— Więc… wszystko między nami w porządku? — zapytał czekoladowy, kiedy razem leżeli w schronieniu, gotowi do zaśnięcia. Po prostu… nadal nie mógł się pozbyć myśli o całej sytuacji. Nie chciał, żeby córka mu odpuszczała mu tylko dlatego, iż „bała się, że już nigdy go nie zobaczy” czy z powodu jego podeszłego wieku. To nie tak powinno wyglądać. — Tak szczerze.
— Tak — westchnęła, obracając głowę w jego kierunku. — Ale chcę, żebyś obiecał mi jedną rzecz. — Spojrzała mu prosto w oczy.
— Jaką?
— Nigdy więcej nie porównuj mnie do niej — nakazała z dziwnym błyskiem w oku — ani kogokolwiek innego. Nie mnie i mojego rodzeństwa. — Zmarszczyła brwi. — Nie jestem Gracją, Migotką, ani Malinką, a oni nie są mną. Mam na imię Mirabelka i tylko tak możesz się do mnie zwracać.
Bicolor przełknął ślinę.
Nie mógł jednak stwierdzić, że ta prośba była bezpodstawna – miał tę nieszczęsną tendencję do projektowania swoich złych doświadczeń z kimś na inne osoby.
— Dobrze — powiedział z gulą w gardle, czując się obnażony.
— I ostatnia rzecz — dodała już łagodniejszym tonem — czyli po prostu… wyluzuj trochę. Dla własnego dobra — podkreśliła. — Co będzie to będzie i tyle, nie żyjemy też w jakiś ultra niebezpiecznych czasach, żeby martwić się o przetrwanie następnego dnia. I też nie kotłuj tak wszystkiego w sobie. Ja zawsze mogę cię wysłuchać, nie jestem już nieświadomym problemów kociakiem.
Nie mógł się powstrzymać, żeby nie uśmiechnąć się na te słowa. Po śmierci jego mam i Kuklika nie czuł, że ma kogoś, komu mógłby się wygadać.
— Tak jest.
***
Podróż powrotna zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Agrest coraz szybciej opadał z sił. Wiek kocura z każdym dniem tylko dobitniej pokazywał im obu, że nie da się go oszukać. Przez to musieli robić częstsze postoje, wcześniej chodzić spać i cały czas pilnować się, żeby nie iść za szybko, bo mogło to skutkować znacznie gorszym samopoczuciem staruszka, włączając w to skurcze mięśni i bóle wszystkich kończyn z osobna. Nie mógł się przemęczać, gdyż jego ciało zaczęło karać go surowo za każdy taki wybryk. Zdarzało mu także incydentalnie mieć problemy z oddechem i wtedy również musieli się zatrzymywać.
Jedyną pozytywną zmianą było to, że obecnie to Mirabelka polowała dla ich obojga. Ze jego pogarszającym się stanem zdrowotnym stanowiło to dla niego istny ratunek. Mógł tylko dziękować Wszechmatce, że trafiła mu się tak zdolna córka. Przerażała go jednak świadomość, że gdyby jej nie znalazł – najpewniej teraz leżałby gdzieś martwy.
***
— Nie myślałaś kiedyś, żeby może… po prostu tutaj zostać? — zapytał się tortie pewnego razu.
— Co? — Spojrzała na niego z błyskiem zdziwienia w oku. — Pewnie, że nie, dlaczego? Nie chcesz zobaczyć Migotki i Malinki?
— Nie no, chcę, chcę, tęsknię za nimi bardzo — sprostował pośpiesznie. — Jest tylko jedna rzecz, której się obawiam…
Mirabelka wykrzywiła pysk w zmartwieniu.
— Mów.
— Nie powiedziałem im wtedy, że odchodzę… nikomu.
Szylkretka wytrzeszczyła ślepia, jakby właśnie zidentyfikowała szaleńca.
— Tato.
— I też średnio byłem dla nich miły ostatnio, bo stałem się strasznie nerwowy po tym, jak zniknęłaś i…
Jego córka drgnęła ogonem.
— Aż tak źle było, że myślisz, że nie przyjmą cię z powrotem?
Czekoladowy przystąpił z łapy na łapę.
— Chyba aż tak tragicznie nie, mam nadzieję, bardziej… zastanawiam się, jak będę w stanie spojrzeć im w oczy.
Mirabelka milczała przez chwilę, myśląc.
— Na moje musisz im powiedzieć, dlaczego tak się zachowałeś i przyznać się do winy — stwierdziła. — Nic więcej raczej nie możesz zrobić. Chyba że wolisz tutaj zostać, tylko po to, by uniknąć nieprzyjemnej sytuacji. Ale nie sądzę, iż to jest tego warte.
Były lider powoli pokiwał głową, uśmiechając się gorzko.
***
Oczywiście, iż coś musiało się wydarzyć, żeby jeszcze bardziej ich opóźnić. Jak wcześniej szli wolno, to teraz nabrali prędkości porównywalnej do tempa ślimaków.
Agrest podczas chodzenia po ściółce skręcił sobie łapę. Z tej winy przez całą drogę musiała podpierać go Mirabelka, jakby stał się już kompletnym inwalidom. Nie dość, że starcem, to jeszcze niepełnosprawnym. Dawno nie doświadczył czegoś bardziej upokarzającego.
— Ojeju, biedactwa! — Zza krzaku niespodziewanie wyszedł liliowy kocur, łapiąc się za głowę. — Trzeba się pilnie wami zająć. Mam wszystkie potrzebne zioła. Chodźcie za mną szybciutko!
Mirabelka zrobiła krok w stronę nieznajomego, na co czekoladowy uniósł brwi. Zatrzymała się jednak zaraz, orientując się, że za nią nie idzie.
— Czemu stoisz?
— A czemu mam iść za jakimś obcym mi samotnikiem, żartujesz sobie? — obruszył się, nadal w szoku, że jego córka tak po prostu przystała na propozycję tamtego. — Może chcieć nas otruć!
— On nie wygląda na takiego — stwierdziła niewzruszona. — Słuchaj, ja też bym wolała nie musieć do nikogo iść, ale twojej łapy nie powinno się ignorować. Skąd wiesz, czy bez leczenia ci się jakieś zwyrodnienie na niej nie zrobi, albo nawet gorzej? Musimy zaryzykować.
— Nadążacie tam z tyłu? — Liliowy obrócił się w ich stronę, czekając, aż go dogonią.
Bicolor przybrał niezadowolony wyraz twarzy, wpatrując się w szylkretkę.
— Niech ci będzie — wymamrotał, ponownie się na niej opierając.
Podążyli za kocurem, aż nie dotarli do głębokiej nory, z której wyraźnie wydzielał się zapach ziół.
Starając się przyzwyczaić do zastałej tam ciemności, Agrest niemal nie zeszedł na zawał, gdy zauważył halucynację postaci ze swoich koszmarów. Zamrugał szybko, próbując pozbyć się przykrych wspomnień. Natomiast… to w niczym nie pomogło. On nadal tam stał. Gdy wydał z siebie znajomy, niezadowolony pomruk, futro starszego momentalnie się najeżyło. To żadne złudzenie.
Larwa stał z nim oko w oko, mierząc go złowrogim wzrokiem.
<Zapomniany synu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz