*niedługo po ataku dzika na obóz i śmierci Mroźnej Łapy, pewnie z kilka dni*
Siedziała w legowisku medyka, podając zioła dwójce z trójki poszkodowanych w walce z dzikiem kotów.
Chciała, aby jej kocięta nie miały kontaktu z niektórymi kotami, zwłaszcza z jej bratem, ostatnim poza nią żywym z miotu Szakalej Gwiazdy kotem.
Los jednak zakpił jej w pysk, bo Nikły Brzask jako jeden z nielicznych rzucił się na odyńca i teraz leżał w legowisku uzdrowicieli z raną w okolicach oka oraz rozcięciem przy barku, z których przed opatrzeniem sączyła się szkarłatna krew.
Czemu akurat on?! Czemu akurat teraz nie pomyślał o sobie samym i postanowił coś zrobić?!
Wolałaby, żeby dzik poharatał go tak bardzo, by ten zmarł, niż żeby ten przebywał w tym samym legowisku co jej kocięta. Tak, życzyła śmierci własnemu bratu. Wolała go pod ziemią niż na ziemi i jeszcze do tego w jej siedzibie z jej młodymi obecnymi.
Do tego przez jego rany medyczki musiały zużywać na niego zioła… a raczej zdaniem Zarannej Zjawy je marnować na kogoś takiego jak on.
Nie rozmawiali ze sobą od dawna, omijając się w codziennych zajęciach i to celowo. Nie znosiła jego obecności i szczerze liczyła na to, że pewnego dnia nie wróci do obozu. Że umrze przed nią i przestanie przypominać jej o sobie i ich młodości, że zostanie ostatnią z ich pokolenia rodu Irgi, że już nie będzie mieć brata mogącego się szczycić tym samym pochodzeniem i przedłużyć linię rodową mimo tego, że nie osiągnął praktycznie nic poza minimum.
Z całą pewnością można było powiedzieć, że Zaranna Zjawa go nienawidziła.
Tak też pilnowała, by jej kocięta nie zbliżały się do legowisk chorych, by nie miały z nim kontaktu, obserwując uważnie każdy ruch burego krewnego.
Właśnie skończyła poprawiać okład Śnieżnego Wspomnienia i kierowała się w stronę bariery odgradzającej składzik od reszty legowiska, by sprawdzić, czy ta nie potrzebowała jakieś naprawy, ale zaraz stanęła słysząc znajomy głos.
— Boli mnie głowa — rzekł Nikły Brzask leżący na swym posłaniu, patrząc na swą siostrę.
Ta obróciła się, wbijając w niego gromiące spojrzenie zmrużonych oczu, jakby sam fakt że śmiał wyrazić chęć ich dostania był powodem do złości lub niezadowolenia.
— Poradzisz sobie bez ziół — powiedziała bez krzty współczucia, z pewną pogardą wyczuwalną w głosie, patrząc prosto w zielone oczy burego, który na jej słowa położył po sobie uszy.
Zaranna machnęła ogonem, odwracając się i odchodząc od cętkowanego kocura. Pewnie część kotów nie wyczułaby w tej interakcji napięcia między rodzeństwem – w końcu Zaranna Zjawa zazwyczaj okazywała mało emocji, choć odmowa podania ziół mogła zdziwić, podobnie jeśli ktoś wyczuł jej nieco zmieniony ton.
Jednak była co najmniej jedna osoba, jeśli nie trzy, która najpewniej zauważyła odmienne zachowanie matki w tej rozmowie wobec tego, jak ta zazwyczaj rozmawiała i zachowywała się przy obecności kotów spoza ciasnego kręgu bliskich – a był nią Syczek.
<Syczku, Synku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz