Wizja Czajkowej Łapy powoli zaczęła się rozmywać, pokrywając się coraz większą ilością słonych łez. Czuła, jakby korzenie wydrapały dziury w jej żołądku, przebijając się do płuc, ściskając serce. Hiacyntowe uczucie podeszły jej do gardła i wydały plony w postaci zduszonego, rozdzierającego wrzasku. Parę nędznych wróbli poderwało się do lotu z pobliskich martwych krzewów, słysząc żałosny jęk młodej kotki. Szylkretowa sylwetka upadła na ziemię, chowając pysk w łapach nękanych dreszczami. Śnieg otulił jej drżące ciało, wpinając się w sierść, ochładzając skórę. Nie potrafiła się ruszyć. Nie potrafiła uciekać od miejsca zbrodni.
- Czajka - jej imię padło z ust siostry. Tortie czuła na sobie jej ponaglający wzrok. Zdenerwowany, niecierpliwy. Zaczerwienione od płaczu ślipię łypnęło na calico znad śniegu. Widziało ślady po łzach, niedbale starte z policzka. Jak mogła być tak spokojna? Jak mogła stać na pewnych łapach, gdy dopiero co zobaczyły morderstwo? Wykonywanie przez nikogo innego, a kogoś, kto miał być dla nich wzorem. Świętym symbolem wszystkiego, co dobre, bezpieczne. Ten czyn zdarł z białego wyidealizowany obraz wspaniałego opiekuna. Jak mógł... jak mógł coś takiego zrobić? Jak mógł je tak porzucić?! Jak śmiał zabrać im coś, czego wciąż tak bardzo potrzebowały?! Był jednym z nielicznych... nie - jedynym, który był pewnikiem w ich życiu. Ostoją, spokojem, schronieniem, do którego zawsze mogły zwrócić się o pomoc, radę. A teraz? Roztrzaskał to wszystko jednym, okropnym czynem. Wybuchający gniew całkowicie przyćmił strach czy smutek. Ostro zaciśnięte szczęki, wysunięte pazury, para buchająca z nosa. Furia zalała jej wnętrzności, roziskrzyła piersi, zwęziła źrenice. Rozżarzony Płomień miał rację. Zajęcza Gwiazda to zdrajca. Nierudy, plugawy zdrajca.
- Czajka, musimy iść - rozkazała Różana Łapa, pomagając Czajkowej Łapie podnieść się z śniegu. Ruszyły. Tętent łap rozbrzmiał na pokrytej śniegiem ziemi. Tak jak wcześniej Zajęcza Gwiazda, jego siostrzenice zacierały za sobą ślady. Nikt nie mógł wiedzieć, że tu były.
***
Patrzyła tępo na skałę zwieńczającą obóz Klanu Burzy. Biała sylwetka jaśniała w wschodzącym słońcu, podczas gdy reszta obozu wciąż była spowita w sennym cieniu. Wronie wrzaski rozległy się gdzieś na niebie, a ich czarne skrzydła przecięły chwilowo promienie złotego kręgu. Zielone ślepia błysnęły groźnie, na co Czajka zmrużyła powieki. Nie przyznał się. Gdy przyniesiono cielsko do obozu, Zajęcza Gwiazda wysłał patrole w miejsce, gdzie został znaleziony. Zachowywał się, jakby o niczym nie wiedział. Nie potrafiła na niego patrzeć tak samo po tym.
Obrzydzał ją. Bała się go. Nie potrafiła mu drugi raz zaufać.
A zarazem czuła dziwnego rodzaju podziw do kocura. Kamienna twarz, zwodnicze spojrzenia. Znała prawdę, a jednak biały wydawał się tak przekonywujący, że byłaby skora mu uwierzyć. W pewnym sensie... w pewnym sensie zazdrościła mu tej umiejętności. Gdyby tak potrafiła, o ile życie byłoby łatwiejsze...
Wypatrzyła w tłumie Różaną Łapę. Ukryta pod cienistym kocem podeszła cicho, siadając niedaleko kotki. Jedno pytanie ciążyło jej na grzbiecie odkąd dotarły do obozu tamtego dnia.
- Myślisz, że wie? - zapytała cicho, uciekając wzorkiem w bok. Jeśli jego oblicze potrafiło być tak zwodnicze... to co jeśli czekał na odpowiedni moment, by wbić im pazur w plecy?
< Róża? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz