— Meeelodyjna Łapo, wstajemy! Nadchodzi kolejny cudowny dzień sprzątania mchu! — Kotkę zbudził donośny krzyk jej brata, najwyraźniej przeszczęśliwego z tego, że znalazł czuły punkt idealny do podnoszenia jej ciśnienia.
Na ten dźwięk uczennica o mało co nie podskoczyła z sykiem, instynktownie pusząc futro. Zmierzyła Storczykową Łapę wściekłym spojrzeniem zaspanych, ale i groźnie łypiących oczu. Nie dość, że ją obudził, to jeszcze w taki sposób! Liliowa może i nie należała dla tych, którzy uważają sen za ważny i wręcz go uwielbiają, ale na pewno wolała go stokroć od samej myśli o tym, że dziś, gdy pozostali terminatorzy wyruszą w teren na swoje treningi, ona kolejny już dzień spędzi sprzątając ten przeklęty mech i nie ucząc się absolutnie niczego.
— Wal się — parsknęła do białego, jednakże wstała i bardzo niechętnym, powolnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z legowiska. Po wyjściu jednak nie skręciła w stronę legowiska wojowników, a szła dalej ku środku obozu. Zanim zanurzy się w tym obrzydliwym poroście na kilka godzin, chciała chociaż coś zjeść i się umyć.
Jak miała to już w zwyczaju, przedłużała posiłek i toaletę tak bardzo, jak tylko bardzo się dało. Wiedziała, że to nie ukróci jej pracy, a wręcz przeciwnie, tylko ją przedłuży, ale jednak za każdym razem kotka nabierała cichych nadziei, że tym razem tak nie będzie i to przeciąganie jej przysłuży. No cóż, i tym razem raczej nic jej to nie dało.
Gdy w końcu skończyła, ruszyła cała naburmuszona do legowiska wojowników, by rozpocząć robotę. W środku nie zostało już wielu osobników. Żaden z nich też się nią nie zainteresował, byli już przyzwyczajeni do widoku z rana mordki pyskatej uczennicy. To znaczy… prawie żaden.
— Hej, Melodyjna Łapo! — przywitał się Tańcząca Zorza, jak zawsze ociekającym radością głosem. — Jak tam ci idzie z mchem? — zapytał, widocznie próbując być życzliwym.
Szylkretka spojrzała nań z zaskoczeniem. Trochę czasu minęło, odkąd zamienili ze sobą jakieś słowa. Była jednak tak zirytowana, że nie zwróciła uwagi na jego przyjacielski i szczery ton głosu, a od razu potraktowała jego słowa za atak w jej stronę.
— Chcesz się ze mnie naśmiewać za to, że nie mogę ćwiczyć? — mruknęła, mrużąc żółte ślepia. W momentach złości cały świat był dla niej wrogiem, a ona tą malutką, skrzywdzoną, przez nikogo niezrozumianą koteczką.
— Oczywiście, że nie! Chciałem zaproponować pomoc, a potem mogę ci chwilę opowiedzieć o, no nie wiem, sposobie łapania królików? — wyjaśnił wojownik, a na jego pyszczku zakwitł uśmiech.
Uczennica zastygła w bezruchu z otulającego ją zaskoczenia. Pierwszy raz ktoś inny niż Słonik zaproponował jej pomoc z tym żałosnym mchem! Ale… on tak na serio? Kotka jeszcze raz zmierzyła burego wzrokiem, jakby chcąc wejrzeć mu w głąb duszy i upewnić się, że to nie żadna próba wyśmiania jej podstępem. Chociaż, z drugiej strony, Tańcząca Zorza raczej nie był kotem, który chciałby sprawić jej przykrość, zwłaszcza w taki sposób.
— Och, jasne… przepraszam — bąknęła Melodyjna Łapa, która otrząsnęła się już i poczuła jedynie zawstydzenie swoją wcześniejszą postawą. — Byłabym… wdzięczna za pomoc. — W myślach zdążyła jednak srogo nakrzyczeć na samą siebie. Już nie pierwszy raz czuła się przy nim tak… dziwnie.
Wojownik zamruczał i wstał, podchodząc do niej.
— To co, od którego zaczynamy? — zapytał, obejmując wzrokiem całe legowisko.
— Zawsze idę od wejścia w głąb — oznajmiła, siadając przy najbardziej wysuniętym ku zewnątrz posłaniu i unikając spojrzenia zielonych oczu.
Ugh, legowisko było całe w długich kłakach. Bez słowa więc zabrała się za jego oczyszczanie… i dopiero teraz sobie uświadomiła, że nie wzięła świeżego mchu.
— No to jak mógłbym pomóc?
— Możesz pójść do medyków po trochę mchu — mruknęła, przedzierając pazurami gniazdo i wyciągając kolejne, obrzydliwe włosy.
— Jasne! — miauknął przyjaźnie bury, oddalając się w kierunku leża medyków.
Kotka nerwowo obejrzała się za nim, a potem siłą zmusiła ciało do powrotu do żmudnej roboty.
Gdy Tańcząca Zorza wrócił, udało się jej już skończyć.
Pospiesznie chwyciła trochę rośliny z przyniesionej sterty i wyścielała nią posłanie, wymieniając przy okazji zużyty mech.
Kiedy już skończyła, przeszła do kolejnego legowiska, ukradkiem rzucając towarzyszowi nerwowe spojrzenia. Zrobiło się cicho. Za cicho.
— To... możesz mi opowiedzieć o tej technice na łapanie królików? — spytała Melodyjna Łapa. W tym momencie nie interesowało ją to jakoś specjalnie, ale po prostu chciała przerwać niezręczne poczucie pustki.
<Tańcu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz