BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Klanie Wilka!
(trzy wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

03 lipca 2025

Od Miodka CD. Cierń

 Time skip - droga powrotna ze zgromadzenia

— To niesamowite — mruknęła pod nosem Cierń. 
— S-słucham? — odpowiedział Miodek, idący u jej boku. Zamykali pochód, a przed nimi chybotały kocie ogony. 
— To niesamowite, że po tych wszystkich księżycach, jakie zostałam zmuszona z tobą spędzić, ty jeszcze jesteś w stanie zrobić coś nie tylko głupszego, ale i bardziej żenującego, irytującego i mieszającego z błotem dobry obraz ciebie, wszystkich kotów dookoła, a w dodatku całego Owocowego Lasu — wysyczała, posyłając mu mordercze spojrzenie. Chociaż nie potrafiła postawić futra na karku, jej dawny uczeń wiedział, kiedy kotka jest naprawdę zdenerwowana. To był właśnie taki moment. To była sytuacja, w której powinien włożyć ogon między nogi, spuścić wzrok i przeprosić. —  Nie masz nic w tym pustym łbie. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało ci się zaciągnąć ten swój głupi zad tak daleko w życiu.
— Mam dużo szczęścia... Mama mówiła mi, że jestem urodzony pod szczęśliwą gwiazdą... — burknął, nie podnosząc oczu. 
— Phi! Mamusia ci tak mówiła?! A może mówiła ci coś jeszcze, co? — prychnęła, a wojownik zmarszczył brwi, nie wiedząc, co odpowiedzieć. — Może, że jesteś idiotą, że masz wszy we łbie, które mruczą ci najbardziej nieodpowiedzialne rzeczy? Mówiła ci tak?! 
— Nie, nie mówiła... Wyrażała się ładniej od ciebie, ogólnie była ładniejsza...
— Co tam szemrzesz?! Powiedz głośniej albo wyrwę ci jęzor, skoro i tak nie ma z niego żadnego faktycznego pożytku — zagroziła, a czekoladowy cofnął się o jeden krok do tyłu. Nie mógł jednak iść wolniej - już i tak byli ostatni. — Ruszaj zad, nie mamy całej wieczności, aby dotrzeć do obozu. 
— Przecież idę — fuknął i przyśpieszył. Myślał, aby ją wyminąć, ale nie chciał niszczyć zwartego szeregu Owocniaków. Przed nimi szli tylko Puma i Orzeszek. Stróże nie odzywali się; Miodek wiedział, że podsłuchiwali, ale ciężko byłoby nie słyszeć rozmowy wojowników z tak bliskiej odległości. 
Kocur nie wiedział, co do końca myśleć o tej całej sytuacji.
Czy żałował? Być może. Czy gdyby wiedział, jak się ona skończy, zareagowałby inaczej? Raczej nie. 
Nie było innej możliwości, jak obrona honoru jego ukochanej. Nie ważne kim byłby kot, który mówi o niej takie paskudne rzeczy, mógłby to być sam Przodek z Klanu Gwiazdy, on i tak rzuciłby się na niego, jeśli okoliczności by tego wymagały. Jego intencje były dobre. Stęsknił się faktycznie za Promienistym Słońcem, za jego własnym uczniem, a ten potraktował go jak najgorszą sowią wypluwkę. Napluł mu w pysk, obrażając jego najdroższą rodzinę. Musiał za to zapłacić, nie ważne, że znajdowali się na świętej wyspie. To nie była sprawa Klanu Gwiazdy, to nie była sprawa Wszechmatki, czy nawet potępionych dusz. To był konflikt między dwoma kocurami i między dwoma kocurami powinien był pozostać. Niepotrzebnie wtrącili się inni. Niepotrzebna była interwencja tego wojownika z Klanu Nocy, niepotrzebnie pojawił się jego drogi Barszcz. To wszystko było... Przedramatyzowane. Reakcja Promyka była przedramatyzowana. 
A najgorszym była realizacja, że ten sposób gry, ten sposób reagowania młodszy wojownik najpewniej zaczerpnął właśnie ze sposobu zachowywania się swojego mentora. Miodek pluł sobie w brodę nie dlatego, że złamał zasady, które panowały od wielu księżyców na Bursztynowej Wyspie, a dlatego, że widział swoją winę w tym, na jakiego kocura wyrósł kremowy. Najwidoczniej popełnił błędy, najwidoczniej nie nauczył go szacunku, na pewno nie do kotek. Ostatecznie to Promieniste Słońce sam stanie się swoją ofiarą. Takie podejście prowadzi do samotności i łkającego serca. 
— Hej! Mówię do ciebie. — Głos Cierń wyrwał go z zadumy. 
— Przepraszam, zamyśliłem się — wydukał zgodnie z prawdą. 
— Dogoniła cię potrzeba refleksji? — prychnęła kotka, nie zwalniając tempa. Zaczynało świtać.
— Nie do końca... Cierń, ale proszę bądź ze mną szczera, czy gdyby ktoś w twej obecności życzył Żmii rzeczy najgorszych z najgorszych... Czy nie zareagowałabyś agresją? Nawet wiedząc, że czyn ten będzie źródłem konsekwencji?

<Cierń?>

02 lipca 2025

Od Wężynki (Wężynowej Łapy)

Do żłobka wdzierały się pierwsze promyczki leniwego słońca, barwiąc łapki Wężynki, która już dawno nie spała, złotem. Serce zabiło jej szybciej, kiedy jakiś kot poruszył się gdzieś za jej plecami — czy to Wężyna? Lśniące nadzieją i ekscytacją oczka młodej szybko przemierzyły wnętrze kociarni, jednak wszystkie koty dalej spały. Powietrze było gęste i gorące a niegdyś przyjemny zapach mleka teraz zdawał się być mdły.
— Żenada — uznała koteczka cichutko na myśl, że przyszło jej żyć w takich warunkach — Powinni wybudować mi osobną komnatę! Mnie i mojej mamusi. I Żmijowcowi. Ale nie, bo on jest dziwny. Ale bez niego jest nudno! Ale z nim też jest nu…
Juniorka zjeżyła się momentalnie, kiedy jej przeprowadzane na głos rozmyślania zostały przerwane przez głośne chrapnięcie szylkretowej kocicy.
— Przestraszyłaś mnie mamo! — syknęła, teraz bardziej stłumionym głosem, Wężynka.
Przez następne kilka minut bawiła się małym kamyczkiem, który został tu przyniesiony po jakiejś zabawie, razem z futrem Tojadu. Wiatr uderzał w dach żłobka i zahaczał o jego ściany, liczne oddechy kotów zlewały się w jeden głośny bełkot, od czasu do czasu przeszywany głośnym chrapaniem seniorki. W tym wszystkim najgorsza była nuda! Zielonooka była zbyt podekscytowana, aby zasnąć, ale też zbyt znudzona, aby dalej czekać, liczenie liści na ścianach też już nie było interesujące.
— Ciekawe kto zostanie moim mentorem — zaczęła rozmyślać, to wydawał się być dobry temat — Pewnie liderka, Piankowa Gwiazda czy jakoś tak. Ooo! Albo Mandarynkowe Piórko! Tak! Lub jakiś silny wojownik. Ale jestem pewna, że to będzie ktoś spokrewniony z przywódczynią!
Dumna wypełniła serduszko koteczki, wiedziała, że jest ważna! Zasłużyła! Na pewno klan bardzo ją wielbi, widzą jej potencjał i nie będą mogli go zmarnować, dając jej jakiegoś nieodpowiedniego nauczyciela. Juniorka była zupełnie pewna, iż ma rację, a to poczucie pewności siebie wypełniło ją ciepłem aż po końcówki uszu. Rozpromieniona przejechała językiem po klatce piersiowej, szybko uświadamiając sobie, że w taki dzień, kiedy cały klan będzie ją obserwował, musi dobrze wyglądać, zatem szybciutkimi, ale i dokładnymi liźnięciami potraktowała całe swoje futerko, które tego wymagało. Gdy szylkretka przeszła do czyszczenia swojego prawego boku, zauważyła, że drobne promienie słońca, które jeszcze niedawno ledwo co muskały jej łapy, teraz odważnie wspinają się w stronę nasady jej ogonka. Robiło się już późno, a wszystkie koty dalej spały!
— Nie możemy przecież zaspać… — Wężynka bez myślenia przekręciła się o 180% i pewnie szturchnęła matkę w zad.
Starsza poruszyła się nieznacznie, początkowo dając wrażenie dalej śpiącej, ale kiedy otworzyła zaspane oczy, jej córka mogła odetchnąć ze spokojem. Seniorka mrugnęła kilka razy, po czym posłała pytające spojrzenie w stronę zielonookiej, ta machnęła ogonem, chcąc zwrócić uwagę matki, na słońce wspinające się coraz wyżej na niebie, nie mówiąc przy tym ani słowa. Wężyna westchnęła ciężko, wydawała się średnio zadowolona z tego, że właśnie ktoś ją obudził. Przesunęła ogonem po grzbiecie innych z jej rodzeństwa i dopiero wtedy Juniorka zauważyła, że Tojad z błyskiem w oku obserwuje całe zdarzenie, fala żenady przeszła przez jej ciałko, pozostawiając po sobie zimny dreszcz — co jeśli słyszał mój monolog? Strzepnęła ogonem, próbując pozbyć się wstydu.
— Dlaczego już nie śpisz?? — Koteczka poczuła ziewnięcie Żmijowca na swoim futrze.
— Dzisiaj zostaniemy uczniami! — uświadomiła mu.
Oczy kocurka otworzyły się szerzej, a całe zaspanie zniknęło bez śladu.
— Oh! No tak! A jak myślisz, kto będzie twoim mentorem?
Między kotami wywiązała się krótka konwersacja w czasie kiedy ich matka czyściła resztę swoich kociąt. Wreszcie machnięciem ogona pozwoliła kotom na opuszczenie żłobka, to trwało wieki! Juniorka poczekała, aż wszyscy wyjdą — nie chciała, aby przez przeciskanie się w wejściu jej grzywa została potargana! Kiedy już wszyscy zebrali się, Spieniona Gwiazda przemówiła czystym głosem.
— Wężyno. — Liderka mruknęła zachęcająco — Ukończyłaś sześć księżyców, zatem jest to odpowiedni moment, abyś rozpoczęła swoją naukę na wojowniczkę. Od dzisiaj znana będziesz jako Wężynowa Łapa, a twoim mentorem zostanie — Juniorka dumnie wypięła pierś, a jej ślepia zamigotały niecierpliwie, wyczekując następnych słów — Dryfująca Bulwa. Wierzę, że nauczy cię on wszystkiego, co sam potrafi.
Szylkretka zamrugała kilka razy. Może się przesłyszała? Ale nie, kiedy odwróciła głowę w bok, wielki kocur wpatrywał się w nią rozpromieniony. No cóż… Koteczka nie miała innego wyboru jak wyprostować się i z podniesionym łbem powoli podejść do swojego nowego mentora. Drufująca Bulwa pochylił głowę i oba koty dotknęły się nosami, młoda poczuła, jak przez jej ciało przechodzi dreszcz. Wężynowa Łapa odsunęła się krok w tył i bez skrupułów zeskanowała zielonym spojrzeniem kocura. Był na pewno wielki, nie można było temu zaprzeczyć, lecz to wszystko owiane było aurą delikatnego kota.
— Nie zasługujesz, żeby być moim mentorem — westchnęła dramatycznie kotka.
Starszy nic nie odpowiedział, jedynie obrócił się i stanął gdzieś z tyłu tak, aby zrobić miejsce dla następnych kotów. Wężynka uznała, że musi usiąść obok niego, więc tak też uczyniła, cała duma i pewność siebie, którą jeszcze niedawno wytworzyła w swoim sercu, teraz wyparowała, zostawiając po sobie poczucie niesprawiedliwości.
— Kim ty jesteś? — Może jednak się pomyliła, a kocur tak naprawdę był najlepszym wojownikiem w klanie!
— Nazywam się Dryfująca Bulwa.
Oh, to będzie ciężki czas w jej życiu.
— No tak, ale dlaczego Piankowa Gwiazda wybrała akurat CIEBIE na mojego mentora?
— Spieniona Gwiazda, a nie Piankowa Gwiazda — poprawił ją z lekkim poczuciem wyższości w głosie.
Zielonooka wpatrywała się w niego z otwartym pyszczkiem i zmarszczonymi brwiami, przecież zadała proste pytanie! Koniec jej ogona drgał ze zdenerwowania — wszytko było nie tak! Mentorem jej brata Tojadu został Rysi Bór, silny, dostojny; wygląda na dobrego wojownika, dlaczego więc ona nie może mieć dobrego nauczyciela? Niesprawiedliwe! Gdy już ceremonia się zakończyła, nowi uczniowie rozmawiali ze swoimi mentorami, jedynie Wężynowa Łapa nie miała zamiaru dalej konwersować z Dryfującą Bulwą, wstała i kiedy już miała odejść w stronę legowiska, kocur położył ogon na jej grzbiecie, jednocześnie ją hamując.
— Dzisiaj zapoznaj się z nowymi towarzyszami z legowiska, mam nadzieję, że dobrze cię przyjmą i proszę, traktuj ich jak równych sobie. Masz na to cały dzień, dopiero jutro zaczniemy naukę. — W jego głosie można było wyczuć nutkę troski.
Młoda jedynie skinęła głową i odwróciła się, szybciutko uciekając do ów legowiska.

[974 słowa]

Od Wilczej Łapy Do Szczawiowej Łapy

Czekoladowy uczeń wkroczył powoli do obozowiska Klanu Wilka wraz z Brukselkową Zadrą. Oboje w pyskach nieśli zwierzynę złapaną podczas ich treningu. Wilczej Łapie polowanie wychodziło coraz lepiej i widać było, że robi postępy. Szybkim krokiem wraz z mentorką położyli swoje zdobycze na stosie.

* * *

Nastał poranek, wyjątkowo zimny jak na aktualną porę roku. Brązowy uczeń wytrzepał się z mchu oraz kurzu. Wojownicy wychodzili właśnie na patrole, a niebo już się rozjaśniało. Wyszedł ze swojego legowiska i poszedł w stronę stosu ze zwierzyną. Był naaaprawde głodny... Dzisiejsza noc go bardzo wygłodziła! Przed zjedzeniem pierwszego posiłku rozpoczął poranną pielęgnację, a z legowisk wyłaniały się kolejne sylwetki kotów - karmicielek, wojowników i uczniów. Poranek może i był chłodny, ale świeży wiatr był idealnym pobudzeniem i początkiem dnia. Wilcza Łapa nie zwracał uwagi na kręcące się wokół niego koty; był zaspany i najchętniej by przespał cały księżyc! Był z samego ranka (jak zwykle) cały obolały. Ale co mógł poradzić? Przyjemny głos rozległ się za jego plecami
— Cześć Wilcza Łapo jak tam poranek? — To był Szczawiowa Łapa, w podobnym wieku uczeń Klanu Wilka. Nie mieli okazji ze sobą jeszcze nigdy porozmawiać, więc była to najlepsza okazja na kolejną przyjaźń! Przyjaciół nigdy nie za wiele, prawda?
— Oj, cześć, jest w porządku. A u ciebie? — Czekoladowy mu odpowiedział, nadal czując zmęczenie i głód. Gdy czekał na odpowiedź, sięgnął po mysz ze stosu zwierzyny i kęs za kęsem ją zjadał.
— U mnie też! Smacznego — odparł i uśmiechnęli się oby dwoje do siebie.

* * *

Oby dwoje skończyli poranny posiłek oraz toaletę, ciekawe co oby dwoje będą robić dzisiaj na treningu? Może zapyta Brukselkowej Zadry czy mogliby pójść razem? Może by lepiej się zakolegowali! Wilcza Łapa wzdrygnął ogonem na samą myśl; już czuł się w Klanie Wilka dobrze, już nie martwił się siostrą. Wiedział, że da sobie radę sama. Nie minęła nawet połowa dnia, a czekoladowy uczeń już polubił Szczawiową Łapę! Chyba mógł go traktować jak kolegę. W końcu miał kogoś w swoim wieku, a nie 20 księżyców starszego... Ale przyjaciół w każdym klanie i wieku trzeba mieć, prawda?
— Zapytamy może Brukselkowej Zadry czy wyjdzie z nami zapolować? Może złapiemy fajne łowy dla klanu! — zaproponował koledze. Pręgowany się zgodził i razem wyruszyli na poszukiwania liliowej wojowniczki.

* * *

W trakcie polowania
Obaj uczniowie się rozdzielili, wojowniczka ukrywała się w krzakach, patrząc na strategię polowania obydwóch; każdemu z nich kibicowała.
Wilcza Łapa wyczuł niewielką wiewiórkę, wiedział, że musi podejść ją od tyłu, aby go nie zauważyła, gdy wcinała swoje orzechy. Przełożył siłę na tylne łapy i rzucił się na rude stworzonko. Momentalnie chwycił je w zęby i był zadowolony ze swojego pierwszego łupu. Szczawiowa Łapa trafił na mysz. Obydwoje się widzieli i co jakiś czas spoglądali na swoje postępy, Brukselka też po jakimś czasie wyruszyła na poszukiwanie zdobyczy.
Gdy słońce już naprawdę mocno grzało im w plecy, zebrali się przy jednym z drzew w okolicach obozowiska. Wszyscy położyli swoje zdobycze, uczniowie mieli po 3 zwierzyny każdy, a liliowej... Niezbyt się poszczęściło z niewielką myszką... Zaczęli wracać już do obozu przez napadające ich przypływy gorąca.
Odłożyli to, co złapali na stosie, a czekoladowy uczeń rozciągnął się.
— Było fajnie! Złapaliśmy więcej od Brukselkowej Zadry! — mruknął z dumą oraz z nutką szczęścia w głosie. Był dumny z siebie i swojego nowego kolegi! Wilcza Łapa robił coraz większe postępy i miał nadzieję, że wyrośnie na porządnego wojownika!
Obaj uczniowie zaczęli się po chwili razem bawić; wygłupiali się jak kociaki, obydwoje się śmiali oraz tarzali w brudnej posadzce.
Niebo powoli zaczęło ciemnieć. Terminatorzy zjedli kolację oraz wspólnie zaczęli kierować się do legowisk. Dzisiejszy dzień był pełen emocji, które okazały się być męczące dla oby młodych kotów.
— Dobranoc Szczawiowa Łapo! — Wilcza Łapa ziewnął w międzyczasie, Szczawiowa Łapa skinął głową na dobranoc i obydwoje wtulili się w swoje posłania.

<Hej Szczawiowa Łapo>
[619 słów]

Od Jaśminowiec

Podczas choroby Dereńki

Dereńka coś ostatnio słabo wyglądała. Jak kwiat któremu przez długi czas zabrakło deszczu. Kotka prawdopodobnie była tego świadoma, gdyż próbowała odwracać uwagę od zmęczonego pyska dodatkową ilością ozdób wplecionych w futerko, bądź nienagannie wyczyszczoną sierścią. Mimo to wciąż jej zmęczone spojrzenie mówiło samo za siebie.
— To teraz… yh… będziemy polować. Pokaż mi swoją pozycję łowiecką — wyburczała Dereńka, na co Jaśminowiec tylko uniosła brwi.
— Już pokazywałam? — westchnęła srebrna. — Trzy razy?
— Oh — westchnęła szylkretka. — To…
— To kończymy trening na dzisiaj, tak? — uprzedziła mentorkę, zanim ta zdążyła się powtórzyć czwarty raz. — Jakaś drzemka by Ci dobrze zrobiła. Nie wyglądałabyś jak podstarzała jaszczurka.
— Ty mała... — Dereńka zaczęła, jednak zaraz cała złość zdawała się z niej ulecieć. Jaśminowiec tylko usłyszała, jak pod nosem kotka rzuca do siebie “jestem zbyt zmęczona na to”. Ruchem ogona przywołała uczennicę do siebie i obydwie wróciły do obozu.
Nocą, gdy Jaśminka zdążyła się wygodnie ułożyć w swoim legowisku, ze snu wyrwały ją zbyt dobrze znane kroki. Zaraz uniosła głowę, by obdarzyć swoją mentorkę ledwo przytomnym spojrzeniem.
— Wstajemy, Jaśminowcu! — zarządziła Dereńka z szaleństwem w oczach. Co ona robiła o tej godzinie na łapach?! Po całym dniu treningów?!
— Czy Ciebie… — nim dokończyła, srebrna zdążyła ugryźć się w język. Jej mentorka zdecydowanie potrzebowała snu. I prawdopodobnie czegoś jeszcze od Świergot… — No dobrze, nie ważne — westchnęła zaspana, wstając powoli.
— Świetnie, zaraz wychodzimy, przygotuj się! — rzuciła szylkretka, kręcąc się nerwowo. Widać, że była wykończona i ledwo sklejała zdania… czyżby brak snu sprawiał, że tak się zachowywała?
— A możemy najpierw podejść do Pani Świergot? Boli mnie ząb, czy coś tam… — mruknęła, mając nadzieję, że chociaż podejściem się jej uda zaciągnąć Dereńkę do Świergot. Mogła wcześniej się zorientować, że z szylkretą jest coś ostro nie tak. Ciekawe, ile by zajęło, zanim sama przeszłaby się do medyczki…

Od Astrowej Łapy do Postrzępionego Mrozu

Moja starsza kuzynka delikatnie musnęła mnie łapą, jednak ja nie zareagowałam.
— Astrowa Łapo, obudź się.
Nie patrząc jej w oczy, bez słowa podniosłam się ze swojego posłania, które — co dziwne jak na mnie — wyglądało normalnie, tak, jak każde inne.
— Dziś nauczę Cię otwierania krabów, dobrze?
Szczerze? Było mi to obojętne. Najchętniej przeleżałabym cały dzień, gapiąc się w szarą ścianę legowiska uczniów. Nic nie szło po mojej myśli. Jakby sam Klan Gwiazdy zadecydował, że akurat mi zniszczy cały świat.
Nie byłam szczęśliwa. Ani odrobinę. Nie miałam z czego się cieszyć. Mój brat najpewniej się utopił, a każdy nagle o tym zapomniał i żył sobie jak gdyby nigdy nic. Mimo moich starań, nie pozwolono mi robić tego, co mnie fascynuje, a nie chciałam prosić o zmianę drogi szkolenia, bo wyszłabym na jakąś zadufaną w sobie koteczkę.
— Dobrze — miauknęłam tylko, podążając za szylkretką ze wzrokiem wbitym w kamień pod moimi łaciatymi poduszkami łap.

★ ★ ★ ★ ★

W ciszy bezszelestnie dreptałam za Strzępką, kiedy ta zaczęła mnie zagadywać.
— Yhm… Astrowa Łapo?
Czego ode mnie chcesz?” — jęknęłam w myślach, jednak nie dając tego po sobie poznać.
— Słucham?
— Jak Ci się podoba dotychczasowy trening?
Wcale” — pomyślałam.
— Jest fantastycznie — powiedziałam, podnosząc na wojowniczkę lodowato błękitne oczka z delikatnym (nie) szczerym uśmiechem.
Postrzępiony Mróz starała się umilić mi trening za każdym razem, jak na niego wychodziłyśmy, ale to nic nie zmieniało z mojej strony. Nadal mój dystans do niej był bardzo… zdystansowany. Nawet, jeśli sama tego nie widziała, bo dobrze to ukrywałam. W postaci krótkich bądź średnich, treściwych odpowiedzi, z uśmiechem mówiącym: “Wszystko jest okej, jestem mega szczęśliwa!”
— Mhm — rzuciła tylko, z powrotem zwracając wzrok ku przestrzeni przed sobą. —Mam jeszcze jedno pytanie… — dodała po chwili.
Zamiast odpowiedzieć, przez kilkanaście uderzeń serca wpatrywałam się w nią, a potem usłyszałam tylko:
— Dlaczego na przykład do Ćmiego Księżyca zwracasz się “Pani”, a do mnie nie?
— Bo jesteśmy rodziną, ale jeśli chcesz, mogę tak do ciebie mówić. Obojętne mi to.
— Jak uważasz — miauknęła tylko, a po chwili dodała:
— Jesteśmy na miejscu.
Moje spojrzenie powędrowało na taflę wody, w której odbiciu można było ujrzeć wyraźne rysy wschodzącego słońca. Wiatr targał mi futro, a w powietrzu dało się wyczuć nadchodzącą Porę Nowych Liści. Wciągnęłam powietrze swoim małym, łaciatym nosem, a potem otworzyłam oczy. Uważnie przyjrzałam się klifowi, który na początku był niski i łagodny, jednak im wyżej, tym bardziej strony i niebezpieczny się stawał.
Ciekawe, jaki jest widok z góry. Na pewno jest pięknie…” — pomyślałam tylko, kiedy kuzynka szukała odpowiedniego kandydata na moją ofiarę.
Kiedy już go znalazła, usiadłam obok, uważnie przyglądając się jej poczynaniom.
— Najpierw delikatnie podważasz pazurem jego skorupę — powiedziała, wykonując zwinny manewr łapą. — W ten sposób.
Skierowałam spojrzenie na czerwonego stworka, leżącego u moich łap i powtórzyłam ruch mentorki.
— No, nie jest idealnie, ale jak na pierwszy raz może być. Teraz musisz zrobić coś takiego — mówiąc to, wykonała amputację szczypiec krabiszona.
Powtórzyłam również i to. Potem były kolejne etapy, aż w końcu przede mną i Pani Postrzępionym Mrozem leżały dwa, zgrabnie otworzone kraby.
— Świetnie. W takim razie teraz pójdziemy potrenować nawigację w tunelach, a na sam koniec sobie zapolujemy.
Bez słowa sprzeciwu zawlokłam się za szylkretką pod sam tunel, do którego miałyśmy wejść.
— Gotowa?
— Tak — mruknęłam bez większego entuzjazmu, czy czegokolwiek takiego. — Co mam teraz robić? — miauknęłam, wpatrując się błękitnymi oczami w Mentorkę.

<Pani Postrzępiony Mrozie?>

[541 słów + otwieranie krabów + nawigacja w tunelach]




Od Lulkowej Łapy CD. Tojadowej Łapy

Lulkowa Łapa. Uczeń ogrodnika. To brzmiało tak dziwnie, ale jednocześnie… tak ekscytująco! Od czasu mianowania poczuł, że coś się zmieniło. Od tamtego momentu wszystko stało się prostsze, lepsze. Jego brak obrzydzenia w obliczu zabrudzenia się błotem i irytujące wszystkich paplanie o roślinach już nie były wadami. Wręcz przeciwnie, stały się wręcz zaletami! Świat dookoła nagle nabrał nowego kolorytu, a w nim samym pojawiła się nieobecna wcześniej motywacja. Nocniak sam nie wiedział, co miał robić z tą nieznaną energią — starał się jak najlepiej wykorzystywać ją podczas treningów z Pierzastą Kołysanką, skupiając się na wszystkich trudnych zagadnieniach, które przedstawiała mu kotka. To, czego uczył się teraz, zdecydowanie mocno różniło się od jego ignoranckich wykopków i ‘’analiz’’ roślin, które prowadził za kociaka. Wymagało znacznie więcej koncentracji, co na początku dość go martwiło — z tyłu głowy wciąż słyszał cichy głosik, przypominający mu, że nie była to jedna z jego mocnych stron. Często odpływał gdzieś myślami podczas konwersacji czy nużących zadań. Gdy coś nie pasjonowało go wystarczająco, zwyczajnie… wyłączał umysł. Zaskoczyło go więc to, jak wiele potrafił zapamiętać podczas szkolenia. Dalej nie potrafił dużo, ale czuł, że te nauki przychodziły mu naturalnie. Nawet sztuki medyczne, choć początkowo wydawały się mu przytłaczające i zapowiadały się na trudne, okazały się nie takie straszne. Oczywiście był świadom tego, że liznął zaledwie podstawy podstaw — ale nie przeszkadzało mu to w odczuwaniu lekkiej satysfakcji, gdy po kilkukrotnym obserwowaniu medyczek przy pracy sam zdołał wyciągnąć kolec z łapy, odkazić ją z wykorzystaniem skrzypu i zabezpieczyć ranę pajęczyną. I to bez żadnych podpowiedzi! Do końca tego dnia szczerzył się jak głupi, maszerując po obozie z wypiętą piersią i głową uniesioną wysoko. Wyglądało to komicznie, gdy jego pyszczek wypełniony był niesionymi do legowiska medyka żółtymi kwiatami mniszka. Nikt jednak nie powiedział mu tego w pysk, wobec czego Lulek pozostawał w błogiej nieświadomości, ciesząc się nagłym przyrostem własnego ego. Ten dzień nie różnił się znacząco od poprzednich. Biało-czarny wstał żwawo, opuszczając legowisko dziarskim krokiem. Pogoda była naprawdę ładna, zwłaszcza na tle pojawiających się ostatnio burz. Było ciepło, ale nie za gorąco, a niebo było niemalże bezchmurne — z drobnymi wyjątkami w postaci nielicznych, białych obłoków, spokojnie sunących po jego błękicie.
Młodziak spotkał się z Pierzastą Kołysanką, która przygotowała różne jagody — zarówno całe pędy, jak i owoce — w celu nauczenia go rozpoznawania poszczególnych roślin. Na razie przedstawiła wyłącznie nietrujące — maliny, borówki, poziomki i jeżyny, charakteryzując je krótko i dając się mu im przyjrzeć. Zwracała uwagi na cechy odróżniające je od innych, podobnych gatunków, z którymi do czynienia miał mieć dopiero w przyszłości, ze względu na ich mniej przyjemne właściwości. Na razie poznał wyłącznie ich nazwy i podstawowe informacje na ich temat — co, rzecz jasna, jedynie rozbudziło jego ciekawość. Nie mógł się doczekać nauki o tych ciekawszych, w jego oczach silniejszych roślinach.
Lekcja tego dnia upłynęła więc prędko. Nawet nie zorientował się, ile czasu rzeczywiście minęło — przypomniało mu o tym dopiero burczenie w brzuchu, domagającym się jedzenia. Po zakończeniu treningu na ten dzień powoli oddalił się więc w kierunku sterty ze zwierzyną, biorąc z niej leżącą na szczycie mysz, po czym usadowił się przy zaroślach nieopodal legowiska uczniów. Obóz był o tej porze spokojny — większość wojowników wraz z terminatorami przebywała na patrolach lub polowaniach, dookoła panowała więc cisza, przerywana jedynie cichym śpiewem ptaków i delikatnym szumem wiatru. Lulek odetchnął, układając się wygodniej i zaczynając jedzenie. Gdy tylko wziął pierwszy kęs posiłku, nagle usłyszał znajomy głos.
— Co tam u ciebie, Lulkowa Łapo? — Tojadowa Łapa usiadł obok niego. — Długo nie rozmawialiśmy ze sobą.
Biało-czarny zamrugał kilka razy. Rzeczywiście, ich relacje nieco się poluźniły — ale jego brat nie był pod tym względem wyjątkowy. Tak naprawdę nieco oddalił się od niemal całości rodzeństwa, z wyłączeniem Rosiczki. Wynikało to z tego, że wszyscy mieli własne sprawy na głowie i to one ich angażowały. Nocniak sam przed sobą nie chciał przyznać, że być może na unikanie rudzielca przez niego dodatkowo wpływały inne czynniki — a na pewno nie ta głupia muszelka, gdzie tam!
Odchrząknął więc cicho i kiwnął głową na powitanie.
— Ach, witaj. Tak, rzeczywiście, minęło trochę czasu… — powiedział cicho, spoglądając z powrotem w kierunku leżącej przed nim piszczki — Jest dobrze. Dużo się uczę. Wiesz, o roślinach. W sumie jak zwykle. Chyba niewiele się zmieniło pod tym względem… Przynajmniej teraz nie truję tym was, co nie? Rozumiesz… nie truję.
Wnioskując po wyrazie pyska Tojadu — nie, absolutnie nie zrozumiał tego jakże wysokich lotów żartu. Po kilku (niezręcznych!) uderzeniach serca zaśmiał się jednak, w oczywiście wymuszony sposób — pewnie po to, aby nie sprawić przykrości bratu, z którym w końcu chciał naprawić kontakt.
— Haha, tak… — odchrząknął cicho, prawdopodobnie starając się sprowadzić tę rozmowę na mniej niezręczny szlak — Ty i rośliny. Oczywiście. Nigdzie indziej bym cię nie widział. Mnie obecnie szkolą w rozpoznawaniu zapachów. Już niedługo będę najlepszym tropicielem Klanu Nocy, zobaczysz!
Lulkowa Łapa jedynie przytaknął, przełykając kawałek zwierzyny, chcąc pozbyć się niematerialnej, niekomfortowej guli. Obserwował brata, który z pewnym siebie uśmiechem wypinał pierś, chwaląc się własnymi dokonaniami podczas treningów.
— … Dodatkowo, nie mów tego Wężynce, ale słyszałem szepty innych uczniów, którzy zachwycali się moją aparycją. Nareszcie… — dodał Tojad, z filisterskim uśmieszkiem na pyszczku. Jego brat nie był do końca przekonany o prawdziwości tego zdania, znając dobrze umiłowanie rudego do… kreatywnego naginania rzeczywistości na własną korzyść. Nie przejął się tym jednak szczególnie.
— Myślę, że kotki są raczej ładniejsze — odpowiedział, nie do końca nawet myśląc nad tą odpowiedzią.

< Tojadowa Łapo? >
[słowa: 879]

Od Pustułkowej Łapy CD. Mrocznej Wizji

Młody kocur z każdym treningiem starał się sprostać oczekiwaniom matki, która stała się również jego mentorką. Pustułkowa Łapa rzadko wiedział, czego się spodziewać po Mrocznej Wizji. Każdy kolejny trening dotyczył czegoś nowego, chyba, że uczeń nie opanował w wystarczającym stopniu danej umiejętności; wtedy kotka ciągnęła dany temat, dopóki kocur nie opanował tego wręcz do perfekcji.
Czekoladowy kocur z nawyku wstał, kiedy zaczynało świtać. Dawniej mógł spać do oporu obok matki, jednak wraz z dniem mianowania na ucznia, musiał się przenieść do legowiska uczniów wraz z braćmi. Jakiś czas później dołączyło również do nich rodzeństwo kremowych znajdek. Głównie to Pustułkowa Łapa z nimi rozmawiał, choć uczeń nie wiedział, jak w przypadku ze Szczawiową Łapą czy Warczącą Łapą, Kruczej Łapy nie podejrzewał o jakiekolwiek dłuższe rozmowy z innymi.
Pustułka właśnie wyszedł z legowiska, by wyciągnąć się z przeciągłym ziewnięciem, gdy usłyszał głos Mrocznej Wizji przy wejściu do obozu. Skierował swoje zielone spojrzenie w tamtym kierunku, aby ujrzeć czarną kotkę, która zmierzała w jego kierunku. Kocur od razu stanął na równe łapy, żeby udać się za nią na trening.
Całą podróż Mroczna Wizja nie zdradziła tematu dzisiejszego treningu, jednak kiedy dotarli pod wielki dąb, Pustułkowa Łapa połączył kropki, domyślając się, że dzisiejszą lekcją będzie nauka wspinaczki. Mimowolnie jęknął w duchu na to. Nie żeby miał lęk wysokości, jednak wolał twardo stąpać łapami po ziemi. Poza tym nie był ptakiem czy czymś innym, by żyć pomiędzy gałęziami drzew nad ziemią.
– A nie, jednak jestem ptakiem – stwierdził, przypominając sobie, że pustułka był ptakiem, ale drapieżnym! A one nie muszą się ukrywać w koronach drzew… No, ale zbyt dużo nie miał do gadania, także odsunął na bok swoje wewnętrzne niezadowolenie, by skupić się na słowach mentorki i przy okazji nie zrobić z siebie pośmiewiska, spadając już po paru uderzeniach serca na mech i ściółkę pod potężnym dębem.

<Mroczna Wizjo?>

[300 słów]

Od Trzcinki

Pierwszy tydzień po narodzinach

Zapachy przez te dni wirowały wokół koteczki. Zaczynała je odróżniać, a nawet instynktownie odwracać łepek w kierunku tych najbardziej charakterystycznych i najczęściej pojawiających się przy cieple, w którym wylegiwała się przez ostatnie dni. Jednakże przyszedł w końcu taki moment, gdzie głowę małej kuleczki zaczęły nękać szumy oraz różne odgłosy, które oprócz woni wypełniały przestrzeń. Koteczka zapiszczała zakłopotana nowym krokiem w jej życiu, jakim było poznanie nowego zmysłu.
- Już spokojnie, maleńka ‐ zabrzmiał pierwszy głos, jaki kociak zdążył przypisać zapachowi własnej rodzicielki. - Widzę, że otworzyły ci się uszka! Twojej siostrzyczce również, czekałyśmy na ciebie troszkę. Teraz możemy nadać wam obu imiona. - powiedział zadowolony głos. - Dryfująca Bulwo! Chodź, pora nazwać nasze maleństwa.
- Już idę, Baśniowa Stokrotko!
Odgłos ciężkich kroków się nasilił, razem ze znaną jej wonią.
- Ciebie nazwę... Różyczka! Te kwiaty są przecudne i pachną jeszcze ładniej! - powiedziała swoim łagodnym głosem Baśniowa Stokrotka.
Koło koteczki poruszyła się zadowolona siostrzyczka, która właśnie dostała imię. Różyczka zapiszczała szczęśliwie.
- Natomiast ja nazwałbym cię… - mruczenie Dryfującej Bulwy się nasiliło i dotknął noskiem główkę jeszcze nienazwanej koteczki - …Trzcinka! Twoje futerko na ogonku formuje się w kształt przypominający liść trzciny. - Głos kocura brzmiał na rozmarzony.
Koteczka pisnęła podobnie jak jej siostra, Różyczka. Była dumna ze swojego imienia. Od teraz można zwać ją Trzcinką!

Od Miodka CD. Purchawki

Zanim Purchawka została uczennicą

Miodek był pewny, że Migotka polubi Purchawkę. Miała takie dobre serduszko, że niemożliwe byłoby, aby zamknęła je na tę prześliczną, przesłodką istotkę, która jej przyprowadził. No a w dodatku była taka głupiutka... Nie mógł się powstrzymać przed karmieniem jej malutkiej główki przeróżnymi historyjkami i zapewnieniami - wiedział, że sprawia, że ta wyrośnie na bujającą w obłokach, pomysłową koteczkę. Dla niego właśnie to było ważne. Życie na ziemi, życie, które pozbawiono barw i fantazji... To smutne życie, któremu daleko od prawdziwego doświadczania pełnej gamy emocji i uczuć. Dlatego opowieści, które snuł swoim maluchom, no i te, które snuje teraz czarnemu maluchowi, są takie... Dziwaczne i ekscentryczne. Kiedy dorośnie, kiedy troszkę zmądrzeje, będzie mogła się zastanawiać, co było prawdą, a co nie. Teraz jednak powinna skupić się na radości, które wzbudzają one w jej serduszku. 
— Och... Maluchu, ale ja naprawdę nie potrafię... — Migotka zaczynała być faktycznie smutna, że musi ją zawieść. 
— Wielki Pan powiedział, że Piękna Pani lata... — Teraz to Purchawka traciła animusz. Miodek, kiedy napotkał oczy partnerki, poczuł się jednocześnie dotknięty i skarcony. Ile emocji potrafiła ona wyrazić tymi soczystymi ślepkami... Przełknął gulę. Musiał to teraz odkręcać. 
— Ah... Bo ja nie powiedziałem ci wszystkiego, jaka ze mnie gapa! — zawołał i uderzył się łapą w czoło. Zezowate oczka skierowały się prosto na niego. — Migotka potrzebuje magicznego pyłku, który spada z motylich skrzydełek, kiedy te fruwają nad łączkami. Bardzo ciężko go znaleźć, bo z każdym deszczem pyłek się rozpuszcza i trafia prosto do ziemi. Wiesz, co wzrasta z tego pyłku?
— N-nie — odpowiedziała koteczka, dochodząc do siebie powoli po tym wielkim zawodzie.
— Dmuchawce! — wykrzyknął, a z pyska szylkretki wypadł cichutki chichot. 
— Naprawdę?! — Maluch skoczył na równe łapki i przypadł nimi o przednie nogi Miodka. — To jak jest dużo latawiec, to Piękna Pani mniej lata?
— Dokładnie tak, prawda Płateczku? — zwrócił się do ukochanej, która uśmiechała się w ich stronę niczym poranek. 
— Tak, tak. Ale to by było z mojej  strony takie samolubne... Wszyscy uwielbiają wzbijać w powietrze dmuchawce, więc nie zbieramy motylego, magicznego pyłku — potwierdziła łagodnie. 
— Bo Piękna Pani jest nie tylko piękna, ale i bardzo dobra. Zawsze ci pomoże jeśli będziesz mieć jakiś kłopot, nawet najgłupszy — zapewnił czekoladowy. — Jeśli kiedyś pomyślisz, że przeszkoda na twojej drodze jest głupiutka, pamiętaj, że ja zapewne napotkałem głupsiejszą. 

* * *
Delikatnie w przeszłości, ale przed zgromadzeniem, gdzie Miodek pobił Promyka

Pogoda była ciepła, ale jeszcze nie niewyobrażalnie upalna. Owocowe Drzewka dawały miły cień, pod którym często wypoczywały grupki kotów. Delikatny wiatr tańczył wokół jabłonek, roznosząc słodkie zapachy kwiatów, które powoli przeobrażały się w owoce. Miodek często odpoczywał. Nie miał ucznia, ale nie przeszkadzało mu to, nie czuł zazdrości względem tych, których Sówka wywoływała podczas ceremonii. On już swoje wytrenował, swoje wyszkolił i doinformował. No a skoro mu zawsze odpuszczano, to znaczyło, że Owocowy Las ma innych, najwidoczniej bardziej chętnych i kompetentnych mentorów, którzy na swoich barkach poniosą ten wielki obowiązek. Dlatego też, po tym jak wracał z polowania, mógł w spokoju poleniuchować. Znów niezwykle to polubił. Migotka towarzyszyły mu, kiedy tylko mogła. Miało to miejsce coraz częściej. Nie przewodziła już patrolami tak regularnie, jak kiedyś. Widział ten liliowy puszek, który zaczynał wyrastać na mordce ukochanej, widział w tafli kałuż, że jego futro również siwieje.
Jakże piękne jest to, że mogę zestarzeć się przy jej boku... — myślał w takich chwilach jak ta. Szylkretka wróciła jakiś czas temu z porannych zwiadów. Teraz zawsze, kiedy kończyła swoje obowiązki, była taka zmęczona. Zapadła w sen pod rozłożystą, starą czereśnią, ukołysana przez szum trawy, otulona jej źdźbłami. Wojownik trzymał jej łeb na przednich łapach i obserwował. Spoglądał w kierunku obozu, który tętnił życiem. Uczniowie wracali z treningów, wieczorny patrol powoli zbierał się do wyjścia, łowieckie grupy to wkraczały, to ponownie wybywały, aby czerpać z obfitości pory. Nagle dostrzegł czarną postać, która dziarsko truchta w jego kierunku. Przez moment myślał, że to Orzeszek. Aż dreszczyk go przeszedł, bo to mogłoby znaczyć, że jego maleńka Kruszynka miała jakiś problem. Jednak kiedy kot niemal nie wszedł w wielki kamień przed sobą, wiedział, że to ktoś inny. 
— Pozdrowienia Purchawko — powiedział nie za głośno. Zbyt wielka ostrożność nie była sensowna, gdyż sen Migotki był twardy niczym gałęzie, po których skacze podczas patroli. — Cały czas migasz mi jedynie w kąciku oka. Czyżby trening na stróża był aż tak wymagający, żeś o nas zapomniała? A może masz inne, tajemne, sekretne obowiązki?

<Purchawa?>

Od Tojadu (Tojadowej Łapy) CD. Lulka (Lulkowej Łapy)

Wraz z moim mentorem, Rysim Borem, wróciliśmy do obozu po moim wyczerpującym treningu. Ostatnie dni były dosyć spokojne. Codziennie ćwiczyłem ataki i tropienie zwierzyny. Nic się takiego nadzwyczajnego nie działo. Podszedłem do sterty z jedzeniem i wybrałem sobie soczyście wyglądającą mysz. Wziąłem ją w pyszczek i odsunąłem się gdzieś na ubocze, aby ją skonsumować. Kątem oka zerkałem wciąż na moich rówieśników. Tak bardzo skupiłem się na swoich treningach, że mało co rozmawiałem z innymi. Postanowiłem, że po zjedzeniu myszy do kogoś podejdę i rozpocznę jakąś konwersację. Obserwując, kto jest w obozie, zauważyłem mojego brata, Lulkową Łapę. Najwidoczniej też niedawno wrócił, wyglądał na wyczerpanego. Od mianowania nas uczniami za dużo nie rozmawialiśmy. Pamiętam też sytuację z muszelką, którą kiedyś mi podarował. Było to jeszcze przed ceremonią mianowania nas uczniami. Chwilę po tym, jak mi ją dał w prezencie, niechcący ją zepsułem i się ona podwoiła na dwie mniejsze części. Nie wiedziałem co zrobić, lecz w pewnym momencie pomyślałem, że miłym gestem będzie podarowanie mu jednej z części. Przez sam fakt zepsucia muszelki, Lulkowej łapie chyba nie spodobał się wtedy ten prezent ode mnie. Od tamtego czasu nasze relacje się pogorszyły. Zajmujemy się własnymi sprawami, dlatego właśnie mało co rozmawiamy ze sobą. Miło byłoby polepszyć nasze stosunki i zapomnieć o tym incydencie. Miałem gylko podejść, porozmawiać o czymś banalnym, żeby było dobrze. Czym taki super kot jak ja miał się stresować, było minęło… hah. Może nawet już nie pamiętał o tej muszelce, kto by to wspominał. Lulkowa Łapa wziął sobie jakąś zwierzynę ze sterty i usadowił się przy zaroślach niedaleko legowiska uczniów. Podszedłem do niego z uśmiechem, usiadłem obok i się zapytałem:
— Co tam u ciebie, Lulkowa Łapo? Długo nie rozmawialiśmy ze sobą.

< Lulkowa Łapo? >

Od Tojadu (Tojadowej Łapy)

Promienie światła zawitały do żłobka, a ja już nie spałem! To miał być wyjątkowy dzień — dzisiaj miało odbyć się moje i mojego rodzeństwa mianowanie na uczniów. Nie mogłem się tego doczekać, już od zarania dziejów. Ciągle rozmyślałem, kto zostanie moim mentorem i jak to będzie. Przez cały poranek nie mogłem ustać w miejscu. Kiedy znudziło mi się bieganie w kółko, ukradkiem zauważyłem Żmijowca i Wężynkę. Bez najmniejszego namysłu ruszyłem szybkim tempem w ich stronę, aby podzielić się swoją ekscytacją. Dlatego, że moja mama, Wężyna była szybsza, to nie zdążyłem do nich dojść. Przed wydarzeniem postanowiła dokładnie wyczyścić mi futro, gdy ujrzała w jakim jest stanie.
Kiedy nadeszła pora ceremonii, czekałem niecierpliwie na swoją kolej, by dowiedzieć się, kto zostanie moim mentorem. W końcu usłyszałem swoje imię i dowiedziałem się, że moim nauczycielem zostanie Rysi Bór — kot, którego jeszcze nie poznałem. Widziałem go czasem w otoczeniu innych wojowników, ale nigdy nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, aż dotąd. Dotknęliśmy się symbolicznie nosami, kiedy moją uwagę przykuła jego wielka blizna na boku, ciągnąca się aż do przedniej łapy. Wojownik miał białe futro, puchaty ogon i pędzelki na uszach. Z wyglądu wydawał się poważny, ale jaki miał charakter? Miałem się dopiero przekonać.
Po otrzymaniu swojego nowego imienia — Tojadowa Łapa — oraz po chwili, gdy koty zaczęły się już rozchodzić w swoje strony, zwróciłem pyszczek w stronę mentora. Przyglądając mu się jeszcze uważniej. Pomyślałem, że dzięki niemu zostanę kiedyś wielkim wojownikiem. Przecież taki duży kot musiał mieć ogromną wiedzę, a ta jego blizna była naprawdę imponująca. Wyobrażałem już sobie, jaką to bitwę musiał kiedyś stoczyć, gdy nagle zorientowałem się, że wojownik też mnie obserwuje. Jego wzrok był uważny i analizujący.
— Jutro o świcie bądź już gotowy przy wejściu od obozu. Wtedy rozpoczniemy pierwszą lekcję — nakazał Rysi Bór.
Wojownik odwrócił wzrok i udał się w swoją stronę. Normalnie powinienem ruszyć w stronę legowiska uczniów, lecz ciekawość wzięła górę. Szybko podbiegłem do Rysiego Bóra i zacząłem go wypytywać:
— A skąd masz tę bliznę? Jesteś dobry w walce i w polowaniu? Gdzie się wybierasz? Mogę iść z tobą?
Po ostatnim zadanym pytaniu zorientowałem się, że nie zostawiałem nawet chwili przerwy, by mentor mógł odpowiedzieć. Rysi Bór odrzekł jednym zdaniem:
—O wszystkim dowiesz się w swoim czasie. Teraz powinieneś wrócić do legowiska uczniów i nabrać dużo energii, by jutro mieć siłę na pierwszą lekcję. Potraktuj to jako zadanie, zgoda?
— TAK JEST!!! – Odpowiedziałem i dumnym krokiem potruchtałem w stronę swojego nowego legowiska.
Dostrzegłem tam moje rodzeństwo, które już zajęło się poznawaniem nowych kotów. Na ten moment jedyne, co mną kierowało, to pierwszy rozkaz mentora. Po powrocie od razu znalazłem sobie trochę mchu i zająłem się wchłanianiem energii, nie myśląc nawet o tym jaka jest pora dnia i że warto byłoby się niektórym kotom przedstawić.

Od Złotej Łapy (Złotej Drogi) CD. Pomocnego Wróbelka

Za czasów uczniowskich

Słowa Pomocnego Wróbelka były... Oczywiście mądre, ale nie do końca przekonały młodego kocura. Siła jest dobra, o ile pozostaje w łapach dobrych kotów. Czy uważał się za takiego? Musiał przyznać, że tak. Nawet jeśli na jego honorze pozostała skaza, to on sam miał przecież lwie serce - tak mówił jego ojciec, a on był najmądrzejszą postacią, jaką kiedykolwiek poznał. Chociaż... Jak tak o tym myślał... Coś z tyłu głowy mówiło mu, że Narrator podzielałby pewne elementy zdania protektora. Kto w takim razie miał racje? 
— No tak... Oczywiście, to bardzo ważne... Znaczy, to wszystko, co Szanowny Wróbelek robi. Bardzo mi się to podoba w Klanie Klifu. Spędziłem trochę czasu z samotnikami i wszyscy wyglądali... Tak ponuro i wiotko... To dobrze, że tutaj są ci, którzy dbają o bezpieczeństwo, o zdrowie i samopoczucie. Zmartwienia wysysają z nas chęci i radość — odpowiedział. Po części zgodnie z prawdą, ale po części chciał, aby kocur poczuł się lepiej. Jego delikatny uśmiech rozbłysł w niebieskich oczach Złotej Łapy.
— Ciesze się, że to doceniasz. Życie w klanie jest o wiele prostsze. Ja sam nigdy nie byłem zmuszony do samotności, nie w tym sensie, ale moja matka nie była zrodzona tutaj. Opowiadała nam trochę... — rzekł protektor. 
— Czy jest więcej takich podlotków, którzy dołączyli do waszych szeregów? — zapytał zaciekawiony uczeń. 
— Nie aż tylu, ale nie jest to całkowita rzadkość. Czasami znajdujemy porzucone kocięta, czasami ktoś sam do nas zajdzie, tak jak było w twoim przypadku. W każdym klanie są takie przypadki, ale nie w każdym będą dla ciebie tak samo przyjaźnie nastawieni. Nie wiem dokładnie, jak wygląda to, powiedzmy, w Klanie Nocy czy Klanie Wilka, chociaż w tym drugim, mogę założyć, że nie są zbytni chętni... — Zamyślił się ciemny kocur i spojrzał w wodę.
— Och! A dlaczego? Czyżby samotnicy byli dla nich zagrożeniem, że pielęgnują w sobie wrogość w stosunku do nich? — Postawił uszy na sztorc. 
— Nic o tym nie wiem, ale oni tacy po prostu są... Tacy się wydają... Lepiej podczas patroli zachowywać dodatkową ostrożność, kiedy chodzi się wzdłuż leśnej granicy. No ale to powie ci jeszcze na pewno Rozświetlona Skóra. 
— Zapewne... Ale w takim razie niezwykle się ciesze, że trafiłem do was, Szanowny Panie — powiedział elegancko i grzecznie, kłaniając łeb przed protektorem. Ten zawstydził się nieznacznie i zaśmiał. 
— Ja również Złota Łapo, na pewno będziesz świetnym wojownikiem — odparł i powoli wstał. — Ale może darujmy sobie polowanie na rzeczne bestie. Dzisiaj już wystarczy, wracajmy.
— Niech będzie, jak mówisz Panie! — zawołał ochoczo i popędził przodem, w kierunku, który wcale nie był właściwym. 

* * *
Krótko po mianowaniu na wojownika 

W końcu został rycerzem! Miał piękny rycerski przydomek, miał swoje wojownicze imię, które nosił na piersi, jakby było widoczną, połyskującą zbroją. Przez pierwsze wschody słońca powtarzał je po cichu - lubił jak brzmi, lubił, w jaki sposób układa mu się język, jak wibruje w jego pysku. 
Jego radość jednak szybko zniknęła. Wszyscy w Klanie Klifu od kilku księżyców byli albo nadąsani, albo spięci. Wiedział niewiele. Mało kto zwierzał mu się, mało kto plotkował w jego towarzystwie. Sam Złotek nie miał zbyt wielu przyjaciół. Oczywiście, nie miał żadnych prawdziwych wrogów, ale nie mógł wyprzeć się swojej samotniczej krwi, która zdawała się znów stać większym problemem. Kiedy był jeszcze w legowisku uczniów, większość była od niego znacznie młodsza. Wojownicy za to mieli tyle obowiązków, że nie mógł zbytnio złapać ich w wolnej chwili, aby nawiązać konkretną relację. Rozświetlona Skóra nie chciał z nim rozmawiać poza treningami, nie przedstawił go też nikomu, nawet swojemu bratu, który wydawał się dość sympatyczny, a przynajmniej na tyle energiczny, że w pewności byłby w stanie, chociaż na moment poświęcić chęci na rozmowę z bengalem. Protektorzy również wydawali się mieć więcej pracy niż wcześniej, a więc spontaniczna rozmowa z Pomocnym Wróbelkiem nie była rzeczą tak pewną, a tym bardziej nie zależała ona od woli młodszego. Mimo wszystko czuł, że coś go omija, że coś powinno zaprzątać mu umysł, a jedyne co dotarło do jego uszu to obecność jakiś nieznajomych kotek na skraju ich terenów; niedaleko miejsca, gdzie Panienka Postrzępiony Mróz odnalazła go ze swoim szanownym mentorem. 
Chociaż uważał się za kota o sercu hardym, o umyśle jasnym i niemąconym, postanowił udać się do tych, którzy nosili na barkach samopoczucie Klanu Klifu. W legowisku było przyjemnie i chłodno. Już od wejścia wiedział, że na pewno spotka z nim jakiegoś innego kota. Teraz niemal zawsze jest w nim ktoś, kto potrzebował zamienić z kocurami słowo, ktoś, kto chciał ukojenia nerwów i rady. 
Obok szarego kocura siedziała matka jego przyjaciółki - były takie podobne, że nigdy nie musiał nawet o to pytać. Wojowniczka zdawała się być nastroszona i zdenerwowana. Mówiła cicho, ale bardzo gwałtownie. Bury, większy protektor był sam, na szczęście. Jasny ogon Złotej Drogi falował z każdym krokiem, aż w końcu starszy zauważył go i posłał mu niemrawy uśmiech. Pomocny Wróbelek od jakiegoś czasu wyglądał... Niezbyt atrakcyjnie z perspektywy innych kotów. Futro miał matowe, oklapnięte, a oczy smutne, pozbawione blasku. To on potrzebował wsparcia...
— Dzień Dobry Mój Szanowny Panie! — pozdrowił radośnie, chcąc zarazić go dobrą energią. Bury skinął głową, ale położył delikatnie uszy, aby pokazać w ten sposób, aby ściszył głos. — Oh! Przeprosiny. — To powiedział już ciszej i kontynuował — Czy byłbyś tak miły i potowarzyszył mi przy posiłku, chciałbym porozmawiać, a niegrzecznym byłoby przeszkadzać tej damie. — Wskazał łbem na Melodyjny Trel. 

<Wróblu?>

Od Terpsychory

Pogoda prędko stała się ciepła i słoneczna; a potem jeszcze prędzej, duszna i wyczerpująca. Kotki przybyły na tereny Klanu Klifu wraz z początkiem Pory Nagich Drzew – wtedy nikt nie wierzył Terpsychorze, że same łąki i zarośla mogą być w istocie tak urodzajne, jak mówiła. Teraz jednak było inaczej. Po chłodzie napłynęła zieleń, która skapywała na ziemie w postaci kropli deszczu, potem opady ustały, a piekące promienie osuszyły wilgotne liście i źdźbła. Myszy, straszone przez pałętających się po Złotych Kłosach dwunożnych, jak oszalałe wpadały im pod łapy, a ptaki gromadami powracały na wysokie, chociaż nieliczne, drzewa. Częściej widywały też innych wojowników. Odwiedziny Pokrzywowych Zarośli i Srebrnej Szadzi były dosyć regularne, zwłaszcza jeśli chodziło o samego liliowego. Matka mówiła, że chciałaby więcej czasu spędzać u córki, ale starość nie pozwala jej na tak dalekie spacery. Jeśli już przybyła, nie rzadko zostawała na noc, aby odpocząć i przespać jedną, pełną noc na wygodnym sianie. Zwykle odprowadzał ją właśnie syn; tylko raz zdarzyło się, że ten nie mógł i przy jej boku zobaczyły tą samą kremową kotkę, która przybyła z pierwszym patrolem, który towarzyszył Liściastej Gwieździe. Nie ukrywała niechęci, nie podnosiła zmarszczonych brwi, nie wygładzała sierści na grzbiecie. Kiedy "oddawała" starszą jej córce, jedynie przelotnie przeleciała wzrokiem po obecnych w szopie samotniczkach – brakowało wtedy Walki i Zośki, które jak miały w zwyczaju, polowały przy zarośniętej krawędzi Złotych Kłosów, aby uniknąć niepotrzebnego spotkania z Bezwłosymi, które byłoby pewne, jeśli poszłyby bliżej szczytowania słońca. Nikt nie chciał też narażać się na niekorzystne działanie gorąca, czy na udar, przed którym codziennie ostrzegała je nieśmiało Jagienka. Zwłaszcza Sola musiała mieć go na uwadze – teraz wychodziła wyłącznie pod wieczór, aby jeszcze mocniej przyjąć postać zjawy. Wszyscy liczyli na ulewę. Każda siwa chmura, każdy powiew rześkiego wiatru był niczym zbawienie zesłane im przez dobry los. Nie marnowały go. Mimo ostrzeżeń małej uzdrowicielki Sola, Natta, Skorek i Zośka często wybywały wtedy, nikt nie wiedział gdzie dokładnie, a kiedy deszcz się kończył, wracały mokre, zmęczone, ale pełne wigoru i życia.Na terenach nikt nie czuł się źle. Chociaż to one były tutaj "w gościach" tak żadna nie obawiała się ataku ze strony jakiegoś wojownika, patrolu, czy nawet całego obozu, który mógłby zbuntować się przeciwko słowom i zapewnieniom liderki, i zaatakować samotniczki z zaskoczenia w ich szopie. Największym zmartwieniem stali się teraz Dwunożni, którzy coraz częściej zaglądali do drewnianego leża. Robili to zawsze rankiem, lekko przed porą szczytowania oraz pod wieczór, kiedy swąd ich wilgotnych, spoconych ciał sprawiał, że kotkom zaciskały się gardła. Nigdy nie przyszli w nocy, a więc przynajmniej ich sen był nieprzerwanie niezmącony. Kiedy niechciani, niebezpieczni goście przybywali, nie zostawali długo. Zazwyczaj zabierali stare worki, ostre, szare gałęzie, które wisiały na ścianach lub, wręcz przeciwnie, zostawiali coś, aby wrócić po to tego samego zmierzchu. Kotki nigdy tego nie ruszały – wolały nie kusić losu. Udawało im się za każdym razem uniknąć bezpośredniej konfrontacji, gdzie byliby oni wrogo nastawieni. Raz ujrzeli oni skrytą w rogu Jagienkę, której sparaliżowane ze strachu ciało nie poruszyło się ani na milimetr. Nikt nic nie zrobił – jeden tylko wyciągnął tą swoją pomarszczoną, łysą łapę i wskazał na kotkę, a reszta wydała z siebie przedziwny dźwięk, który, choć brzydki i szarpiący za uszy, nie wydawał się być przejawem agresji. Samotniczki nie wiedziały, że ich obecność była w oczach Dwunożnych czymś dobrym – liczyli oni na to, że grupa kotów będzie polować na żyjące w sianie myszy, a przez to oszczędzi im to zmartwień i strat. Tak więc i z ich strony nie musiały się niczym przejmować. Wszystko szło dobrze.

* * *

— Przepraszam, że to tyle zawsze trwa. Gdybym nie była taka stara, mogłybyśmy robić tyle rzeczy... — powiedziała ze szczerym smutkiem Srebrna Szadź, kiedy wraz z córką powoli sunęły w stronę rzeki, gdzie miały spotkać się z Pokrzywkiem.
— Przestań już, mówisz to samo za każdym razem, a ja za każdym razem odpowiadam ci dokładnie to samo mamo — odpowiedziała lekko, bez kapki żalu.
— Bo mnie to niezmiennie trapi... — tłumaczyła się cicho starsza.
— Sama już nie jestem pierwszej młodości, a swoje już się w życiu naśpieszyłam. Uwierz, że spokój nie jest tylko potrzebą tych prawdziwie wiekowych. — Delikatny śmiech Szadzi poruszył parnym powietrzem. Szybko jednak ucichł, a na siwy pysk znów powrócił wyraz zmartwienia.
— Nie mów tak, to jak cierń wbijany do matczynego serca — rzekła twardo, wpatrując się w pysk pierworodnej.
— Słucham? — Taniec ściągnęła nieznacznie brwi.
— Zadaniem matki nie jest chować swoje dzieci... Nie pozwalam ci mówić, żeś stara; na pewno nie przy mnie. Ja wciąż domagam się wnuków i z twojej strony. — Ton starszej był niemal zbyt oficjalny. Samotniczka poczuła się wręcz skarcona – jakby znów była kocięciem.
— Och, mamusiu kochana, wiesz, że znaczysz dla mnie tyle, co deszcz w ten skwar, ale muszę cię zmart-
— Przybłędki pokocham jak własne! — przerwała twardo i rzeczowo – tak, jak miała w zwyczaju.
— Żadne się nie przypałętały... Nie wyciągniemy ich sobie spod ogona — zaśmiała się.
— Mhm... Chociaż mogłabyś mi zrobić ta przyjemność, wiesz... To już ostatnie wschody, kiedy-
— Srebrna Szadzio! — miauknęła, wręcz karcąco. Starsza nie obruszyła się jednak ani trochę; wzruszyła wątłymi łopatkami i sunęła powolutku dalej. — Czy dzieci Pokrzywka są aż tak niesforne, że liczysz na porządne maluchy z akurat mojej strony? Ze strony córki, która uciekła z klanu i wróciła jako włóczęga? — zażartowała, ale chłodny wzrok matki uciszył ją.
— Nie wiem, z czego jesteś taka dumna — zaczęła twardo, ale szybko odgoniła zirytowanie i uśmiechnęła się delikatnie. — Ha... Jakie dzieci? Toż to już wojownicy. Jeszcze pamiętam, jak byli tacy malutcy... Niczym małe pisklęta mewy, ale znacznie ładniejsze. — Tutaj zatrzymała się na moment, ale Taniec nie powiedziała nic – widziała, że matka jeszcze nie skończyła. — Pamiętam, jak ty i Pokrzywek byliście takimi pisklętami... On był zawsze taki wyrośnięty, a taki nieśmiały i delikatny... Was ojciec nazwał go Pokrzywkiem, bo miał nadzieje, że może ma on pazurki, igiełki, których nie widać na pierwszy rzut oka. Ale on na zawsze pozostał naszym delikatnym listkiem...
— Tata bardzo wierzył w siłę imion, w siłę natury... — szepnęła jednooka.
— Koperek też taki był... Taki jak twój brat — zaczęła delikatnie. Wiedziała, że temat ojca jest drażliwy. — Ciepły, łagodny, niczym wiatr, który rozbrzmiewa na łąkach podczas Pory Nowych Liści.
— Tak... Oni są inni — skwitowała prędko młodsza. Chciała odejść od tego tematu. — A ja?
— Ty? Chcesz, abym też nazwała cię delikatną? Kochanie, wiesz, że cię kocham, ale właśnie dlatego nie skłamie ci prosto w mordkę. — Obie uśmiechnęły się pod nosem.
— Nie, nie, nie potrzebuję takich zapewnień. Chodzi o imię — naprostowała.
— Koperek chciał, abyś na imię miała Konwalia lub Fiołek, ale ja od razu widziałam, że chociaż futerko może być miękkie jak płatki kwiatów, tal bliżej ci do kolców niż róży — odpowiedziała szczerze. Terpsychora szanowała to w matce. — Taniec było ładne, pełne wigoru, a tego ci nigdy nie brakowało. Kiedy inne kocięta bały się starszych maluchów, nawet jeśli różniło ich kilka wschodów słońca, ty zdołałaś zaprzyjaźnić się z dziećmi Białej Zamieci może kilka chwil po tym, jak otworzyłaś oczy. No i wtedy skończyły się moje spokojne chwile. Z Zielonym Wzgórzem byłyście jak niemożliwa do zatrzymania burza. To miło, że możecie znowu porozmawiać – ona była bardzo smutna, kiedy cię zabrakło. Często cię odwiedza?
— Nieszczególnie... — przyznała prędko, niemal obojętnie. — Ale była jednym z pierwszych kotów, które wydawało mi się, że spotkałam, ale nie jestem tego pewna.
— Szkoda — powiedziała krótko. — Ale nie można się zbytnio dziwić ani brać tego do serca. Ma swoją rodzinę, jest jedną z najbardziej zajętych wojowniczek, chociaż nie brakuję jej na pysku coraz nowszych siwych włosków.
— Słyszałam o tym — odezwała się trochę byt prędko, zbyt ochoczo. — Z kim ma kocięta?
— Związała się z Bożodrzewnym Kaprysem. Kocięta są właśnie jej, ale nie wiem, kto dokładnie jest ojcem, ale zdaję mi się, że jakiś samotnik. Nie wiem, czy ją pamiętasz.
— Jak przez mgłę.
— Zrozumiałe. Ich kocięta też niemądre już nazywać dziećmi. Synowie są wojownikami. Starszy wyszkolił już niedawno swego pierwszego ucznia. A córki to dopiero ich małe chluby. Obie są medyczkami. — Nie chciała zanudzać córki opowiastkami, zwłaszcza jeśli nie odbudowały swojej relacji z Zielonym Wzgórzem.
— To świetnie... — miauknęła. Starsza zrozumiała aluzję i nie kontynuowała tematu.
— A miałaś okazję poznać Melodyjny Trel? — zapytała Srebrna Szadź, mając nadzieje, że wracając do tematu brata, rozbudzi kotkę.
— Partnerkę Pokrzywka? — Klifiaczka kiwnęła głową elegancko. — Niestety jeszcze nie. Pokrzywek mówił, że musi mi przedstawić swoją rodzinę, ale nigdy jeszcze do tego nie doszło. Nie wiem, czy to kwestia tego, że to oni nie chcą, czy tego, że czuję swoisty wstyd...
— Ah! Głupoty! — uciszyła ją rodzicielka. — Twój brat nie był taki szczęśliwy od wielu, wielu księżyców. Być może czuł podobną euforię, kiedy narodziły mu się kocięta, ale to szybko minęło. Kiedy tylko może, mówi, że idzie spędzić z tobą chwilę. Nie wstydzi się ciebie, uwierz dziecko.
— Czyli więc to Melodyjny Trel jest niechętna? — dopytała.
— Nie wiem. Może tak, może nie. — Zamyśliła się na moment. — Wydaję się być nieco rozdrażniona w ostatnim czasie, ale to może być skutek wszystkiego, więc dopóki jej nie poznasz, nie powinnaś się przejmować. Nie na zapas.
— Nie mam potrzeby, aby wszyscy mnie uwielbiali — przyznała szczerze.
— Wiem... Wiem to bardzo dobrze, moja droga — odpowiedziała Srebrna Szadź i posłała jej pełen politowania uśmiech. Słyszały już szum rzeki, a na horyzoncie, rozmyty przez ciepło płynące z nagrzanej przez dzień ziemi, stała spora biało-liliowa postać.

Od Trzcinki do Różyczki

Minęło kilka dni od momentu, kiedy Różyczka trafiła do legowiska medyczki. Siostra znalazła się tam z powodu zwichniętej łapy, którą jakimś cudem nabyła podczas wspólnej zabawy i wygłupów w żłobku. Trzcinka osobiście nie rozumiała, jak tamta tego dokonała. Mała szylkretka wiła się w legowisku przy brzuchu Baśniowej Stokrotki, przekręcając się z lewej na prawą i czuła, że jest jakoś pusto. Brakowało jej towarzystwa Różyczki. Nie mogąc tak zasnąć, patrzyła na sklepienie żłobka, a chrapanie innych kociąt wręcz dokuczało jej, zamiast pomóc w zaśnięciu.
"Jakie nudy!" - pomyślała, przekręcając łebek w stronę pyska chrapiącej mamy.
Kotka na jej pytania, co się stało z Różyczką i kiedy wróci, odpowiadała, że boli ją łapka i jest pod opieką Różanej Woni oraz Gąbczastej Łapy. Nie więcej, tylko wymijające odpowiedzi co bulwersowało Trzcinkę. Bardzo chciała odwiedzić Różyczkę.
"Odwiedzę ją!" - Zerknęła w tym momencie na wyjście na polanę, na której panował mrok. 
"Tak! Odwiedzę ją!"
Nie potrzebowała pomocy Baśniowej Stokrotki, by wyjść na polanę mimo tego, że była noc i wszyscy wojownicy spali. Ona nie spała i to już był wystarczający powód, aby wyjść na zewnątrz poszukać i porozmawiać z siostrą. Niewiele myśląc, dalej ostrożnie wygramoliła się z posłania i na miejsce, gdzie wcześniej leżała położyła kulkę mchu, która była jedną z głównych atrakcji dla kociaków w żłobku, po to, żeby mamusi nie było przykro, jak wyjdzie z legowiska. Pewna swego wyszła ostrożnie z legowiska, nie patrząc za siebie. Trzcinka wchodząc na polanę zatrzymała się. Słychać było wiatr poruszający szuwarami i chrapanie kotów w obozie, a zapach ryb z pnia na zwierzynę zawiewał prosto do jej pyszczka. Legowiska pod osłony nocy dla młodej kotki wyglądały zadziwiająco bardzo podobnie, wręcz prawie tak samo. Wyróżniały się jedynie dwa; jedno było na wzór jaskini, która była okryta od góry dwoma gałęziami oraz szczelina w drzewie, która opcjonalnie mogła być właśnie skromnym legowiskiem. W głowie kotki było to dość jasne, że mogło być przeznaczone dla jej siostry, Różyczki. Kotka była kocięciem mniejszym od dorosłych kotów, no i bolała ją łapka, dlatego musiała być w miejscu, które było płytkie, no i łatwo dostępne dla medyczki oraz jej uczennicy. Wybierając drugie legowisko, przeszła przez obóz, pilnując, aby zachowywać względną ciszę. Podeszła do szczeliny u korzeni drzewa, jednak zamiast płytkiego wgłębienia z małym posłaniem, na którym leżała znana jej niebieska szylkretka była ziejąca ciemnością o wiele większa przestrzeń. Tracąc swoją pewność siebie, zastrzygła nerwowo uszkiem. Nie była przekonana, aby w środku tego drzewa znajdowała się jej siostra z bolącą łapką i to całkowicie sama.
"Może zajrzę tylko na chwilę! Wejdę szybko! Jak coś by się stało, to będę uciekać!" - podjęła decyzję w myślach i weszła do środka z nastroszonym futerkiem z emocji. Przed nią była tylko ciemność oraz odgłos pochrapywania i nowy zapach. Czując, jak w jej małym ciałku napięcie nagle wzrosło, cała zesztywniała i odruchowo jej plecy wygięły się w łuk.
"Ups! Tu nie ma Różyczki!" 
Ostrożnie wyszła na zewnątrz, robiąc małe kroki, przez co zostawiła za sobą kilka odbić swoich małych łapek oraz leciutką woń strachu. Będąc znów na dworze, otrzepała się, uwalniając z siebie całe napięcie i zrobiła głęboki wdech.
- To nie była Różyczka... - powiedziała do siebie szeptem.
Teraz zostało jej pierwsze legowisko, którego nie wybrała wcześniej. Starając się przywrócić swoją pewność siebie, ruszyła szybkim krokiem w tamtą stronę. Przy wejściu poczuła duszny zapach ziół oraz ciepło bijące od kamieni, które zdążyły się nagrzać przez cały dzień, kiedy słońce górowało na niebie.
"Tutaj muszą być w takim razie medyczki, a zatem i Różyczka!" - Zadowolona ze swojego wędrowania, wślizgnęła się do środka. Tutaj już było o wiele przestrzenniej, a delikatne światło księżyca oświetlało sylwetki kotów leżących na posłaniach. Widząc charakterystyczne futerko siostrzyczki podreptała w jej kierunku i oparła się o jej posłanko.
- Hej! Różyczko! - wyszeptała, trącając koteczkę w bark. - Przyszłam w odwiedziny! Obudź się!
- Co jest... Środek nocy... Jak ty tutaj...? Gdzie mama? - mruknęła zdziwiona i dalej zaspana Różczyka, przeciągając się powoli w swoim posłaniu i lekko piszcąc, gdy na chwile zapomniała o swojej łapce.
- Cicho bądź, bo obudzisz innych i będą niewyspani! - Swoją łapką zatkała pyszczek siostry. - Nie mogłam spać, więc stwierdziłam, że wpadnę by cię odwiedzić - zamruczała, rozbawiona rysującym się zaskoczeniu na pyszczku siostry. - No i mama nadal śpi, dlatego jestem tutaj sama.
- Aha, no to możemy się pobawić. Tęskniłam za tobą i mamą, bez was ciężko mi się śpi - mruknęła cichutko Różyczka i rozejrzała się po innych śpiących kotach i całej jaskini medyczki z jednym przejściem do magazynu na zioła. - Tutaj jest za cicho - dodała szybko, patrząc na wyraz twarzy swojej siostry.
Wzrok Trzcinki powędrował za spojrzeniem siostry. Wielkość tego całego legowiska medyka robiło wielkie wrażenie na młodej kotce, w szczególności te zioła oraz rozmiar tego miejsca. Szczerze, to całe zielsko, którego używały medyczka i jej uczennica do leczenia, nie zdołałoby się zmieścić w żłobku. Różana Woń musiała się naprawdę namęczyć, aby wszystko tutaj upchnąć. Do rzeczywistości przywróciło ją narzekanie Różyczki.
- Eee... No tak. Tak, jest cicho, bo jest noc. W żłobku też jest cicho i w takim dziwnym drzewie w obozie. - zauważyła, przypominając sobie, że odwiedziła dziwne legowisko, w którym spał tylko jeden kot. - Za to jest bardzo fajnie na zewnątrz! Chodź zobaczyć! Popatrzysz na księżyc oraz gwiazdy! - zachęcała ją, nadal szepcząc.
Trzcinka wyszła pierwsza z legowiska medyczki, co jakiś czas zerkając na swoją siostrę, która kuśtykała za nią. Kiedy znalazły się na dworze, koteczka wzięła głęboki wdech. Zamiast podziwiać niebo, skupiła się na przyjemnych odgłosach i zapachach lasu oraz wody. Kochała ten dźwięk, uspokajał ją i był przyziemny. Był czymś, co wiązało ją z tym miejscem. Spojrzała na Różyczkę, która z zachwytem wpatrywała się w niebo. Chyba powinna ją zaciągnąć znów do niej, chciała się dowiedzieć szczegółów, kiedy siostry nie było przy niej.
- Ekhem. - mruknęła, chcąc zdobyć skupienie kotki na sobie. - Jak smakują zioła? Jadłaś te same, co dawali naszej mamie? Były ohydne, czy smaczne? O co chodzi z twoją łapką? Mama mówiła, że tylko cię bolała, a słyszałam od innych karmicielek, że masz ją wywiniętą w inną stronę. Będziesz chodzić? - zalała Różyczkę pytaniami, patrząc się na nią swoimi zaciekawionymi, brązowymi oczkami.
Różyczka przez chwile ignorowała pytania swojej ciekawskiej siostry, ale po chwili odpowiedziała spokojnie.
- Nie wiem, jakie zioła podała mi Gąbczasta Łapa, ale tak, były dziwne. Pamiętam jedne, które były bardzo delikatne i miały taki orzechowy smak. A z moją łapką... - Popatrzyła na nią i spróbowała położyć, ale zagryzła zęby żeby nie wrzasnąć, kiedy poczuła ogromny ból i od razu podniosła ją.
- Orzechowy smak? Orzech jest dobry? Jaka jest Gąbczasta Łapa? Miła? Myślisz, że chciałaby się z nami bawić? - Trzcinka dopytywała dalej, nie przejęła się grymasem siostry, po prostu przyjęła do wiadomości, że ból nadal nie przeminął.
Różyczka spojrzała na Trzcinkę i jej śmieszny wyraz twarzy i mruknęła do siebie, patrząc, jak ogon jej siostry lata na boki z zadowolenia i zaciekawienia na jej historię.
- Hmm jest miła, ale dużo gada i czasami od rzeczy - mruknęła rozbawiona kotka, także wesoło ruszając ogonkiem. Rozglądała się, czy żadne koty nie wstały i dalej patrzyła w niebo, kontynuując:
 - Ciekawa jestem, jak to będzie być uczennicą. Gąbczasta Łapa mówiła, że to super fajne i wcale nie straszne. A co do tych ziół, były bardzo dobre, tylko bardzo oczka mi się kleiły po nich i chyba usnęłam - przyznała lekko zawstydzona.
- Ja chciałabym być super uczennicą i umieć wszystko! - Zadowolona Trzcinka dumnie wypięła pierś. - Nie wiem, co się robi jako uczeń, ale super brzmi pływanie wśród ryb. Siedzenie i mielenie liści brzmi jak coś bardzo nudnego... - Na wiadomość o zaśnięciu Różyczki przez zioła, zaśmiała się, nie pojmując, że jakieś listki czy nasionka mogą powalić kota na posłanie. - Powinni nam dać tą trawę na spanie wcześniej, aby inne królowe mogły cieszyć się ciszą.
W wyobrażeniach Trzcinki zioła, których używały medyczki, były takie same i przypominały liście oraz smakowały jak trawa, więc to, co mówiła siostra było dla niej czymś nowym.
- Jak myślisz, co by się stało, gdybyś zjadła tych ziół na spanie więcej? Zasnęłabyś na następne kilka sezonów? - zamruczała rozbawiona i trąciła psotnie łapką Różyczkę.
- Nie jestem pewna, w końcu nie jestem medyczką, ale pewnie tak. Po paru ziarenkach czułam się taka wyspana i tak super zrelaksowana i w ogóle się nie bałam - powiedziała Różyczka dumna z siebie i szybko dodała:
- Może obie powinnyśmy zjeść jeszcze trochę albo wziąć trochę dla mamy? Wiem, gdzie są - powiedziała ruszając ogonkiem na boki.
Trzcinka na ostatnie słowa siostry zastrzygła uchem i wpadł do jej głowy pewien pomysł. Skoro nie rozumiała jak działają zioła, jak smakują... To powinna ich spróbować!
- Z chęcią je zobaczę, Różyczko - powiedziała, uśmiechając się niczym mały, słodki diabełek. Jej cudny pomysł mógł się spełnić.

<Różyczko?>

[1466 słów]

Od Kosaćcowej Grzywy CD. Poziomkowej Łapy

— T-to co dziś będziemy robić?
Ach, jak on nienawidził, gdy jego uczeń zadawał pytania. Kosaćcowa Grzywa odparł, że to, co zawsze robi mentor z uczniem.
Skończyło się na tym, że ,,zapolowali”, a po tym wygrzewali się w słońcu, jak dwa leniwe pieszczochy.
***
Znowu obudził go przed rankiem.
— Chodź, idziemy potrenować…
— Czemu tak wcześnie? — zapytał zmęczony Poziomkowa Łapa, mozolnie idąc za mentorem.
— Bo jest piękny dzionek, Po-ziomku! — odpowiedział radośnie. Spojrzał na niego i przechylił głowę. — A co, z lisem się biłeś we śnie, że taki zmęczony? — Obejrzał go wzrokiem od łap do uszu. — Spoko, ja też jako uczeń o nich śniłem. Tylko nie śnij za często, bo naprawdę możesz się kiedyś nie wybudzić…
Poziomkową Łapę zmroziło.
Kosaćcowa Grzywa przestał się uśmiechać.
— No co ty, żartu nie umiesz załapać?
Nagle do nich podbiegła Makowy Nów. Wojownik spoważniał, a Poziomek nieco się skulił przy nim.
Zastępczyni poinformowała go, że ma się spotkać z Nikłą Gwiazdą w jego legowisku. Wiadomość ścisnęła jego serce. Zaczął się bać, że przywódca odkrył to, że jego matka to rozpowiedziała. Mimo tego przyszedł, przestraszony jak małe kocię.
***
Kosaćcowa Grzywa był zaskoczony, jaką drużynę Nikła Gwiazda wysłał wraz z Głupią Łapą.
Przecież ja się z tą kultystką zabiję, myślał, gdy szli i od czasu do czasu spoglądał na szylkretową rodzicielkę z obawą. Może Miodowa Kora jakoś to załagodzi, pomyślał. Spojrzał na sam przód, na Głupią Łapę; milczącą, niepewną, ostrożną. Dostrzegł, że Wilczaki były nie były zbyt miłe wobec niej; świadczyło o tym zaniedbane futro i widoczne żebra. Westchnął ciężko i przejechał ogonem po ziemi, niepewnie spoglądając w bok na wilczy las.
Nie czuł, aby to była ta sama Głupia Łapa; nie był też pewny, że na pewno pójdą po ten wrotycz. Miał nadzieję, że ziółka tam nie będzie, bo z przykrością i bólem serca ktoś je poda Nikłej Gwieździe.
A Kosaciec na to nie pozwoli.
Zalotna Krasopani spoglądała na niego podejrzliwym wzrokiem co jakiś czas
Trochę zagapił się później na starszą, okaleczoną i zabliźnioną kotkę, próbując zdecydować czy zacząć jakąś rozmowę czy nie. Zebrał jednak w sobie odwagę i zaczął:
— Więc, Głupia Łapo... gdzie będzie to miejsce z tymi ziółkami? — rzekł głośno. Po tym lekko się uśmiechnął — Dobrze, że Dynia z nami nie poszła, bo zjadłaby nam cały wrotycz, tak jak fermentowane jagódki na zgromadzeniu! — zaśmiał się i spojrzał na dawnego mentora, oczekując śmiechu. Od matki jedynie wymagał tego, aby w ogóle się nie odzywała.
Miodowa Kora słuchał jednym uchem swego byłego ucznia i się zaśmiał, gdy usłyszał żart o dyni.
— Tak pamiętam to, zrobiła taką siarę Klanowi Wilka, że Blade Lico, który ją ogarnął podczas zgromadzenia, prawie wyszedł z siebie!
Kosaćcowa Grzywa poczuł ulgę, gdy Miodowa Kora się zaśmiał. Z nim zawsze można było żartować, pomyślał z łagodnym uśmiechem.
— Pamiętajcie, że mimo wszystko musimy pozostawać czujni. Nigdy nie wiemy, jakie naprawdę intencje ma ta więźniarka — odchrząknęła Zalotna Krasopani.
Wszystko zostało zrujnowane przez tą kultystkę. Uśmiech Kosaćca zrzedł, jego ciało zesztywniało, a głowę wypełniły ciemne myśli. Tak bardzo żałował, że wtedy jej nie rozszarpał, gdy miał okazję. Ale przynajmniej nikomu nie wyjawiła tego, więc było dobrze. Na razie.
— Nie martw się, jestem na tyle blisko Głupiej Łapy, że mam ją na oku — odrzekł jej Miodowa Kora, któremu uśmiech zrzedł, gdy Zalotka się odezwała.
Kosaciec zniesmaczony tylko przekręcił oczyma.
— Co ty, już pośmiać się nie można? Serio, ty chyba jesteś wilkiem z krwi i kości. Jeszcze tylko brakuje szalonego wzroku, chociaż bardzo blisko ci do tego sta... — Kosaciec nie myślał, gdy układał ostatnie, piękne zdanie.
Zaśmiała się na słowa swojego... syna.
— Uważaj na słowa, szczeniaku — wycedziła przez zęby. — Chyba już ci się zapomniało, jaką wiedzę na twój temat posiadam — dodała, po czym zamilkła, z kamienną twarzą wsłuchując się w słowa Kosaćcowej Grzywy, który wybałuszył na nią oczy przez moment, gdy ona się wtryniła. Nie, nie mogła tego powiedzieć! Nie sądził, że tak skończy jego matka, wypinając się na niego jakby był kotem z innego klanu. W odpowiedzi coś burknął ledwo słyszalnego, zapewne niezłą obelgę. Spróbował jednak się rozluźnić i zapomnieć o tym wszystkim; może jak nie wrócą do tego tematu to nie powie Nikłej Gwieździe.
Lub będzie już za późno, bo zostanie jej tylko chory trup, tylko jeden z wielu kotów na posyłki Mrocznej Puszczy.
Puścił żartobliwie oczko Miodowej Korze, po czym zwrócił się do matki.
— Nie gniewaj się, ale trzeba jakoś rozchmurzyć tą całą sytuację, czyż nie, matko? Jeśli więźnia... Głupia Łapa nas zaprowadzi tam, gdzie obiecała, to uratujemy resztę. Powinniśmy się cieszyć... racja? — rzekł.
Ciekawe czy wskoczy mu do gardła, czy może Mroczna Puszcza przyjdzie jej z pomocą i rozetnie mu brzuch, tak jak on Sosnowej Gwieździe pod gwiezdną mocą oraz osłoną.
— Ach tak? — zaczęła. — Po tobie akurat najmniej bym się spodziewała tego, że się ucieszysz — burknęła, zadzierając brodę do góry. Potem znowu na chwilę ucichła.
Po długiej ciszy zmrużył oczy i popatrzył w stronę Głupiej Łapy.
— Rozumiem, że macie jakieś spięcie, ale raczej powinniśmy skupić się na celu naszej podróży po wrotycz dla klanu — powiedział dość poważnym tonem, mierząc tylko koty wzrokiem, a najbardziej Kosaćcową Grzywę. — Gdyby szykowała na nas podstęp to Nikła Gwiazda by to zauważył i nie wysłałby nas niepotrzebnie po zioła oraz nie marnowałby wojowników na jakieś bzdury i gierki. Nikła Gwiazda nie jest głupi na coś takiego — dodał, choć matka i syn go nie słuchali.
— Chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby był to jakiś podstęp... W końcu źle ją traktowaliśmy. Może się na nas zemścić — stwierdził młody wojownik.
Miodowa Kora szedł przed siebie z głową skierowaną w stronę Głupiej Łapy, by nie stracić kursu. kiedy koty nie widziały jego twarzy, uśmiechnął się do Głupiej łapy i przybliżył się do niej, lecz nie na tyle, aby byli obok siebie; kocur nadal był z tyłu jej. Szepnął, by nikt nie usłyszał oprócz Głupiej Łapy, która była z przodu, ciche słówka, niestety Kosaciec nie zdążył ich wyłapać. Siostra odpowiedziała liliowemu, choć nieprzekonana jego słowami. Szli, jak gdyby nic.
— Czyli ty już możesz mieć wątpliwości, co do jej zachowania? Ja tylko zasugerowałam, abyście pozostali czujni, a ty? Tak... nieładnie oskarżasz ją o spiskowanie? — zaśmiała się pod nosem Zalotna Krasopani.
Kosaciec nie wysłuchał jej do końca; od razu, gdy ponownie otworzyła pysk, ten czmychnął, aby zająć miejsce tuż przy boku Miodowej Kory. Zalotna Krasopani przewróciła oczami, ignorując zachowanie Kosaćcowej Grzywy.
Myślał, że może zakopali mysz wojenną (topór), ale nie.
Przewrócił tylko oczami.
Nie potrzebował jej.
— Mówi, że mamy być czujni, bo: ,,Nie wiemy, jakie naprawdę intencje ma tą więźniarka" — szepnął piskliwym głosem na ucho Miodowej Korze, udając głos Zalotki — Ale gdy ja powiedziałem, że: ,,Może się na nas zemścić, bo źle ją traktowaliśmy", to nagle wybuchła, że nieładnie ją oskarżam o spiskowanie! — dodał oburzony i spojrzał niepewnie w stronę Głupiej Łapy. Miał nadzieję, że jego oczy powiedziały jej, że kocur mniej więcej przeprasza za słowa. W końcu się lubili... chyba. Wrócił wzrokiem do Miodowej Kory — Stary, weź mi powiedz, czy każda kotka jest taka sama? Nieważne, skąd jest, jak się nazywa i jak wygląda, każda z nich ma podobny charakter!
Oprócz Strzępki.
Miodowa Kora zdziwił się lekko, gdy Kossaćcowa Grzywa szedł razem z nim; był dość pozytywnie zaskoczony, że jego były uczeń do niego podszedł. Słuchał go uważnie.
— Cóż nie zawsze bliscy mówią nam miłe rzeczy lub to co chcemy usłyszeć, jednak im szybciej wykonamy nasze zadanie tym lepiej.
Kosaćcowa Grzywa milczał, przytakując na jego słowa.
— Oby Głupia Łapa nas zaprowadziła na miejsce i będzie z głowy — powiedział beztrosko. Gdzieś z tyłu głowy miał myśl, że Zalotna Krasopani pewnie będzie go częściej nawiedzać. Będzie musiał zamienić się z kimś miejscami legowisk.
Liliowy kocur na chwilę popatrzył na horyzont za Głupią łapą. Wrócił jednak do dyskusji z byłym uczniem.
— Wiesz, nie wszystkie kotki są takie same, jako że miałem trzy siostry, mówię ci to z doświadczenia. — Zerkał na niego przez chwilę i się zastanawiał nad czymś.
Zaskoczyły go ostatnie słowa dawnego mentora. 
— Masz aż trójkę sióstr!? — powiedział głośno. Kosaciec nie dowierzał, że Miodowa Kora ma jakiekolwiek rodzeństwo, bo niezbyt się chwalił swoją rodziną.
Do uszu Zalotnej Krasopani dotarł donośny głos Kosaćcowej Grzywy.
Kocur odchrząknął i ciszej zapytał: 
— Ach, no to kim one są? Jak się nazywają? Nic mi nie gadałeś o nich. Jak ty jeszcze żyjesz? Ja ledwo, co umiem wytrzymać z jedną i z Zalotną Krasopanią!
Gdy kultystka zobaczyła, że syn znowu pochyla się nad Miodową Korą, przyspieszyła kroku, aby usłyszeć ich rozmowę.
— Tak, oczywiście. Moimi siostrami są Lamentująca Toń, Rysi Trop i Głupia Łapa. Całkiem nas sporo.
— Głupia Łapa i Rysia Trop? Stary, ale ty musisz mieć ciekawą rodzinkę... jeszcze mi powiedz, że twoim dziadkiem jest sam Mroczna Gwiazda, a matką sama Mroczna Puszcza! — zaśmiał się były uczeń.
Kocur trochę się zamyślił po tym, ale szybko odpowiedział:
— Cóż, czasami to niełatwa sztuka, bo moje siostry różnią się charakterem, ale przystosowałem się do tego i przyzwyczaiłem się.
— Oj, Kosaćcowa Grzywo. Nie każdy jest na tyle... wkurzający, że żadna kotka nie potrafi z nim wytrzymać! — Nagle wtrąciła się Zalotna Krasopani, która już od dłuższej chwili ich podsłuchiwała. — Może Miodowa Kora jest po prostu miły dla swoich sióstr i nie próbuje ich wkopać na każdym kroku? — mruknęła łagodnie, zerkając na liliowego kocura.
Miodowa Kora zrobił zaskoczoną minę. Wyglądał w tej chwili, jakby już chciał uciec, jednak wysilił się na uprzejmy uśmiech, gdy kotka na niego zerknęła.
Uśmiech Kosaćca zrzedł, gdy usłyszał ten jakże znajomy głos. Jego głowa obróciła się błyskawicznie w stronę Zalotnej Krasopani, która stała blisko niego. Na jej komentarz przewrócił tylko oczami, jednak łagodnie się uśmiechnął; Zalotna Krasopani zachichotała! Może jest szansa, by to naprawić. I choć nieco go zirytowała, on tylko wyszczerzył ząbki i odpowiedział:
— Ja nie wkopuję siostry, sama siebie wkopała przecież! — odpowiedział jej — Kto zdrowy wkopałby swoją mentorkę i to w dodatku medyczkę, która w ogóle nie jest z... — Prawie wymsknęłoby mu się ,,z kultu", ale w porę się powstrzymał — powiązana z tą przykrą sprawą! — poprawił się. — Poza tym, chyba już nie ma kary — zauważył, spoglądając w błękitne niebo. Wciągnął beztrosko powietrze, zamykając przy tym oczy. Gdy je otworzył, spojrzał w stronę Głupiej Łapy.
— To jak, jesteśmy już blisko może?
— T-tak, już prawie — zająknęła się zaskoczona, po chwili ruchem kikuta wskazując w stronę paru kamieni, przez które jeszcze kilka księżyców temu sama przechodziła, by wrócić na tereny Klanu Wilka. — Musimy po nich przejść, tylko ostrożnie, s-są śliskie. Potem Droga Grzmotu, spacer przez las i prosto…
— Ekstremalne kamienie? Już idę! — wtrącił się radośnie Kosaćcowa Grzywa, który od razu skoczył na pierwszy kamień. Nie uważał, przez co prawie spadł z wielkiego głazu. Złapał go przestraszony czterema łapami, a dawny mentor niepewnie na niego spojrzał; obawiał się, że uczeń wleci do rzeki. Chwilę później, uspokojony już Kosaciec ruszył za Miodową Korą, który odetchnął z ulgą, teraz ostrożnie stąpając po kamieniach. Patrzył na Głupią Łapę, którą kiedyś odprowadzał stąd. Zastanawiał się, jak sobie radzi z równowagą, skoro jej ogon jest taki krótki! Musiała pewnie trenować albo to po prostu szczęście. Gdy wskoczył na ostatni kamień, spojrzał w tył, aby upewnić się, że Zalotna Krasopani idzie za nimi, po czym skoczył na trawiaste podłoże z ulgą. Strzępka musi go kiedyś nauczyć pływać, jeśli umie.
— Teraz sobie poczekamy na Zalotną Krasopanią. — Miodowa Kora patrzył na kotkę, która jeszcze do nich nie dołączyła. Kocur sobie o czymś przypomniał. — Miejmy nadzieję, że przejście Drogi Grzmotu będzie tak samo proste, jak przejście przez kamienie — mówił trochę nerwowo.
Kosaćcowa Grzywa odetchnął z ulgą, a następnie przybliżył się do Głupiej Łapy. Zerknął na Zalotną Krasopanią, a na jego pysku wymalował się złośliwy uśmiech.
— No, i jak tam te śliskie kamienie? Boisz się ich? Ale jak już się masz czepiać własnego synka to rwiesz się do tego pierwsza, jak dziki lis! — warknął, a potem się zaśmiał. Szturchnął barkiem Głupią Łapę z psotnymi iskierkami. Następnie przybrał poważną minę i przybliżył się do jej ucha, nadal patrząc na Zalotną Krasopani.
— Jak ci minęło kilka księżyców? Opowiadaj mi! — szepnął — No i wybacz, że cię nie odwiedzałem... byłyby jakieś podejrzenia czy coś, wiesz chyba...
— To... Zrozumiałe — odpowiedziała szeptem, uważając, by nikt ich nie słyszał — Były znośne, choć zdecydowanie brakowało mi możliwości rozciągnięcia kości i najedzenia się do pełna.
Kosaćcowa Grzywa przytaknął na słowa Głupiej Łapy. Chciał coś powiedzieć, ale jego matka w końcu raczyła się ruszyć. Kocica zwinnie skakała przez kamienie. 
— Opowiesz mi innym razem — wyszeptał, patrząc, jak Głupia Łapa wyruszyła na przód, a w tym samym czasie Zalotka doskoczyła tuż obok niego. 
— Skoro już wszyscy jesteśmy to powinniśmy teraz iść przez Drogę Grzmotu! Na pewno Głupia łapa nam pokaże, jak się przez nią przechodzi, co nie? — Miodowa Kora popatrzył na Głupią Łapę, robiąc minę w stylu "Błagam, zabierz mnie stąd!". Siostra wojownika skinęła głową, ruszając do przodu. Chwilę później Kosaciec ruszył za nią, przyglądając się tutejszym roślinom.
Było tu trochę inaczej niż na zwykłym terytorium Klanu Wilka. Zamiast drzew iglastych, rosły dumnie wysokie, brązowe słupy z zielonymi, grubymi i owalnymi liśćmi. Ciekawe, czy u Strzępki też tak jest, pomyślał przekręcając łeb. Natychmiast się otrząsnął, przypominając sobie, że mają przejść przez Drogę Grzmotu. Spojrzał ukradkiem na Miodową Korę, który był przygnębiony.
— Czemu tak daleko, w sumie? — zapytał marszcząc brwi. Zaczął wiercić spojrzeniem w koleżance, doszukując się czegoś. — No nie gadaj, że jeszcze będziemy się bić z tymi łysymi, brzydkimi szczurami na dwóch łapach o kilka żółtych kwiatków!
Liliowy kocur chciał ruszyć w drogę, jednak jego uczeń zadał pytania.
— Niestety, te zioła są daleko czy chcemy tego, czy nie, dlatego Nikła Gwiazda wysłał nas po ten skowycz, czy jak się to tam nazywało. Nawet jeśli ceną tego będzie bicie się z łysymi szczurami, czy nie wiadomo czym, to zrobimy to w imię klanu — powiedział stanowczo, idąc już szybkim krokiem za siostrą i doganiając ją.
Zalotna Krasopani podążała za grupą, uważnie słuchając ich rozmów.
— Obawiam się, że Głupia Łapa nie mogła podjąć decyzji o tym, gdzie akurat wyrośnie wrotycz — mruknęła spokojnje w odpowiedzi na słowa Kosaćcowej Grzywy, jakby właśnie była matką, która próbuje na spokojnie wytłumaczyć jedną z najprostszych rzeczy swojemu synowi. Kotka przytaknęła na słowa Miodowej Kory — Tak. Zawsze jest szansa, że dotrzemy tam bezpiecznie, weźmiemy wrotycz i wrócimy. Cali i zdrowi. A nawet jeśli faktycznie spotkalibyśmy szczury lub inne zagrożenie, nie poddamy się tak łatwo. Nie po to tyle tu szliśmy, żeby się wycofać. No chyba, że się boisz, Kosaćcowa Grzywo.
Zirytowany strzępnął ogonem. Na przodków, jak Syczkowy Szept sobie z nią radził? Teraz już wie, jak to jest być kimś takim jak on dla własnej matki. Może powinien z nim o tym porozmawiać czy coś, pewnie ma w tym wprawę. 
— Mówisz tak, jakbyś jej kompletnie ufała — rzekł i przybliżył się do Głupiej Łapy, idąc z nią krok w krok. — A niedawno gadałaś, że mamy się mieć na baczności, bo przecież nie wiemy, jakie ma ona intencje! Nie pamiętasz już własnych słów? Czy jesteś po prostu naiwna? — dodał dramatycznie, nie obracając swojego pyska w stronę Zalotnej Krasopani. Tak naprawdę powstrzymywał śmiech, ponieważ to nie on w owym przedstawieniu był tym złym. To strasznie dziwne uczucie dla Kosaćca, które jednak dzierżył z dumą. Gdy szylkretowa istota znowu postanowiła podjąć próbę głosu, Kosaćcowa Grzywa mrugnął z uśmiechem w stronę Głupiej Łapy, a następnie nagle spoważniał, choć nadal nie spoglądał na rodzicielkę. 
— Oskarżasz mnie o wszystko, byleby mnie zabolało, co? — wymamrotał, spuszczając głowę. Chwila ciszy musiała minąć, nim zabrał ponownie głos. Uśmiechnął się nagle — Niestety, ale Kosaćca teraz to nie zaboli. Kosaciec przeszedł przez gorsze rzeczy i usłyszał o wiele bardziej dotkliwe obelgi. Przykro mi, rodzicielko, ale nie jest już tym kociakiem, którego jedno słowo mogło sprowokować do walki i było ślepe na rzeczy, które były złe — mówił donośnym tonem; tak, jakby miał już krzyczeć, ale nie posunął się do tego. Szkoda było Miodowej Kory i Głupiej Łapy. Spojrzał na matkę z beztroskim uśmiechem. — Ale to chyba nie miejsce na rodzinne sprzeczki, co? Już dość mój mentor i Głupia Łapa wycierpieli, słuchając, jak to mi co każdą swoją sentencję grozisz! — powiedział. Zwrócił się do Głupiej Łapy — Pokażesz nam, jak przejść przez tę Drogę Grzmotu? — próbował zmienić temat. Dziwił się, że było go stać na takie mądre słowa. Chyba znowu ten duch z Klanu Gwiazdy opętał jego ciało.
Zalotna Krasopani nie wsłuchiwała się zbyt dobrze w słowa kocura.
— Przestań już kłapać tym dziobem. Jak jeszcze chociaż raz wspomnisz moje imię do końca wędrówki, to osobiście wyrwę ci język.
Prychnął tylko na jej słowa i szedł dalej u boku Głupiej Łapy w ciszy, czasami głupio komentując wszystko, co jest wokół nich.
Zirytowany sprzeczką rodziny Miodowa Kora podszedł do siostry. 
— Wiesz co, Głupia Łapo, myślałem kiedyś, że jak byłaś przez chwilę samotnikiem to czułaś się samotnie, ale wiesz, naszła mnie refleksja, że chyba to był dla ciebie najlepszy czas. Ja też już dostaję nerwicy jak ich słucham i mam ochotę wyrwać sobie uszy! — Zaśmiał się nerwowo. — Myślę po prostu nad urlopem od klanu jak ich słucham, ale szybciej mnie rozszarpią niż taki wezmę — powiedział pół-żartem pół-serio.
— N-nie powiedziałabym, że siedzenie w zamknięciu i ciemności było przyjemne — wymruczała.
Do jego uszu doszła też konwersacja rodzeństwa. Rozumiał Miodową Korę po części, ale z drugiej strony chciałby, aby on został. To była trudna decyzja, a sam podsłuchiwacz się nie odezwał. Próbował odgonić się od słów dawnego mentora. Gdyby tej kultystki tu nie było, cała ich trójka pewnie bawiłaby się całkiem nieźle!
Nagle do jego nosa dotarł zapach, od którego aż się zakrztusił.
Uszy Głupiej Łapy ponownie przyklapły 
— Uważajcie! Musimy t-teraz szybko przejść, zanim nadejdą potwory — dodała, rozglądając się przy Drodze Grzmotu.
— Aha, czyli to jest ta droga grzmotu, o której mówiłaś... — wycharczał i spojrzał na to miejsce. — Pachnie gorzej od stada Owocniaków! — dodał, po czym zerknął przez ramię na Głupią Łapę. 
Chwila ciszy niepewności ich otoczyła, patrząc na śmiercionośną drogę. Nagle coś niebieskiego przebiegło przed nimi tak szybko, że Kosaciec nie miał czasu zareagować. Silny podmuch wiatru zmierzwił jego grzywę i czuprynę. Kocur zamknął oczy i cofnął się. Gdy było już po wszystkim, oszołomiony Kosaciec zamrugał kilka razy z szeroko otworzonymi oczami. Ocknął się po chwili i rozejrzał po zgromadzonych, po czym odchrząknął i zwrócił się do Głupiej Łapy.
— Więc... jak mamy zamiar przejść? Chyba nie mamy zbyt dobrego doświadczenia z Drogą Grzmotu, nie? — rzekł, otrzepując się przy tym.
Kotka zamachała ogonem, wciągając z niesmakiem powietrze w nozdrza. Przymknęła oczy, zgięła nieznacznie łapy i znieruchomiała. Po chwili otwarła jedno ze ślepi, mówiąc: 
— Możemy ruszać. Ziemia nie drży, więc żaden potwór nie nadbiega. Tylko musicie być szybcy - oni nie poczekają aż spokojnie przejdziemy.
Miodowa Kora przełknął ślinę widząc Drogę Grzmotu.
— Skoro tak, to idę pierwszy w imię grupy. Módlcie się za mnie.
Wyskoczył i ruszył jak huragan na oślep, serce mu waliło, gdy czuł, że depta po drodze, na której są potwory, tak szybko jednak przebiegł, że skoczył na trawę, jakby nie miał z nią styczności od księżyców.
— Prędko, zanim jeszcze niczego nie ma na drodze! — krzyknął do kotów, które jeszcze były po drugiej stronie.
Głupia Łapa przebiegła przez ulicę, prowadząc za sobą pozostałą dwójkę kotów. Z oddali dobiegały do nich leniwe, zbliżające się ryki potworów.
— To chyba został las, a potem nasz cel! — Kocur mówił to z radością.
Liliowa kotka przeszła parę kroków, wysuwając się na prowadzenie. Stanęła w miejscu, gdy pierwsze promienie słońca bezpośrednio padły na jej oczy. Jej dotąd kołyszący się kikut ogona znieruchomiał, w sposób zupełnie niepodobny do tej pozornie słabej, zabiedzonej więźniarki - ruch ten wypełniało skupienie i zaskakująca, jak na kogoś w jej stanie, precyzja. Mimo paru pytań padłych z pysków jej towarzyszy, nie obróciła się w ich stronę, nie ruszyła nawet wąsem. Zmrużyła nieco brązowe oczy, jej oddech zwolnił, co dało się zauważyć po ledwie unoszącej się klatce piersiowej, a jedynym, wciąż ruchomym elementem jej postaci pozostały uszy, choć i w nich dało się dostrzec pewną nietypowość. Obracały się w subtelny, momentami przypominający nerwowe tiki sposób, jakby próbując wyłapać jakiś cichy dźwięk, równie cichy co odgłos wydobywający się spod delikatnych skrzydeł motyla.
— Coś się stało Głupia Łapo? — spytał zmartwiony Miodowa Kora, ale nie dostał odpowiedzi.
Kosaćcowa Grzywa przyglądał się Głupiej Łapie, doszukując się czegoś. Może usłyszała zagrożenie czyhające na nich, ale... kotka uspokoiła się, co wybiło z tropu kocura. Niechętnie poszedł za nią w niezręcznej ciszy, choć jego język już chciał dopaść uczennicę i wypytać ją o wszystko, co się stało przed chwilą. Zastanawiał się, czemu reszta tak nie zrobiła, ale może im też coś nie pozwalało tak jak jemu. Zapyta o to później, pomyślał. Może w drodze powrotnej... jeśli wyjdą z tego żywi. Ledwo co przeszli przez Drogę Grzmotu!
Kocica szła przed siebie ponownie niepewnym, wolnym krokiem, pozwalając towarzyszom ją dogonić. Całkiem szybko udało im się opuścić las, znacznie mniejszy od tego, w jakim żyli członkowie Klanu Wilka.
— W-widzicie to gniazdo dwunożnych? — spytała, skupiając wzrok wojowników na ceglastym, starym budynku, po którego ścianach biegły długie pnącza bluszczu, a płot okryła cienka warstwa mchu — To tutaj. Musimy być o-ostrożni. Dwunożni, którzy tu mieszkają są jus starzy, rzadko wychodzą z legowiska, jednak... Jest p-pewien problem.
— A czym jest ten pewien problem? — spytał Miodek.
— Jaki? Czy chodzi o... — mruknęła Zalotna Krasopani. W oczach kocicy mógł się odbić przykry obraz. — Psa? — wymamrotała, przystając obok Głupiej Łapy.
Liliowa spojrzała w stronę Zalotnej Krasopani z niepewną miną.
— Pies... — przytaknęła.
Po chwili ciszy kotka niespodziewanie podskoczyła o koci krok nad ziemią, jak gdyby wdepnęła w zgniliznę, odzywając się donośnie:
— Nie j-jest duży ani szczególnie sz-szybki! Myślę, że damy radę m-mu uciec w razie problemu... — spróbowała pocieszyć grupę.
Wojowniczka pokręciła głową.
— No nic, jakoś sobie poradzimy — mruknęła.
Kosaciec wzruszył ramionami, niezbyt pocieszony, ale też nie był zrozpaczony tą wiadomością. Chyba ją po prostu zaakceptował.
— Gorsze rzeczy przeżyliśmy niż jakiś mały kurdupel, który szczeka jak opętany — stwierdził.
Zalotna Krasopani, podążając za Głupią Łapą, wskoczyła na płotek.
— Jest tu gdzieś? — zapytała, rozglądając się po przestrzeni zamkniętej pomiędzy płotami. Wzięła głęboki oddech, a do jej nosa napłynął nieprzyjemny zapach psiska. — Myślicie, że śpi? Musimy go zlokalizować i jakoś to wszystko zaplanować, żeby nie było... żadnych ofiar.
— Ja bym się upewnił, że rzeczywiście śpi, żeby nie było niespodzianki — Miód też wskoczył na płotek, rozglądając się za psem. — Im dokładniej to zaplanujemy tym lepiej. Mogę się zgłosić na przynętę dla psa, gdyby się obudził, a wy moglibyście zebrać zioła, choć nie wiem czy jego szczekanie nie przyprowadziłoby za sobą jego dwunożnych.
Przysłuchiwał się im młodszy, następnie spojrzał na Miodową Korę. Odchrząknął i zerknął mu w oczy.
— Damy sobie radę, co nie?
— Oczywiście, że damy radę! Gwarantuję ci to na mój krótki ogon, że wyjdziemy z tego zwycięsko i z honorem — powiedział do Kosaćcowej Grzywy.
— Musimy wybrać kierunek, który obierzemy — poinstruowała Głupia Łapa, przyglądając się żółtym kwiatom. — Możemy pójść dołem, pod krzewami jeżyn, o tam — Wskazała. — Ta droga jednak zajmie nam dłużej, gdyż trzeba będzie iść dookoła. Istnieje też ryzyko, że któreś z n-nas się zaplącze... — urwała na chwilę — Jest jeszcze ścieżka obok mięty, ale niedaleko niej znajduje się legowisko, w którym śpi pies. Droga jest krótsza, a nasz zapach częściowo maskują zioła, ale jeden zły ruch i…
— Skoro tak to udam się drogą krzewową, jest dłuższa i mniej komfortowa, ale przynajmniej będę miał pewność że nie wytrącę psa z równowagi — Miodowa Kora popatrzył na krzewy, po czym na nich spojrzał. — To udanej drogi, jakąkolwiek trasę wybierzecie, to miejmy nadzieję się spotkać po drugiej stronie — Kocur szybko kiwnął głową, po czym szybko zniknął pod drogą z krzewów jeżyn.
Gdy Zalotna Krasopani dostrzegła, że Miodowa Kora kieruje się w tamtą stronę, ruszyła za nim.
— Ja też idę jeżynową. Wolę zdobyć wrotycz z pełnym kompletem kończyn — wymamrotała pod nosem.
Kosaćcowa Grzywa podjął decyzję, gdy dwójka kotów się oddalała w stronę krzewów jeżyn.
— Pójdę przez miętę — stwierdził cicho. Zaczął iść, ale się zatrzymał i spojrzał na Głupią Łapę — Idziemy razem?
Głupia Łapa skinęła głową na pytanie Kosaćca. Oboje weszli w miętę, idąc szybko, Kosaciec aż pędził. Musiał być tam pierwszy; musiał powstrzymać Nikłą Gwiazdę.
Myślami powędrował do dawnego starcia z Sosnową Gwiazdą. Głupia Łapa miała zostać złożona w ofierze dla Mrocznej Puszczy; na szczęście trójka uczniów powstrzymała złowieszczy plan kotek.
Kątem oka spojrzał na koleżankę, która była skupiona na przeżyciu. Uniósł jedną brew w zaciekawieniu. Podczołgał się do niej i szepnął:
— Mam pytanie — zaczął, ostrożnie spoglądając raz na nią, a raz w górę, próbując usłyszeć czyhające na nich niebezpieczeństwo. Ich spojrzenia się zetknęły — Skąd wiedziałaś, że był tu wrotycz? — zapytał powoli. — Mieszkałaś tu?
— Ja... — zaczęła niepewnie kotka — Uch, pamiętasz, jak jeszcze w trakcie podróży tak dziwnie przystawałam?
Kosaćcowa Grzywa pochylił głowę.
— Nie, nie pamiętam... — przyjrzał jej się od czubka uszu do najdłuższego włosa na brodzie. Uniósł jedną brew. — A co...
Nie zdążył dokończyć. Pod jedną z jego łap usłyszał trzask. Zmroziło go. Spojrzał się na Głupią Łapę, która skuliła się w mięcie.
Zaczęło się skomlenie. Kosaćcowa Grzywa wyłonił głowę z zioła, próbując namierzyć bestię. Szybko wrócił do kotki.
— Ruszaj się, no, dalej! — ponaglił ją i popchnął ją nosem do przodu. — Nie zginiemy tutaj — obiecał — Nie na mojej warcie!
Głupia Łapa nie mogła teraz umrzeć. Uratowali ją wcześniej, więc teraz też mu się uda. Dam radę, pomyślał, patrząc zdesperowany na kotkę.
Wysunął pazury, gdy szczeknięcia się nasiliły i obrócił się błyskawicznie w kierunku dźwięku.
— Idź zerwij te chwasty i w nogi! — warknął do starszej, nerwowo wyczekując psiego gościa.
Kosaćcowa Grzywa przymrużył oczy, skupiając się na zagrożeniu.
Zobaczył, że coś białorudego biegnie w jego stronę, jakby było opętane. To pewnie ten pies, pomyślał. Przykucnął i przygotował się na długi skok, podczas gdy bestia się tylko przybliżała w zastraszającym tempie.
— Trzy, dwa... — odliczał cicho, naprężając mięśnie. Czuł, jak jego serce próbuje uciec z klatki piersiowej; łomotało tak mocno, że Kosaćca aż zabolała głowa. Nie miał nigdy doświadczenia z psem; bał się, że go zmrozi, że sobie nie da razy, że... polegnie.
Przełknął ślinę i spojrzał mu w oczy.
Zrobię to, pomyślał. Zrobię to dla Głupiej Łapy.
Chciał obejrzeć się szybko na kotkę, sprawdzić czy już poszła, ale nie udało mu się. Pies zbliżył się już na tyle, że mógł go ciachnąć; tej okazji nie mógł przepuścić!
— Jeden!
Skoczył wprost na psa z ostrymi pazurami, trafiając w niego. Cios okazał się być skuteczny, aż zanadto; zwierzę będzie miało nauczkę do końca życia.
Miał nadzieję, że tyle wystarczy.
Kosaćcowa Grzywa odskoczył po zadaniu poważnych obrażeń na prawym barku stworzenia, które się cofnęło i zaskomlało z bólu. Ostrzegawczo syknął, wyginając kręgosłup w łuk.
Zdezorientowany pies chciał się obronić, próbując dosięgnąć szczękami Kosaćca. Kocur próbował uniknąć ciosu zwierzęcia, ale coś przykuło jego uwagę.
Stojąca z boku Zalotna Krasopani, która nie podjęła żadnego działania. Patrzyła się na nich jak zaczarowana, jakby tylko obserwowała, a nie mogła interweniować i uratować własnego syna.
Kosaciec czuł, jakby czas zwolnił, gdy patrzył na nią; zmarszczył brwi, czując się zdradzonym, choć nie tak bardzo, jak wcześniej.
Wilcza kultystka, pomyślał z nienawiścią. Zawarczał, ale dźwięk został stłumiony przez nagły upadek na czarny piach. Oszołomiony kot wrócił do psa, który już szykował szczęki na dziabnięcie. Ciężka łapa bestii leżała na piersi młodego wojownika, który wił się agresywnie. Kosaciec nerwowo spoglądał na niego, oddychając szybko i płytko. Instynktownie zatopił pazury w łapsku psa, który warknął i odsunął się, kulejąc. Nie tylko on został skaleczony - Kosaciec również ucierpiał, choć znacznie mniej; długie i gęste włosy na klatce piersiowej znacznie złagodziły obrażenia grubych, jasnych pazurów psa. Leniwe zaczęła lecieć krew.
Oboje odsunęli się od siebie.
Kosaćcowa Grzywa oddychał szybko, próbując złapać oddech. Nie sądził, że się z tego wywinie. Rany na klatce piersiowej nie były zbytnio głębokie.
Pomimo tego nagle sobie uświadomił, że brakuje mu pazura u piątego palca na lewej łapie; może właśnie dlatego czuł ciepło spływające na dół. Dopiero teraz zaczęło go boleć i syknął z bólu. Spojrzał ponownie ukradkiem na Zalotkę z płonącymi oczami, ale potem skupił się na zagrożeniu.
Wilcza kultystka.
Gdy Kosaćcowa Grzywa złapał oddech, postawił jedną łapę do przodu. Pies zawarczał, marszcząc nos. Kocur nie syknął, obserwując go uważnie w ciszy.
Czy było warto, zastanawiał się, świdrując psa swoim intensywnym spojrzeniem. Czy jest w ogóle sens tego, co robię? Może... Może powinienem się wycofać? Może wskazać mu Zalotną Krasopanią na kolację i uciec do Strzępki?
Nagle rozwścieczona bestia ruszyła na niego, próbując go kłapnąć swoimi zębami. Kosaciec jednak gładko go ominął, przybierając zniesmaczoną minę, gdy poczuł na sierści ślinę zwierzęcia. Z nowym przypływem gniewu, kocur znowu spróbował go trafić; ponownie zwinnie odskoczył od psa, aby szybko i niepostrzeżenie zadać mu obrażenia na prawym boku. Pies zawył i obrócił się natychmiast, ale Kosaćcowej Grzywy już tu nie było; on tylko rozkoszował się bólem stworzenia, które nie powinno istnieć. Nie teraz, gdy przeszkadzał mu, Kosaćcowi.
Pies znowu ruszył do ataku, ale kocur go ponownie ominął. Rozwścieczona bestia zaczęła szczekać i unikać ciosu, gdy Kosaciec próbował go drapnąć. Psu nie udało się, zwłaszcza przez swoją kulejącą łapę, która utrudniała mu chodzenie.
Młody wojownik wykorzystał nieuwagę stworzenia i zanurkował pod jego brzuchem, podgryzając jego tylną łapę, uciekając. Zwierzę czuło cierpienie.
Powinien dawno wiedzieć, że z ,,Wielkim Kosaćcem" się nie zadziera.
Kosaćcowa Grzywa ponownie ruszył do ataku, tym razem spróbował metody gryzienia. Może będzie ona bardziej efektywniejsza niż pazury.
Jak się okazało, pies był teraz powolny, bardzo nieogarnięty. Nie wiedział, co robił; zdesperowany próbował uderzyć Kosaćca na oślep, myśląc, że się uda.
Jak głupim trzeba być, aby w to uwierzyć?
Kocur był skupiony na psie. W końcu zaskoczył go od tyłu i ugryzł jego ogon. Mocno zacisnął szczęki, nie puszczając ofiary. Pies się szarpał, wierzgał jak koń. Kosaciec nie ustępował; chwyt się rozluźnił dopiero, gdy zaczęły go boleć szczęki. Od razu uciekł na bezpieczną odległość, zanim pies znowu spróbował go dorwać.
Kosaćcowa Grzywa był pewny, że da sobie radę samemu. W końcu ten pies to pewnie tylko leżał w tym gnieździe i jadł wronią karmę! Nie mógł go mocno uszkodzić. Naprężył mięśnie, aby skoczyć na psa i go poharatać. Już miał to zrobić, aż nagle wydarzyło się coś niespodziewanego. Pies go zaskoczył; nagle wytrącił kocura z równowagi, a następnie powalił na plecy. Wstrząsnęło to kotem; nie mógł się nawet ruszyć. Strach go sparaliżował, gdy poczuł na brzuchu ciepło. Jego źrenice się rozszerzyły, szukając pomocy kopnął mocno tylnymi łapami. Niewiele to dało, jednak udało mu się wyślizgnąć spod niego. Kosaciec ciężko dyszał, czując, jak krew zasycha na brzuchu. Czuł się dziwnie, niekomfortowo, słabo. Zmrużył oczy i strzygnął uchem. Nie pozwoli mu. Wykorzystał nieuwagę psa, aby znowu zatopić zęby w jego ciele. Pies szybko go strącił, ale zamiast ugryźć Kosaćca, stanął dęba. Dał mu czas, aby uciec na bezpieczną odległość. Pies czegoś nasłuchiwał. Zaciekawiony Kosaciec spojrzał na niego, a następnie na miejsce, w którym znajdował się... Miodowa Kora! Sparaliżowany wojownik nawet się nie ruszył, pewnie zbyt przestraszony, aby cokolwiek zrobić. Biedak. Pies już do niego leciał. Dawny uczeń odprowadzał psa wzrokiem. Czy powinienem coś zrobić, zastanawiał się. Czy może dojść, gdy Miodek sobie nie poradzi?
Kosaćcowa Grzywa obserwował zwierzę, które na początku szczekało na krzew jeżyn. Z początku myślał, że go nie dorwie, ale bardzo się mylił; bestia staranowała tą roślinę tak łatwo, jak mysz! Pies szybko ugryzł Miodową Korę, po czym go podniósł jak zabawkę. Miodowa Kora na szczęście drapnął go w pysk, a pies natychmiast rozluźnił chwyt. Kosaćcowa Grzywa odetchnął z ulgą.
Postanowił, że znowu ruszy do walki. W końcu to przez niego każdy był w kłopotach… oprócz jego rodzicielki, która - jak widać - bardzo ładnie bawiła się w zbieraczkę wrotyczu, wybawicielka chorych.
Chorych na mózg.
Kosaćcowa Grzywa wciąż czuł się słabiej niż wcześniej, ale musiał uratować dawnego mentora.
Zastanawiał się, czemu tego małego gnojka nie można tak łatwo zabić.
— Hej! Tu, ty pieprzony kurduplu! — zawołał głośno, dumny ze swoich słów. Obłąkaniec go ich nauczył; dobrze brzmią, czemu by ich nie używać?
— Co robisz Kosaćcu?! — powiedział zaskoczony Miodowa Kora.
Pies od razu obrócił się w kierunku dźwięku, ale za późno zareagował, bo Kosaciec już go dziabnął w tylną nogę. Miodowa Kora drapnął bestię w przednią łapę. Pies zaskomlał, gdy ostre pazury kocura przejechały po jego kończynie. Stworzenie cofnęło się zdezorientowane, podczas gdy dawny uczeń pomagał Miodowej Korze wydostać się spod krzewu.
— Wstawaj! — ponaglił go. — Może spróbujemy go odgonić? Albo zawołamy te bezwłose szczury na dwóch łapach? Może go zabiorą i problem z głowy — zaoferował cicho, nerwowo patrząc co jakiś czas na psa, który namierzał kocich intruzów.
Miodowa Kora, słuchając sugestii Kosaćca, odparł:
— Lepiej by było go odgonić niż wabić jeszcze kolejny problem w postaci dwunożnych. Jeszcze kilka uderzeń i się zmęczy, w końcu nie jest niezniszczalny! — powiedział.
Bestia odwróciła się, spanikowanym wzrokiem lustrując otoczenie, strosząc sierść i unosząc fafle do góry, by zabłysnąć żółcią swych zębów. Krótki, zbity ogon zawinął się w stronę jego podbrzusza, a samo zwierzę odbiegło kulejąc, ku zamkniętym wrotom legowiska dwunożnych.
Miodowa Kora triumfował gdy pies się poddał. 
— Mówiłem Ci Kosaćcu, nie trzeba było wabić dwunożnych, żeby zmiękł — powiedział do dawnego ucznia dumnie.
— Prędko, pomóżcie nam! — zawołała Głupia Łapa, widząc, jak pies zaczyna skrobać zdrową łapą drzwi, w celu zwrócenia uwagi dwunożnych — Zanim ich zwabi!
— Szybko! Zwijamy się! — Miodowa Kora pobiegł w stronę kotek, które już znalazły zioła dla klanu i wziął tyle łodyg w pysk, ile tylko umiał.
Kosaćcowa Grzywa chciał jeszcze dokończyć drania, świerzbiły go łapy. Wrócę tu, pomyślał i mściwy uśmieszek wkradł mu się na pysk. Zemszczę się na tobie. Usłyszał jednak wołania Głupiej Łapy i Miodowej Kory. Niezbyt usatysfakcjonowany ruszył za dawnym mentorem. Patrzył, jak każdy wpakowywał sobie wszystkie żółte kwiatki do pyska.
Idioci, pomyślał z odrazą.
Milczał, nie myśląc nawet pomóc. Nie będzie wyglądał jak wiewiórka przez całą drogę! Aż tak się ośmieszać nie chciał.
Szylkretka zauważyła to, zmarszczyła brwi i ostrożnie odłożyła kwiatki pod swoje łapy.
— Coś nie tak? Dlaczego nie bierzesz wrotyczu? — spytała, uśmiechając się delikatnie.
Kosaćcowa Grzywa wzdrygnął się na delikatny ton głosu kotki. Spojrzał na nią zaskoczony, ale odwzajemnił zmęczony uśmiech.
— Ach, nic... może tyle wystarczy? Mamy pewnie tylko kilka kotów do wyleczenia, a wy jak na wojnę z innym klanem! — zażartował i spojrzał w oczy Zalotnej Krasopani.
— Kosaćcowa Grzywo... — szepnęła z zawodem Głupia Łapa.
— Tak? Ale wiesz... — zaczęła Zalotna Krasopani. — Na pewno mojej córce przydadzą się zioła na przyszłość. Weźmy jak najwięcej, żeby w przyszłości nikt inny nie musiał się tak narażać, prawda?
Kosaćcowa Grzywa poczuł się zaatakowany przez obie kotki. Zalotna Krasopani pewnie wiedziała, co miał na myśli; kult. Eliminacja poprzez brak ziół. Kosaciec stłumił w sobie ciężkie westchnięcie.
— No, może i mojej siostrze by się przydało — chciał podkreślić słowa ,,mojej” oraz ,,siostrze", jak najbardziej się dało. — Miejmy nadzieję, że się przydadzą... kiedyś — odrzekł z bólem w sercu.
Spojrzał na Głupią Łapę. Spiorunował ją nagle wzrokiem, po czym uśmiechnął się do niej i podszedł.
— A ty masz mi coś do powiedzenia, racja? — szturchnął ją przyjacielsko barkiem, choć sam był dosyć zdenerwowany. — Nie skończyliśmy tej rozmowy — dodał, próbując zmienić temat.
Spojrzała brązowymi oczami na kocura, a jej wzrok mówił jasno, że nie jest to coś, o czym powinni teraz dyskutować.
Kosaciec wzruszył niewinnie ramionami, czując się zaatakowanym jej oczami, więc wyszeptał jej na ucho:
— To powiesz mi, jak wrócisz żywa do obozu... i jak Nikła Gwiazda w końcu nie będzie kazał ci ponownie siedzieć w tej dziurze.
Kosaćcowa Grzywa wyczekiwał odpowiedzi Głupiej Łapy z niecierpliwością. Poczuł na sobie spojrzenie dwóch innych kotów, ale je zignorował, nadal będąc pochylonym w stronę kotki. Futro liliowej zmierzwiło się, a po chwili zrobiła krok w tył. Kocur zmarszczył jedną brew w zaciekawieniu. Już otwierał pysk, ale Głupia Łapa w końcu coś powiedziała. Coś, czego nawet sam Klan Gwiazdy by się nie spodziewał.
Wzięła głęboki oddech.
— K-Kosaćowa Grzywo! — zawołała zszokowana, łamiącym się głosem — Już ci mówiłam - nie mogę zostać twoją partnerką! P-proszę, odpuść swoje zaloty...
— Co!? — wykrztusił z siebie, urażony słowami kotki. — Ja się do ciebie nie przylepiam, o nie, nie, nie, nie! Nie jesteś w moim typie! — bronił się. — Poza tym... — wstydliwie spojrzał  w bok na płot, ściszając ton głosu — Mam już kogoś... na oku?
Nagle zdał sobie sprawę, że nie o to chodziło Głupiej Łapie; ona chciało go uświadomić, że ma przestać się zachowywać podejrzanie przed tą dwójką potencjalnych kultystów! Poczuł falę gorąca pod futrem, któremu nie mógł zapobiec. Aha... więc o to ci chodziło, pomyślał, w końcu spoglądając na kotkę. Serio, mogłaś użyć czegoś lepszego... i to jeszcze przed moją matką! Zalotna Krasopani jednak tylko się zaśmiała. On odetchnął i spojrzał jeszcze raz z wzrokiem pełnym nienawiści na Głupią Łapę.
— Możemy raczej już ruszać — stwierdził. — Słyszycie w sumie tego psa? Może sobie odpuścił i wrócił do swojej nory…
— Bierz wrotycz.
Kosaćcowa Grzywa przewrócił oczami na słowa Zalotnej Krasopani i niechętnie wziął jeden kwiatek.
— Możemy ruszać — odpowiedział.
— Wrotycz.
— Przecież wziąłem, o co ci chodzi!?
— Wziąłeś za mało.
Głupia Łapa szepnęła coś na ucho do brata.
Miodowa Kora przewrócił oczami, gdy matka z synem znowu się kłócili.
— Kosaciec, weź te zioła dla świętego spokoju. Przypominam, że ten pies nadal robi hałas przed gniazdem dwunożnych. Im dłużej tu stoimy, tym jest większa szansa, że przyjdą z nas zrobić kruczą karmę! — Spojrzał na ich oboje i odwrócił się. — No cóż, to cały on — dodał.
Kosaćcowa Grzywa coś odburknął, ale wziął z cztery kwiatki i spojrzał na nich, jakby został urażony.
— I jak? Teraz dobrze? — powiedział przez zaciśnięte zęby.
— M-możemy już wracać — miauknęła Głupia Łapa, obracając się przez ramię w stronę psa. Zza drzwi dobiegały zbliżające się kroki.
Przytaknął na słowa kotki. Gdy usłyszał kroki, natychmiast się poderwał.
— Wiejemy! — krzyknął, po czym już wskoczył na płot. — No dalej! — ponaglił ich.
Miodowa Kora usłyszał kroki i szybkim susem dołączył do Kosaćca na płocie.
— Im szybciej stąd odejdziemy tym lepiej — mówił z wrotyczem w pysku.
Wrócili do obozu, cali i zdrowi.
Poziomkowa Łapa był pierwszym kotem, który do niego podbiegł; drugim okazał się być jego ojciec, zaś siostra podeszła dopiero pod koniec.
— Z kim się biłeś!? — zapytał zmartwiony uczeń.
Kosaćcowa Grzywa dumnie się wypiął.
— Walczyłem na śmierć i życie z wielkim, strasznym psem! O mało, co by nas nie zabił… ale dzięki mnie żyjemy! — powiedział. Może trochę podkoloryzował, ale trudno. Poziomek, jak widać, łyknął to.
Po tym zdarzeniu uczeń zaczął go słuchać częściej i był o wiele bardziej skupiony na treningach niż przedtem.
Może i dobrze zrobiłem, pomyślał, gdy trenowali w obozie. Roztargniony Koperek kazał mu tu siedzieć, dopóki nie wyzdrowieje. Był zdziwiony, że ten kot się o niego troszczył. Postanowił jednak to znowu przemilczeć.
Było mu smutno, że nie będzie mógł się zobaczyć ze Strzępką.
— Mentorze! Mentorze! — zawołał Poziomkowa Łapa, który wyrwał Kosaćca z myśli.
— Co się stało? — zapytał, rozciągając się i ziewając.
— Musisz to zobaczyć! Poznałem nowy ruch…
<No to mi go pokaż, Po-ziomku!>
[6453 słów]