- Właściwie… Chciałam… Muszę porozmawiać z moją rodziną – kocica spuściła głowę. Tylko żeby Turkawka tego nie odebrała jako zdradę. – Muszę im wytłumaczyć, co się stało i, że ze mną jest wszystko okej – Turkawkie Skrzydło westchnęła oceniając sytuację.
- No tak… to przecież twoja rodzina – medyczka wydawała się jednak trochę zadowolona, że ominęły temat jej rodziców, podczas gdy Cętka planowała już kolejne wyjście do gniazd dwunożnych w poszukiwaniu zaginionej matki i ojca przyjaciółki.- Przy tamtym gnieździe dwunożnych jest dużo kocimiętki. Jeśli będziesz chciała poznasz też moją matkę, zna się na lekach. O, może wymienicie się jakimiś doświadczeniami? – zapytała lekko się uśmiechając.
- Eeee… nie dzięki, na razie wolę wam nie przeszkadzać – mruknęła za pewne starając się brzmieć uprzejmie i nie urazić rozmówczyni. Cętkowany Liść skrzywiła się lekko.
- Jak chcesz, ale możesz skorzystać z naszych zapasów. Jesteśmy tu przecież również dla kocimiętki – powiedziała i zakopując zdobycz ruszyła przez Siedlisko Owiec. Mimo wszystko trochę stresowało ją spotkanie z rodziną. Za pewne będą domagali się wytłumaczenia gdzie była przez ten czas, ale myśl o Żwirku, jej starszym bracie poprawiała jej humor. Ciekawe jak teraz wygląda… i czy się w ogóle martwił. Wojowniczka przesadziła łąkę kilkoma susami przypominając sobie jak jako mała, gruba pieszczoszka starała się ją przebyć. Teraz to była pestka. Cętkowana wyhamowała przypominając sobie o przyjaciółce. Wiatr przestał mierzwić jej futro dlatego też gdy się zatrzymała od razu poczuła jak uderza w nią fala gorąca pochodząca od słońca. Uśmiechnęła się szeroko do uzdrowicielki popędzając ją ogonem. Teraz nie liczyło się, że Turkawie Skrzydło utyka na jedną łapę i nie może tak szybko biec. Najważniejsze było spotkanie z rodziną. Nagle ogarnęła ją ogromna tęsknota przez, którą chciało jej się zwyczajnie płakać. Przez te wszystkie Wschody Słońca ukrywała te uczucie, należała przecież do klanu Wilka i nie powinna rozmawiać z domowymi kotami, ale coś co ją łączyło z przeszłością zdecydowanie nie chciało zapomnieć. Czekoladowa widząc stan koleżanki przyspieszyła tempa, a kiedy z oczu tamtej zaczęły lecieć łzy szczęścia pomachała ogonem na znak żeby na nią nie czekała i za chwilę dołączy. Cętkowany Liść pokiwała głową i puściła się cwałem w stronę znajomego ogrodzenia. W biegu wymijała zwierzęta, od których wzięła się nazwa tego miejsca. Nie zatrzymując się wślizgnęła się pod belkę ogradzającą jej drogę do domu. Weszła w krzew o kłujących gałązkach, ale nie zwracając uwagi na igły rośliny brnęła dalej. Kiedy coś ukłuło ją w nos zatrzymała się na chwile odsunęła od źródła bólu nakłuwając się na kolejny ostry koniec i prychnęła gniewnie. Coś za żadnym skarbem nie chciało jej dopuścić do domu. Zmrużyła oczy i wyskoczyła z krzaku, a jej czarny grzbiet ponownie olała fala promieni słońca. Wyszczerzyła kły we wręcz szaleńczym uśmiechu rozglądając się energicznie. Do jej nozdrzy dotarł zapach dzieciństwa, a jej wąsy poruszyły się w przytłaczającym szczęściu. „Tak dawno tu nie byłam…” Kocica obracając się wokół własnej osi rozglądała się podekscytowana. Tyle znajomych obrazów przechodziło jej przez głowę. Nawet te nie miłe związane z jej siostrą, ale to nie miało znaczenia. „To jest mój dom.” Coś szepnęło jej w myślach. Dawna mentorka Miedzi jednak nie zwróciła uwagi na ten kuszący głosik i popędziła do klapki w drzwiach. Wślizgnęła się, a atmosfera wokół zdecydowanie stała się cięższa. Dzięki czarnym firankom idealnie zasłaniającym światło wszystko nagle jakby spoważniało. Kocica przełknęła ślinę zwracając uwagę na dziwną ciszę w całym domu. Stawiając lekko łapy powoli szła przed siebie rozglądając się na wszystkie strony. Jej spojrzenie na to całe spotkanie drastycznie się zmieniło i teraz miała ochotę uciec z tego gniazda dwunożnych zaczynając rozumieć co zrobiła. Zostawiła rodzinę, która ją kochała. Jak to przeżyli? Jak przeżyją jej „odżycie”? Teraz doskonale rozumiała dlaczego przekładała to wszystko na później.
Nie wybaczą jej.
Wojowniczka wciągnęła powietrze słysząc ciche pochrapywanie. Zaraz potem rozluźniła się opuszczając postawione na sztorc futro. Zamknęła oczy i weszła do jeszcze ciemniejszego pomieszczenia. Na legowiskach leżały trzy czarne i zmorzone we śnie ciała. Do oczu członkini klanu Wilka doleciały łzy gdy poczuła zapach swojej matki. Cicho do niej podbiegła zanurzając nos w futrze rodzicielki. Ta chwila była warta przychodzenia tutaj. Burka zamrugała okręcając się z jednego boku na drugi.
- Żwirek? – zamruczała niewyraźnie.
- Nie mamo, to ja Cętka – miauknęła córka z uśmiechem. Pieszczoszka ziewnęła przeciągle i zamlaskała.
- Falo, nie rób sobie ze mnie żartów – mruknęła cicho.
- Ale to ja! Cętka!
- Cętka? – powiedziała dosyć głośno i pospiesznie wstała najwyraźniej zdając sobie sprawę, że ten głos nie należał do jej najmłodszej córki. – To ty?! – krzyknęła na cały głos kompletnie zagubiona. – Klanie Gwiazd, jakie znaki mi zsyłasz?
- Co?
- Cętka? – w pokoju dało się słyszeć kolejny głos.
- Cętkowany Liść – mruknęła niepewnie rozglądając się za źródłem odgłosu. Ogromna kupa futra podniosła się z jednego z legowisk. Kiedy kocica wyszła z cienia, a w ciemności zaświeciły błękitne ślepia. Fala. Ale jaka?! Tłuste fałdy spływały z jej boków „falami”. Teraz to imię pasowało do niej jeszcze bardziej. Cętkowana widząc siostrę otworzyła szeroko oczy – Fala? C-co ci się s-s-s-s-tało?! – zawołała przerażona wyglądem czarnej. „Czy ja też bym tak skończyła?”
- Co MI się stało? Wiesz ja bym prędzej spytała: Co się z tobą działo, siostrzyczko – ogromny kształt skusił się na nieco ironiczny głos przypominając dawnej przeciwniczce stare, niekoniecznie dobre czasy gdy to za kociaków ta starała się zaimponować swoim intelektem. Matka skłóconych stała z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w „Srebrną Skórkę” w jej mniemaniu czyli aktualnie sufit.
- Ja? Gdzie jest Żwirek? – zapytała nieco nieprzytomnie nadal nie mogąc uwierzyć, że siostra tak się zapuściła.
- Żwirek?! – zawołała Fala i wpatrzyła się swoimi wykutymi z lodu oczami w wojowniczkę. Jej głos drgnął wyraźnie. – Jak śmiesz?! - wykrzyknęła gniewnie. Zaczęła dyszeć jak chory potwór dwunożnych i wczepiła pazury głęboko w deski. Cętkowany Liść nadal stała przyklejona do gruntu. Instynktownie jej futro na karku powędrowało w górę na myśl o niebezpieczeństwie, zmiażdżenia przez tłuste cielsko.
- J-jak śmiem? – mruknęła przyglądając się siostrze z trwogą wymalowaną na pyszczku. Wszystkie posunięcia w walce jakich się uczyła nagle wyparowały jej z głowy. To było coś czego się nie spodziewała. Stała nie potrafiąc nawet drgnąć.
- Tak, jak śmiesz – warknęła siostra ostatnimi siłami powstrzymując napad furii i drgawki jakie ją ogarnęły. – Widzę, że wiesz o czym mówię, śmierdzi od ciebie strachem na myśl o konsekwencjach, siostrzyczko, ale niech ci będzie, udajesz taką nieświadomą… – miauknęła zaznaczając słowo „siostrzyczko ” z nienaturalną słodkością. – Zabiłaś go – oznajmiła z bólem, a w jej oczach zapłonął prawdziwy ogień. – Zabiłaś go! – wykrzyknęła zaznaczając te dwa słowa. „Zabiłaś go… Co to znaczy?”
- A-ale j-jak to? – Cętka nadal stała z szeroko rozwartą paszczą nie mogąc poskładać faktów.
- No tak. Po prostu. Zostawiłaś nas – mówiła na jednym tchu wciąż łkając. – Wiesz jak on to przeżył?! I… to przez ciebie teraz nie żyje. PRZEZ CIEBIE! LISI BOBKU ON ZGINĄŁ SZUKAJĄC CIEBIE, ROZUMIESZ?! – wrzasnęła i rzuciła się na przeciwniczkę. Nim doskoczyła, a zrobiła to z wielką ociężałością przed Cętkowanym Liściem pojawiła się Turkawka. Cętkowana stała i tylko gapiła się w przestrzeń przed sobą.
- Kolejna zguba?! – wykrzyczała plując pointce prosto w pyszczek. Medyczka zaśmiała się tylko z pogardą i z syknięciem przecięła pazurami skórę na odsłoniętym brzuchu przeciwniczki. Ta zawyła z bólu i opuściła głowę wpatrując się w ranę.
- Mysia Strawa – rzuciła uzdrowicielka pchając na wpół nieprzytomną przyjaciółkę do wyjścia. Fala jednak szybko doszła do siebie, poszarżowała prychając na czekoladową. Turkawie Skrzydło stała w tym momencie bezradnie. Jej umiejętności przecież ograniczały się tylko do machania łapami z naostrzonymi pazurami i ewentualnym gryzieniu i jeszcze z uszkodzoną nogą, a walka z takim czymś? Jak? Na szczęście drogę wielkiego ogromu zastąpił ojciec kotek.
- Dosyć – zasyczał Atrament przez zaciśnięte zęby. Fala chciała coś wyraźnie powiedzieć, ale widząc wyjątkowo srogi wyraz pyska swojego ojca umilkła. – Już nie wróci – mruknął rzucając swojej drugiej córce oskarżycielskie spojrzenie. „Już nie wróci…” Kolejny raz Cętka powtórzyła sobie słowo w głowie zastanawiając się nad jego znaczeniem. Wychodząc rzuciła jeszcze ojcu żałosne spojrzenie jednak ten nie zwrócił na nie większej uwagi i odwrócił się idąc do pomieszczenia z legowiskami.
Przez całą drogę przyjaciółki nie wymieniły ze sobą ani słowa. Widocznie Turkawie Skrzydło czekała, aż dymna pierwsza coś powie, ale ta jedynie milczała przyglądając się ziemi pod łapami. Kiedy weszły do lasu Cętkowany Liść usiadła przy pierwszym lepszym drzewie i wpatrzyła się w przestrzeń przed sobą. „To jest teraz mój dom.” Coś jednak nie mogło pogodzić się z tą myślą. Czarna coraz lepiej pojmowała swoją sytuację. „Żwirek zginął… i gdybym nie poszła wtedy do lasu”. Wciągnęła powietrze starając się powstrzymać płacz. „Wyrzucili mnie… wyrzucili. Moja własna rodzina mnie wyrzuciła. To sen?” Cętkowana nawet nie zauważyła kiedy obok niej usiadła Turkawka.
- J-ja go zabiłam – zapłakała wtulając się w przyjaciółkę.
<Turkawo? Myślałam, że wyjdzie lepiej, ale… egh>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz