– Karasiowa Łapo. Czy przysięgasz bronić Klanu Nocy, nawet za cenę własnego życia? – zapadło pytanie przywódczyni.
Klan Nocy był jej rodziną. Krabik, Skrzelik, rodzice, ciocia i kuzynostwo, Piórolotek… Ich wszystkich zamierzała bronić i wiedziała, że byłaby w stanie dla nich wiele poświęcić.
– Obiecuję – odparła pewnym głosem.
– W takim razie, w imieniu Klanu Gwiazdy nadaję ci wojownicze imię. Od dziś będziesz znana jako Karasiowa Ławica. Gwiezdni podziwiają cię za twą zwinność i determinację i witają cię w szeregach naszych wojowników – Srocza Gwiazda zakończyła ceremonię, a wszędzie wokół rozbrzmiało skandowanie nowego imienia Karaś. Po chwili do skandowania dodano imiona Skaczącej Cyranki i Kazarkowej Śpiewki, a gdy Karaś dołączyła do kuzynek ich rodzina rzuciła się z gratulacjami. Czuła wzruszenie i prawdziwe szczęście. Karasiowa Ławica, jak pięknie… Udało im się, zostały wojowniczkami, jej ojciec był z niej taki dumny, i matka tak samo… Przymrużyła oczy, dziękując za wszystkie gratulacje. Gdy jej siostra podeszła, w pierwszej chwili poczuła strach. Co jeśli Krabowa Łapa będzie miała jej za złe, że została mianowana wcześniej? Szylkretka uśmiechnęła się do niej trochę krzywo:
– Nie czuj się taka pewna siebie, już za chwilę cię dogonię – wymruczała, ocierając się lekko o siostrę. – Gratulację, Karasiowa Ławica nie brzmi aż tak źle, jak na to, że mogłaś zostać… Karasiowym Odorem.
Zaśmiała się. Cieszyła się, że siostra nie trzyma do niej urazy.
Chwilę później, gdy i ona sama pogratulowała Kazarce i Cyrance, mogła w końcu puścić się biegiem w stronę swojego mentora. Stał z boku, patrząc na nią z dumą, tak jakby sam czekał, aż w końcu znajdzie dla niego chwilę.
–Piórolotkowy Trzepocie! Piórolotkowy Trzepocie! – Zawołała już z daleka. – Słyszałeś, słyszałeś? Karasiowa Ławica, to takie piękne imię! – Obkręciła się w miejscu kilka razy, a w jej oczach błyszczała czysta radość i ekscytacja. – Jestem wojowniczką, naprawdę!
– Sam nie mógłbym wymyśleć lepszego, jest śliczne! – przyznał uśmiechając się promiennie z błyskiem dumy w oczach. – Brzmi jak połyskujące dzięki światłu księżyca w nocy łuski ryb – przyznał. – Niemal jestem w stanie je usłyszeć!
– Bardzo mi się podoba! Wciąż ledwo mogę w to uwierzyć, muszę znaleźć sobie jak najlepsze miejsce w legowisku wojowników – rozmarzyła się. – Ale śmiesznie będzie znowu spać obok mamy, mam nadzieję, że Krabik i Skrzelik szybko do nas dołączą… – zmartwiła się odrobinę, spoglądając w stronę rodzeństwa.
– Jestem pewien, że nie zajmie im to bardzo długo czasu, w końcu to twoje rodzeństwo, nie? A skoro skończyłaś trening to oni również na pewno wszystko ogarną i dostaną na koniec ładne imiona. – stwierdził delikatnie kołysząc ogonem. - No, może nie ładniejsze od twojego.
Wyszczerzyła się w uśmiechu na ostatnie słowa.
– Ale… To, że jestem teraz wojowniczką, nie oznacza, że nie będziemy razem chodzić na patrole prawda?
– Pfft, teraz to dopiero będziesz chodzić na patrole - były mentor Karaś rzucił machnąwszy łapą. - Codziennie na jakiś więc jestem pewien, że trafimy na siebie więcej niż raz. Z resztą, na pewno za jakiś czas dostaniesz swojego ucznia, więc nawet jeśli, to nie będziesz chodzić sama.
– Ucznia… – powtórzyła z podziwem. – Ojejku… – westchnęła. – Ale cieszę się, naprawdę się cieszę. Dziękuję bardzo! Byłeś najlepszym mentorem pod słońcem!
Uśmiechnęła się po raz ostatni i śmignęła z powrotem do rodziny. Już niedługo ona, Kazarkowa Śpiewka i Skacząca Cyranka miały rozpocząć czuwanie.
***
Miała wrażenie, że po ceremonii wojownika czas jakby przyśpieszył. Piórolotkowy Trzepot miał rację, gdy ostrzegał ją, że dopiero teraz zaczną się prawdziwe patrole i obowiązki. Wypełniała je jednak sumiennie i z radością. Odkryła jak cudowna jest możliwość wychodzenia samemu poza obóz, z czego nie bała się korzystać – uprzedzała oczywiście zawsze, gdzie mniej więcej się udaje, jednak możliwość udania się na dodatkowy patrol łowiecki samemu była dla niej prawdziwym smakiem wolności. Z nadpobudliwości bowiem nigdy nie wyrosła i czasem ciężko było jej wysiedzieć w obozie nawet mimo chłodu na zewnątrz. Zresztą, w porównaniu do pamiętnej zeszłorocznej Pory Nagich Drzew było dużo cieplej, a i zwierzyny nie brakowało na tyle, by zaczęli głodować. Nieszczęśliwe pasmo wypadków w Klanie po śmierci Wirującej Lotki zdawało się przerwać. Zmarł jedynie Trzcinowa Sadzawka, jednak z uwagi na jego wiek nie było to szczególnie dziwiące. Odszedł we śnie, bez większego bólu. Do legowiska wojowników dotarła Krabowe Paluszki, a Karaś nie mogła ukryć dumy ze swojej siostry, która ukończyła trening ucznia i widocznie odżyła po uwolnieniu się od towarzystwa Kruczego Szponu. Mentorka nigdy nie wpływała dobrze na Krabik, również Karaś się jej bała, obie cieszyły się więc, że ten okres mają już za sobą i mogą spędzać razem więcej czasu.
Srocza Gwiazda zaproponowała Karaś własnego ucznia, co w pierwszej chwili kompletnie zszokowało kotkę. Bulwiasta Łapa był… Spokojny i posłuszny. Słuchał się Karaś, jeszcze chętniej swojej własnej siostry i nie sprawiał żadnych problemów. Kotka miała nadzieję, że uda się jej mimo wszystko wyciągnąć z kocurka trochę więcej zdecydowania i odwagi do posiadania własnego zdania, którego zdecydowanie mu brakowało. Mimo to był całkiem uroczym uczniakiem, chciał dobrze dla wszystkich i nie rozumiał niektórych problemów klanu Nocy takich jak dyskryminacja czekoladowych. To jednocześnie rozczulało Karaś, jak i bolało, gdyż przypominało o sprawie, wobec której była tak naprawdę bezradna. Płotka, jedna z córek Wirującej Lotki zdawała się być teraz punktem kulminacyjnym wszystkich sporów. Srocza Gwiazda odebrała jej prawo bycia księżniczką, wykluczając z własnej rodziny. Po śmierci karmicielki, o Płotkę starała się dbać Kawcze Serce, chroniąc ją na ile była w stanie. A potem obie zniknęły.
To było nagłe i odcisnęło się mocno na całej rodzinie. Wierzyli, że obie kotki znalazły dla siebie lepsze miejsce i nic im nie jest, jednak widać było, jak Cyranka i Kazarka cierpiały po utracie matki. Już nie wspominając o wyraźnie przygnębionej Księżycowym Blasku. A Karaś nie rozumiała. Tak jak nie rozumiała zawsze, gdy działo się coś złego. Znów nie mogła sobie poradzić z własnymi myślami i niesprawiedliwością tego, co działo się w klanie. Znów słyszała komentarze o Skrzelikowej Łapie, o tym, że jest dziwny i niebezpieczny, bo urodził się z brązowym futrem. Znów czuła tą frustrację i bezradność, bo chciała coś zrobić, ale nie mogła – bo była tylko plebsem, kimś kto nie zajmie nigdy ważnej pozycji w Klanie, bo Srocza Gwiazda zadecydowała, że tylko jej własna rodzina ma do tego prawo. A po niej liderką miała zostać Tuptająca Gęś, która jeszcze chętniej traktowała inne koty gorzej i Karaś ta wizja zaczynała przerażać.
Komu jeszcze mogła się wygadać? Komu ufać, kto mógł ją rozumieć, zwłaszcza teraz, po utracie Kawczego Serca? Znała odpowiedź, gdy zobaczyła byłego mentora, kończącego posiłek w samotności.
– Piórolotkowy Trzepocie! Piórolotkowy Trzepocie! – Karaś szybko ruszyła w jego stronę, machając niecierpliwie ogonem. – Piórolotkowy Trzepocie, chodź ze mną na patrol.
Kocur nie wydawał się zachwycony tym pomysłem.
–Chcesz się gdzieś konkretnie wybrać? – spytał.
Chociaż wpierw widać było, że musiał się zastanowić nad tym, czy chce się ruszać z miejsca, w końcu wstał i ruszył w raz z nią do wyjścia.
– Zapolować, porozmawiać – widać było, że jest przejęta i mówi dość poważnie. – Nie musimy iść daleko.
– Jasne – odezwał się jedynie, nie patrząc na Karaś.
W milczeniu szła przodem, chcąc jak najszybciej wydostać się poza obóz. Odezwała się dopiero, gdy znajdowali się kilka króliczych susów od wejścia:
– Czy wiesz co stało się z Kawczym Sercem? I Płotką?
– Klan Nocy ma kiepskie nastawienie do czekoladowych kotów – stwierdził bezbarwnym głosem, jakby to miało wszystko wyjaśniać. – Nie wiem skąd to nastawienie, podobnie było z Topikiem – dodał, spuszczając uszy po bokach. - A Kawcze Serce... dużo przeszła.
Spojrzała na starszego kocura.
– Nie lubię tego, nie rozumiem… – miauknęła, a w jej głosie słychać było kroplę rozpaczy. – W kodeksie wojownika nie ma nic o wyrzucaniu czekoladowych kotów z klanu! Ani o tym, że jedna rodzina ma być lepsza od pozostałych… Skrzelik też już słyszał zbyt dużo komentarzy, których nie powinien był – stanęła w miejscu kuląc się w sobie. – Co jeśli to on będzie następny? Dlaczego Srocza Gwiazda robi to wszystko? Chciałabym rozumieć, ale nie potrafię, naprawdę…
– Bo to naginają. Widziałaś, jak się obnosi z tym Mandarynkowa Łapa? – spytał, pozwalając emocjom opuścić jego ciało, zatrzymując się, gdy zobaczył jak Karaś przystaje. - A przecież to jeszcze kocię, czuję się wokół niej prawie tak samo niekomfortowo jak przy Biedronkowym Polu. Nie mogę uwierzyć, że nikt nie widział, jak zachowywała się Makowe Pole, jak traktowała niektóre koty. I może tutaj nie ma czego rozumieć – dodał przyciszonym głosem, spuszczając wzrok na ziemię. - Może coś się po prostu, kiedyś zdarzyło, a my tego nie potrafimy pojąć. Myślę, że nie chcę pojmować. Wszystko to jest... brzydkie. Sam wątek zdaje się mnie oblepiać czymś przykrym. Wszystkich, którzy to widzą – zadrżał nerwowo. - A Skrzelik jest jednym z lepszych kotów, jakie znam.
Przez chwilę oboje milczeli. Piórolotkowy Trzepot musiał uspokoić rozedrgane przykrymi wspomnieniami emocje, a Karasiowa Ławica nie chciała wymagać od niego mówienia o przykrych sprawach więcej, niż to potrzebne. Wiedziała, że dużo przeżył, Klan Nocy tracił zbyt dużo kotów.
– Dziękuję… – miauknęła smutno, ale w jej głosie zabrakło przekonania. – Czy naprawdę nie da się z tym nic zrobić? Różana Łapa też… Nie tylko wobec czekoladowych, mnie nie znosi chyba za sam fakt, że nie należę do rodziny królewskiej – wyznała. – A niedługo ma być naszą medyczką… Wszystkie ważne stanowiska mają objąć osoby, które traktują inne koty w taki okropny sposób, uważają je za gorsze od siebie z dziwnych powodów… Podobno rozmowa rozwiązuje problemy, ale myślę, że gdybym chciała iść powiedzieć Sroczej Gwiaździe wszystko, co tłucze mi się w głowie, to moja własna mama ukatrupiła by mnie zanim zdążyłabym się przekonać na własnym futrze, że głos zwykłego plebsu nic nie znaczy – zacytowała zasłyszane kilkakrotnie słowa z gorzkim uśmiechem.
Na słowa podziękowania point jedynie stworzył na pysku coś w rodzaju niezbyt udanego uśmiechu, ściskając wargi w niemym zrozumieniu.
– Różana Łapa? – powtórzył. Nie rozmawiał z kotką zbyt dużo, praktycznie wcale, jeśli nie musiał, nawet się nie witał, mógł więc nie być świadomy jej przytyków w stronę innych uczniów. A na wzmiankę o ,,plebsie", uszy już całkiem przywarły mu do czaszki. - Klan tego nie widzi, czy po prostu się boi - rzucił pod nosem pytanie owiane retoryką. – Może... może warto spróbować. W końcu to nie tylko my, prawda? Powinniśmy mieć jakiś głos w tej sprawie... Klan powinien być wspólnotą – rzucił z goryczą, chociaż zdawało się, że sam tracił w to wiarę. – A obecnie niczym nie przypomina czegoś, o czym opowiadano nam w żłobku.
– Róża doczepia się do innych uczniów… Oczywiście, że dla Skrzelika jest niemiła, ale ja też dostałam, że jestem głupia, nawet bym się na żadną ważną pozycję nie nadawała, a jeśli będę się jej czepiać za obrażanie brata to wylecę z klanu wraz z rodzicami i generalnie to nas zabiją, bo jest księżniczką i jest nietykalna – westchnęła, kończąc wątek Różanej Łapy. – Nie wiem kto, to tylko jej słowa. Ale przyznaję, że to ja zaczęłam ten spór. To znaczy ona, obrażając Skrzelika. Ja go broniłam, oczywiście. No ale wciąż, to przyszła medyczka – zwiesiła głowę, jednak po chwilii podniosła ją z powrotem, patrząc na mentora. – Myślisz, że to miałoby sens? Co w ogóle możnaby powiedzieć, od czego zacząć…? Dyskryminowanie czekoladowych kotów jest złe, przestańcie? Nie brzmi zbyt dobrze…
– Przecież nie mogą nas tak zwyczajnie wyrzucić z klanu, czy zabić, bo próbujemy wytknąć niesprawiedliwość. Z resztą, dobrze zrobiłaś – rzucił ze złością słysząc jej słowa, chociaż oboje zdawali się nie być już pewni, co mógłby zrobić ich własny klan. - Można pomyśleć, przewertować kodeks wojownika... ewentualnie improwizować. I najlepiej na początku porozmawiać na osobności ze Sroczą Gwiazdą. Chyba... chyba mógłbym to zrobić.
W oczach Karaś zaświecił się błysk nadziei.
– Mogę iść z tobą – oznajmiła zdecydowanym tonem. W tym była dobra, w działaniu, nie siedzeniu i rozmyślaniu, co można by zrobić, by poprawić świat. Chociaż z drugiej strony… – Chyba, że uznasz, że jest zbyt duże ryzyko, że palnę coś niewłaściwego, nie myśląc – dodała, patrząc w bok. Czym innym było samo działanie, czym innym tak delikatna sprawa. A ona zachowywała się czasem ciut impulsywnie.
– Chodź ze mną – odpowiedział niemal bez namysłu. – Samemu się jednak trochę boję, Srocza Gwiazda jest straszna - dodał z dość skołowanym uśmiechem.
Pokiwała głową, myśląc co najlepiej powiedzieć, a czego unikać.
<Piórolotkowy Trzepocie? A także… Srocza Gwiazdo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz