*Porą Opadających Liści*
Ostatnie poprawki sierści i już za niedługo opuści bezpieczne kąty i wkroczy w świat pełen intryg. Nie mógł uwierzyć w to, że czas minął tak szybko. Dziś po południu Konsorcjum zbierało się w domostwie Państwa Perseuszów. Miał tam pierwszy raz zaprezentować się jako dziedzic von Norvich, co wiązało się z tym, że wszystkie oczy będą wlepione w niego. Czy się denerwował? Jak najbardziej. Chociaż tata opowiadał mu jak wyglądały takie bankiety, obawiał się, że się wydurni i przyniesie wstyd swojemu nazwisku. W końcu... będzie najmłodszym członkiem tego ugrupowania. Będą go brać na poważnie, nawet jeśli dopiero co odrosnął od ziemi.
Wziął głęboki oddech. Musiał zachować spokój. Ciężko trenował, aby godnie się zaprezentować. Nie zawiedzie.
— Serafinie już czas — usłyszał wołanie Barona.
Tak... Poradzi sobie. Miał w końcu to we krwi. Skoro tata sobie poradził, on także.
— Idę! — odpowiedział i szybko skierował się do kocura, który już na niego czekał. No... To teraz pozostawało pytanie: w jaki sposób dostaną się na miejsce?
***
Okazało się, że Państwo Perseusz mieszkali po sąsiedzku i wystarczyło tylko wyjść na zewnątrz. No tak... mógł się spodziewać, że dzielnica, w której mieszkali była pełna szlachetnie urodzonych pieszczochów.
Dziwiło go jednak to, że wyjście, którym przeszli prowadziło przez ogród. Przecież... sprawdził cały płot i nie dostrzegł w nim żadnych luk, poza niewielką szparą, przez którą rozmawiał z samotnikiem. Jak niby mieli się stąd wydostać? Odpowiedź była prosta. Ojciec pokazał mu tajne przejście, które biegło pod tarasem. Genialne... Że też tego wcześniej nie zauważył! Może dlatego, że babcia zwykle tam siedziała i pewnie by go zaraz wygoniła, gdyby tam myszkował. To było prawdopodobne.
Wychodząc poza domostwo czuł ekscytacje. Rozglądał się na boki, aby zapamiętać każdy szczegół otoczenia, kiedy przemierzali opustoszałą Betonową Drogę. Panowała tu taka cisza i spokój. Gdzie podziali się Wyprostowani? Nie widział nawet ich potworów. Czyżby było jakieś święto? Chciał o to zapytać ojca, ale ten właśnie przeciskał się przez zdobiony i kunsztowny płot. Był zdecydowanie inny niż ten, który znał. Nie był drewniany, lecz metalowy. Posiadał też wiele szpar, jak gdyby właściciele nie obawiali się o los swojej posiadłości.
— Ach, niezmiernie mi miło Pana widzieć, Panie Norvich — rozległ się czyjś chrapliwy głos.
Ich oczom ukazał się biały kot o pysku tak dziwnie spłaszczonym, jakby uderzył w jakąś ścianę! Nie spodziewał się, że gospodarzem był jakiś kaleka. Powitał jednak swych gości z należytym szacunkiem, skłaniając łeb. Baron poszedł w jego ślady.
— I mi również Panie Perseuszu. Pozwól, że przedstawię ci mojego syna. — Wskazał na niego ogonem.
Poczuł od razu jak łapie go trema. Szybko się skłonił przed staruszkiem, który oceniał go wzrokiem tak, jakby chciał wypalić w jego głowie dziurę.
— Witaj, panie. Serafin von Norvich — przedstawił się.
— Czyli jednak młody Pan Norvich w końcu uraczył nas wizytą. Znakomicie. Cała socjeta nie mogła się doczekać, aby Pana poznać. Spotkanie odbędzie się w ogrodzie. Życzę Panom miłej zabawy. — Pers gestem zaprosił ich do skierowania swych kroków we wskazaną stronę.
Kiedy tylko się oddalili, odetchnął z ulgą. Chyba nie było tak źle... Ojciec zrównał z nim krok, co dodało mu nieco otuchy. Może i kocur był surowy, ale zdawał sobie sprawę z tego, jak ciężkie było dla młodego pierwsze spotkanie z tymi żmijami.
Ogród, do którego weszli był piękny. Widać było, że Wyprostowani o niego dbali. Nie było na ziemi ani grama liści, a przez trawnik biegła wyłożona kamieniami ścieżka. Pod zadaszeniem w altance, zebrała się grupa kotów. To tam czekał go największy sprawdzian. Przełknął ślinę.
— Pamiętaj czego cię uczyłem. Uśmiechaj się, potakuj i nie oddalaj się ode mnie. Będą cię sprawdzać, nie daj im szansy do ataku. Masz być twardy, zrozumiałeś? — wyszeptał Baron, przywdziewając od razu swoją fałszywą maskę, bowiem w ich stronę podążyły dwa koty.
— Panie Norvich. Co za niespodzianka. Któż to ci towarzyszy? — Syjam wlepił spojrzenie w kocię, jak gdyby oceniając czy był godny, by przebywać w tak zacnym towarzystwie.
— Panowie Sijan. Pozwólcie, że przedstawię. Mój syn Serafin.
— Niezmiernie miło mi Panów poznać. — Pochylił łeb w geście powitania, a starsi mu odpowiedzieli.
— Niesamowite. Czyli jednak te plotki Cooinów, jakoby Pan zmyślał odnośnie powicia męskiego potomka, okazały się błędne. Dobrze w końcu ujrzeć nowego dziedzica w naszych progach. Mój syn Siva chętnie bliżej pozna swojego rówieśnika. — tu spojrzenie pointa skierowało się na kota, który mu towarzyszył.
Serafin starał się nie wyjść z roli. Uśmiechał się miło i potakiwał, gdy rozmowa zaczęła bardziej się kleić. Siva wydawał mu się bardzo życzliwym pieszczochem. Zadawał pytania o to co lubił, jak podoba się mu ogród i że pierwszy raz w takim miejscu, z tyloma obcymi, zawsze bywał ciężki, ale nie należało się tym martwić. Jego ojciec także wplątał się do rozmowy, lecz tematem tym były partnerki, których dzisiaj nie zaproszono. Najwidoczniej to spotkanie było zarezerwowane tylko dla kocurów, chociaż z tego co wiedział, to panie też często towarzyszyły swoim partnerom podczas różnych bankietów, które organizowali.
Pojawienie się ostatnich gości było jednak zapalnikiem, który zakończył tą sielankę. Pan tego domu zasiadł na poduszce, tak jak i reszta zebranych. Tak jak Baron kazał, tak nie opuszczał jego boku, przez co siedział pomiędzy nim, a Sivą, który raczył go przyjacielskim uśmiechem.
Ojcu jednak zrzedła mina, gdy tylko spojrzał kto gościł tuż przed jego nosem. Pierwszy raz widział takiego olbrzyma. Przerastał nawet jego tatę. Czy to był niedźwiedź?! Nieznajomy posłał im drapieżny uśmiech, lecz nic nie powiedział. Na razie... Tuż obok niego siedział mniejszy kot, dokładnie jego kopia. Obaj nosili na szyi obroże wysadzane rubinami. Czerwień klejnotów rzucała refleksje na ich pyski. Jednak nie tylko oni mieli kosztowne ozdoby. Każdy tu obecny nosił na swej szyi kamienie, które informowały zebranych o rodzie, z którego pochodził. W przypadku jego i ojca, ich rodowym kamieniem był szafir. Jakże to były piękne, niebieskie klejnoty, które zdobiły ich szyję! Przywodziły na myśl spokój i opanowanie. W przypadku rubinów wyczuwał, że miały w sobie coś... niebezpiecznego. Jakąś ukrytą groźbę i przelew krwi. A więc to byli Cooinowie... Ich odwieczni rywale i wrogowie, o których tyle opowiadał tata.
Po nudnym powitaniu gospodarza i obwieszczeniu przez kilka rodów nowin o tym kto umarł, a kto się narodził, głos zabrał Baron, oficjalnie przedstawiając każdemu swojego spadkobiercę.
— Panowie... Jeszcze do niedawna drwiliście z mego rodu uważając, aby każde kąśliwe słowo dotarło do mych uszu, a to wy okazaliście się prawdziwymi durniami — rozległy się oburzone szepty. — I nie... Nie zaprzeczajcie, że tak nie było. Stawiam kres tym odrażającym plotkom, bo oto zrodzony z mej krwi syn, zasiadł wśród nas jak równy z równym. Moje dziedzictwo jest zabezpieczone i żywię nadzieję, że dwa razy zastanowicie się nim zlekceważycie me słowa.
— Panie Norvich, nikt tu nie miał Pana za durnia. Jedynie się martwiliśmy o Pański stan... W końcu... dość długo zajęło Panu osiągnięcie tego celu, jakim było powicie potomka — Van Cooin odezwał się, zachowując kulturę w swej wypowiedzi. Mimo to Serafin wyczuwał, dziwną kąśliwość w jego głosie. Widział jak ojcu pulsuje żyłka, dlatego też siedział cicho, obawiając się, że zaraz nadejdzie prawdziwa burza. Tata nie słynął z cierpliwości. Przynajmniej nie pod własnym dachem. A jeszcze, gdy jego rozmówcą był ktoś kim pogardzał... Oby wyszli z tego żywi!
— Pan Panie Cooin powinien być ostatnim, który wypowiada takie słowa. Nie śmiałbym wytykać ile pan ma księżyców, ale Pański dziedzic jest stosunkowo od Pana bardzo młody, czyż nie? Najwidoczniej natura poszczędziła i Panu szybkiego potomstwa.
Tak. Teraz wyczuwał to wyraźniej. Napięcie jakie wytworzyło się pomiędzy tą dwójką, zaczęło być aż duszące.
— Panowie, proszę — przemówił gospodarz, ucinając dalsze dyskusje. — To wielki debiut młodego Pana Norvicha. Zapewne nie chcę słuchać jak dwaj panowie się kłócą.
Wszystkie spojrzenia od razu padły na niego. No to wtopa. Co miał zrobić?! Potaknąć? Zaprzeczyć? Coś powiedzieć? Aż zrobiło mu się duszno, chociaż na zewnątrz wcale nie było parno.
— Co to? Niemowa? Niechże Pan uraczy nas swoim zdaniem — skarcił go jakiś starszy kocur, który wyglądał dość wiekowo. Zapewne jakaś ważna persona. No to pięknie. Już słyszał te szepty, gdy ten tylko to powiedział.
— Ja... T-tak... — w końcu wyjąkał, czując rosnące podenerwowanie.
— Co tak? — dziadyga naciskał dalej, że aż zrobiło mu się słabo.
Miał ochotę szybko stąd uciec i schować się przed światem. Widział jak Baron morduje go spojrzeniem, jak wszyscy tu obecni wgapiali się w niego w niczym ciekawy okaz. To nie tak miało wyglądać! Czy naprawdę przyniósł tacie wstyd tym, że po prostu się zawahał?! Pieszczochy zdawały się ciągnąć do ukazanej słabości, niczym drapieżniki, które wyczuły świeżą krew.
Siva wykrzywił zdegustowany pysk, szepcząc mu na ucho.
— Z takimi perspektywami wątpię, abyśmy mogli zostać przyjaciółmi Panie Norvich.
Serce mu zamarło. Próbował powstrzymać łzy, ale same zebrały się w jego oczach. Zawiódł! Czuł się okropnie! Tata go przecież przed tym ostrzegał!
— Ja... Przepraszam — zmusił się jeszcze na kulturalne wstanie od towarzystwa i szybko się oddalił.
— No, gratuluje syna, Norvich — usłyszał śmiech starszego Cooina, który zwrócił się do jego ojca. — Zaprawdę wspaniałym będzie dziedzicem. Jesteś pewien, że powinien tu być? Może pomódl się lepiej o drugiego, bo ten nie ma za grosz twojej twardości. Rzekłbym, że to twoja życiowa porażka.
Nie wiedział co dalej się stało. Odbiegł, ukrywając się w jakichś krzakach. Tam pozwolił sobie na szloch, który wstrząsnął jego ciałem. Był porażką! Tata go zabije! Miał się nie stresować! Przyniósł wstyd i hańbę! Sądził, że był gotowy, ale nie. Ten świat nie był dla niego. Mieli rację! Wolałby zostać w domu i nie chodzić na te spotkania. Tylko się wygłupił! A na dodatek... już stracił w oczach wielu! I jak miał prowadzić w przyszłości z nimi interesy?! To było ponad jego siły.
Gdy tak rozpaczał, usłyszał czyjeś kroki. Szybko otarł pysk z łez, by odwrócić się i stanąć oko w oko z kimś niespodziewanym. Sądził, że ojciec go szukał, lecz nie, to nie był on. Spojrzał na obroże przybysza i krew mu odpłynęła z pyska. To przecież Van Cooin! Nie ten staruch, ale jego syn. Spiął się. Też zacznie z niego drwić?
— Przepraszam za mego ojca. Można rzec, że nie posiada za grosz kultury — odezwał się niewiele starszy od niego kot.
Serafin nie odpowiedział, kładąc po sobie uszy. Widząc, że srebrny milczy, kontynuował:
— To żaden wstyd zestresować się i stracić panowanie.
Tak sądził? Dla niego to była tragedia! Już słyszał krzyki ojca, gdy tylko wrócą do domu! Tak bardzo się tego bał.
— Czy ty... kiedyś też... — w końcu z siebie wydusił, chcąc dowiedzieć się, czy i on popełnił podobną wpadkę.
— Nie. — Bury pokręcił głową. — Można rzec, że miałem więcej czasu na przygotowanie się do swej roli w przeciwieństwie do ciebie. Jestem pewien, że o tym zapomną. Kiedyś Pan Perseusz dusił się karmą. Pluł na każdego kto obok niego siedział. Wszyscy o tym gadali i co? Teraz wyprawia kolejne spotkanie, tak jakby się nigdy to nie wydarzyło. Albo Pan Sijan... na pierwszym swoim spotkaniu zemdlał i wpadł do stawu. Przestraszona matka go ratowała, bo ojciec bał się zmoczyć łapki — uśmiechnął się.
Serafin zaśmiał się cicho, nie dowierzając trochę w to, że Siva rzeczywiście miał taki ciekawy debiut. Nic o tym nie wspominał...
— Widzę, że poprawiłem Panu humor. Niezmiernie mnie to cieszy.
— Zachowałem się jak spanikowana kotka... — Położył po sobie uszy.
— Prawda. Ale kto by nie panikował, gdyby był tak przewiercany wzrokiem? Sądziłem, że jeszcze chwila i rzucą się na Pana niczym na jagnięcinę. — Kocur podszedł do niego i oparł mu łapę na ramieniu. — Nie przejmuj się tym. Będzie jeszcze wielu młodych dziedziców, którzy zrobią gorsze i bardziej upokarzające rzeczy. Nie wszyscy są idealni.
— Dziękuję za ciepłe słowa... Panie Cooin. Chociaż nieco to dziwne z Pana strony. Nasze rody niezbyt za sobą przepadają... — zauważył.
— Mów mi Omnis — bury zdradził mu swoje imię. — I owszem. To prawda. Nie słynę jednak z... podążania za tłumem. Mój duch rwie się tam gdzie akurat chcę. A teraz pragnę ujrzeć u Pana uśmiech.
To... To było miłe. Nie spodziewał się, że dobroci uraczy z pyska kogoś, kto zdaniem jego ojca był zły. No... Patrząc na starszego Cooina to nie dziwił się, że Baron go nie lubił. Omnis jednak... był inny. Nawet uwierzył w to, że mogliby się zaprzyjaźnić i pogodzić raz na zawsze ich rody.
Widząc, że pieszczoch oczekuje na jakąś reakcję, niepewnie spełnił jego prośbę, uśmiechając się, a ten uraczy go tym samym. Od razu nieco stres opadł. Chociaż wciąż pragnął wrócić do domu i nie oglądać reszty towarzystwa przez kolejne księżyce. Omnis miał jednak inny plan. Zachęcił go do powrotu. Dzięki temu zachowa przynajmniej godność, która właśnie nieco się zachwiała. Bał się, ale dzięki miłemu podejściu burego, ruszył z nim do reszty.
To co jednak ujrzał w oczach ojca, gdy ujrzał go u boku kocura z wrogiego rodu, zapamięta do końca życia.
***
Tak jak się spodziewał, gdy wrócili do domu, ojciec był na niego wściekły. Krzyczał i prawie o włos nie zaczął rzucać wszystkim co wpadłoby mu pod pysk. Nie chodziło jednak o jego ucieczkę i płacze, chociaż widział, że i to cisnęło mu się na język, ale o Omnisa.
— Czy mam durnia za syna?! Co ja mówiłem ci o Van Cooinach?! To nasi wrogowie! Wykorzystają każdą słabość, aby nas pogrążyć! Chcą zniszczenia naszej rodziny, a ty chodzisz sobie z tym złem wcielonym jakbyście się przyjaźnili. O nie... Ja tak tego nie zostawię!
— Ale tato... On był miły... — starał się wytłumaczyć swoje podejście.
— Miły?! Czy ty urodziłeś się wczoraj? Oczywiście, że będzie miły! Poda ci pomocną łapę i będzie udawał wspierającego, a potem zniszczy ci życie! Takie mają zagrywki od wielu księżyców! Myślisz, że czemu nasze rody są w stanie wojny?! Prawie nas zniszczyli! Prawię stracilibyśmy nazwisko! Mój brat... im zaufał. Wiesz gdzie jest teraz? W grobie! Zabili go! To potwory synu! Masz się nie zbliżać do tego dzieciaka, rozumiesz mnie?!
Zamrugał zaskoczony. Co takiego? Jak to zabili wujka? I czemu dopiero teraz dowiadywał się, że tata miał brata?! Co jeszcze przed nim ukrywał? Na razie jednak słowa kocura mocno nim wstrząsnęły. Czy naprawdę Omnis próbowałby go tylko wykorzystać? Wydawał się miły i tak bardzo odmienny od tego co prezentował jego ojciec. Ale może naprawdę coś było na rzeczy? Przecież tata by tak nie mówił, gdyby nie był pewny swych słów.
— Ro-rozumiem... — Położył po sobie uszy.
— Teraz kiedy jesteś moim dziedzicem, będą próbowali mi cię odebrać. Jeśli zginiesz, nikt nie przedłuży rodu. Nie masz brata. Nie możesz być naiwny, synu. Niedługo ty będziesz głową rodziny. Będziesz odpowiadał za bezpieczeństwo naszego rodu. Może dzisiaj się nie popisałeś, ale sprawa nie jest jeszcze stracona. Do kolejnego spotkania, poprawisz swój język i opanowanie. Wygramy z Van Cooinami. Pokażemy im, że to oni powinni się nas bać! — ojciec zakończył pompatycznie, a on pokiwał głową.
Uf... Czyli mu się upiekło. Być może rzeczywiście pierwsze spotkania nie zawsze szły po myśli ojców i istniała jeszcze nadzieja, aby uratować swój honor. Na dodatek pierwszy raz poczuł od ojca troskę. To, że tak bardzo się o niego martwił było miłe, ale i niepokojące. Wskazywało to bowiem na to, że jego obawy były uzasadnione. Chyba rzeczywiście najlepiej będzie jak po prostu zapomni o tym co się stało. Za drugim razem nie zawiedzie. Będzie gotowy. Nie pozwoli Van Cooinom się zmanipulować, a tata będzie z niego dumny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz