*jeszcze jesienią*
Poetycki sposób na rozwiązanie problemów przedstawiony przez Mroczną Gwiazdę nie działał. A przynajmniej nie w tym momencie.
Była cierpliwa, ale podróż przez sekrety własnego sumienia była niebywale ciężka zważywszy na fakt, że sama nie wiedziała tak naprawdę, czego szukała. Zrozumienia? Odpowiedzi na pytanie, kim jest i czego chce? Wolności od nawracających wyrzutów sumienia i obrazów jej ofiar?
Mroczna Gwiazda powiedział, że nigdy nie uzyska pełni siły, jeśli najpierw nie zaprzyjaźni się i nie pogodzi z własną naturą. Ale czym była ta natura poza prostym słowem?
Odpowiedź była niejasna. Jej przodek wytłumaczył to w ten sposób, że natura była czymś w rodzaju... istoty osoby. Połączenia jej historii, osobowości, marzeń i celów, słabości i talentów. Natura była czymś, co wyniósł ze swojej rodzimej wiary, długo przed tym, jak dołączył do klanu i stał się jednym z ojców kultu.
A czym była ta pycha, o której wspominał? Niegodzenie się ze swoimi błędami. Nie zgadzanie się na słabości, wiara w przejście granic niemożliwych dla przejścia dla śmiertelnika. Ryba nigdy nie będzie latać. Ptak nigdy nie będzie pływać.
Kotka nigdy nie osiągnie sukcesu.
Pokręciła głową.
To, co wpajano jej od najmłodszych księżyców nie było prawdą. Była dobra - wiedziała to. Mogła być jeszcze lepsza. Mogła pomóc swojemu klanu wrócić na właściwą ścieżkę, mogła pokazać innym kotkom, że wcale nie są tak słabe, jak się im wmawia.
Nie, to nie o to chodziło Mrocznej Gwieździe. Nie to miał na myśli. Sam mówił, że widział w niej potencjał i zagrożenie. To nie była kpina skryta pod płaszczem złotej porady. Nie mogła być.
Ostatnie dni spędziła w całkowitym zamyśleniu i skupieniu, rozważając wszystkie słowa, które padły, gdy ostatnio we śnie znalazła się w Mrocznej Puszczy.
Wiedziała, że była mistrzynią Klanu Wilka, która na ten tytuł zapracowała sobie własnym potem i krwią. Wiedziała, że była umiejętna w strategii i planowaniu. Wiedziała, że była członkinią kultu, która głęboko wierzyła w sens istnienia tej wiary, która gdzieś w głębi duszy pamiętała o wszystkich swoich zmarłych bliskich, którzy zostali niesprawiedliwie pokarani. Dziadek. Mroźna Łapa.
Wiedziała, że była kotką, która została skreślona; kotką, wobec której nikt nie pokładał najmniejszych szans, kotką, której nikt nie poświęcił żadnej uwagi. Kotką, która ze względu na swoją płeć była pomijana i poniżana przed swoimi braćmi.
Była córką, która zdradziła swoją matkę, chcąc jej pomóc. Była siostrą, która zaprzysięgła chronić rodzeństwo za wszelką cenę. Była uczennicą, która nigdy nie przestanie być ciekawa świata i nigdy nie przestanie zadawać pytań.
Była honorową wojowniczką, która chciała dać słabym szansę, by stać się silniejszymi, ale jednocześnie nauczona gardzić słabością nie chciała pozwalać na to, by krzywdzili klan. Była lojalna przywódcy, była wierna klanowi i kultowi, chciała robić wszystko, żeby przydać się społeczności.
A jaki był jej cel?
To ciężko było stwierdzić. W dzieciństwie sądziła, że chciała sprawić, by ojciec był z niej dumny i to to napędzało ją do nauki. A teraz?
Chciała, by każdy miał równe szanse na postępy w oczach klanu. By nikomu nie była odbierana możliwość poprawienia się i zmiany swojego postępowania. Chciała, by żadne dziecko nie musiało patrzeć na słabość swojej rodziny, wiedząc, że prędzej czy później zostaną zdradzeni przez własnych pobratymców i nieodwracalnie skrzywdzeni. Jednocześnie chciała, by kult i klan rósł w siłę, a to wiązało się z eliminacją słabych kotów. Chciała, by koty przestały patrzeć na nią przez pryzmat działań jej przodków, zwłaszcza Mrocznej Gwiazdy; chciała wyjść z jego cienia. Chciała być najlepsza w tym, co robi, żeby inni mogli na niej polegać. Chciała nauczyć Wilczaków, jak myśleć, zamiast dawać porywać się zgubnym emocjom i niepotrzebnym barbarzyństwem. Chciała być dobrą mistrzynią.
Nigdy nie zależało jej na władzy, na kontroli, na stawianiu pionków i wysługiwaniu się innymi kotami. Władzę traktowała jako służbę - służbę klanowi, jego mieszkańcom i Mrocznej Puszczy. Nie zależało jej na zgubnym posiadaniu, choć chciwość nierzadko znajdywała do niej drogę. Podpowiadała jej, że skoro zyskała tak dużo, czemu nie sięgnąć po więcej?
Ale potrafiła uczyć się na błędach swoich przodków. Wiedziała, jak prostym stworzeniem był kot, jak łatwo było sprawić, by zapragnął przekroczyć swoje własne granice. Chciwość była pewna i nieskończona - podlegał jej każdy, nawet najbardziej dobroduszny i uczciwy kot. Każdy chciał coś posiadać. Niektórzy chcieli mieć szczęście, ale los nigdy nie słynął ze szczodrości.
Więc o co tak naprawdę walczyła? Chyba o swój dom i rodzinę. O swoje wartości, o to, co było dla niej ważne. Tego chciała.
Wiedziała, kim była i co było dla niej ważne, ale to nic nie rozwiązało. Wciąż czuła się źle, z tym, co zrobiła, choć dobrze wiedziała, dlaczego to zrobiła. I zrobiłaby to kolejny raz, bo wiedziała, że to była konieczność, obowiązek. Żałowała jednak tego, w jaki sposób to zrobiła. W jaki sposób porzuciła mamę na pewną śmierć.
Usiadła na gładkiej trawie. Przed sobą widziała nieduży otwór w ziemi. Wyjście, przed którym zginęła jej mama. Miejsce, gdzie ją pozostawiła.
W pysku trzymała dziką różę. Ciężko było ją znaleźć, chociaż krzewy rosły przy obrzeżach lasu. Pora Opadających Liści nie stała się jeszcze na tyle zimna, żeby kwiaty obumarły, ale gdyby zabrała się za to choć trochę później, mogłaby już ich nie zastać.
Upuściła roślinkę w głąb tunelu i patrzyła, jak niknie w mroku nieoświetlonej dziury. Nie mogła cofnąć tego, co zrobiła, ani porozmawiać z mamą, ale wierzyła, że kotka zrozumie jej motywy.
— Zawsze będę ci wdzięczna za ilość miłości, którą mnie obdarzyłaś — powiedziała cicho sama do siebie. — Nie mogę zapewnić ci godnego pochówku, ale obiecuję, że twoje imię nigdy nie zostanie zapomniane. Musimy się pożegnać. Tym razem na zawsze.
Uśmiechnęła się gorzko, z żalem. Po pewnym czasie ból przestał być tak odczuwalny: przez pierwsze dni po śmierci mamy ciężko było jej powstrzymać łzy. Teraz czuła, że żałoba z każdym dniem zanikała. Miała wiele spraw do załatwienia. Nie mogła się poddać. Liczyła, że mama była teraz w lepszym miejscu, że dostała odpoczynek, na jaki zawsze zasługiwała.
Odwróciła się i odmaszerowała powoli z miejsca. Miała nadzieję, że kwiat wniesie trochę zapachu w miejsce ochłonięte śmiercią i grozą, że ucieszy ducha, z którym Lód już nigdy nie porozmawia. Było przed nią tyle pracy, tyle obowiązków, którymi musiała się zająć. Nie mogła się załamywać.
Wierzyła, że tak było lepiej.
Że po śmierci mama nie będzie musiała już cierpieć tak, jak cierpiałaby w klanie, który od zawsze nią gardził.
Wróciła do obozu. Nie mogła stwierdzić, że była spokojna, ale była zdecydowanie bliżej spokoju sumienia, niż kiedykolwiek wcześniej w ostatnich kilku księżycach. Mama nie żyje, nie mogła już z tym nic zrobić. Ale mogła jej wynagrodzić to, w jaki sposób przyszło jej umrzeć. I nie zamierzała zawieść.
* * *
Musiała wrócić do codzienności, przestać rozpatrywać przeszłość, skupić się na tym, co było tu i teraz. Wiedziała, co musiała zrobić, wiedziała, jak mogła wynagrodzić matce to, co jej zrobiła - i to jej wystarczało.
Teraz przyszedł czas na kolejny już trening wojowników. Kroczyła u boku ciotki, Wilczej Tajgi, a po jej drugiej stronie w równym szańcu szły Mroczna Wizja z Makowym Nowiem. Po raz kolejny miały odbyć się ćwiczenia: Zaplanowały je wspólnie, a Lód miała okazję, by się wykazać. W drodze do poznawania siebie ciężko było jej określić konkretny cel, ciężko było jej znaleźć to, o czym mówił jej Mroczna Gwiazda. Zwykle wykorzystywała własną percepcję i zdolności poznawcze do tego, by wyciągać wnioski i poprawnie odbierać zdarzenia i zjawiska, które miały miejsce. Tym razem nawet umiejętności nie były w stanie jej pomóc - choć zadawała sobie wiele pytań, na mało które w istocie potrafiła odpowiedzieć.
Wojownicy tkwili już na obszarze nieopodal Potwornej Przełęczy. Upadły potwór rzucał na koty cień, a jesienne liście podrzucane przez wiatr mknęły nad ziemią, nadając temu miejscu niepowtarzalny klimat. Lodowy Omen spojrzała taktycznie na swoje towarzyszki, a gdy Wilcza Tajga skinęła głową, to ona rozpoczęła lekcję.
— Kluczowym elementem w każdej wojnie są wasze własne zmysły i intelekt. Musicie umieć wykorzystywać nie tylko własne zęby i pazury, ale przede wszystkim elementy otoczenia. Zamiast starać się przełamać to, co w was słabe, powinniście kierować się tym, co w was najlepsze i wykorzystywać to przeciwko słabościom wrogów.
Wilcza Tajga wystąpiła do przodu z szeregu, mierząc wojowników długim spojrzeniem.
— Musicie więc te słabości poznać.
Lód przytaknęła głową. Tu, na szkoleniach, zdawała się zupełnie inna, niż w prywatnych rozmowach. To była jej praca, jej obowiązek, do którego podchodziła z chłodnym profesjonalizmem, z wyrafinowaniem, z najwyższą dokładnością, wierząc, że nawet najmniejszy błąd to coś na tyle karygodnego, żeby starać się do niego nie dopuścić.
— Niech podejdzie tu ktoś odważny — zażądała Lód. Wszyscy popatrzywszy na siebie, zwrócili zaraz spojrzenie znowu na nią.
Wreszcie ktoś z tłumu odezwał się.
— Ja.
Z trudem powstrzymała zdumienie, gdy rozpoznała Koszmarny Omen. Choć starała się to ukryć, była pewna, że niejeden kot dostrzegł błysk w jej oku.
— Jesteś pewien? — spytała beznamiętnie, z obojętnością; tak dużą, na jaką było ją tylko stać. W rzeczywistości jednak mięśnie pod futrem napięły się jej znacząco. — Odkryję twoje słabości przed klanem.
— Jeśli ci się uda — odparł spokojnie. Nie wyglądał na złego, nie rozpoznała także w jego głosie szydery. To ją sfrustrowało; tak jak zwykle frustrowało ją, gdy nie potrafiła przejrzeć, co kryje się w środku głowy kota, z którym rozmawiała. Ojciec uśmiechał się wręcz łagodnie, choć doskonale widać było, że nie zamierzał bynajmniej oszczędzać córki w walce.
— Przekonajmy się więc — miauknęła chłodno. Miała nadzieję, że nie dało się w jej głosie wyczuć urazy.
Wystąpiła na środek, a ojciec stanął jej na przeciwko; dzieliło ich może z sześć metrów. Tłum rozstąpił się, dając walczącym miejsce.
Lód poczekała, aż to Koszmar pierwszy wyprowadzi atak. Przez pierwsze chwile krążyli wokół siebie, mierząc siebie czujnym spojrzeniem. Lód z tego spojrzenia próbowała wynieść tyle informacji, ile się dało. Sposób, w jaki się poruszał... Czy coś jej to mówiło?
Zaraz uznała, że tak. Mówiło jej dość dużo. Koszmarny Omen poruszał się w charakterystyczny sposób. Stawiał kroki luźno, swawolnie, aż nazbyt swobodnie, jeśli chodzi o walkę. Sprawiał wrażenie, jakby był pewny wygranej albo przynajmniej był w stanie w porę się obronić.
Ojciec zaatakował pierwszy; rzucił się na nią, a ona w porę odskoczyła, sprawiając, że wojownik wpadł w poślizg. Kurz wzbił się w powietrze, zmieszany z pyłkami ziemi, ale kocur odwrócił się, gotowy do następnej szarży. Tymczasem Lód, odskoczywszy, zrobiła to z gracją i ostrożnością, w dalszym ciągu badając całe ciało kocura. W walkach z Mroczną Gwiazdą nauczyła się zwracać uwagę nie tylko na same pozycje bojowe, ale przede wszystkim na sposób, w jaki kot na nią patrzył, w jaki się poruszał czy w jaki sposób reagował na ataki lub uniki. To były drobne przesłanki, z których można było wyciągnąć naprawdę zaskakująco wiele informacji.
Kocur znów zaszarżował. Tym razem za późno uskoczyła w bok; Koszmarny Omen wparował prosto w nią, a ona natychmiastowo poczuła gwałtowny odrzut do tyłu. Z trudem złapała równowagę. Wnuk Mrocznej Gwiazdy uderzył ją swoim własnym łbem w czubek głowy. Obraz na chwilę się rozmazał, straciła równowagę i została przez niego przyszpilona do ziemi. Nie traciła czasu na siłowanie się z nim, bo doskonale wiedziała, że był silniejszy fizycznie. To byłaby tylko strata sił i energii. Zamiast tego splunęła mu w pysk. Kocur skrzywił się i odsunął od niej, pozwalając się jej zaskoczyć, a w tym czasie kotka podcięła mu łapy. Nie stracił równowagi i nie upadł, ale to jej starczyło, by się od niego oddalić i wydostać z ucisku. Ustawiła się tyłem do słońca. Porą opadających liści nie świeciło tak jasno, jak wtedy, gdy świat okrywał się zielenią, ale choć chmury częściowo je przysłaniały, wciąż było zdolne spowolnić ruchy przeciwnika. Widziała, że gdy kocur znów zwrócił się w jej stronę, mrużył oczy.
I rozumiała już, co takiego było błędem jej ojca. Gdy przeprowadziła kolejny atak, wcale się nie osłaniał ani nie robił uników, a blokował ciosy i sam na nią napierał. Pozostawiał większość czułych miejsc swojego ciała otwartych, nie zasłaniał ich, jakby wcale nie obawiał się tego, że kotka była w stanie je zranić. I ten swobodny ruch... Zupełnie, jakby traktował to jako zabawę z kociakiem, niż walkę, która ma go czegoś nauczyć. Nie sądził, że ona była w stanie z nim wygrać. Była przecież kotką.
Oczywiście, mruknęła w myślach, ale skupiła się na tym, by to wykorzystać.
Celowo pozwoliła mu się pokonać.
Skoro uważał kotki za słabsze, chciała dać mu to, czego oczekiwał. To, czego się po niej spodziewał.
Aby go zaskoczyć.
Zatem gdy została przybita do ziemi, wydała z siebie zbolałe stęknięcie, żeby nie dać po sobie poznać, że nie była tym ruchem zaskoczona. Inny kot z pewnością nabrałby podejrzeń, natychmiast wykorzystałby to, żeby dodatkowo upewnić się, że nie pada ofiarą oszustwa. Koszmarny Omen uznał jednak swoje zwycięstwo.
Pojedyncze głosy wśród obserwujących to wszystko wojowników jakby ucichły z zaskoczenia, nie spodziewając się, że to mistrzyni przegra walkę.
Ku jej zaskoczeniu, ojciec wyciągnął do niej łapę.
Gwałtownie szarpnęła ją do przodu i zahaczyła zębami o szyję ojca.
Nie zrobiła mu krzywdy i nie miała takiego zamiaru. Chciała mu pokazać, co mogłoby się stać, gdyby lekceważył swoich przeciwników w prawdziwej wojnie.
— Uważam walkę za zakończoną — miauknęła Wilcza Tajga i zamrugała dwukrotnie. — Lodowy Omen wygrała.
Ojciec nic nie powiedział, a Lód nie potrafiła wyczytać z jego pyska konkretnej emocji.
Przedstawienie musiało jednak trwać. Nie zastanawiała się nad tym, a otrzepała się z kurzu i ziemi i wycelowała wzrok najpierw w ojca, a potem w zbiorowisko dorosłych Wilczaków.
— Koszmarny Omen przecenia swoje własne siły — powiedziała głośno, donośnie. — Ale nie powiem wam, dlaczego tak uważam. Jesteście tu nie po to, żeby za darmo zbierać informacje, a po to, abyście nauczyli się myśleć samodzielnie. Waszym zadaniem na dzisiejszy trening będzie walka - każdy w parze. Musicie odkryć słabości swoich rywali i jeśli jesteście na tyle sprytni, sami dojdziecie do tego, jak to zrobić.
Powróciła na swoje miejsce wśród innych mistrzyń.
Miała wrażenie, że na pysku ojca zalśniła... duma?
Nie, niemożliwe, zaraz upomniała się w myślach. Przecież on cię od zawsze dyskredytował. Przecież od zawsze cię ignorował.
Wilcza Tajga rzuciła jej zadowolone spojrzenie.
— To było... ciekawe — wyszeptała, obserwując walczących ze sobą wojowników. — Patrzyłaś na jego ruchy, prawda?
Lód skinęła głową.
— Z techniki walki i ruchów ciała można dowiedzieć się nawet więcej, niż ze słów — odparła. Doskonale się o tym sama przekonała.
* * *
Wracała z treningu, oddaliwszy się od grupy, aby złapać chwilę upragnionej samotności. Nie spodziewała się jednak, że kroku dorówna jej ojciec.
— To była dobra walka.
— Sądziłam, że cię rozczarowałam — odparła chłodno. Cały czas szła do przodu, nie patrząc nawet w oczy wojownikowi. — Nie jesteś zły, że pokonała cię kotka?
Nic nie odpowiedział przez dłuższą chwilę, a Lód zastanawiała się, czy dobrze zrobiła podchodząc do rozmowy tak ofensywnie. To było do niej niepodobne, ale jakoś... ojciec budził w niej skrajnie negatywne uczucia.
— Pokazałaś już wystarczająco, do czego jesteś zdolna — odparł, a ona zaskoczyła się jeszcze bardziej. O co mu chodziło? Zawsze był nadzwyczaj surowy, a teraz sprawiał wrażenie... dumnego. Nabrała podejrzliwości. — Zostałaś mistrzynią i uchodzisz za jednego z najbystrzejszych kotów w klanie.
— Nie uważam się za taką — powiedziała równie zobojętniałym głosem. — Nigdy nie śmiałabym się nawet postawić obok Błękitnej Gwiazdy czy świętej pamięci Irgowego Nektaru. Czego chcesz/
— Muszę czegoś chcieć? — Koszmarny Omen nie patrzył się na nią, a zamiast tego wertował wzrokiem knieję, którą przemierzali. — To zrozumiałe, że się zdystansowałaś.
— A zatem do czego zmierzasz? — ciągnęła rozmowę wciąż tym samym monotonnym, beznamiętnym głosem, jakby wcale ją nie obchodziła. Ale obchodziła w istocie bardzo. — Rozumiesz moje motywy i mimo to uważasz, że będziesz mnie miał po swojej stronie, jeśli udobruchasz mnie paroma ładnymi komplementami? Tak, jak to zrobiłeś z matką?
Westchnął głęboko, przeciągle. Wyglądał na bardziej spokojnego, niż Lód kiedykolwiek go widziała. Do spokojnych kotów raczej nie należał, głośno wyrażał swoje kontrowersyjne poglądy. Czemu zachowywał się w ten sposób w jej obecności?
— Wiesz, że była słaba — powiedział. — Tak samo, jak twoja siostra. Nie powinnaś oceniać się na równi z nimi.
— Nie wplątuj w to Szadź — wciąż utrzymywała spokojny, zdystansowany ton głosu, ale końcówka ogona drgała jej nerwowo. Nie była zdenerwowana. Była bardziej... zdegustowana, rozczarowana jego postawą. — Jest słaba, to prawda — przygryzła język zębami. Wciąż jej się to nie podobało. — Ale da się znaleźć dla niej inne zastosowanie.
— Słabych kotów nie powinno się trzymać w klanie — westchnął ojciec. — To same kłopoty. I tak zostaliśmy już dość osłabieni.
To prawda, Klan Wilka podupadł, i widziała to na własne oczy. W pewnym sensie miała wrażenie, że Mroczna Gwiazda odezwał się do niej nie tylko po to, by śledzić jej poczynania i potencjalnie niebezpieczne ambicje, ale również po to, żeby pomogła zaprowadzić w klanie porządek. Lód chciała to zrobić - bardzo chciała móc widzieć, jak jej klan wzrasta w siłę. Klan Wilka był srogi, jasne, ale tworzył silne koty, które mogły tworzyć lepsze czasy.
— Słabe koty również można wykorzystać — powiedziała, bacznie obserwując mimikę ojca, starając się wychwycić w niej drobne wskazówki dotyczące tego, jakie były jego poglądy w tej sprawie. — Kalectwa, urazy całkowicie uniesprawiające kota, który staje się tylko ciężarem - tego w istocie trzeba się pozbyć. Pozbyć się za kocięcia, wtedy, gdy dziecko jest jeszcze nieświadome tego, co się dzieje. Wtedy pozbywasz się ciężaru, a niewinny kot nie musi cierpieć. Ale koty, których słabości nie są na tyle poważne - czy naprawdę musimy je krzywdzić?
Nie planowała tego; gdy rozmawiała z innymi kotami, zwykle mówiła bardzo zdawkowo i krótko. Gdy jednak rozpoczynał się temat dotyczący bezpośrednio spraw klanu, mogła gadać i gadać, aż nie wyczerpałaby tematu - ponieważ było tyle błędów jej przodków, które chciała naprawić, tyle dziur w systemie rządzącym Klanem Wilka, które go osłabiały, choć zostały ustalone w zupełnie odwrotnym celu.
— Do czego dążysz?
Teraz Koszmarny Omen wydawał się zainteresowany.
— Do tego, że klan potrzebuje także siły roboczej. Jestem pewna, że moja siostra jest w stanie się do czegoś przysłużyć. Może usługiwać. Może urodzić kolejne pokolenie Wilczaków. Nie każdy jest zrodzony do wielkich rzeczy i nie każdy musi być silny. Niektórzy są lepsi w zadaniach miękkich. To wyszłoby nam wszystkim na plus. A więc nie zgadzam się ze sposobem, w który oceniasz moją rodzinę.
Wojownik parsknął i pokręcił głową.
— Masz sporo racji.
Nie odpowiedziała. Wciąż szła do przodu. Nowe pomysły zaczynały kiełkować jej w głowie. Już się do tego przyzwyczaiła. Wystarczy, że rozmowa przeszła na dany tor, że pojawiła się jedna mała myśl... A z tej myśli tworzyły się ogromne, zawiłe gałęzie kolejnych idei. Chciałaby na chwilę poczuć, jak to jest być kotem, który myśli o błahych rzeczach lub nie myśli w ogóle. Jak to jest być kotem, który widząc niebo nie zadaje sobie w głowie pytania, dlaczego jest niebieskie, i nie próbuje dojść do prawdy na przeróżne sposoby.
— Wiem — odpowiedziała. Nie było w tych słowach ani pychy, ani dumy. Po prostu stwierdziła fakt. Zgadzała się z tym, co mówiła. — Ale nie o polityce i sprawach klanowych chciałeś ze mną rozmawiać.
— Jesteś mądrą kotką — powiedział nieco ciszej. — Jestem dumny widząc, co osiągnęłaś. Ile zdobyłaś. Nie przytłacza cię czasem ciężar tego wszystkiego?
— Nie wiem, co masz na myśli.
— Dobrze wiesz — odparł i się nie mylił.
— Ciężar myśli? Tak. Ciężar kultu? Nie. Ciężar prywatnych doświadczeń? Oczywiście — odpowiedziała na pytania bardzo skrótowo, choć nie pospiesznie. Jak zwykle mówiła spokojnym, beznamiętnym, praktycznie monotonnym tonem głosu. — Jestem tylko kotem. To oczywiste, że również doświadczam przytłoczenia. I wybacz, Koszmarny Omenie, ale potrzebuję odpoczynku.
I przyspieszyła nieco kroku, by dotrzeć wcześniej do obozu. Nie czekała na reakcję wojownika. Po prostu przekraczając próg usiadła w cieniu, pozwalając sobie na to, by na moment odsapnąć i nacieszyć się ulotną chwilą samotności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz