Czuł, że musi wywalić tą kupę futra z legowiska. Czekoladowy wojownik zdawał się już tam zapuścić korzenie. Aroniowy Podmuch czuł, że musi pokazać mu, że życie płynie dalej. Wiedział, że strata rodzeństwa bolała, sam stracił Porzeczkową Łapę w podobnym wieku, ale nie mógł pozwolić Jesionkowi marnieć w legowisku wojowników całymi dniami. Ktoś musiał go otrząsnąć z tego. I on właśnie był najlepszym kandydatem. Poza tym musiał się jakoś odwdzięczyć za przysługę.
— No już! — pogonił kocura. — Wstawaj wojowniku!
Czekoladowy spojrzał na niego zdezorientowanym wzrokiem.
— Czego ode mnie chcesz? — mruknął smętnie.
— Żebyś się ogarnął — mruknął jedynie Aroniowy Podmuch. — Wstawaj, idziemy na wycieczkę.
Jesionowy Wicher spoglądał na niego niechętnie. Pewnie chciał wrócić do swojej nory i znów zaszyć się w smutkach. Aronia westchnął.
— Jak się ze mną przejdziesz to później dam ci spokój — oznajmił. — Jak nie to zmuszę cię do tego.
Jesionowy Wicher podniósł się w końcu.
— Wujku, proszę... — zaczął smętnym głosem. — Naprawdę nie mam ochoty — dodał ciszej.
Aronia machnął ogonem.
— Tak stękać możesz swojej partnerce, a nie mi — syknął. — Ruch dobrze ci zrobi. Chce coś ci pokazać. — dodał.
Czekoladowy westchnął, ale kiwnął łbem. Niechętnie ruszył za nim, wlokąc się jak kocie. Aronia zebrał w sobie prawie całą cierpliwość, by tego nie skomentować. Szli w ciszy. Każdy w swoich myślach. Zastępca wiedział, że musi zająć czymś innym Jesionka, jeśli ten zaraz znów ma nie zacząć ryczeć po bracie.
— Wiesz... — zaczął niepewnie.
Rozmowy o uczuciach nie były jego mocną stroną.
— Hm? — mruknął niemrawo wojownik.
— Eh, nie wiem czy słyszałeś, ale... ale jak byłem w twoim wieku to straciłem siostrę — mruknął Aroniowy Podmuch, wskakując na kamień. A później na kolejny i kolejny. — To było nagłe. Przyszła powódź i zabrała ze sobą koty. Ale my nie zgubiliśmy się. Szliśmy koło siebie wytrwale w stronę miejsca zbiórki. Aż... aż spotkaliśmy moją uczennicę. Głupiutką Ćmią Łapę. Rozdzieliśmy się. Porzeczkowa Łapa, ona... ona poszła szukać Jagodowej Skórki. — urwał, czując gule w gardle. — Mogłem ją powstrzymać. Mogłem.... mogłem iść z nią. A zostałem z tą smarkulą.
Jesionowy Wicher słuchał w ciszy historii.
— Następnego dnia.... na-następnego dnia znalazłem ją z matką. Martwą. Przemoczoną. Ta-taką... taką obcą — czuł jak głos mu się łamie. — Dlatego przestań się obwiniać. Przestań się męczyć. Bardziej niż ja nie mogłeś schrzanić — syknął w stronę czekoladowego.
Był naprawdę beznadziejny w takich rozmowach. Jesionowy Wicher zdawał się chcieć coś powiedzieć, lecz Aronia go uprzedził.
— Chodź, to już blisko — burknął na kocura. — Zaraz pogadamy — dodał ciszej.
Skręcił za powaloną brzozą nad strumieniem. Później wszedł w krzewy jeżyny, której kolce boleśnie przeryły mu po grzbiecie. Cel już był blisko. Przy niewielkim kamieniu trochę przyspieszył, by znaleźć się na niewielkiej polanie pośrodku lasu. Krzewu malin rosły tu dziko, a ich kwiaty nadawały powietrzu słodkiego zapachu. Słońce wkradało się przez szpary pomiędzy gałęziami, nadając miejscu bajkowego wyglądu.
— Możemy pozrywać parę dla Malinka — mruknął do Jesionowego Wichru, szturchając lekko kocura.
<jesion?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz