Nie wierzył w słowa Srokoszowej Gwiazdy. Że nareszcie, po takim czasie, ktoś naprawdę pozbył się pajęczych sieci z głowy na tyle, by zauwaźyć choć skrawek jego wyjątkowości? Powierzyć mu młodą, kształtną duszę? Judaszowcowy Pocałunek myślał, że w życiu się nie doczeka chwili, w którym nareszcie na czyjegoś mentora przywódca zdecyduje się wybrać kogoś kompetentnego. Bo jak tu brać kogokolwiek w tym klanie poważnie, jeśli na mentorów wybiera się na wpół ślepych, niedoświadczonych i zdecydowanie za mało inteligentnych wojowników? O ile w ogóle zasługiwali na to, by tak ich nazywać. Według Judaszowca, miano wojownika było niewątpliwie rozdawane o wiele szczodrzej, niż być powinno...
Ceremonia mianowania nowych uczniów zakończyła się i tak, jak Pochmurny Płomień już zabierał swoją świeżo upieczoną uczennicę na zewnątrz obozu, Judaszowiec wpatrywał się w małą szylkretkę oceniającym wzrokiem, bez słowa. Odwzajemniała wzrok, jednak bardziej zaciekawiony i być może nawet nieco zlękniony – lodowate spojrzenie, grymas i płaty gołej skóry nie pomagały wojownikowi w wyglądaniu na przyjaznego. Nie żeby kiedykolwiek próbował.
— Masz duże, silne łapy — przerwał w końcu ciszę, głosem prawie tak samo zimnym, jak jego oczy. Czyżby to była pochwała? — Lecz zwykle pod wielkimi muskułami ukrywa się mały, mysi móżdżek.
— Przepraszam? — zapytała Jeżówka, mrugając widocznie ze zdziwienia. Judaszowcowy Pocałunek uniósł łeb, aby spojrzeć na nią jeszcze bardziej z góry.
— Mam tylko szczerą nadzieję, że udowodnisz, że nie jesteś jednym z nich — mruknął i zanim uczennica zdążyła zebrać myśli, by cokolwiek odpowiedzieć, odwrócił się w stronę wyjścia z obozu. Przymrużył nieco oczy, gdy słońce poraziło go swoim światłem. — Nie ma co marnować czasu. Nie po to Klan Gwiazdy dał nam dzień, by spędzać go na nic nie wnoszących pogaduszkach — i tak też wyszedł, zmuszając kotkę do podążenia za nim.
Narzucił szybkie tempo. Jeżeli Jeżówka oczekiwała, że da jej fory, mogła sobie pomarzyć. Judaszowcowy Pocałunek nie zamierzał powołać na wojownika kogoś, kto się na to nie nadaje. W końcu Przyczajona Kania również nie był delikatny, a Judaszowca wytrenował bezbłędnie; jego uczeń chciał pomnożyć ten niebywały sukces na tyle, na ile było to możliwe.
Powiedzenie, że był miło zaskoczony byłoby przegięciem, lecz zdecydowanie Judasz nie był zawiedziony pierwszym wrażeniem, które wywarła na nim jego uczennica. Jeżówka, być może cicho sapała, lecz szła przed siebie u boku czekoladowego, nie wykazując oznak specjalnego zmęczenia. Wytrwałość to ważna cecha, pomyślał, lecz nie pochwalił jej głośno. Wystarczy już to, co powiedział przy mianowaniu. Był i tak dziś wyjątkowo hojny.
— Pogorzelisko — zatrzymał się nagle i wymruczał do Jeżówkowej Łapy, która stanęła dopiero po uderzeniu serca, nieco zdezorientowana. Podążyła za spojrzeniem kocura, które osiadło na rozłożystych, wierzbowych gałęziach, które tą porą roku były już prawie nagie. Pod korzeniami drzewa, a także ogółem w jego okolicy rozpościerała się tylko sucha, wyjałowiona ziemia. W niektórych miejscach można było zauważyć wyraźnie zaznaczone kopce. Na nielicznych z nich poza stojącymi na grzbietach kamykami znajdowały się pozostawione wcześniej przez innych, gnijące już kwiaty lub pióra, które zdążył poszarpać deszcz i wiatr.
— Co to za miejsce? — spytała kotka, kładąc po sobie nieznacznie uszy.
— Klanowe cmentarzysko. Rośnie tu wyłącznie ta wierzba, wszystko inne jest martwe łącznie z tym, co się kryje pod ziemią — mówił beznamiętnym tonem, wpatrując się w dal. — Zaraz pod drzewem chowani są liderzy, by oddać im szacunek. Poza Pogorzeliskiem grzebie się zdrajców.
Jeżówkowa Łapa patrzyła się w gołą ziemię tak, jakby czegoś w niej wypatrywała. Judaszowcowy Pocałunek dopiero po chwili przypomniał sobie, że nie tak dawno kotka przeżyła stratę. Z pewnością była jeszcze pogrążona w żałobie. — Pamiętaj, że nieważne, gdzie twój brat jest, gwiezdni przyjmą go z otwartymi łapami. Być może nawet teraz na ciebie spogląda, bądź na twoją siostrę — mówił, szczerze nie wierząc w scenariusz, w którym Mniszek mógłby przeżyć atak jastrzębia. Ten ptak bywał zabójczy nawet i dla dorosłych, co dopiero dla niewyrośniętych kociąt. Cóż... takie życie. — Nie mamy całego dnia. Wolisz wpierw zapoznać się z resztą naszego terytorium, czy granicami?
Jeżówka w końcu oderwała oczy od Pogorzeliska i spojrzała na swojego mentora, zamyślona.
— To może...
— Właściwie, jak pójdziemy na granice to zrobimy równe koło, zamiast się wracać. Nieważne — zamilkł, lecz nie na długo, ponieważ szybko dotarli do brzegu wody. Usłana głazami rzeka nie była wyzwaniem do przemierzenia dla wojownika, lecz uczeń mógł mieć z nią problem. Nie zaprzątało to głowy Judaszowcowego Pocałunku, przynajmniej na początku. Po pokonaniu paru susów zauważył, że kotka zdołała wdrapać się jedynie na jeden, obawiając się nieco skoku na następny, a szczególnie chybienia i wpadnięcia prosto do wody.
— Hej — burknął, odwracając łeb, stojąc już w połowie rzeki. Jeżówkowa Łapa spojrzała się na niego pytającym wzrokiem.
— Nie potrafię pływać — wytłumaczyła krótko i spojrzała na własne łapy. Odsunęła je od krawędzi skały, kiedy woda chlusnęła tuż obok nich.
— Przecież nie musisz — Judaszowiec uniósł jedną brew. — Och, ci uczniowie teraz to takie boi-wróbelki... — wymamrotał do siebie, ale szylkretka mogła to bez problemu usłyszeć. Jej mentor znalazł się obok niej w parę chwil, przysiadając na mniejszym kamieniu od tego, na którym stała Jeżówka. — To wszystko jest proste jak połknięcie płotki. Masz szczęście, że nie ma ciężkich opadów deszczu, bo wszystko byłoby mokre i śliskie Użyj pazurów, chyba nikt ci ich nie wyrwał. Skocz, chwyć się, złap równowagę i dalej, dalej! — pospieszał ją. — Wyciągnę cię, jeśli wpadniesz pod taflę.
Widział, jak w ślepiach kotki zaczyna błyszczeć zmieszana ze strachem determinacja. Jeżówkowa Łapa przygotowywała się do skoku, unosząc do góry zad, zniżając głowę.
— Tak jest — odparła, nim jednym sprawnym susem stanęła na drugim głazie. Zachwiała się, jednak mocno trzymając chropowatej nawierzchni, bez dużych problemów zdołała wyprostować się i powtórzyć proces. Judaszowiec zauważył nawet, jak po paru skokach, mniej lub bardziej koślawych (lecz chociaż udanych!) bura zaczyna się uśmiechać z satysfakcji.
— I tak trzymać! — powiedział głośno w stronę uczennicy i podążył za nią.
Sowi Strażnik, Czarne Gniazda, Sekretny Tunel; Klan Nocy, Klan Burzy, Klan Wilka. Sporo informacji i miejsc do spamiętania jak na jedno popołudnie, ale Jeżówka zdawała się pochłaniać wiedzę, pomimo narastającego zmęczenia. Jeśli myślała, że trening będzie jak harce w żłobku, ostro się myliła, oj, ostro! — pomyślał sobie, kiedy znów znaleźli się po tej samej stronie rzeki, co trochę ponad godzinę temu.
— Przepraszam, Judaszowcowy Pocałunku, lecz czy możemy przystanąć? — zapytała go szylkretka, na co z automatu machnął ogonem. — Bolą mnie opuszki łap od chodzenia.
— Gdyby gonił cię lis, nie poprosiłabyś go o pauzę — wymamrotał tylko.
— Cóż, nie wydaje mi się, żeby mnie gonił — odparła, a Judaszowcowy Pocałunek zmarszczył brwi.
— Może zacząć — syknął. — Nie przesadzaj. Jestem prawie pewien, że twoja siostra oblatała już całe tereny zamiast się mazgaić.
Jeżówka widocznie chciała coś odpowiedzieć, ale powstrzymała się, nie chcąc wywoływać z mentorem niepotrzebnych kłótni. Zamiast tego tylko skinęła głową i westchnęła.
— Zatrzymamy się przy Kaczym Bajorku — powiedział jej cicho po dłuższym, wypełnionym ciszą momencie.
Dopiero, gdy zatrzymywali się przy zbiorniku wody, jakim był staw, Judasz spostrzegł, że jego uczennica utyka na jedną z przednich łap. To dlatego poprosiła go o postój. Jakby nie mogła tak od razu! Ech, uczniowie... Dał jej znak do odpoczynku, po czym, kiedy kotka zdążyła się wygodnie usadowić przy brzegu malowniczego zbiornika, usiadł obok niej.
— Pokaż łapę — warknął, a skonfundowana uczennica wykonała rozkaz, wyciągając spod torsu prawą kończynę. — Nie, nie tą. Tą drugą — dodał, a kiedy Jeżówkowa Łapa podała mu łapę, on złapał ją i przekręcił. W skórze na palcu uczennicy schował się wbity kolec. — Następnym razem mów tak od razu, a nie, że cię tylko nogi bolą. Jeszcze by ci się wdało zakażenie — wymruczał, po czym nachylił się i sprawnym ruchem szczęki wyrwał cierń z opuszka, co nie obyło się bez cichego pisku Jeżówki. Judaszowcowy Pocałunek wypluł na ziemię okrwawiony przy nasadzie, zaostrzony kawałek drewna, który wpadł między trawy.
— Auć — miauknęła, spoglądając na swoją łapę. — Dziękuję?
— Teraz porządnie wyliż. Nie będę bawił się w medyka i szukał ziół, a takie kolce to pestka. W trakcie treningu wiesz, ile jeszcze ich nałapiesz? I lepiej chodź z tym do medyka, bo marnie skończysz — przestrzegł ją, nie wspominając o własnym przykładzie, jednak można było wywnioskować, że to właśnie o sobie mówił poprzez spojrzenie się na wyłysiały grzbiet.
Jeżówka, dokładnie liżąc ranę, obserwowała bacznie staw, który późną porą opadających liści stał prawie pusty.
— Dlaczego nazywa się to Kaczym Bajorkiem?
— Kaczki odlatują na porę nagich drzew i wracają, kiedy robi się cieplej. Jak i większość ptaków — w trakcie, gdy mówił, przeleciała nad nim prędka sikora. Obejrzał się za nią i wrócił do rozmowy. — Niektóre pozostają, i dobrze, bo byśmy pomarli z głodu. Oj, masz ty szczęście, że urodziłaś się po tym sezonie.
— Dlaczego? — zapytała, unosząc ciekawsko jedno ucho do góry.
— W całym lesie – głód. Zwierzyny tyle, że połowa klanu chodziła z pustym brzuchem. To zmęczenie, te zaspy śniegu, ten mróz! Miejmy tylko nadzieję, że teraz Klan Gwiazdy okaże się dla nas łaskawszy — wymruczał i podniósł się na nogi. — Dobra, koniec tego dobrego. Już cię nie boli? — zapytał, szturchając jej łapę.
— Nie, nie, jest dobrze — odpowiedziała Jeżówkowa Łapa, otrząsając się z listków i innych śmieci, jakie złapała gęstym futrem. — Co jeszcze pozostało nam do zobaczenia?
— Studnia i Złote Kłosy. I, w końcu, spokój na dziś.
***
Judaszowiec zawsze był pierwszym mentorem do wyciągania swojego ucznia z legowiska. Kiedy reszta młodych kotów była pogrążona w głębokim śnie, a promienie słońca dopiero co zaczynały rozjaśniać smoliście czarne niebo, brązowy wojownik już się przepychał, by porwać Jeżówkową Łapę. Wiedział, że nie przysparza sobie tym specjalnej sympatii u młodej kotki, ale (jak już większość klanu zdołała się przekonać) Judaszowcowy Pocałunek nie należał do kotów, które przejmowały się cudzym zdaniem. Dla niego liczyło się zahartowanie kocicy. Chciał, by była jak kamień, twarda i niezłomna, a musiał przyznać, że akurat Jeżówka była pod to przygotowana przez samych Gwiezdnych, miała dobre predyspozycje. Nawet jeśli teraz tego nie rozumie, podziękuję mi za parę księżyców, myślał. Był pewien, że jego terminatorka szybko wszystkich przegoni.
Zaspana (choć z każdym dniem coraz mniej) szylkretka goniła za swoim mentorem, kiedy ten prowadził ją na trawiaste połacie Klanu Klifu. W powietrzu unosił się zapach deszczu, który spadł zaraz przed świtem, a łapy kotów zapadały się w wodzie sączącej się z nasiąkniętej nią ziemi. Pogoda nie była przyjemna, to Judasz musiał przyznać, lecz nie zanosiło się na siarczyste mrozy i braki w zwierzynie. I chwała! Gwiazdy zawsze słuchały jego próśb.
— Co zamierzamy dziś trenować? — zapytała Jeżówka, omijając większe kałuże, chociaż od samego chodu już jej łapy były całe mokre, podobnie jak puszysta końcówka ogona. W takich chwilach wojownik dziękował za krótką, przylegającą do ciała sierść, co nie chroniła przed zimnem, lecz chociaż nie namakała tak, jak ta posiadana chociażby przez jego uczennicę.
— Co chciałabyś trenować? — odpowiedział następnym pytaniem.
— Chciałabym... Chciałabym spróbować swoich sił w walce — powiedziała cicho, na co mimowolnie Judaszowcowy Pocałunek prychnął śmiechem.
— Obawiam się, że na to jeszcze trochę za wcześnie — mruknął. Choć z chęcią spuściłby jej łomot, tak, by przekonała się o co prosi, tak uważał, że jest na to jeszcze nieprzygotowana. — Nie potrafisz dobrze złapać myszy, a walka to o wiele bardziej skomplikowana gra. Jeszcze do tego dojrzejesz — pacnął ją po głowie. — Skoro najwyraźniej ta pora nagich drzew zamierza ugościć nas bardziej deszczami niż śniegami, warto, byś poduczyła się tropienia zwierzyny w takich warunkach.
— Trudno tu cokolwiek wyczuć — zauważyła Jeżówka, węsząc w powietrzu. Zdawałoby się, że wokół nie ma żadnej żywej duszy poza tą dwójką, a praktyczna ciemność, w jakiej się znajdowali, nie pomagała. Światło słoneczne dopiero zaczynało oświetlać ścieżki i unosić się ponad horyzont, a wraz z nim budzić się zwierzyna, lecz czy oby na pewno?
— Próbuj — odparł jej tylko, wzruszając ramionami. — Będę cię obserwował i za tobą szedł. Możesz mnie zawlec ze sobą na drugi koniec terenów, ale do obozu nie wracasz z pustym pyskiem. Nawet jakbyśmy mieli siedzieć tu do wieczora — ostrzegł ją, chcąc zachęcić kotkę do działania. Przecież nie ma dla młodego ucznia większego koszmaru, niż przesiedzenie całego dnia na treningu. Tak samo jak lepszej motywacji niż groźba.
<Jeżówko?>
[1929 słów]
[przyznano 19%]
Wyleczeni: Jeżówkowa Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz