Na ceremonię przyszedł, bo taka była tradycja i jego sympatia (czy raczej jej brak) do nowej wojowniczki nie miały tu nic do rzeczy. Razem z resztą wykrzyknął nowe imię kotki (brzmiące dziwnie znajomo - przypadek?) i wmieszawszy się w tłum, poszukał wzrokiem przyjaciela.
- Pójdziemy na polowanie? - miauknął w ramach powitania.
Brązowe ślepia spojrzały na niego smutno. Modrzewiowa Kora pokręcił głową.
- Nie mogę. T… Słoneczny Zmierzch chciał ze mną i czymś porozmawiać.
- Och - wyrwało się z pyszczka burasa. - Mam nadzieję, że to nic poważnego.
- Raczej nie - odpowiedział wojownik, chociaż sam nie wydawał się specjalnie przekonany. - Jak będziesz chciał, pójdziemy później.
- Jasne! - Kąciki pyszczka Wróblowego Serca uniosły się szeroko. Otarł się o przyjaciela i pożegnał, życząc mu powodzenia.
Miał wrażenie, że Modrzewik był ostatnio jakiś taki… przygaszony. Martwiło go to, pytał nawet parę razy, czy wszystko w porządku, ale bury zawsze odpowiadał, że tak. Jakoś mu nie wierzył, ale nie naciskał mając nadzieję, że jak będzie naprawdę źle, to kocurek w końcu pęknie i poczuje potrzebę pogadania.
Skoro przyjaciel był zajęty, musiał znaleźć sobie jakieś inne zajęcie. Zawrócił, rozglądając się na boki. Górze wolał nie przeszkadzać, ze Skowronek nie rozmawiał już bardzo dawno, Borsuk jak zwykle zniknęła akurat wtedy, kiedy była potrzebna. Bracia nie chcieli go oglądać, podobnie zresztą jak Północ. Mógł sprawdzić, co u mamy albo odwiedzić Fasolkę. Tak, to był bardzo dobry pomysł. Ruszył w stronę legowiska wojowników, kiedy ktoś go zatrzymał.
- Gdzie twoja siostrzyczka? - tuż obok jego ucha rozległ się najbardziej irytujący głos jaki znał. - Jak teraz sobie ze mną poradzisz?
- Prosto - miauknął zimno. - Zostawię cię tutaj.
- Nigdzie nie idziesz! - warknęła pointka.
- Bo co? Bo mi zabronisz? - Spojrzał zimno w jej morskie ślepia. - Nie myślałem, że mianowanie na wojownika tak ci uderzy do łba. Swoją drogą - uśmiechnął się jednym kącikiem pyska - piękne imię.
Kotka syknęła, przypierając do ziemi. Ominął ją.
- Mnie tam się podoba - dodał. - Naprawdę.
Zmierzyła go wściekłym spojrzeniem.
- Lepiej już idź, przecież nie chcesz się spóźnić na czuwanie, Kaczy Trzepocie. - Uśmiechnął się, ni to przyjaźnie, ni ironicznie. Pointka syczała na niego jeszcze chwilę, ale chyba w końcu zrozumiała, że miał rację, bo gdy tylko zniknął w wejściu legowiska, pobiegła do wyjścia z obozu.
***
Gdy już dotarło do niego, co powiedziała Borsuk, jego pierwszą myślą było "Tata byłby ze mnie dumny. Druga brzmiała mniej więcej "Kaczka się zesra jak to usłyszy". Obiecał sobie, że gdy tylko skończy rozmowę z wujkiem Igłą, pójdzie się jej pochwalić. Gdy tylko pochwali się mamie, gdy tylko wyznaczy patrole, gdy tylko wróci z polowania. Później zapomniał.
A teraz Kaczy Trzepot była martwa. Pewnie już zdążyła się dowiedzieć.
Nie tylko ona zresztą. Nikt nie potrafił powiedzieć, co stało się z Migoczącą Taflą, co najpewniej oznaczało jedno.
Nawet nie miał siły się dziwić, że kocica, z którą rozmawiał dokładnie trzy wschody słońca temu, dziś już nie żyła.
Nie miał siły mieć wyrzutów sumienia, że przy ostatniej wymianie zdań był taki wredny dla Słonecznego Zmierzchu.
Kiedy wracająca z wieczornego patrolu Borsuk powiedziała mu, że znaleźli jego zwłoki… Nie miał siły.
Nie miał już siły walczyć z żarem lejącym się z nieba, nie miał siły dziwić się, że las w końcu od niego zapłonął, nie miał siły odwiedzać matki, która mimo uśmiechu na pysku, z każdym wschodem słońca znikała w oczach. Nie miał siły myśleć o tym, że każde ich pożegnanie może być tym ostatnim.
Tuż obok niego przeszła Borsuk. Za nią, ze zwieszonym łbem, dreptała jej uczennica. Przypomniał sobie, jak często ostatnio bura na nią narzekała, używając wyrazów, których nie chciał powtarzać nawet w głowie i nagle przeszyła go myśl, że jego siostrze wcale nie byłoby przykro, gdyby to Nocna Łapa spłonęła. Ale zamiast Migoczącej Tafli, bo Kaczki serdecznie nienawidziła. Chociaż kremowej chyba też nie…
Mimowolnie westchnął i wciągnął ciężkie od pyłu powietrze. Smakowało dymem, spalonym drewnem i niemiłosiernie gryzło w gardło.
Chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Gorąco dawało się we znaki wszystkim, ale żeby…
Ale żeby miało spłonąć od niego pół ich świata?
Po prostu patrzył na łunę rozświetlającą nocne niebo zastanawiając się, czy lada chwila zza drzew wyłonią się płomienie i wszyscy zginą, czy jednak ogień zadowoli się tym, co pochłonął do tej pory i zniknie. Zabronił patrolowania tamtych okolic, więc siedzieli jak w mroku, nie mając pojęcia, co się wokół nich działo.
Nie miał pojęcia co robić. Gdyby coś się stało… Nie mieli dokąd uciec. Ich jedyny ratunek, strumień, wysechł już dawno, zmieniając się w piaszczyste truchło.
Od Klanu Klifu nie oddzielało ich już nic.
Naprawdę wolał o tym nie myśleć.
Żeby zająć czymś umysł, zaczął zastanawiać się, jak radzi sobie jego ruda znajoma ze zgromadzenia. Czy jeśli Klifiaki przekroczą granicę… ona też przyjdzie go zabić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz