Ostatni pobyt Cis w KN, przed zgro i akcją z Błotem
Było południe. Słońce praktycznie całkowicie zasłonięte chmurami szczytowało na niebie, niestety nie topiąc śniegowo-wodnistej brei pokrywającej tereny klanów. Cisowa Łapa liczyła właśnie zioła w legowisku medyka Klanu Nocy. Strzyżykowy Promyk i Różana Łapa akurat wyszły na zbieranie ziół, zamiast wysyłać ją jak chłopca na posyłki. Jako że te dwie wyszły, była w legowisku zupełnie sama, co było świetne. Mogła się skupić, pomyśleć…
Błąd. Nie mogła. Ciągle myślała o spotkaniu z Topielcowym Lamentem na granicy. Naprawdę powinna przestać o nim myśleć, ale to było za trudne. Przynajmniej sukces taki, że umiała przez większość czasu zachować kamienną twarz. Westchnęła, głęboko odrywając wzrok od medykamentów. Ktoś wszedł do legowiska. Musiała więc skupić się na pacjencie, a nie na dymnym. Odwróciła się z pytającym wyrazem pyska. W wejściu stał Poranny Ferwor.
- Co ci dolega? - zapytała, brzmiąc jakby naprawdę się martwiła, a nie odmawiała pustą formułkę, którą mówiła prawie codziennie.
- Łapa mnie boli - odpowiedział wojownik.
- Podejdź tu - rozkazała. Złoty nie sprzeciwiał się, po prostu podszedł do niej z bólem wymalowanym na pysku. Tortie przez chwilę przyglądała mu się w ciszy. Myślała, że ojciec Kazarkowej Śpiewki był bardziej rozmowny. Może był onieśmielony tym, że ona nic nie mówiła i chciał dać się jej skupić? Albo po prostu nie wiedział, co mógłby powiedzieć? Tak czy siak, jego próby byłyby tylko stratą czasu, gdyż brązowooka i tak nic by nie powiedziała, szybko ucinając rozmowę.
- Ból stawu - wyszeptała cicho diagnozę bardziej do siebie niż do niego. Podała mu liście maliny, by pomóc mu z bólem, który najwyraźniej był duży.
- Zjedz to - powiedziała i poszła do składziku ziół po aksamitkę. Przeżuła ją na papkę i nałożyła na lewą łapę nocniaka. Gdy ten chciał już iść, powiedziała:
- Poczekaj jeszcze. - Chwilę później wróciła z pajęczyną i przytulią nałożyła trochę pajęczyny na papkę, a rzepami przytulii przyczepiła okład do futra kota, by ten tak łatwo nie spadł.
- Możesz już iść.
Błąd. Nie mogła. Ciągle myślała o spotkaniu z Topielcowym Lamentem na granicy. Naprawdę powinna przestać o nim myśleć, ale to było za trudne. Przynajmniej sukces taki, że umiała przez większość czasu zachować kamienną twarz. Westchnęła, głęboko odrywając wzrok od medykamentów. Ktoś wszedł do legowiska. Musiała więc skupić się na pacjencie, a nie na dymnym. Odwróciła się z pytającym wyrazem pyska. W wejściu stał Poranny Ferwor.
- Co ci dolega? - zapytała, brzmiąc jakby naprawdę się martwiła, a nie odmawiała pustą formułkę, którą mówiła prawie codziennie.
- Łapa mnie boli - odpowiedział wojownik.
- Podejdź tu - rozkazała. Złoty nie sprzeciwiał się, po prostu podszedł do niej z bólem wymalowanym na pysku. Tortie przez chwilę przyglądała mu się w ciszy. Myślała, że ojciec Kazarkowej Śpiewki był bardziej rozmowny. Może był onieśmielony tym, że ona nic nie mówiła i chciał dać się jej skupić? Albo po prostu nie wiedział, co mógłby powiedzieć? Tak czy siak, jego próby byłyby tylko stratą czasu, gdyż brązowooka i tak nic by nie powiedziała, szybko ucinając rozmowę.
- Ból stawu - wyszeptała cicho diagnozę bardziej do siebie niż do niego. Podała mu liście maliny, by pomóc mu z bólem, który najwyraźniej był duży.
- Zjedz to - powiedziała i poszła do składziku ziół po aksamitkę. Przeżuła ją na papkę i nałożyła na lewą łapę nocniaka. Gdy ten chciał już iść, powiedziała:
- Poczekaj jeszcze. - Chwilę później wróciła z pajęczyną i przytulią nałożyła trochę pajęczyny na papkę, a rzepami przytulii przyczepiła okład do futra kota, by ten tak łatwo nie spadł.
- Możesz już iść.
[308 słów]
[przyznano 6%]
Wyleczeni: Poranny Ferwor
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz