Kilka księżyców temu
Słońce wyłaniało się zza ciemnych, leniwych chmur a z rozgałęzionych drzew zaczęły spadać liście Srebrne futerko Pierzastej Kołysanki było starannie układane, na ceremonię mianowania wężyniątek. Spieniona Gwiazda poinformowała ją o tym wcześniej, przez to ogrodniczka wiedziała, że jej podopiecznym zostanie Lulek. Była do tego pomysłu bardzo zniechęcona, ale nie miała wyboru. Nie odmówiłaby swojej liderce w takiej sprawie, zwłaszcza, kiedy czasem brakuje mentorów. Pora nagich drzew zbliżała się nieubłaganie, a ogrodniczka już gromadziła potrzebne jej sadzonki, których nie będzie mogła znaleźć przez najbliższy sezon. Księżniczka wzdrygnęła się kiedy usłyszała kroki na wyspę, wyjrzawszy zza legowiska zauważyła tam Czyhającą Murenę.
– Witaj siostro! – wymruczała z zadowoleniem ogrodniczka. Siostra skinęła jej głową, ostrożnie stąpając po grządkach.
— Przyszłabym z Szałwikiem ale… — urwała.
— Nadal ma focha? — zapytała Piórko. Dymna przytaknęła i zmrużyła oczy.
— Idziemy? — wydukała. Siostra uśmiechnęła się jednym kącikiem ust i pokiwała głową.
Wojowniczka poprowadziła srebrną do obozu, gdzie odbywała się już ceremonia. Może była nieco spóźniona, ale wisiało jej to. Wężynowa Łapa? Co to za imię… Będą mylić ją z tą starszą, nie mogli jej dać innego imienia.
— Lulkowa Łapo, wystąp — Usłyszała. To była jej chwila, chociaż nie chciała mieć ucznia. Wolała, spędzać czas na wyspie sama. W ciszy, w spokoju. A teraz będzie się tam plątał dzieciak, który nie ma o niczym pojęcia…
— Twoją mentorką zostanie Pierzasta Kołysanka — wymruczała Spieniona Gwiazda.
— Lulkowa Łapo, wystąp — Usłyszała. To była jej chwila, chociaż nie chciała mieć ucznia. Wolała, spędzać czas na wyspie sama. W ciszy, w spokoju. A teraz będzie się tam plątał dzieciak, który nie ma o niczym pojęcia…
— Twoją mentorką zostanie Pierzasta Kołysanka — wymruczała Spieniona Gwiazda.
“No nie… Co teraz się robiło? Nie pamiętam, nie pamiętam! A, chyba styknięcie nosem… Tak, chyba to” — spanikowała. Pręgowana ogrodniczka z gracją wyłoniła się zza tłumu kotów, podeszła do kocura i zetknęła z nim nos. Kiedy to zrobiła, szybko wycofała się. Nie chciała koło niego siedzieć, a co jeżeli ten zasypywałby ją pytaniami? Piórko lubiła, gdy nikt się do niej nie odzywał. A szczególnie dzieci, nie lubiła dzieci. Kiedy zakończenie się skończyło, przyszła kolej, żeby wracać na wyspę. “W końcu! Nie chce ani chwili dłużej przebywać z nikim innym” — pomyślała.
— Dzień dobry… – powiedział, pochylając lekko głowę, chcąc okazać szacunek Pierzastej Kołysance — Ja… Uch… Nie jestem właściwie pewien, co powinienem powiedzieć, ale cieszę się z tej roli. Dam z siebie wszystko, obiecuję.
— Ugh, mam taką nadzieję! A teraz chodź za mną, zaprowadzę cię na wyspę — miauknęła.
— To jak, gotowy na dalszą naukę? — zapytałam. Wężyniątko pokiwało głową i usiadło przy konarze. Ogrodniczka poprowadziła go do strużek wody, mając sadzonkę w pyszczku.
— To tak… Pazurem robisz dziurkę, a potem sadzisz roślinę — wytłumaczyła — Spróbuj!
Czarny van wyciągnął pazury i zrobił dziurkę, po czym włożył tam sadzonkę. Uśmiechnął się i spojrzał na mentorkę, z nadzieją na pochwałę.
— Dobrze Lulku! Spróbujmy teraz nieco o ziołach, bo nawet nie zadrapałeś powierzchni ogrodnictwa.
— Dzień dobry… – powiedział, pochylając lekko głowę, chcąc okazać szacunek Pierzastej Kołysance — Ja… Uch… Nie jestem właściwie pewien, co powinienem powiedzieć, ale cieszę się z tej roli. Dam z siebie wszystko, obiecuję.
— Ugh, mam taką nadzieję! A teraz chodź za mną, zaprowadzę cię na wyspę — miauknęła.
***
— Dobrze, tu mamy legowisko, a tam sadzimy trujące rośliny — wyjaśniła. Młody uczeń jedynie przyglądał się wyspie z podziwem. Jego duże oczy podkreślały te chwilę.— To jak, gotowy na dalszą naukę? — zapytałam. Wężyniątko pokiwało głową i usiadło przy konarze. Ogrodniczka poprowadziła go do strużek wody, mając sadzonkę w pyszczku.
— To tak… Pazurem robisz dziurkę, a potem sadzisz roślinę — wytłumaczyła — Spróbuj!
Czarny van wyciągnął pazury i zrobił dziurkę, po czym włożył tam sadzonkę. Uśmiechnął się i spojrzał na mentorkę, z nadzieją na pochwałę.
— Dobrze Lulku! Spróbujmy teraz nieco o ziołach, bo nawet nie zadrapałeś powierzchni ogrodnictwa.
Młody kocur uniósł głowę. Wyglądał na zaciekawionego. Końcówka jego ogona poruszyła się lekko — nerwowo, ale z ekscytacją. Pierzasta Kołysanka westchnęła i podeszła do płytkiego zagłębienia w ziemi, gdzie w suchych liściach spoczywały splecione łodygi i łebki roślin.
— Widzisz to? To rdest. Pomaga na zatrucia, ale tylko jeśli dasz go zaraz po zjedzeniu czegoś podejrzanego. Inaczej... — Zawiesiła głos, spoglądając na niego z ukosa. — ... nie pomoże.
— Widzisz to? To rdest. Pomaga na zatrucia, ale tylko jeśli dasz go zaraz po zjedzeniu czegoś podejrzanego. Inaczej... — Zawiesiła głos, spoglądając na niego z ukosa. — ... nie pomoże.
Lulek skinął głową. Jego oczy śledziły każdy ruch mentorki. Zbyt uważnie.
— A to? — zapytała, podsuwając pod jego nos długą łodygę z białymi kwiatkami.
— Krwawnik? — odgadł niepewnie.
Pierzasta zmrużyła oczy.
— Skąd znasz krwawnik?
— Pamiętam, że Różana Woń kiedyś dała go mojej siostrze. Po tym jak się skaleczyła kolcem.
— A to? — zapytała, podsuwając pod jego nos długą łodygę z białymi kwiatkami.
— Krwawnik? — odgadł niepewnie.
Pierzasta zmrużyła oczy.
— Skąd znasz krwawnik?
— Pamiętam, że Różana Woń kiedyś dała go mojej siostrze. Po tym jak się skaleczyła kolcem.
Mentorka chrząknęła.
— Dobrze. Działa na rany, jak to. — Pokazała mu kępkę krwawnika. — Ale nie zawsze. Ostrożeń zostawiamy, gdy coś już się jątrzy. Krwawnik kładziemy od razu, gdy rana jest świeża. Inaczej nie zatrzyma krwi. Zrozumiano?
Kocurek skinął głową z nowym rodzajem powagi. Już nie błyskał zębami, nie zerkał na ptaki. To jej się podobało.
— Chodź — powiedziała cicho, odwracając się od grządki. Ruszyli ścieżką wzdłuż niskich, szeleszczących traw, do skraju wyspy. Wyschnięte łodygi pałętały się między korzeniami drzew, a powietrze pachniało chłodem. Tam, pod sosną, gdzie ziemia była czarna i miękka, rósł jeden samotny krzew z czerwonymi jagodami.
— Tego nie ruszaj nigdy sam.
— Jej głos był cichy, prawie szeptany. — To cis. Rośnie rzadko. Uśmierza ból, ale też otwiera bramy... tam, gdzie nie wszyscy chcą zajrzeć.
Lulek cofnął łapę, którą już wyciągnął. — Myślałem, że to tylko czerwone jagody…
— Część rzeczy staje się legendami, bo nikt nie chce ich pamiętać. — Spuściła wzrok. — A część dlatego, że nie pamiętano ich nigdy do końca. Zapadła cisza, przerywana tylko szelestem liści. Kocurek podszedł bliżej, ale nie dotknął sadzonki. Usiadł. Jego oczy były teraz spokojniejsze, nieco przygaszone.
— Mogę zadać pytanie? — zapytał niepewnie.
— Nie jestem twoją matką, Lulku. Pytaj, kiedy chcesz.
— Dlaczego właściwie zostałaś ogrodniczką?
— Chodź — powiedziała cicho, odwracając się od grządki. Ruszyli ścieżką wzdłuż niskich, szeleszczących traw, do skraju wyspy. Wyschnięte łodygi pałętały się między korzeniami drzew, a powietrze pachniało chłodem. Tam, pod sosną, gdzie ziemia była czarna i miękka, rósł jeden samotny krzew z czerwonymi jagodami.
— Tego nie ruszaj nigdy sam.
— Jej głos był cichy, prawie szeptany. — To cis. Rośnie rzadko. Uśmierza ból, ale też otwiera bramy... tam, gdzie nie wszyscy chcą zajrzeć.
Lulek cofnął łapę, którą już wyciągnął. — Myślałem, że to tylko czerwone jagody…
— Część rzeczy staje się legendami, bo nikt nie chce ich pamiętać. — Spuściła wzrok. — A część dlatego, że nie pamiętano ich nigdy do końca. Zapadła cisza, przerywana tylko szelestem liści. Kocurek podszedł bliżej, ale nie dotknął sadzonki. Usiadł. Jego oczy były teraz spokojniejsze, nieco przygaszone.
— Mogę zadać pytanie? — zapytał niepewnie.
— Nie jestem twoją matką, Lulku. Pytaj, kiedy chcesz.
— Dlaczego właściwie zostałaś ogrodniczką?
Pierzasta zamarła. Długo nic nie mówiła. Tylko wiatr zsunął z jej grzbietu kilka szpilek sosny.
— Bo to jedyna rzecz, którą można naprawiać w kółko. — Jej głos był jak suchy liść. — Kiedy roślina umiera, sadzisz kolejną. Kiedy coś gnije, usuwasz. Zawsze można zacząć od nowa. Nie tak jak z kotami.
— Bo to jedyna rzecz, którą można naprawiać w kółko. — Jej głos był jak suchy liść. — Kiedy roślina umiera, sadzisz kolejną. Kiedy coś gnije, usuwasz. Zawsze można zacząć od nowa. Nie tak jak z kotami.
Nie spojrzała na niego. Nie chciała widzieć w jego oczach współczucia.
— A ty? — zapytała nagle. — Dlaczego chciałeś być ogrodnikiem?
— A ty? — zapytała nagle. — Dlaczego chciałeś być ogrodnikiem?
Lulek podrapał się za uchem.
— Chyba… chciałem czuć się potrzebny. Nie jestem dobry w walce, nie jestem szybki. Ale zapamiętuję rzeczy. I lubię wiedzieć, że coś rośnie, że dzięki mnie ktoś nie umrze.
Westchnęła.
— Wiesz, że większość rzeczy i tak umrze, prawda?
— Wiem — odparł — ale nie dzisiaj.
— Wiesz, że większość rzeczy i tak umrze, prawda?
— Wiem — odparł — ale nie dzisiaj.
I właśnie wtedy, po raz pierwszy od rozpoczęcia ceremonii, Pierzasta Kołysanka poczuła coś dziwnego. Jakby cichy pąk kiełkował jej w piersi. Może to była duma. A może po prostu cień nadziei, że z tego dzieciaka coś jednak wyrośnie.
— Chodź — powiedziała. — Pokażę ci, jak suszymy liście.
— Chodź — powiedziała. — Pokażę ci, jak suszymy liście.
***
Wieczorem siedzieli przy legowisku, układając ostrożnie zasuszone liście dziewanny. Półmrok sączył się przez gałęzie, cienie długie i łagodne. Lulek zasnął pierwszy, z głową opartą o własny ogon, półszeptem mamrocząc jakieś nazwy ziół przez sen. Pierzasta spojrzała na niego. W ciszy, która znów należała tylko do niej, coś w niej zmiękło. Podeszła powoli i poprawiła kępę mchu pod jego policzkiem. Potem usiadła, wsłuchując się w oddech młodego kocura i w szelest sosen za wodą. Nie miała wyjścia, to prawda. Nie prosiła o ucznia, ani o to, żeby ktoś zaburzał jej świat. Ale może... może natura też nie prosi o nowy pąk. On po prostu się pojawia. I jeśli nie złamie się przy pierwszym mrozie, będzie rósł dalej.
— Jutro pokażę ci, gdzie rośnie szanta — szepnęła. — I nauczysz się ją zbierać, tak, żeby korzeń nie umarł.
— Jutro pokażę ci, gdzie rośnie szanta — szepnęła. — I nauczysz się ją zbierać, tak, żeby korzeń nie umarł.
Lulek poruszył uchem przez sen, ale nie obudził się. A Pierzasta Kołysanka, ogrodniczka samotna jak cień księżyca, pierwszy raz od dawna nie czuła się sama.
<Lulek?>
[słowa: 1088]
[przyznano 11%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz