna. 

***

    Plan wydawał się prosty, ale jego realizacja trochę się przeciągnęła. Musiały zaczekać na odpowiedni moment. Czarno-biała była pewna planu, który wymyśliła i zachwycała się nim na każdym kroku, opowiadając nawet sąsiednim kotom, gdy wychodziła na zewnątrz na linie. Ryjówka obserwowała ją wtedy z okna. Pomyśleć, że to, gdzie się przyszło na świat mogło zdecydować o tak wielu rzeczach. Oczywiście można było kształtować swoją ścieżkę, ale wciąż gdzieś z tyłu głowy miało się przeszłość, często wbijającą pazury najmocniej i najtrudniej było się od nich wyrwać. Gdyby nie urodziła się w miocie Melodyjki i Słonika, jakim byłaby kotem? Takim jak pieszczoszka? Miejskim łobuzem? Klanowym kotem? Ryjówka ułożyła sobie dobre życie, pełne wyzwań i przygód, takie wymarzone przez wielu samotników. Sama myśl wywołała iskierki zadowolenia w jej brązowych ślepiach. 
    — Jesteś gotowa? 
    Odwróciła pyszczek ku koleżance i skinęła głową znacząco. Tak, była gotowa.
    Gdy tylko Dwunożna wyszła do ogrodu, a Dwunożny opuścił Siedlisko, czarno-biała miała okazję przyprowadzić do Ryjówki małego Dwunożnego. Już sama jego zbyt słodka woń odstraszała szylkretkę, ale trzymała negatywne emocje głęboko. Mały Dwunożny nadal się jej bał, ale w towarzystwie swojej kotki wydawał się pewniejszy. Ocierała się o jego łapy, mruczała czule, świadoma wzroku Ryjówki i swojej ważnej roli w tym zadaniu. Wreszcie wskoczyła na krzesło, potem stół i znalazła się przy oknie, drapiąc w nie pośpiesznie łapkami. Ryjówka westchnęła, zrobiła to samo i zerknęła wielkimi, brązowymi oczami na kocię. Plan może nie był idealny, ale mógł się udać o ile będą szybkie. Mały Dwunożny zaśmiał się wesoło i otworzył okno, wpuszczając do środka chłodne powietrze. Ryjówka otworzyła szerzej ślepia z satysfakcji. 
    — Nie wiem czy jestem gotowa na pożegnanie, Ryjówko. 
    Ryjówka wiedziała, że nie ma czasu na dłuższe wdawanie się w rozmowę z czarno-białą koleżanką. Żadna jej relacja nie trwała długo, więc i ta się zakończy. Pieszczoszka może nie była gotowa na pożegnanie, ale Ryjówka tak. 
    — Wpadnij kiedyś na prawdziwe pożywienie, Teresko. — odpowiedziała, używając imienia swojej koleżanki i zniknęła szybko w ogrodzie, wpadając w gęstą roślinność. Tereska obserwowała jak zbliża się do wyjścia, żeby ostatecznie przecisnąć się przez dziurę w płocie i zniknąć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz