Beztrosko wpatrywał się w rosnący przed nim kwiatek. Ze smutkiem spostrzegł, iż przez nadmiar słońca roślinka wysychała i powoli umierała. Gdyby mógł, to sam przyniósł by wodę i pochlapał ją, aby ta powróciła do życia. Było to jednak niemożliwe z dwóch powodów. Po pierwsze ciecz wyparowała by po drodze, a po drugie to nawet nie może opuścić obozu i poszukać jakiegoś źródła tego cennego płynu.
Pochłonięty rozmyśleniami nie spostrzegł mijającej go kotki. Mroźny Oddech jak zwykle szła dumnym krokiem, z wyższością spoglądając na każdego, kto stanął na jej drodze. Gdy przeszła obok niego wymamrotała coś o głupich bachorach, po czym poszła kawałek dalej. Bluszczyk podniósł na nią wzrok. Ponieważ wciąż była blisko, to wstał i wykonał parę kroków w tył, kryjąc się wśród krzaków. Chwila spokoju by mu nie zaszkodziła, toteż obserwował wojowniczkę, czekając, aż ulotni się z jego otoczenia. Ta niespodziewanie zatrzymała się niedaleko, zaczepiając niewielkiego kocura o kremowym futrze.
- Pamiętaj, że ja wciąż wiem o wszystkim – wyszeptała w jego stronę, uśmiechając się złośliwie. Bluszczyk nastawił uszy, po czym skulił się, aby na pewno pozostać niezauważalnym. Bycie wścibskim nie było w jego naturze, toteż chciał zniknąć z tego miejsca jak najprędzej. Gdyby jednak teraz się ruszył, z pewnością słychać byłoby szelest liści, a on dostał by bure za wciskanie nosa w nieswoje sprawy. Van naprawdę nie chciał tu być. Znalazł się w złym miejscu, o złym czasie. .
Spojrzał na dwóch dorosłych osobników. Biała posyłała towarzyszowi pogardliwe spojrzenie. Liliowy liczył, że sobie po prostu pójdą, zanim przypadkiem on nie stanie się posiadaczem jakiejś niechcianej wiedzy o czyiś sekretach.
Starszy kocur, którego kojarzył i znał przez to, iż kilka razy odwiedzał żłobek, zdawał się ignorować Mroźny Oddech. Po prostu stał w miejscu, nie dając się sprowokować.
- Bawisz się w głuchego, czy w nie mowę? – prychnęła, widząc, że jej działanie nie przynoszą żadnych skutków. Dla podkreślenia swojej złości podniosła łapę i uderzyła nią w ziemię.
- W nic się nie bawię! Powiedziałem ci raz, że nie wiem, kto jest ich ojcem, ale to na pewno nie ja!
- Tak, tak. Udawaj głupiego, ale wiedz, że jeśli przyjdzie odpowiednia pora, to każdy będzie wiedział, że jesteś ojcem bachorów Jemioły – warknęła ostrzegawczo, po czym trąciła go ogonem i odeszła.
Bluszczyka w tym momencie totalnie sparaliżowało. Czyżby się przesłyszał? Nie no, to nie miałoby przecież sensu. Wszyscy mówili, że jego matka zaszła w ciążę przed przybyciem do klanu. Ponownie podniósł wzrok na stojącego nieopodal kocura. Przypomniał sobie jego imię.
Mysi Krok.
Kiedy ten poszedł w przeciwnym kierunku, liliowy zerwał się z miejsca i wyszedł z ukrycia. O ile zazwyczaj był spokojny, tak teraz poczuł dziwny dreszcz na ciele. Kremowy bywał u nich czasami, co by mogło poniekąd potwierdzić rację słów białej kotki. Kocurek doszedł do wniosku, że skoro póki co i tak jest jeszcze kociakiem, to może spróbować rozwikłać tę sprawę. Wpatrywał się w Myszka tak długo, dopóki ten nie przystanął samotnie na uboczu.
Bluszczyk odważył się do niego podejść, zachowując jak zwykle spokojny wyraz pyska.
- Dzień Dobry, Mysi Kroku! – zagadnął z uśmiechem. Z bliska starał się wyłapać jak największą ilość podobieństwa między sobą, a dorosłym.
- Oh, witaj Bluszczyku. Jak ci minął dzień? – zapytał łagodnie.
Van starał się nie wpatrywać w niego zbyt natarczywie. Byłoby to niemiłe, a i mogłoby to za wiele zdradzić. Nie powinien usłyszeć ich rozmowy, bo teraz będzie o tym za dużo myślał.
- Jest zbyt gorąco, przez co roślinki umierają – przyznał z żalem. – Poza tym, mam się dobrze. A czy u ciebie jest wszystko w porządku? – spytał. Żałował, że kremowy nie może po prostu mu powiedzieć, czy jest jego ojcem. Bluszcz nie mógł o to zapytać, nie wypadało.
- To prawda, słońce bywa uciążliwe, ale na szczęście żyjemy w lesie i mamy dużo drzew do skrycia.
- Mroźny Oddech coś często cię zaczepia… - wypalił nagle liliowy, dopiero pod koniec gryząc się w język. No cóż, ciekawość brała nad nim w tym momencie górę. To naprawdę nie było u niego normalne.
- Co proszę? – zdziwił się wojownik.
- No… wydaję się być dla ciebie bardziej niemiła, niż dla innych – oświadczył, starając się naprostować swój tok myślenia.
- Mroźny Oddech jest jaka jest, lepiej jej unikać, bo bywa bardzo… irytująca – odparł.
- To akurat da się zauważyć – przyznał mu rację. Zapadła między nimi nerwowa cisza, gdyż liliowy totalnie nie wiedział, jak wyciągnąć z kremowego prawdę. - W sumie jeszcze niedawno miała kociaki, może przez to jest taka nerwowa? Ty chyba nigdy kociaków nie miałeś, bo jesteś bardzo spokojny - stwierdził.
Pochłonięty rozmyśleniami nie spostrzegł mijającej go kotki. Mroźny Oddech jak zwykle szła dumnym krokiem, z wyższością spoglądając na każdego, kto stanął na jej drodze. Gdy przeszła obok niego wymamrotała coś o głupich bachorach, po czym poszła kawałek dalej. Bluszczyk podniósł na nią wzrok. Ponieważ wciąż była blisko, to wstał i wykonał parę kroków w tył, kryjąc się wśród krzaków. Chwila spokoju by mu nie zaszkodziła, toteż obserwował wojowniczkę, czekając, aż ulotni się z jego otoczenia. Ta niespodziewanie zatrzymała się niedaleko, zaczepiając niewielkiego kocura o kremowym futrze.
- Pamiętaj, że ja wciąż wiem o wszystkim – wyszeptała w jego stronę, uśmiechając się złośliwie. Bluszczyk nastawił uszy, po czym skulił się, aby na pewno pozostać niezauważalnym. Bycie wścibskim nie było w jego naturze, toteż chciał zniknąć z tego miejsca jak najprędzej. Gdyby jednak teraz się ruszył, z pewnością słychać byłoby szelest liści, a on dostał by bure za wciskanie nosa w nieswoje sprawy. Van naprawdę nie chciał tu być. Znalazł się w złym miejscu, o złym czasie. .
Spojrzał na dwóch dorosłych osobników. Biała posyłała towarzyszowi pogardliwe spojrzenie. Liliowy liczył, że sobie po prostu pójdą, zanim przypadkiem on nie stanie się posiadaczem jakiejś niechcianej wiedzy o czyiś sekretach.
Starszy kocur, którego kojarzył i znał przez to, iż kilka razy odwiedzał żłobek, zdawał się ignorować Mroźny Oddech. Po prostu stał w miejscu, nie dając się sprowokować.
- Bawisz się w głuchego, czy w nie mowę? – prychnęła, widząc, że jej działanie nie przynoszą żadnych skutków. Dla podkreślenia swojej złości podniosła łapę i uderzyła nią w ziemię.
- W nic się nie bawię! Powiedziałem ci raz, że nie wiem, kto jest ich ojcem, ale to na pewno nie ja!
- Tak, tak. Udawaj głupiego, ale wiedz, że jeśli przyjdzie odpowiednia pora, to każdy będzie wiedział, że jesteś ojcem bachorów Jemioły – warknęła ostrzegawczo, po czym trąciła go ogonem i odeszła.
Bluszczyka w tym momencie totalnie sparaliżowało. Czyżby się przesłyszał? Nie no, to nie miałoby przecież sensu. Wszyscy mówili, że jego matka zaszła w ciążę przed przybyciem do klanu. Ponownie podniósł wzrok na stojącego nieopodal kocura. Przypomniał sobie jego imię.
Mysi Krok.
Kiedy ten poszedł w przeciwnym kierunku, liliowy zerwał się z miejsca i wyszedł z ukrycia. O ile zazwyczaj był spokojny, tak teraz poczuł dziwny dreszcz na ciele. Kremowy bywał u nich czasami, co by mogło poniekąd potwierdzić rację słów białej kotki. Kocurek doszedł do wniosku, że skoro póki co i tak jest jeszcze kociakiem, to może spróbować rozwikłać tę sprawę. Wpatrywał się w Myszka tak długo, dopóki ten nie przystanął samotnie na uboczu.
Bluszczyk odważył się do niego podejść, zachowując jak zwykle spokojny wyraz pyska.
- Dzień Dobry, Mysi Kroku! – zagadnął z uśmiechem. Z bliska starał się wyłapać jak największą ilość podobieństwa między sobą, a dorosłym.
- Oh, witaj Bluszczyku. Jak ci minął dzień? – zapytał łagodnie.
Van starał się nie wpatrywać w niego zbyt natarczywie. Byłoby to niemiłe, a i mogłoby to za wiele zdradzić. Nie powinien usłyszeć ich rozmowy, bo teraz będzie o tym za dużo myślał.
- Jest zbyt gorąco, przez co roślinki umierają – przyznał z żalem. – Poza tym, mam się dobrze. A czy u ciebie jest wszystko w porządku? – spytał. Żałował, że kremowy nie może po prostu mu powiedzieć, czy jest jego ojcem. Bluszcz nie mógł o to zapytać, nie wypadało.
- To prawda, słońce bywa uciążliwe, ale na szczęście żyjemy w lesie i mamy dużo drzew do skrycia.
- Mroźny Oddech coś często cię zaczepia… - wypalił nagle liliowy, dopiero pod koniec gryząc się w język. No cóż, ciekawość brała nad nim w tym momencie górę. To naprawdę nie było u niego normalne.
- Co proszę? – zdziwił się wojownik.
- No… wydaję się być dla ciebie bardziej niemiła, niż dla innych – oświadczył, starając się naprostować swój tok myślenia.
- Mroźny Oddech jest jaka jest, lepiej jej unikać, bo bywa bardzo… irytująca – odparł.
- To akurat da się zauważyć – przyznał mu rację. Zapadła między nimi nerwowa cisza, gdyż liliowy totalnie nie wiedział, jak wyciągnąć z kremowego prawdę. - W sumie jeszcze niedawno miała kociaki, może przez to jest taka nerwowa? Ty chyba nigdy kociaków nie miałeś, bo jesteś bardzo spokojny - stwierdził.
<Mysi Kroku?>
wow piękna końcówka xd
OdpowiedzUsuń