— Halo…? — Do jego uszu dotarł czyiś głos. — No nie mów mi, że w przeciągu kilku chwil już całe życie z ciebie zeszło. — Zimne drobinki nagle wylądowały na czole bicolora, ewidentnie przez kogoś tam nałożone. — Ej!
Zirytowany hałasem i wodą na swojej głowie otworzył powieki, by zobaczyć wychudzonego, czarnego kocura o żółtych ślepiach. Stał nad półprzytomnym staruszkiem, bijąc ogonem na boki.
— No, wreszcie! — krzyknął, pusząc futro. — Ruszaj się stąd, nie kolekcjonuję mrożonek na swoim terytorium.
Agrest zerknął na niego zrezygnowanym spojrzeniem.
— Zostaw mnie w spokoju — wychrypiał, ponownie przymykając ślepia. Nie było sensu już dłużej walczyć – poddanie się, tak czy inaczej, nieuchronnemu losowi, po raz pierwszy wydawało się aż tak atrakcyjne. Przynajmniej nie będzie czuć już niczego. Ból, wstyd, rozpacz i gorycz na zawsze znikną.
— Głuchy jesteś czy co! — Patyczkowe łapy potrząsnęły nim, w konsekwencji czego natychmiast spiorunował samotnika wzrokiem. — Zjeżdżaj z mojego terenu.
Czekoladowy uderzył ogonem w ziemię.
— Obawiam się, że straciłem umiejętność chodzenia — parsknął z przekąsem.
Kocur przecież widział, w jakim stanie był, czemu po prostu nie dawał mu umrzeć w spokoju?
— Przed chwilą widziałem, jak łazisz, nie kłam! — Sfrustrowany czarny z uporem zaczął na niego napierać, starając się przesunąć intruza poza swoje terytorium. Wysiłek ten jednak nie przynosił oczekiwanych skutków – ciało bicolora było zbyt masywne, żeby kot tak chudej postury zdołał cokolwiek zdziałać. — No rusz się spasiony starcze! Dlaczego wy wszyscy musicie tu zaglądać i utrudniać mi życie?
Wy wszyscy?
Agrest wstał, nagle ożywiony.
— Przechodziła tędy jakaś szylkretka?
— Ano, szylkrety są dosyć pospolite, więc pewno się tu przynajmniej jedna przewinęła. Nie pamiętam kiedy i jak, bo żadnej wrednej ostatnio nie było. Ale za to dobrze przypominam sobie tego liliowego, uwierzysz, jaki cham z niego wyszedł? Dokładnie mogę ci go opisać, bo normalnie–
— Masz jakieś zioła? — przerwał mu starszy, wpatrując się w samotnika, jakby właśnie spadł z nieba. — Na dodanie sił lub ból stawów?
— No pewnie, że mam. Nie jestem jakimś prymitywem. — Przewrócił oczami. — Ogólnie miałbym jeszcze większy zbiór niż teraz, ale nie mogę się za bardzo stąd oddalać, bo te śmierdziele tylko czekają na okazję, żeby zajumać mi kryjówkę! Chciałem zamieszkać gdzie indziej, bo tam jest łatwiejszy dostęp do nich i lepsza nora, ale oczywiście okazało się, że borsuczyca, którą uznałem za martwą, jednak żyła. Ciekawe czy nadal dycha, dosłownie już dawno powinna umrzeć — prychnął, zaraz mrużąc oczy. — Ale hej, ciebie już dawno powinno tutaj nie być! Zmiataj do siebie.
Agrest zmarszczył brwi.
— Wysłuchaj mnie najpierw, zamiast wyganiać. — Tupnął łapą. — Szukam swojej córki, burej szylkretki właśnie. Jeśli podejrzewasz, w którą stronę poszła, proszę powiedz. Przydałyby mi się też niewielka ilość twoich ziół na problemy, o jakich wspomniałem. Więc jeśli mógłbyś…
— A co, ja jakiś miłosierny puszek piecuszek jestem? — Samotnik zmierzył go nieprzychylnym wzrokiem. — Co ja będę z tego miał?
Zdezerterowany lider nerwowo rozglądał się po otoczeniu, szukając odpowiedzi.
— Po drodze mogę sprawdzić, czy na miejscu, które opisywałeś, nadal grasuje ten borsuk? W końcu to istotne dla ciebie położenie, mam rację? — Zerknął na niego niepewnie. — Tutaj nie wydajesz się szczęśliwy, więc szkoda byłoby zmarnować okazję i pozwolić komuś innemu zająć tę miejscówkę przed tobą, jeśli borsuczyca już wyzionęła ducha?
Czarny obserwował go ze skwaszoną miną, nim prychnął głośno.
— Niech będzie, i tak nie potrzebuję tych ziół — wymamrotał, zaraz się prostując. — Ale opisujesz mi każdy detal, który zobaczysz po drodze. I jeśli mnie wystawisz do wiatru, to cię znajdę i bez wahania palnę tak, że aż polecisz na drugą stronę, zrozumiano? — Czekoladowy pokiwał głową. — Dobra, więc zazwyczaj przeganiam pijawki w tamtą stronę, bo stamtąd ich najmniej wraca i…
Bicolor uważnie wsłuchiwał się w każde jego słowo. Jako osoba wciąż posiadająca dar życia, nie mógł tak po prostu spocząć, dopóki nie odnajdzie Mirabelki. Musiał się upewnić, że była bezpieczna, gdziekolwiek się nie znalazła. To była jego ostateczna misja. Ostatnia ścieżka do przebycia. I nawet jeśli przyjdzie mu umrzeć w jej trakcie, to dla takiego celu – będzie warto.
***
Przemyślał sobie całą sprawę podczas drogi do wskazanego miejsca przez samotnika. Jego kocięta były już dorosłe i jak bardzo nie próbował wyprzeć tej myśli – to jeśli chciał być przynajmniej przyzwoitym ojcem – musiał pozwolić im podejmować własne decyzje. Od ich narodzenia ogromnie przejmował się zapewnieniem bezpieczeństwa, nie zauważając później, że już dawno przestały być bezbronne. Nie potrzebowały tyle ochrony, co zrozumienia. Początkowo starał się negować taki tok myślenia, ale im dłużej się nad tym zastanawiał, im dłużej przypominał sobie czego on sobie życzył od Krecik i Jaskółki, a nawet swoich biologicznych rodziców – tym bardziej utwierdzał się w takim przekonaniu. Jakkolwiek bolesne by ono nie było, szczególnie odnośnie ostatnich zdarzeń.
Jeżeli Mirabelka, po spotkaniu się z nim, nie zechce razem wracać – nie może jej tego zabronić. Samotność i wrażliwa psychika takiego staruszka nie miały prawa przekładać się nad szczęściem jego pociech. Żałował, że przez długi czas to właśnie nimi się kierował. Doszedł wreszcie do jasnego wniosku, co tą wyprawą chciał osiągnąć. Najmocniej pragnął po prostu ją zobaczyć. Upewnić się, że obecnie jest bezpieczna, szczęśliwa i niczego jej nie brakuje. A po całym rozeznaniu… zwyczajnie przeprosić za swoje słowa oraz należycie się pożegnać. Z całego serca życzyć wszystkiego najlepszego na jej Ścieżce, niezależnie od tego, jakich wyborów dokona.
W tej chwili jego źrenice się rozszerzyły, rozróżniając znajomy zapach. Borsuk. Agrest zwolnił tempa, czujnie nadstawiając uszy. Prawdę mówiąc, nie wiedział, czy właśnie przypadkiem nie udaje się prosto do paszczy śmierci. Zwierze mogło zaatakować w każdej chwili, a on nie był w stanie ani się bronić, ani uciekać w razie bezpośredniego starcia. Obiecał jednak samotnikowi, że rozezna tę okolicę w zamian za jego pomoc, więc nie mógł się teraz wycofywać z podkulonym ogonem. Musiał zaryzykować.
Dokonując wszelkich starań, aby poruszać się bezszelestnie, podążał dalej w głąb doliny. Serce nadawało głuchego akompaniamentu jego chwiejnym, acz zdeterminowanym krokom. Nawet stawy bicolora zdawały się świadome powagi sytuacji, ponownie dając się we znaki.
Niespodziewanie zauważył czarny kształt, leżący nieopodal jednego z drzew. Ze wstrzymanym oddechem podszedł bliżej, składając najgorliwsze modły do Wszechmatki, o jakich był w stanie pomyśleć podczas tak krótkiego czasu.
Kiedy odór padliny dotarł do jego nozdrzy, natychmiast się rozluźnił. Truchtem dotarł do ciała, utwierdzając się w tym, co wywnioskował dzięki swojemu nosowi – borsuczyca zamieszkująca ten teren odeszła z tego świata. Wyglądało na to, że miał dobre wieści dla pewnego zrzędy.
Wtem rozległ się szelest tuż za jego plecami. Przerażony, przekonany o swoim końcu, powoli odwrócił głowę w kierunku hałasu. To mógł być ktokolwiek – partner borsuczycy, jej silni potomkowie, rozwścieczone rodzeństwo, czy nawet dalsi borsuczy krewni, domagający się pomsty za jedną ze swoich.
Jednak to, co właśnie zobaczył, przerosło jego nawet najśmielsze oczekiwania.
Serce podskoczyło mu do gardła, kiedy momentalnie znieruchomiał.
Pośpiesznie zamrugał, nie mogąc uwierzyć w sylwetkę, ukazującą się przed nim. Nadal tam stała. Wpatrywał się w nią długo, jakby chciał się upewnić, czy przypadkiem nie pryśnie. Ona zdawała się robić to samo.
MIRABELKA.
W końcu zamknął rozwarty pysk i wykonał krok do przodu. Zaraz jednak zatrzymał się, stawiając przednią łapę z powrotem na ziemi.
Wstrzymał się, choć niczego bardziej teraz nie pragnął niż podbiec i najczulej uściskać odnalezioną córkę.
Przypomniało mu się, jak Gracja zareagowała na ten gest, jakby był dla niej czymś dziwnym i zupełnie nie na miejscu. Chociaż sam Agrest nie pragnął niczego więcej niż dostania miłości od własnego ojca, przypuszczalnie taka wylewność przestała być czymś mile widzianym.
Więc pozwolił jej samej zadecydować.
Szylkretka puściła się biegiem, na którego mecie, ku zaskoczeniu taty, postanowiła go objąć. Agrest jakby w jednym momencie uzdrowiony ze wszystkich trosk, przytulił ją z powrotem, w całości się rozluźniając. Mocno zacisnął powieki, uwalniając z nich strumienie szczęścia. Za niedługo usłyszał także ciche pochlipywanie córki, w reakcji na to jeszcze mocniej trzymając ją w swoich ramionach.
Przyjmował różne role w swoim życiu, raz sprawując się w nich lepiej, raz gorzej. Aktualnie jednak można było go nazwać tylko jednym – najszczęśliwszym ojcem, jakiego widziała Wszechmatka.
Łapą ujął głowę Mirabelki, przy tym delikatnie ją poklepując. Chciał ukoić jej wszystkie zmartwienia.
Czując jak ta coraz bardziej w niego smarka, musiał powstrzymać beztroski chichot zbierający się w jego gardle. Nie ona jedyna uznawała jego futro za perfekcyjne miejsce na klejące się gluty.
Niedługo potem, przypominając sobie te wszystkie rzeczy, które jej powiedział, sam się rozkleił jak bóbr. „Przepraszam, przepraszam” zaczął szeptać córce do ucha, mając nadzieję, że brzmi to tak autentycznie, jak prawdziwie te słowa wypływały z jego serca.
Pozostali tak jeszcze przez dłuższy czas, bojąc się, że gdy jedno z nich się cofnie – drugie nieuchronnie zniknie. Stanie na środku lasu i wylewanie swoich łez nigdy nie wydawało im się aż tak wyzwalające. Błogość tego momentu nie była porównywalna do żadnego innego uczucia, które wcześniej doświadczyli.
— Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę. — Tortie pociągnęła nosem, delikatnie się odsuwając.
— Ja też. — Uśmiechnął się słabo.
Szylkretka odwzajemniła ciepłą ekspresję pyska, nim gwałtownie nie zmarszczyła brwi.
— Zaraz, ale… co ty tutaj robisz?
Agrest mimowolne się skrzywił.
— Um… tak trochę opuściłem klan, żeby pójść cię szukać.
— Tato!
— No przepraszam, ale musiałem wiedzieć, czy wszystko z tobą okej!
— TATO — powtórzyła głośniej, wypuszczając drżące powietrze. — Mogłeś tutaj umrzeć! Właściwie to coś niezwykłego, że ty nadal żyjesz. To okropnie niebezpieczne!
„I prawie umarłem” – dopowiedział sobie w myślach, na szczęście w porę gryząc się w język.
— Zdaję sobie z tego sprawę — wychrypiał, patrząc na nią z uczuciem. — Ale niczego nie żałuję.
— Jeju, z tobą naprawdę jest coraz gorzej… — wymamrotała bardziej do siebie, spoglądając na niego, jakby był wariatem.
Cóż, ciężko nie było przyznać jej racji w tej kwestii.
— O mnie się nie martw! — pacnął córeczkę w bok, chcąc ją rozpogodzić. — Powiedz tylko czy chcesz tutaj zostać, czy może stęskniłaś się za klanem?
Mirabelka uniosła wysoko brwi.
— Już zrozumiałem swoją lekcję — chrząknął niezręcznie. — Uszanuję twoją decyzję, nie musisz ze mną iść.
Kotka na to parsknęła głośnym, krótkim śmiechem, co mimo wszystko trochę go zabolało.
— No co ty, nie mam najmniejszej ochoty tutaj zostawać — zadeklarowała, na co bicolor miał aż ochotę podskoczyć z radości. — Lepiej nie mów więcej takich rzeczy, bo jeszcze bardziej zacznę się o ciebie martwić. Ale doceniam, doceniam — dodała pośpiesznie, widząc jego wyraz pyska.
— To dlaczego sama nie wróciłaś, coś stało?
— Uciekłam pod wpływem emocji, bo poczułam się zraniona — wyjaśniła, na co czekoladowy zwiesił uszy. Wyszeptał kolejne przepraszam, a ona machnęła na to ogonem. — Jak ochłonęłam to chciałam wrócić, ale wtedy zaczęły się te potworne śnieżyce i bałam się, że zamarznę, więc przeczekałam w schronieniu. A potem… próbowałam, ale nie pamiętałam już skąd przyszłam za bardzo, szczególnie, że krajobraz wydawał się w każdym miejscu taki sam podczas tych intensywnych opadów. W konsekwencji… nie wiedziałam zbytnio co robić. Miałam nadzieję, że będzie łatwiej trafić, jak się ociepli.
— Rozumiem, przykro mi. — Agrest z żalem pochylił ku niej głowę, na co ona wzruszyła ramionami.
Wziął głęboki wdech, spoglądając na horyzont. Nie minęło jednak długo, nim wrócił wzrokiem do córki, dla niej uśmiechając się łagodnie. Nastał czas na pozytywną część tej historii.
— No to co, do domu?
Mirabelka wyprostowała się, jakby właśnie przyjęła pewien rodzaj wyzwania.
— Do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz