Czarna kotka rozejrzała się z zafascynowaniem, idealnie widocznym w żółtych jak słoneczniki ślepiach. Wiatr musnął jej pysk, przynosząc ze sobą również zapachy zwierzyny. Znajdowała się daleko od Ogrodzenia, zatem mogła wygładzić futro i ze spokojem rozejrzeć się po terenie. Owocowe drzewa zdobiące sad, zapewniały mu bajkowy wyraz. Lubiła to miejsce. Mogła tu zostać do samego końca. Westchnęła cicho.
Szybko zastrzygła uszami, słysząc za sobą szuranie łap. Odwróciła pysk w stronę niebieskiego kocura, który przedarł się przez krzaki, otrzepując od razu sierść z wszelkich nieczystości jak malutkie listki. Zerknął na czarnulkę. Uśmiechnęła się promiennie, odsłaniając białe kiełki.
- Pokażesz mi tą niespodziankę? - miauknęła z radością.
Takim promyczkiem szczęścia się urodziła. Jakby przodkowie od początku wiedzieli, że dojdzie do wielkich czynów i że właśnie jej humor oraz charakter, pozwolą jej stać się odpowiedzialną liderką. Kotka machnęła ogonem w oczekiwaniu. Sokół jedynie zmrużył oczy, zanim posłał jej lekki uśmiech. Ogonem wskazał na jedno z drzew. Nie rosły tam jabłka, ale inne owoce. Bardziej... zielone? żółte? dziwny kształt miały.
Przywódczyni lisiaków obserwowała, jak partner wspina się na drzewo sprawnie, wbijając w nie pazury, podciągając się do góry. Poszła w ślad za nim błyskawicznie. Wysunęła pazurki, wbijając je w korę. Wiele razy się wspinała. To było bardzo proste. Fajnie było obserwować świat z wysokości i być świadomym, że jest się niewidocznym, jeśli zachowa się odpowiednią cisze.
Usiadła na gałęzi, łapiąc po kilku uderzeniach serca równowagę. Sokół również siedział, mrucząc coś pod nosem. Zerknęła na horyzont. Na razie nic się nie działo i już myślała, że partner przyprowadził ją jedynie, by spędzić trochę więcej czasu razem. Oczywiście nie miałaby nic przeciwko! Zajęła się więc rozmową z nim, nawijając jak pokręcona mysz. Odpowiadała na najróżniejsze tematy. Sokół odpowiadał, zdając się być zadowolonym z jej towarzystwa. Jak zawsze z resztą. Czasami nie wyobrażała sobie co by czuła, gdyby go straciła.
- O, zaczęło się. Patrz!
Zwróciła ponownie ślepia na horyzont. Rozciągające się daleko Ogrodzenie, kryło za sobą świat, który został zamknięty dla lisiaków. Szyszka w tym nic złego nie widziała. Byli wolni, tylko zapłacili za to cenę pozostania w ukryciu. Dopóki będzie liderką, właśnie tak chciała. Otoczyła ogon wokół łap, z zachwytu otwierając pyszczek. Między odległymi drzewami, słońce zaczęło zachodzić. Wielokrotnie widziała już zachody słońca, ale nigdy z tak wysoka! Zamruczała szczęśliwa. Zmieniające się z jednej jaśniejszej barwy na drugą - ciemniejszą - niebo, przykuło jej wzrok i musiała przyznać, że widok zapierał wdech w piersi. Oparła głowę o bark swojego partnera. Poczuła jak Sokół liże ją między uszami, przymknęła oczy. Nie chcieli wyrywać się z tego cudownego uczucia. I właśnie dlatego żadne z nich nie zwróciło uwagi na trzask. Szyszka wydała z siebie wrzask, gdy polecieli w dół, wraz z gałęzią spadając z drzewa. To chyba nie był dobry pomysł, by ładować się na nieznane wcześniej drzewo w dwójkę.
Syknęła pod nosem. Zerknęła na swoją przednią łapę. Próbowała na niej stanąć, ale wtedy tylko wszystko pogorszyła. Lewa łapa wyraźnie była skręcona. Syknęła jeszcze raz, kładąc uszy, zanim usiadła, zerkając na Sokoła z troską. Czy mu też się oberwało?
Kocur z niezadowoleniem obserwował swoją tylną łapę, próbując nie krzywić się z bólu. Dreszcze wskazywały jednak na to, że musiało go boleć. Powoli zaczęła się podnosić, unosząc łapę, by nie stawiać jej na podłożu.
- Idziemy.
- Dokąd? - mruknął Sokół.
- Nie spędzimy tutaj nocy, lepiej wracać do obozu, niech zajmie się nami Wschód. Poza tym nikomu nie mówiliśmy, że wychodzimy i mogą się martwić. - miauknęła czarna kotka.
Sokół wywrócił oczami, jednak pod czujnym wzrokiem liderki, podniósł się powoli, jeszcze z większym trudem niż ona. Szyszka musiała uważać, by nie runąć na ziemię. Nie przywykła do chodzenia na trzech łapach.
- Zawsze mogło być gorzej. - zaśmiała się.
Kiedyś z tej sytuacji będą się jeszcze śmiać. Szkoda, że nie spadli na cztery łapy.
***
Powrót do obozu zajął im masę czasu. Tak dużo, że jak tylko weszli do obozowiska, otoczył ich tłum zainteresowanych. Widząc jednak ich dziwny chód, przepuścili ich do legowiska medyka. Szyszka przecisnęła się przez jeżyny oplatające śliwkę. Miejsce było przytulne i dobrze okryte.
Wschód na szczęście jeszcze nie spał. Od razu zwrócił na nich uwagę. Syn Pszczółki z niepokojem wskazał im mech, na którym usiedli od razu.
- Co wam się stało?
- Miłość boli. - miauknęła z rozbawieniem Szyszka, przez co Sokół spiorunował ją wzrokiem. Jedynie wzruszyła ramionami. No co? Miała dobry humor. - Niespodzianka mi się podobała, spokojnie.
- Wolałbym inne zakończenie. - westchnął wojownik.
Z zainteresowaniem zastrzygła uszami, ale nie dopytywała. Pozwoliła by Wschód zajął się jej łapą. Najpierw chciała oczywiście, by Sokół był pierwszy, ale niebieski odmówił, wprost mówiąc, że bardziej martwi się o nią. Urocze.
Cierpliwie czekała, ze spokojem w ślepiach, gdy Wschód zajmował się jej łapą. Skończyła na wysmarowaniu jakąś papką i owinięciu w pajęczynę. Potem medyk zajął się Sokołem.
Cierpliwie czekała, ze spokojem w ślepiach, gdy Wschód zajmował się jej łapą. Skończyła na wysmarowaniu jakąś papką i owinięciu w pajęczynę. Potem medyk zajął się Sokołem.
- Zostaniecie tutaj. Na pewno przez kilka dni lepiej, żebyście nie wychodzili. I nie skakali po drzewach. - miauknął syn Chmurki.
Szyszka pokiwała głową, zgadzając się na taki układ. Pamiętała swoje pierwsze dni w legowisku medyka, jeszcze w starym obozie, gdy to będąc uczennicą, poważnie zranił ją lis. Liderka ziewnęła, kładąc się wygodnie. Pyszczek ułożyła na czarnych łapkach. Przynajmniej trochę odpocznie przez te kilka dni. Sokół poszedł w ślad za nią. Poczuła jego ciepło przy swoim boku. Na gałęzi nie mogli spać w swojej ulubionej pozycji, dotykając się sierścią. Nie musiało minąć wiele czasu, żeby oboje zapadli w sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz