Czernidłak wybiegł z obozu, cały roztrzęsiony. Puma z otwartymi szeroko oczami, nie mógł w to uwierzyć. I to była jego wina. Jego przyjaciel widocznie był przejęty jego zachowaniem, a czekoladowy nie chciał nikomu dokładać zmartwień. Zważając na fakt, że niebieskooki miał na barkach trening na zwiadowcę. „Nie chcę, by był zmartwiony… ale z drugiej strony, czy ja w ten sposób nie dokładam mu trosk?” – zapytał siebie w duchu, pędząc w stronę wyjścia z obozu. Mimo że było to lekkomyślne, nie wierzył w to, że bez żadnego czynu, tak po prostu odpuści i ukryje się w zakamarkach obozu. Na Wszechmatkę, to był przecież jego najdroższy przyjaciel! Nie wliczał w to biedną Przypływ, z którą rzadko rozmawiał. Liliowa kotka miała na głowie śmierć swojej ukochanej siostry. Bicolor nie mógł sobie wyobrazić, co gdyby stracił Chmurkę. Rozumiał, że potrzebuje czasu (tak jak Śnieżka, która nie wyszła jeszcze z muszelki), aby pogodzić się z jej stratą. „Czernidłaku!” wołał, przebiegając wśród wysokich drzew. Ignorując liczne upadki, które nie mogły ustąpić mu w tej ciężkiej sytuacji, myślał, gdzie mógł pobiec uciekinier. Wielka szkoda, że nie znał na pamięć terenu i nie był (dzięki jego niezdarności) taki szybki. Zatrzymał się, spojrzał w lewo i w prawo. Z tego, co wiedział (i zapamiętał z rozmów, które podsłuchał) przed nim znajdował się Owocowy Lasek. Spojrzał w jedną stronę i ujrzał… drzewa. Spojrzał w drugą i też drzewa. Zmarszczył brwi. Wszędzie patyki wrośnięte w ziemię! Łapiąc oddech, zastanawiał się dokąd pobiec. Lewa, czy prawa? Bał się, że podejmie złą decyzję i wpadnie na borsuka, czy lisa i skończy się jego żywot. Jak i jego przyjaciela! Nikt nie miałby szans zrównać się z hordą lisów, czy borsuków. Przez jego ciałko przeszedł dreszcz. Pod impulsem pobiegł w prawą stronę. Miał nadzieję, że na żadnego nieproszonego gościa nie trafi. Ze strachem mijał drzewa, jeszcze raz drzewa, krzaki i inne rośliny na terytorium. Błagał Wszechmatkę, aby nie stało się nic, co mogło zmącić jego spokój, mimo iż ta stabilność i tak była zszargana przez ucieczkę młodszego ucznia. Prosił ją, by przede wszystkim nic nie stało się Czernidłakowi.
Zmęczony zatrzymał się i spojrzał w górę. Niebo go nieco uspokoiło. Usiadł, dysząc przez nie przyzwyczajenie do takiego wysiłku fizycznego. Jego trening z Padliną obejmował słuchanie jego opowieści, plotąc gniazda, czy inne błahostki. Nie było to może najgorsze, ponieważ zaczął to troszeczkę lubić. Potrząsnął głową, nie czas na odpoczynek. Obniżył wzrok i napotkał drewniane, zniszczone legowisko. Z przymrużeniem oka wypatrywał w jej wnętrzu kota, którego szukał. Niestety zamiast tego wypatrzył strasznie wyglądającą rzecz. Zaniuchał powietrze, niestety nie wyłapał grzybowego zapachu, który mógł unosić się w atmosferze wokół niego. Sztywno wstał i spojrzał na najbliższe drzewo. Spojrzało na niego zwierzę z długą, puchatą kitą. W rudawo-szarych łapkach trzymała mężnie coś w kształcie kamyka. Kocurek z trudem powstrzymał chęć zbliżenia się do zwierzęcia, kiedy ono samo zeszło z taką szybkością z drzewa, zatrzymało się jednak kilka kocięcych kroków przed nim. Bezpieczna odległość? Zerkając na to, że jest w pobliżu kota, który co nieco wiedział, jak podejść zwierzynę. Przebiśnieg mu to pokazywał, jak był mały, jego siostra również na to patrzyła, ale potem wymyślała wymówki i znikała. Wiewióreczka w łapkach nie trzymała kamienia. Miała orzecha, którego wsadziła sobie do buzi. Puma zamrugał kilka razy, a potem wrzasnął, gdy wiewiórka przepchnęła jej jedzenie w stronę policzka. Wyglądała strasznie, gdy kopała w ziemi.
— Uciekaj, sio, sio — mówił do niej, machając łapką w jej kierunku, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Najzwyczajniej w świecie albo go ignorowała lub była zmęczona szukaniem pożywienia. — No sioo! Nie chcę ci nic zrobić.
Zwierzątko wyjęło kolejny przysmak i spojrzało na Pumę, który najeżony patrzył na nią ze strachem. Rudawo-szara wepchnęła sobie również to, spoglądając do dziury, gdzie mogło znajdować się więcej orzechów, czy czegoś innego, co by chętnie zjadła. Łypnęła wzrokiem na odpychającego powietrze czekoladowego, a następnie zniknęła w swojej dziupli, w pierwszej kolejności podbiegając do wielkiego patyka i wspinając się prędko. Otworzył jedno oko w czasie, gdy jej kita schowała się w jej domku. Odetchnął z ulgą, że go zostawiła. Mogła przecież chcieć go zaatakować. Nie wiedział, co siedziało w głowie tego zwierzątka.
— Przestraszyłeś się wiewiórki? — zapytał rozbawiony głos. Bicolor nie miał pojęcia o zbliżającym się zagrożeniu. Spojrzał szybko na kota w niedalekiej odległości. — Spokojnie, to tylko ja. Zadziwiające, że przed chwilą walczyłeś z powietrzem, chcąc przegonić naszą kolację.
— Była uzbrojona! — krzyknął na swoją obronę, zbliżając się do niego.
— Tak, tak…
— No serio, miała kamień! — stłumił prawdę, że to był tylko jej jedzonko, czyli orzech żaden kamyk. Czernidłak prychnął, kręcąc głową. — Nie ufasz mi?
Przyjaciel podniósł brew i przestał chichotać. „Palnąłem głupotę…?” – wbił pazury w ziemię. Po chwili zrozumiał, o co chodziło i przez myśl przepłynęły mu (może niedokładnie) słowa niebieskookiego:
— A ty mi ufasz? — zapytał, wyczekując odpowiedzi.
— Tak — odpowiedział bez wahania. — Ale jeśli chodzi o to, że przestraszyłem się wiewiórki, nikomu nie powiesz? Obiecujesz? — zmienił szybko temat, nie chcąc drążyć tematu.
— Obiecuję — odpowiedział z iskierkami śmiechu w oczach, jednak znów spoważniał. — A ty mi obiecaj, że powiesz mi, co cię nęka.
Puma zastygł. Wszystko obróciło się przeciw niemu. Jakby nic nie powiedział, byłoby lepiej, prawda? Z drugiej strony, nie chciał tego ciągnąć w nieskończoność i dać mu pod nos przyczynę omijania go szerokim łukiem. Każdemu w końcu cierpliwość odpuści dalszego pomagania w sprawy, które wymagają tego. Po wpatrywaniu się w jego niebieskie oczy w końcu przytaknął zdecydowany. Miał nadzieję, że po wyjaśnieniu sprawy zostanie przy nim.
— Powiem ci — zaczął z wahaniem, obserwując jego reakcję. — Ale nie teraz, obiecuję, że zrobię to w najbliższym czasie. Zgadzasz się?
— Niech ci będzie — spojrzał na niego obrażony, ale mimowolnie się uśmiechnął. — To była tylko wiewiórka, Pumo! — zaśmiał się, z pewnością nie mógł wytrzymać zjawiska, w którym czekoladowy przerażony patrzył, jak owe zwierzę wsadza sobie do buzi pożywienie.
Westchnął, również chichocząc. Faktycznie było to śmieszne… Patrząc na przyjaciela, uśmiechnął się szeroko, ciesząc się, że śmieje się z jego dziwnych akcji.
— Tak w ogóle, gdzie jesteśmy? — teatralnie się rozejrzał, a grzybowy przestał się śmiać. Wzruszył ramiona, gdy ku jemu zaskoczeniu zapytany otworzył szeroko oczy.
— Szopa Strachu. W niej są straszliwe narzędzia zbrodni — mruknął spokojnie. Po ciele Pumy przeszedł dreszcz strachu. Nie był przekonany, czy towarzystwo tego miejsca jest odpowiednie na rozmowy. — Wiesz do tortur.
— Idziemy? — zasugerował. Chciał się udać gdziekolwiek, byleby nie pozostać w tym miejscu, które przyprawiało go o zawroty głowy. Zmarszczył nos, gdy z pyska jego przyjaciela wyszedł cichy chichot.
<Czernidłaku, gdzie mnie zabierzesz?>
[1051 słów]
[przyznano 21%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz