Samotność zaczynała go dobijać. Rozdzielił się z Taniec dwa wschody słońca temu; kotka poszła w swoją stronę, a czekoladowego oddelegowała, z życzeniami przyjemnej podróży i miłego życia, w kierunku terenów klanów. Mimo że można by sobie pomyśleć, przez jego tułaczy tryb życia, że jest raczej samotnikiem, to nie była to do końca prawda. Lubił mieć do kogo otworzyć pysk, a podróżowanie bez kompana zawsze było dla niego upierdliwie nudne. To nie tak, że ta właśnie sytuacja była wyjątkowo uprzykrzająca mu egzystencje; zawsze, gdy tylko się z kimś rozchodził, już po jednym dniu marzył o kolejnym spotkaniu, najlepiej z nowym kotem. Na szczęście czuł ich zapach… Ich, bo to ile kocich woni widział, swoim nosem w niewielkiej odległości, była niesamowita. Spodziewał się, że to już muszą być okolice zamieszkałe przez wojowników, uczniów i ich liderów… Myślał, że dotarcie tutaj zajmie mu więcej czasu, ale najwidoczniej jego koleżanka specjalnie nie oddalała się od dobrze jej znanych obszarów. Słyszał też historie o betonowym lesie; chciał go sprawdzić, zanim zdecyduje się gdzieś na dłużej zakrzątać, więc był nieco zmieszany, gdy zapachy stawały się tylko coraz mocniejsze. Chciał już nawet obrać nieco inny kurs; bał się, że jak już wejdzie, nie wypuszczą go, a miał jeszcze tyle do zobaczenia. Szybko jednak coś zdecydowało za niego. W oddali usłyszał przytłumione burczenie nieba, nie widział piorunów, ale sam dźwięk postawił mu na karku futro. Zawiał wiatr. Gałęzie wiekowych, rozłożystych drzew, zabarwionych na ten moment delikatnie na pomarańczowo, po kolei rozpoczynały koncert szumów. Powiew niósł ze sobą woń burzy. Nie minęło nawet pięć uderzeń serca, a pierwsze krople zimnego deszczu zaczęły przedzierać się przez gęstą kopułę nad głową Niedźwiedzia. Narastające uczucie wilgoci okalające jego ciało oraz towarzyszące temu kłujące zimno zmusiło żółtookiego do szybkiej decyzji. Nie było ważne, w którą stronę zmierza, musi znaleźć schronienie.
— Ach i za co to wszystko… — westchnął dramatycznie kocur, rozglądając się gorączkowo; być może jakaś sucha norka siedziała mu tuż pod nosem, a on jej nie zauważył. — Złudna nadziejo, czemu mi to robisz.
Samotność wzbudziła w nim melancholijny nastrój. Z położonymi uszami, nastroszonym, przemoczonym futrem i ogonem, podniesionym minimalnie, tylko tyle by nie ubrudził się od mokrego, leśnego runa, wyruszył na poszukiwania. W szybkim tempie krople przybrały takiej intensywności, że nawet nie wiedział, gdzie idzie, czy idzie naprzód, czy się cofa. Grzebał się przez zarośla, mając nadzieje, że może znajdzie jakąś opuszczoną dziuplę lub niezamieszkaną norę. Nagle jednak usłyszał coś, czego się nie spodziewał.
— Hej! To terytorium Klanu Wilka, włóczęgo! — z brzmienia poznał, że głos należał do młodej kotki. Nie był piskliwy, ale na tyle wysoki, że mógł z góry wysnuć takie założenia. Miód zmrużył oczy i przeniósł wzrok w stronę, z której dobiegło ostrzeżenie. Nie zrobił sobie z niego wiele; przecież nic złego nie poczynił, tylko przechodził. Dostrzegł właścicielkę tych słów. Siedziała, trochę mokra, ale w większości zasłonięta przez grubą gałąź.
— Witaj! Tylko przechodziłem… Złapała mnie ulewa, widzę, że ciebie również — mimo opadów kocur uśmiechnął się, jak tylko umiał, przyjacielsko. Miał tak przymrużone oczy, że ledwo widział niebieską koteczkę. Zaczął iść w jej stronę, niezwłocznie chciał się znaleźć pod tą gałęzią.
— Ej! Nie zbliżaj się, odejdź! — wykrzyknęła ponownie, tym razem znacznie bardziej wrogo i doniośle. Miodek postawił uszy i zdziwiony otworzył szerzej ślepia. Nie rozumiał do końca, jak działają granice klanów, więc takie skrupulatne trzymanie się ich, było dla niego czymś całkowicie nowym. — Lepiej zawróć jak najszybciej, bo źle się to dla ciebie skończy.
— Przecież nawet pazurów nie wysunąłem… Słuchaj, jesteśmy jak ryby w tym samym jeziorze, tylko przeczekam tę zawieruchę; takie burze szybko przechodzą. Przycupnę sobie obok ciebie, mogę nawet na drugiej stronie, gałąź jest spora. O! Możemy porozmawiać! Znam wiele historyjek, poznałem tyle kotów podczas mojej wędrówki, na pewno ci się spodobają! — na ten moment był już niemal przy młodszej szylkretce, a wiatr tylko się wzmagał.
— Ach i za co to wszystko… — westchnął dramatycznie kocur, rozglądając się gorączkowo; być może jakaś sucha norka siedziała mu tuż pod nosem, a on jej nie zauważył. — Złudna nadziejo, czemu mi to robisz.
Samotność wzbudziła w nim melancholijny nastrój. Z położonymi uszami, nastroszonym, przemoczonym futrem i ogonem, podniesionym minimalnie, tylko tyle by nie ubrudził się od mokrego, leśnego runa, wyruszył na poszukiwania. W szybkim tempie krople przybrały takiej intensywności, że nawet nie wiedział, gdzie idzie, czy idzie naprzód, czy się cofa. Grzebał się przez zarośla, mając nadzieje, że może znajdzie jakąś opuszczoną dziuplę lub niezamieszkaną norę. Nagle jednak usłyszał coś, czego się nie spodziewał.
— Hej! To terytorium Klanu Wilka, włóczęgo! — z brzmienia poznał, że głos należał do młodej kotki. Nie był piskliwy, ale na tyle wysoki, że mógł z góry wysnuć takie założenia. Miód zmrużył oczy i przeniósł wzrok w stronę, z której dobiegło ostrzeżenie. Nie zrobił sobie z niego wiele; przecież nic złego nie poczynił, tylko przechodził. Dostrzegł właścicielkę tych słów. Siedziała, trochę mokra, ale w większości zasłonięta przez grubą gałąź.
— Witaj! Tylko przechodziłem… Złapała mnie ulewa, widzę, że ciebie również — mimo opadów kocur uśmiechnął się, jak tylko umiał, przyjacielsko. Miał tak przymrużone oczy, że ledwo widział niebieską koteczkę. Zaczął iść w jej stronę, niezwłocznie chciał się znaleźć pod tą gałęzią.
— Ej! Nie zbliżaj się, odejdź! — wykrzyknęła ponownie, tym razem znacznie bardziej wrogo i doniośle. Miodek postawił uszy i zdziwiony otworzył szerzej ślepia. Nie rozumiał do końca, jak działają granice klanów, więc takie skrupulatne trzymanie się ich, było dla niego czymś całkowicie nowym. — Lepiej zawróć jak najszybciej, bo źle się to dla ciebie skończy.
— Przecież nawet pazurów nie wysunąłem… Słuchaj, jesteśmy jak ryby w tym samym jeziorze, tylko przeczekam tę zawieruchę; takie burze szybko przechodzą. Przycupnę sobie obok ciebie, mogę nawet na drugiej stronie, gałąź jest spora. O! Możemy porozmawiać! Znam wiele historyjek, poznałem tyle kotów podczas mojej wędrówki, na pewno ci się spodobają! — na ten moment był już niemal przy młodszej szylkretce, a wiatr tylko się wzmagał.
<Cisowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz